
Sylwia02
Members-
Postów
0 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Sylwia02
-
No tak, fajnie jest tak mieć się z kim wyluzować w piątkowy wieczór :( Ja jestem sama z moim zwierzakiem i kiepską ramówką w telewizji. Ale wypiję ze dwa drinki, bo mam dobry gin ;) A jak to jest u Ciebie z alkoholem? U mnie są trzy opcje: 1. jest świetnie, rozluźniam się, nie mam skurczy, 2. jest fajnie, chociaż mam skurcze, ale się nimi nie przejmuje, 3. mam dużo okropnych skurczy, które znoszę chyba gorzej *na sucho*.
-
To prawda, że ablacja to ostateczność. Mam znajomego z częstoskurczem, który najdłużej trzymał go 20 minut (szok!). Jemu lekarze też powiedzieli, że z tym musi i będzie żył. W moim przypadku mówiono, że nikt mi badania elektrofizjologicznego nie zrobi, bo to byłby raczej kaprys. To badanie inwazyjne, a jak każde z nich niesie za sobą duże ryzyko. Co do *wyleczenia się* to znam przypadek, konkretnie moja ciocia, która jest pielęgniarką oddziałową na kardiologii. Będą właśnie w wieku 20-30 lat miała częstoskurcze, mdlała po kilka razy dziennie. Potem zdiagnozowano jej wypadanie płatka. Nikt też nie widział potrzeby leczenia, a ona jak sama mówi *wyrosła z tego*. Częstoskurcz zniknął, przestała się nim przejmować i go odczuwać. Jest aktywna, pracuje w szpitalu, uczy, dużo podróżuje i uprawia sport. Może to przypadek jeden na milion, ale jak patrzę na jej pogodność i taką żywość to nie mam wątpliwości, że to nie ma żadnego znaczenia. Kejthi moja forma także pogarsza się jesienią. Często też jeszcze na początku roku średnio do marca. Tę jesień mam szczególnie trudną, bo rozstanie z facetem to tylko jeden z problemów. Niestety nie mam nigdy tak, że np. całe lato jestem od tego wolna, ale miewałam w tym okresie przerwy nawet do 5-7 dni. Dziś znów nie wiem jak będzie i cholernie się boję. W każdym razie mam nadzieję, że moja wypowiedź wniosła nutkę optymizmu w ten mglisty, zimny i ponury dzień, który jakże szybko się skończy. Ale jutro przyjdzie kolejny ;)
-
Nie mam dużo, a w rzeczywistości dają mi taki wycisk, że prawie po ścianach chodzę. Czasem mam takie wrażenie, że lekarze dziś już tak dużo widzieli, że nasze przypadki są dla nich jak katar na wiosnę. Jeśli potrzebowałabym przeszczepu serca, albo sztucznej komory, to pewnie wiedzieliby co robić. A jak cię nie rozłoży na całego, to nie masz czego u nich szukać. Przepraszam, to tylko moje subiektywne spostrzeżenia, być może niesłuszne.
-
Może mało precyzyjnie albo fachowo to opisałam. W każdym razie przeskakiwanie, podskakiwanie i bulgotanie serca to swoją drogą. Dziś ta droga jest bardzo ciężka. A tak dobrze mi szło, do wieczora...
-
Ostatnio potrafię mieć takie codziennie nawet po 3 razy. Nie potrafię określić co jest skurczem komorowym, a co nadkomorowym. Czasem tylko mi się wydaje, że jedne czuję wyżej, a inne niżej. Często nawet nie potrafię określić czy to przypadkiem nie żołądek. Czuję, np. dziś, jakby mi serce bulgotało, albo łaskotało, ale jest to tak cholernie niemiłe odczucie, że wbijam paznokcie w uda i zaciskam zęby. A to o czym pisałam, co nazwałam *nieregularnym rytmem* to rytmy niemiarowe, które miałam praktycznie tylko w nocy i zarejestrował je holter. Właśnie zajrzałam do wyniku. Sama nie wiem czy bym je odczuła. To są podobno jakieś fizjologiczne różnice w długości skurczu w zależności czy właśnie biorę wdech czy robię wydech.
-
Kwestia ile mamy, a ile czujemy. Ja miewałam różnie, każdy holter inny. Zazwyczaj ok 300 nadkomorowych, kilkadziesiąt komorowych i raz 15 begeminii. Ostatnio miałam tez jakiś nieregularny rytm kilka razy, ale nie wiem co to jest, za to skurczy dodatkowych jak na lekarstwo. Odczuwam w najgorsze dni 20-30 razy. Czasem, tak jak dziś, jest jakaś godzina, może pół kiedy skurcz pojawia się średnio co 30sek-1min. To jakiś koszmar. W takich momentach zastanawiam się ile jeszcze wytrzymać, żeby wezwać pogotowie. Nigdy tego nie zrobiłam z różnych względów. Boję się, że nie przyjadą długo, a czekanie mnie wykończy, albo dojdą do wniosku, że panikuję i mnie oleją, a poza tym z tyłu głowy wciąż mam myśl, że to przecież nic. Przecież lekarze mówią, że jestem zdrowa. Ja nie wiem jak bym się zachowywała, gdyby ktoś inny był w mojej skórze, a ja ta *zdrowa*. Myślę, że też na początku byłoby ciężko, byłyby kryzysy, ale uważam siebie za na tyle wrażliwą osobę, że starałabym się chociaż takiego człowieka nie pogrążać. A niestety niektórzy tak mają. Sama spotkałam się ze strony bliskiej osoby, kiedy było naprawdę źle, po prostu z karceniem krzykiem i awanturą. Zaś jako miejsce dla mnie wyznaczył szpital psychiatryczny. A ja się czasem zastanawiam czy nie czułabym się tam właśnie normalnie. Strasznie nie lubię tego słowa, z różnych względów. To okropne przez co przechodzimy, a przecież jedyne czego chcemy, to święty spokój... Trzymajcie się ciepło
-
Szybko dotarło do mnie, że leki nie są rozwiązaniem sytuacji, dlatego zwróciłam się o pomoc psychologiczną. Staram się je traktować raczej jako uzupełnienie terapii, a nie jej podstawę. Też doraźnie biorę hydroxyzinę najmniejszą dawkę, piję melisę, bo leki, które przyjmuję działają na zasadzie procesu, więc przy ataku paniki nie pomoże mi jeśli wezmę kolejną dawkę. Jeśli chodzi o brak zrozumienia, to świetnie to rozumiem. Z moim byłym było tak. Podobnie czasem mają moi bliscy, bo prawda jest taka, że żaden człowiek, który przez to nie przeszedł nie jest w stanie długo, albo zawsze to znosić. To smutne, ale to do nas należy, żeby to zrozumieć.
-
Przepraszam za chaos w mojej wypowiedzi. Emocje ;)
-
Dziękuję za te słowa otuchy kejthi :) Sama również nie przestaję wierzyć, że kiedyś mi się to wszystko poukłada. Może nawet prze trzydziestką ;) Leki biorę od stycznia poprzedniego roku, czyli już prawie dwa lata. Z tym że na początku trafiłam na lichego psychiatrę, który faszerował mnie syfem. Tyłam, byłam otumaniona, nie mogłam pochylić głowy, bo tak mi się w niej kręciło, a z każdym dniem coraz gorzej. Kilka miesięcy później w kwietniu zaczęłam przyjmować, które mam do dziś i już od dłuższego czasu przyjmuję tylko połowę dawki. Równolegle mniej więcej od tego samego czasu, niestety z przerwami chodzę do psychoterapeutki. U mnie to było tak, że leżałam na oddziale kardiologicznym w 2009 roku (oczywiście z objawami nerwicowymi jak już dziś wiadomo), a tam każdy lekarz, który ode mnie wychodził mówił, że jestem jakaś strasznie napięta, znerwicowana i chyba potrzebuję pomocy (wiem, że tak mówili, bo moja ciocia jest pielęgniarką i to słyszała). Potem sama lekarka prowadząca przez kilka miesięcy wyganiała mnie do psychiatry. Ja przecież nie widziałam potrzeby... Miron, u mnie teraz z seksem nie ma wielkiego problemu, bo nie ma seksu ;) Jednak wcześniej bywało ciężko. Często się zdarzało, że w tak dużych emocjach serce prawie eksplodowało, choć nie zawsze. U mnie problemem jest jak u większości nerwicowców krycie emocji, dlatego najtrudniej mam, kiedy próbuję się powstrzymać od nich lub krępuję się, żeby je pokazać. Tak jest w sytuacji, kiedy spotykam się z kimś nowym. Przecież nie powiem mu od progu *Mam nerwicę i właśnie kołacze mi serce. Chyba zaraz zemdleję, ale nie martw się*. Ale kiedy jeszcze byłam z moim eks, to gorszy był chyba brak libido, który wynikał z nastrojów i niestety ze skutków ubocznych leków. To bardzo ciężka sprawa, a związek może na tym mocno ucierpieć dlatego radzę Wam rozmawiać z partnerami. A jak będą mieli w głowie tylko jedno, to zacytuję kejthi *nie są was warci* ;) Brrrr jak zimno na dworze...
-
Tak, słyszałam podobne przypuszczenia od lekarzy, że bradykardia może wpływać na to, że tak silnie odczuwam skurcze dodatkowe. Jestem przyzwyczajone, że moje serce bije spokojnie i powoli. Kiedyś podczas ćwiczeń fizycznych, kiedy byłam już mocno zmęczona zmierzyłam puls i to było ledwo ok. 120. A podobno optymalny puls dla ludzi jak ja do spalania tkanki tłuszczowej to ok 170. Chyba nie byłabym w stanie tak rozhuśtać serca. Nigdy nie omdlałam ani nie zemdlałam. Chociaż wieeeeele razy w życiu czułam, że to zaraz nastąpi. Ale to wszytko lęk i panika. Hiperwentylacja to dla mnie normalka. Proszę nie mów, że wychowywanie dzieci to nic, bo wiem, że to bardzo wiele. Ja mam do siebie pretensje, że nie mogę się przemóc i korzystać z uroku swojego wieku i warunków, które mam do dyspozycji. Bardzo mało wychodzę z domu. Spokojne wyjście do kina to dla mnie sukces. Raczej mało też imprezuję, chociaż bardzo bym chciała robić to tak często jak wtedy zanim poddałam się lękom. W tym roku po ponad sześciu latach związku zostawiłam swojego chłopaka, który mnie okłamywał. Wciąż to przeżywam, a kiedy próbowałam umówić się z kimś innym, to zjadały mnie kołatania. Czuję się upośledzona społecznie i emocjonalnie. Boję się, że jeszcze długo będę samotna, bo poznanie kogoś nowego, randka to dla mnie stres nie do opisania. Nawet kiedy już wydaje mi się, że jestem pozytywnie podekscytowana kołatania mnie dopadają. Kiedy nie można pozwolić sobie na takie emocje, życie staję się po prostu nudne, albo męczące :/
-
Kejthi to samo usłyszałam od jednego ze swoich lekarzy, że są ludzie, którzy nie odczuwają bardzo silnych arytmii, a inni czują dodatkowe skurcze fizjologiczne i o patologii nie ma mowy. Inny lekarz, profesor z Łodzi, specjalista i bardzo życzliwy człowiek powiedział mi, że mam dobrze rozwinięty układ współczulny i/lub przywspółczulny (przepraszam jeśli coś przekręciłam), a tacy ludzie zazwyczaj długo żyją i dobrze się mają. U mnie nie wiem co było wcześniej - kołatania czy nerwica. Wydaje mi się, że dopiero jak wszystko rozhuśtało się na całego, to zobaczyłam oba. Jestem pełna podziwu dla Ciebie kejthi, że wychowujesz dziecko, bo ja sama jestem teraz jak dziecko. Poza tym ciągle towarzyszy mi obawa, że sobie z tym nie poradzę i to się nie skończy, a ja nigdy nie będę w stanie podjąć się popchnąć moje życie dalej tak, jakbym tego chciała. Ale nie powiem, są momenty, kiedy udaje mi się dostrzec to światełko i się rozchmurzyć na samą myśl jak może być pięknie, kiedy się od tego uwolnię. Trzymaj się Ty i wszyscy, którzy tu zaglądają ;)
-
Ja miałam lekarzy ok. 6. Sama już nie pamiętam. Ekg może z 10-15, holter 5 czy 6, 3 razy echo. Kiedy ktoś mi mówi, żeby spróbować u jakiegoś lekarza, to jedyne, co przychodzi mi do głowy, to że nie ma sensu, bo ja już naprawdę nie wierzę w ich moc. Wnioskuję, że mam tak jak Maciass. Zakotwiczenie problemu w psychice nie pozwala mi na normalne funkcjonowanie poza domem. Agorafobia była u mnie nasilona najbardziej na początku, ostatnio trochę wróciła. Staram się jednak za długo nie rozkminiać, że *ojej muszę tam pójść*, bo to tylko pogarsza wszystko. Leki, które przyjmuję również wskazane są przy agorafobii. Obecnie jestem chyba chyba na etapie czekania na cud. Czekam na dzień, kiedy te skurcze po proste się skończą lub przestanę je zauważać. Dodam też, że chodzę na psychoterapię, która dużo mi pomaga. Chociaż teraz, pisząc to, ręce mi się trzęsą i nie mogę wypuścić swobodnie przepony, bo w ten sposób *pilnuję* swojego serca, to staram się nie tracić nadziei, że dam sobie z tym radę. To chyba tylko dzięki temu, że zobaczyłam ludzi, którzy tego dokonali. Pozdrawiam cieplutko
-
Ja miałam lekarzy ok. 6. Sama już nie pamiętam. Ekg może z 10-15, holter 5 czy 6, 3 razy echo. Kiedy ktoś mi mówi, żeby spróbować u jakiegoś lekarza, to jedyne, co przychodzi mi do głowy, to że nie ma sensu, bo ja już naprawdę nie wierzę w ich moc. Wnioskuję, że mam tak jak Maciass. Zakotwiczenie problemu w psychice nie pozwala mi na normalne funkcjonowanie poza domem. Agorafobia była u mnie nasilona najbardziej na początku, ostatnio trochę wróciła. Staram się jednak za długo nie rozkminiać, że *ojej muszę tam pójść*, bo to tylko pogarsza wszystko. Leki, które przyjmuję również wskazane są przy agorafobii. Obecnie jestem chyba chyba na etapie czekania na cud. Czekam na dzień, kiedy te skurcze po proste się skończą lub przestanę je zauważać. Dodam też, że chodzę na psychoterapię, która dużo mi pomaga. Chociaż teraz, pisząc to, ręce mi się trzęsą i nie mogę wypuścić swobodnie przepony, bo w ten sposób *pilnuję* swojego serca, to staram się nie tracić nadziei, że dam sobie z tym radę. To chyba tylko dzięki temu, że zobaczyłam ludzi, którzy tego dokonali. Pozdrawiam cieplutko