Skocz do zawartości
kardiolo.pl

dorotat12

Members
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez dorotat12

  1. Nie zamierzam odnosić się do żadnego postu i z nikim dyskutować. Każdy z moim wpisem zrobił (jak widać) to co uznał za stosowne. Pozdrawiam i życzę wszystkim dużo zdrowia
  2. GABBIB Od roku czuję się źle już ciągle, nie ma takiego dnia żeby było lepiej. Ale wyniki badań pokazały, że choroba jest bardzo zaawansowana. Wcześniej, bywały lepsze momenty. MARY 10 pisze o odmianie tocznia określanym mianem *polekowym*, który mija często samoistnie po zaprzestaniu stosowania określonych leków. To akurat nie jest mój przypadek. Mój post miał jeden cel - absolutnie nie wmawiać nikomu, że ma tocznia - tylko prosić Was byście nie dali się zbyć diagnozą *nerwica* jeśli czujecie, że dzieje się coś złego. Ja zawsze wszystkie podstawowe badania miałam ok. Poza OB, które wahało się do 12 do 40. Opinia lekarzy - taki już Pani urok. W tej chwili mój stan jest na tyle poważny, że rokowania są bardzo złe. Uważam, że warto drążyć i słuchać swojego organizmu, nie dawać się zbywać byle czym. A *nerwica* stała się ostatnio bardzo modna.
  3. ANDRU Pierwsze przesiewowe badanie to badanie przeciwciał przeciwjądrowych ANA. Pobiera się krew i wysyłają do laboratorum gdzie takie badanie robią ( w Polsce zaledwie w kilku ośrodkach). Kosztowało 75 zł.
  4. Witam wszystkich forumowiczów Nie było mnie tu bardzo dawno i zastanawiałam się czy teraz powinnam napisać. Moim celem nie jest bowiem straszenie nikogo. Chcę Wam tylko opowiedzieć jak wyjaśniła się moja historia. Od ponad 4 lat miałam różne objawy: uczucie lęku, spadki nastroju, drętwienia rąk, częste migreny, skoki ciśnień, tachykardię. Rok temu przeszłam dwa epizody TIA. Potem doszło pieczenie języka, suchość w ustach, bóle stawów. Lekarze bezustannie twierdzili, że to *tylko nerwica*, czasami któryś był zdania że *depresja*. Badania - tak były. Bolały mnie wątroba - zrobiono ASPAT i ALAT. Do tego morfologię, cukier, ekg, holter. Rok temu także rezonans głowy. Wszystkie wyniki prawidłowe. Jedynie OB w granicach górnej normy. Czyli zdrowa histeryczka. Miesiąc temu zaczęły się problemy z nerkami, mocz był dziwnie mętny, a ja zaczęłam odczuwać ból. Wizyta w szpitalu. Badania - morfologia dobra, ekg w normie, w moczy bogaty osad, ale nic więcej. Pobłażliwy uśmiech lekarzy i do domu. A ja czułam się coraz gorzej. Zaczęłam intensywnie szukać odpowiedzi. Czułam, że coś z moim organizmem jest nie tak. W końcu opis objawów był dokładnie taki jak u mnie - poza jednym elementem zmianami skórnymi na twarzy. Pisze o toczniu. Poszłam do laboratorium zrobić badania ANA. Pani była bardzo zdziwiona co ja chcę, ale pobrała krew i wysłała materiał do Krakowa. Wynik był po kilku dniach - dodatni. Zrobiłam jeszcze bardziej szczegółowe badanie pokazujące jak zaawansowana jest choroba - wczoraj mąż odebrał wyniki. Jest bardzo źle. Prawdopodobnie zaatakowane są już wszystkie narządy wewnętrzne, w tym naczynia mózgowe (stąd miniudary). To co istotne - toczeń w 80% przypadków daje objawy lękowe i depresyjne. Moja rada - nie wpadać w panikę, ale jeśli czujecie, że coś jest z Wami niedobrze, nie dawajcie się zbywać nieukom. To wasze zdrowie i tylko Wy jesteście naprawdę zainteresowani swoją diagnozą i leczeniem.
  5. PAMKA Kochana cel szczytny, ale motywacja najgorsza na świecie. Ja jestem w tym miejscu, w którym jestem, właśnie dlatego, że cale życie próbowałam coś mamie udowodnić. Zasłużyć na pochwałę, na akceptację. Tego zrobić się nie da. Ruszyłam do przodu, dopiero, kiedy zrozumiałam, że chcę to zrobić dla siebie i tylko dla siebie. Potrzeba Ci na pewno psychoterapia, tam z psychologiem zrozumiesz dlaczego taka motywacja nie zaprowadzi Cię do sukcesu. Ale trzymam kciuk za Ciebie
  6. FUTERKO25 A co u Ciebie? Strasznie dawno się nie odzywałaś? Jak sobie radzisz?
  7. PAMKA Uwierz mi, Twoje doświadczenia są znacznie częstsze niż człowiek jest w stanie sobie wyobrazić. Nie jesteś sama. Bardzo wielu ludzi cierpi z powodu odrzucenia ze strony najbliższych, braku akceptacji. U Ciebie jest koalicja dziadków z mamą, tato jest postrzegany jako ten najgorszy - a w konsekwencji i Ty - jego córka. Nie chciałabym na forum opisywać Ci mojej sytuacji rodzinnej, ale to ona stanowi podłoże moich dzisiejszych problemów, dlatego nie jestem zwolennikiem popularnej tu bardzo terapii poznawczo-behawioralnej, bo w moim przypadku niczego nie rozwiązała. Dopiero sięgnięcie do doświadczeń wczesnego i późnego dzieciństwa dało mi pełen wgląd w dzisiejszy stan. Powiem Ci co mnie udało się osiągnąć. Przede wszystkim ograniczyłam kontakty z mamą, bo zdecydowanie fatalnie się po nich czułam. Po drugie każda rozmowa z nią to z mojej strony maksymalne skupienie (świadomość), by nie dać wciągnąć się w dawną grę na temat tego jaka jestem beznadziejna i jak zniszczałam jej potencjalne możliwe życie, jak bardzo nie spełniłam jej oczekiwań. Jeszcze kilka miesięcy temu miałam wrażenie, że nigdy nie uda mi się pozbyć tych emocji, które Ty teraz czujesz, ale udało się i to jakoś tak stało się samo. Twoja sytuacja jest o tyle inna, ze mieszkasz i z mamą i z dziadkami i wówczas jest ciągle narażona na konfrontację z trudnymi uczuciami. Pomyśl jednak, że taki stan nie będzie trwał wiecznie, w końcu się wyprowadzisz, usamodzielnisz i zadecydujesz czy chcesz mieć kontakt z rodziną czy też nie. Nie wiem czy wolno wklejać tu linki, ale przeczytaj ten artykuł, zobaczysz, że z takim problemem boryka się wielu ludzi. http://kobieta.onet.pl/dziecko/rozwod-z-wlasna-matka/he0pn
  8. Hej TROLL Przepraszam, ale nie mogę zrozumieć o co chodzi. I nie ma w tym żadnej kpiny. Bardzo prosiłabym, żebyś napisał (napisała) jaki jest cel Twoich postów i przeciwko komu są kierowane. A przede wszystkim dlaczego
  9. Dokładnie o to mi chodziło JASMA Chciałam przede wszystkim pokazać wszelkim osobom, które nie wiedzą co robić, od czego zacząć - właśnie od czego mają zacząć. Ty wytłumaczyłaś, jakie postawy stoją za każdą z moich potencjalnych reakcji. Widzisz problemem jest to, że przez całe swoje życie reagowałam własnie w jeden z tych dwóch sposobów. Kiedy bałam się konsekwencji (odrzucenia, obrażenia się kogoś, jego niezadowolenia) - przystępowałam do gęstych tłumaczeń, albo godziłam się na coś, co mi zupełnie nie odpowiadało. Kiedy jednak ktoś przesadził na tyle, że nie byłam w stanie zastosować wariantu pierwszego, uruchamiał się ten drugi. Agresywny. Wtedy nie były ważne konsekwencje. Teraz, kiedy zachowuję czujność (świadomość, jestem obserwatorem - czy jakokolwiek to nazwać) potrafię reagować adekwatnie do sytuacji. Ale wystarczy, że tracę nową perspektywę i włączają się starem mechanizmy. Dzięki tej obserwacji zrozumiałam to o czym pisze IGNAC - że zmiany musza potrwać. Nie wystarczy raz, dwa czy 100 razy zachować się inaczej, być czujnym, adekwatnym. Trzeba to robić ciągle, ciągle trenować. Aż w końcu nowe zachowania staną się częścią nas. Patrząc po sobie i po tym jak łatwo włącza mi się automat - wiem, że jeszcze dużo czasu musi upłynąć. Ale znam drogę. To wydaje mi się najważniejsze. Mam też nadzieję, że ktoś z Was skorzysta, spróbuje choć raz sam być świadomy, uważny i zobaczy czy robi mu to różnicę. Spróbujcie i napiszcie jak było. Może niech jutrzejszy dzień będzie dniem świadomości dla wszystkich czytających forum, a potem napiszecie czy to coś Wam daje. Bardzo jestem ciekawa
  10. ANIU Nie ma się czego bać :) Chciałam Ci też napisać, że moim zdaniem skuteczność terapii nie zależy od tego czy jest prywatna czy na NFZ tylko od terapeuty. Pójdziesz i zobaczysz jak będziesz się czuła w czasie rozmowy. Początki nie są łatwe, bo jest w człowieku opór przed słuchaniem i przed mówieniem. Ja, kiedy trafiłam na terapię pierwszy raz (prywatnie) ponad 3 lata temu, bardzo się zniechęciłam. Pani budziła we mnie silny opór, wręcz niechęć. Teraz chodzę do zupełnie innej pani psycholog (na NFZ) i to z nią dopiero zrozumiałam skąd brał się tamten opó - tamta Pani psycholog miała styl bycia mojej mamy i to doprowadzało mnie do szaleństwa, włączały się wszystkie związane z mamą emocje i na zasadzie lustrzanego odbicia projektowałam je na terapeutkę. Nadal uważam, ze była kiepskim psychologiem, bo zupełnie nie pomogła mi zrozumieć co czuję i ska się to bierze. tak więc czy prywatnie czy państwo - to bez znaczenia. Ja natomiast uważam, że za terapią kryje się jeden haczyk, który ostatecznie powoduje, że po pół roku czy po roku człowiek rezygnuje i uważa, że terapia mu nie pomogła. A mianowicie większość pacjentów idących do psychologa liczy na to, że godzinna sesja raz w tygodniu rozwiąże ich problemy,. Pisał już o tym IGNAC - że pokonanie *bestii* wymaga ciągłej, nieustannej pracy nad sobą. Ja sformułowanie *pracy nad sobą* rozumiem, jako obserwowanie siebie. Nazywanie swoich reakcji, szukanie ich motywów i zmianę. Bez tego można na terapię chodzić i 10 lat i to nic nie da. A co do pewności siebie, przebojowości - to myślę, że dzięki zbudowaniu nowego siebie, a przede wszystkim poznaniu siebie, można zyskać realną i rzetelną właściwą samoocenę, a tym samą nie oszukaną (maskę) wiarę we własne możliwości. Ale to na razie tylko teoria - tak daleko nie zaszłam, ale to jeden z moich celów.
  11. ANNACHYLEWSKA11 Zgadzam się z IGNACEM. Często nie uświadamiamy sobie, że nasza ocena siebie jest nieprawidłowa, że nie mamy dość wiary we własne możliwości, że ciągle szukamy akceptacji otoczenia. Psychologia rozwojowa mówi, że wiara w siebie, właściwy obraz własnej osoby kształtuje się we wczesnym dzieciństwie i w znacznej mierze zależy od najbliższego otoczenia. Często nawet nie zdajemy sobie sprawy, co myślimy o sobie. Ja jestem tego żywym przykładem. Wiele lat pozornie wydawałam się osobą nie do pokonania, która wszystko załatwi, rozwiąże wszystkie problemy. Do dziś wielu dalszych i bliższych znajomych tak mnie widzi. Ale najgorsze, ze oszukiwałam samą siebie. Teraz wiem, że nie jestem HI-Menem i że nikt nim nie jest. Każdy ma brawo do błędu, poczucia bezradności - ja też. Jednak, żeby zmienić postrzeganie siebie, trzeba dotrzeć do swoich masek i zajrzeć pod nie. Faktycznie psycholog czasami może w tym pomóc.
  12. IGNAC Na pewno odezwę się do Ciebie na maila, bo wiesz, że fascynuje mnie podejście wschodu i ich sposób postrzegania człowieka i jego dolegliwości, a medycynie tybetańskiej niewiele jest publikacji i nie skąd czerpać :) Także dzięki, że chcesz się tym ze mną podzielić. JASMA To nie pierwsza sugestia, że w moim przypadku chodzi o depresję a nie nerwicę. W kontekście takiej diagnozy część moich objawów staje się dla mnie bardziej zrozumiała - np. potworne wypadanie włosów i dni, kiedy zupełnie nie mam siły, żeby coś zrobić. Faktem jednak jest, że somatyzacja i nerwicy i depresji jest bardzo podobna, a przyczyny wystąpienia obydwu tych zaburzeń też są zbliżone. W moim przypadku korzenie dzisiejszych problemow zdecydowanie tkwią w dzieciństwie, ale po woli sobie z tym radzę. Mnie osobiście bardzo pomaga podejście Lowena. A teraz chciałabym podzielić się z Wami dwiema opowieściami z dzisiejszego dnia. Pierwsza - może być szczególnie przydatna dla osób, które nie wiedzą od czego zacząć. Wyszłam rano do piekarni kupić bułkę synowi, bo zapragnął zjeść trochę chemii (sztuczna drożdżówka). Piekarnia blisko domu, ale z sieciówek, gdzie chemia we wszystkim i strach coś kupić. I teraz uwaga: Poprosiłam o bułkę, ale Pani od razu zaczepiła mnie *czy nie podać coś jeszcze ? Chleb, ciastko?* Była w tym pewna natarczywość. I przez głowę przeleciały mi dwie reakcje. Pierwsza - odmówić i zacząć się tłumaczyć, dlaczego nie. Druga - odmówić agresywnie i zaatakować, że ich pieczywo jest beznadzieje. To moje dwie wyuczone reakcje, kiedy czuję się przyparta do muru (w jakiejkolwiek kwestii). Wiem już się to wzięło, ale w tej opowieści nie o to chodzi. Uświadomiłam sobie, że moja podświadomość, chce żebym zareagował wg któregoś z tych schematów. Ale byłam czujna. I zareagowałam ŚWIADOMIE, tzn. pięknie podziękowałam za propozycję i odmówiłam. Nie byłam niemiła i agresywna, ale też nie przystąpiłam do tłumaczenia swojej decyzji. Pani się uśmiechnęła, a ja poczułam się zwycięzcą. Wydaje mi się o to właśnie chodzi, w każdej nawet najdrobniejszej sytuacji być czujnym, być obserwatorem i reagować adekwatnie, ale w zgodzie ze sobą. I druga opowieść - a propos lęków przed śmiercią (w moim wypadku przed udarem). Wróciłam z piekarni, w dobrym nastroju, zrobiłam sobie śniadanie. Ugryzłam i w tym momencie kichnęłam. Wiecie co stało się dalej? Okruszek poleciał do oskrzeli, zatkało mnie całkowicie, zaczęłam kaszleć, ze dwie minuty nie mogłam złapać oddechu, kaszel był tak poważny, że się popłakałam i prawie zesikałam. Po 15 minutach minęło, zaczęłam dochodzić do siebie. Wniosek - śmierć dotyczy każdej żywej istoty i może przyjść w każdym momencie i ze strony, z której zupełnie się jej nie spodziewamy. Czyli co - od urodzenia każdy powinien ciągle się bać? Przecież to nie ma sensu. A Wy co o tym myślicie?
  13. Ja wreszcie dzisiaj doczekałam się wizyty u psychiatry. Trwało to tyle czasu, bo chciałam trafić do kogoś, kto ma naprawdę dobrą opinię. I teraz nie wiem, czy nie wygonicie mnie z forum :) Wizyta trwała ponad godzinę, był długi wywiad, dostałam do wypełnienia dwa testy i pani doktor stwierdziła, że to nie nerwica lękowa tylko depresja . Wyjaśniła też, że te dwa zaburzenia często są mylone, ze względu na bardzo podobne objawy somatyczne. Oczywiście proponowała leki, ale ja mam dość przygód z lekami. Mam wewnętrzną pewność, że sobie z tym poradzę. Właściwie psychiczne źródła nerwicy i depresji są podobne i sposób wychodzenia też. Ale mam nadzieję, że nadal mogę czasem do Was zajrzeć :)
  14. INTERNAUTA 4 To jest forum dla osób pragnących wyjść z nerwicy. Piszę to, bo przypuszczam, że nie masz pojęcia gdzie się przypadkowo znalazłeś. Jeśli zmagasz się z tym zaburzeniem, masz coś ciekawego merytorycznie do wniesienia - to wszyscy czekamy. To jednak nie jest absolutnie miejsce do odreagowywania swoich problemów. Proponuję jakieś foruj polityczne, tam można do woli sączyć jad.
  15. IGNAC JASMA - dzięki za Wasze sugestie. Muszę jeszcze popracować nad tematem, na pewno dojdę do tego, co u mnie jest wywoływaczem tego stanu. Myślę, że sam tryb życia - prawie 10 lat pracy w domu i stosunkowo rzadkie osobiste kontakty z ludźmi też odgrywają tu pewną rolę. Taka wieloletnia izolacja na pewno nie sprzyja pewności siebie i spokojowi w życiu towarzyskim. Nie mniej dzięki za spojrzenie z boku
  16. ANIU Ja mam za sobą dość długą drogę pod rękę z *nerwicą*, choć przez ponad 10 lat zamiast właściwego rozpoznania leczona byłam na nadciśnienie, tachykardię i parę innych chorób. Niestety muszę Ci powiedzieć coś, co pewnie teraz Cię zmartwi - nigdy już nie będziesz taką samą sobą jak dawniej. Ja patrząc na siebie dziś i siebie sprzed 10 lat - wolę siebie dzisiejszą, mimo wielu strasznych chwil i czasami jeszcze nawracających *dolegliwości*. Zdarza mi się ostatnio żartować do męża - że nie rozumiem zupełnie, jak mógł się zakochać i ożenić ze mną z *tamtych czasów*. Dziś widzę, że wówczas cały czas jechałam na autopilocie, zupełnie bez świadomości. Nie miałam pojęcia dlaczego reaguję i zachowuję się tak a nie inaczej, mało tego - nie miałam na swoje zachowanie wpływu. Wszystko załatwiała po swojemu podświadomość. Teraz jest zupełnie inaczej. Nawet jeśli w pierwszym odruchu zareaguję z automatu to niemal natychmiast przychodzi refleksja. To ogromnie dużo daje. Nie mniej właśnie problemu spotykania się ze znajomymi i przyjaciółmi nie udało mi się rozgryźć. Wiem, że niemal każdy *nerwicowiec* na to cierpi, ale dla wielu osób wyjście do hipermarketu czy w inne skupisko ludzi jest znacznie trudniejsze. Ja mam jakąś wewnętrzną blokadę przed w zasadzie niezwykle przyjemnym doświadczeniem. Szczególnie, że po latach wycofania się z życia towarzyskiego zostali wokół mnie tylko naprawdę bliscy mi ludzie. I to nie jest już lęk, czy zniechęcenie tylko chroniczne napięcie mięśni. Szyja pewnie będzie mnie bolała kilka dni. Co się może za tym kryć? IGNAC bardzo liczę na to, że naprowadzisz mnie na odpowiedź. ANIU - a Tobie nie pozostaje nic innego, jak zacząć *włączać* świadomość, obserwować się - co nie oznacza analizować objawy tylko śledzić swoje reakcje, zachowania, pytać siebie dlaczego tak jest. Obawiam się, że nie ma powrotu do tego co było :(
  17. Witaj Jasma po przerwie Odrobinę zazdroszczę Ci wojaży w tamte strony, to marzenie mojego życia i ogromna fascynacja. Ciesze się, że i Ty odnalazłaś we wschodnim sposobie myślenia coś wartego uwagi. Ignac Zwierzęta są dla mnie nieustannie źródłem wiedzy o tym jak działa natura. Wydaje mi się, że dzięki instynktowi popełniają o wiele mniej błędów niż my - istoty uspołecznione. Wiem, że normy społeczne są konieczny, by wszystko jakoś funkcjonowało, ale jak pokazują statystyki zachorowań na depresje, nerwicę czy choroby autoimmunologiczne - to jednak funkcjonowanie w społeczeństwie, zależność od opinii innych i styl wychowania w kulturze zachodniej - nie bardzo służą człowiekowi. Mam do Ciebie pytanie Ignac - zastanawiałam się czy nie napisać na prywatnego maila, ale pomyślałam, że może ktoś oprócz mnie skorzysta z Twojej odpowiedzi. Widzisz, ja naprawdę radzę sobie coraz lepiej, uważam, ze wykonałam ogromną pracę, jeśli chodzi o świadomość tego co się ze mną dzieje, co myślę, jakie emocje nie zostały uwolnione z mojego ciała. I generalnie funkcjonuje normalnie, pracuję, mam dużo lepszych momentów, wychodzę z domu, wielki sklep nie robi na mnie wrażenia, zatłoczony rynek też nie jest problemem. Pozostał mi właściwie jeden problem, którego nie umiem ugryźć. Chodzi o spotkania ze znajomymi. Wszelkie spotkania z bliskimi i lubianymi przeze mnie ludźmi generują we mnie ogromne napięcie. To nie jest lęk, tylko przeraźliwe napięcie. Wczoraj widziałam się z moją przyjaciółką, było wspaniale, posiedziałyśmy, pogadałyśmy, ale moje mięśnie były tak napięte, że dziś z bólu nie mogę ruszać szyją. Masz jakieś sugestie - dlaczego? I co z tym zrobić?
  18. IGNAC Bardzo Ci dziękuję za komplement. Parę tygodni temu usłyszałam identyczny od mojej Pani psycholog – więc może coś w tym jest ?  A teraz o wypowiedziach MIRRY, ale bardziej ogólnie – Kiedy piszesz o sobie widać lęk, niepewność i szereg innych emocji, kiedy odpowiadasz innym – jest w Tobie dystans, trzeźwa ocena sytuacji i logiczne, warte zastosowania rady. Myślę, że to doskonale obrazuje czym jest nerwica, a z drugiej strony pokazuje w jaki sposób należy z niej wychodzi – zastosować takie samo zdystansowane podejście – tylko, że w stosunku do siebie. Czy trudne? Na początku wydawało mi się niemożliwe. Napiszę Wam o tym, co mnie pomogło się zdystansować do swoich emocji i lęków. Nie jest to nic odkrywczego, nic o czym powiecie łał  Otóż były to ćwiczenia oddechowe. Dużo czytałam o wpływie oddychania na układ krążenia, układ nerwowy i stan psychiczny. W końcu postanowiłam wypróbować. Mój syn trenuje tekwondo. Na zawodach doznał kontuzji. Był w Opolu – 200 km ode mnie i zadzwonił, że został silnie kopnięty w brzuch, ma bóle, ale trener i ekipa medyczna zajęli się już nim i będzie wszystko dobrze. Wyobraźcie sobie reakcję mamuśki z nerwicą…. Ciśnienie 220, tętno 120, słabo, ciemno przed oczami, zawroty głowy… I wtedy przypomniałam sobie o ćwiczeniach oddechowych, pomyślałam też, że nic nie mogę dla niego zrobić – przynajmniej w tym momencie. Zamknęłam oczy, próbowałam wyłączyć ciąg czarnych myśli i skupić się na oddychaniu. Mijały minuty, stopniowo oddychałam coraz spokojniej, głębiej. Po 10 minutach spadło tętno, ciśnienie i gdzieś wewnętrznie pogodziłam się z tym, ze nie na wszystko mam wpływ. Zachęcam – oddychajcie świadomie, szczególnie, kiedy nerwica atakuje. Spróbujcie i sami ocenicie, czy w waszym wypadku się to sprawdza. Pewnie nie każdemu pomoże, ale z pewnością niektórzy odkryją, ze w ten sposób mogą kontrolować najtrudniejsze momenty.
  19. Witaj MIRRA Rozumiem Twój niepokój więc odpisuję jak tylko zobaczyłam Twojego posta. Ja taki prawdziwy nerwicowy dół zaliczyłam na przełomie listopada i grudnia. Też były momenty, że obawiałam się, że oszaleję. Objawy podobne - odrealnienie i totalne otępienie. Szczęśliwie nie trzymało mnie to długo, wiem jednak, jak się czujesz i rozumiem Twoje obawy. Chciałam Cię jednak uspokoić - nie sądzę, by była to choroba psychiczna. Wśród bliskich znajomych (matka kolegi i matka męża mojej przyjaciółki) cierpią na schizofrenię. I to co charakterystyczne - to fakt, że nie zdają sobie sprawy z tego, że są chore (przynajmniej w okresie nasilenia objawów). Niestety nie jestem psychiatrą (najlepiej jednak z nim pogadaj), ale w nerwicy czy depresji zachowujemy pełną świadomość tego co się z nami dzieje, zaś w innych chorobach psychicznych - nie ma tej świadomości. Mam nadzieję, że choć trochę Cię uspokoiłam. Napisz konieczne po wizycie u psychiatry, czego się dowiedziałaś. I trzymam kciuki, żebyś jak najszybciej poczuła się normalnie.
  20. dorotat12

    Silna nerwica a badania

    Witam Chciałam dołączyć do tej wypowiedzi. Lekarze i współczesna medycyna tzw. konwencjonalna postrzega człowieka jako zbiór narządów, zapominając zupełnie, że jesteśmy całością i wszystko w nas jest ze sobą powiązane - umysł, emocje i ciało, a w ciele wszystkie organy także wzajemnie na siebie oddziałują. Najlepszym lekarzem i diagnostą człowiek jest sam dla siebie. Kiedy poznasz i zrozumiesz jak funkcjonuje Twój niepowtarzalny organizm (bo każdy z nas jest zupełnie inny i niepowtarzalny) będziesz dokładnie wiedział co Ci jest i co możesz z tym zrobić. Tylko w nas jest wiedza o sobie i tylko sami potrafimy naprawdę sobie pomóc. Badać się warto, bo po to technika poszła do przodu, by było nam łatwiej żyć (choć w przypadku przetworzonej byle jakiej żywności postęp techniki to katastrofa). Ale intuicja to podstawa. Jeśli ktoś czuje, że nie cierpi z powodu nerwicy powinien drążyć temat.
  21. IGNAC Niestety nie mieszkam w Warszawie, byłam tu jedynie dwa razy w życiu. Mieszkam w małej miejscowości na Dolnym Śląsku. Ale wielkie dzięki za podpowiedzi, poszukam i poczytam, bo jestem wewnętrznie przekonana, że medycyna chińska znacznie lepiej rozumie człowieka i podchodzi do niego nie jak do przedmiotu, ale jak do całości. Ja oczywiście doskonale wiem, że mówiąc o wątrobie Chińczycy mają szersze podejście, jednak zharmonizowanie samego organu wpływa na harmonizację całego meridianu i organów bezpośrednio powiązanych. To nie miejsce na pełen wykład - jeśli to kogoś zainteresuje to ma gdzie poczytać. Uważam tylko, że społeczeństwa świata zachodniego nie ma albo co gorsze nie chce mieć świadomości jak odżywianie wpływa na ciało i psychikę. Tak jest łatwiej. Zwala się więc na pogodę, na lekarzy, generalnie na to co jest poza nami. Mało kto szuka w sobie odpowiedzi i przyjmuje odpowiedzialność za stan własnego zdrowia i emocji. Ale nie rzucam kamieniem, bo nie jestem bez winy. Żyłam jak wszyscy, cierpiąc na migrenę i nadciśnienie i wpieprzając za przeproszeniem kolejną pizzę, pijąc kolejną colę i łykając dwie pyralginy żeby przestało boleć. I tak mi zeszło 20 lat. *Mądra* zrobiłam się niedawno, ale ciągle podświadomie liczyłam, ze da się oszukać. Niestety (czy stety) - już się nie da. Ja faktycznie mam problem z wątrobą (choć badania tego nie pokazują na szczęście na razie), ale lata złego jedzenia i naprawdę tony leków przeciwbólowych spowodowały, że po bardzo wielu produktach czuję się okropnie. Pytasz w jakiej postaci jem warzywa - głownie gotowane. Surowe tylko niektóre są dla mnie ok - ogórek, pomidor. Ale latem planuję w ogóle przejść na dietę warzywno-owocową. Zobaczę jak wtedy będę się czuła. Żeby nie zanudzać czytających, napisze tylko, w jaki sposób przyszło mi do głowy, że jedzenie ma znaczenie. Naprowadziła mnie na to historia zdrowia mojego psa. Generalnie od małego (a to spaniel) ciągle miał zapalenie uszu i problemy skórne. Weterynarz mówił, że ta rasa tak ma, dawał maść (za 60 zł. maleńka tubka) do tego sterdy w zastrzykach i tak przynajmniej raz na dwa miesiące. Szkoda mi było zwierzaka, drapał się po nocach, nie mógł spać, zaczęłam się więc zastanawiać. Wtedy tknięta tylko przeczuciem zamiast karmy z supermarketu i resztek z naszego stołu kupiłam mu profesjonalna karmę weterynaryjną dla psów z alergią. Po dwóch tygodniach problem zniknął. Właściwie pies jest zdrowy. Czasem w lato nabije jaką strawę do uszu i wtedy jeszcze problem wraca, ale poza tym ma 8 lat i od zmiany diety (od 3 lat) chodzimy tylko na szczepienia. Ale jak już kiedyś pisałam pies dba też o swoje zdrowie emocjonalne, to co czuje po prostu okazuje. Nie ma w nim blokad, my go nie karcimy, stosuje tylko system nagród i mam wrażenie, że mój pies jest szczęśliwy. A ja nie. Wniosek - popełniam błędy. Na różnych polach. Bez zmian - odżywiania, stylu życia, myślenia i wyrażania emocji nadal będę nieszczęśliwa i *chora* na nerwicę. Dlatego zmieniam. Choć łatwe to nie jest i zdarzają mi się gorsze momenty, chwile kiedy ulegam, wpadam w stare schematy. Nie mniej uważam, że jestem na dobrej drodze, bo mam tego świadomość.
  22. Tak zrób FUTERKO. Jeśli czujesz, że sama nie dasz rady, że potrzebujesz przewodnika, wskazówek - nie wahaj się i szukaj pomocy. Dobry psycholog na pewno pomoże Ci odnaleźć źródło problemu. A na forum możesz uzyskać wsparcie właśnie w takich momentach, kiedy czujesz się samotna i przytłoczona. Bo nawet jeśli uświadomisz sobie, że to nerwica, przyjmiesz to do wiadomości, to te wszystkie uczucia nie znikną. One są częścią nas. Pisz więc, na pewno zawsze ktoś tutaj Ci odpowie. Postara się wesprzeć i *ogarnąć* jak mówi mój syn :) Spokojnej nocy
  23. FUTERKO25 Kochana, jeśli miałaś holtera i wyszły tylko tachykardie to możesz być na 100% pewna, że przyczyną jest nerwica. Ja miałam to badanie robione w Warszawie na Banacha z takim właśnie opisem, moim lekarzem prowadzącym był Piotr Gryglas (Dzień Dobry TVN) i nie miał wątpliwości, że to jest właśnie objaw nerwicy, szczególnie jeśli usg także wyszło dobrze. Wiem, że to strasznie trudno, sama czasami nie mogę uwierzyć, że nerwica daje tak niesamowite objawy. I nie myślę tu tylko o tachykardii, bólach w klatce czy innych objawach somatycznych, ale przede wszystkim o tym fatalnym samopoczuciu, które powoduje, że podniesienie się z łóżka jest wyczynem. Futerko - dopóki jednak nie przyznasz sama przed sobą, że masz taki problem, że to jednak nie choroba organiczna, będzie tylko gorzej, przede wszystkim silniejszy będzie lęk. Ja miałam nieco inne obawy, a mianowicie zastanawiałam się, czy przyjęcie diagnozy, że moje objawy to nerwica, nie spowoduje, że w przyszłości przeoczone zostanie coś ważnego. Bo w tej kwestii uważam inaczej niż wiele osób na tym forum, jestem zdania, że za dużo zwala się na nerwicę, a potem taki pacjent jest już zaszufladkowany i nowe objawy to też nerwica wg lekarzy. A przecież nerwica nie powoduje, że stajemy się odporni na wszelkie organiczne schorzenia. Poruszyłam tą kwestię z Panią psycholog, która powiedział mi, że przyjęcie diagnozy - nerwica, nie może skutkować porzuceniem troski o zdrowie i że raz do roku należy wykonać zalecane badania kontrolne (w odpowiednie dla danego wieku). Tak więc FUTERKO, żebyś poczuła się teraz lepiej jedyne co możesz zrobić dla siebie to przyjąć do wiadomości, że organy w Twoim ciele są zdrowe, problem natomiast ma dusza i nią trzeba się zaopiekować, zapytać czego potrzebuje. Jeśli boisz się, że zachorujesz, to wyznacz sobie termin raz w roku - trzy dni badań, co da Ci pewność, że nadal wszystko jest ok, albo pozwoli bardzo wcześnie wykryć chorobę, jeśli taka się pojawi. Myślę też, że kluczowe jest, byś zadała sobie pytanie czego naprawdę się boisz. Że masz chore serce? Że dostaniesz zawału? Że umrzesz? W większości przypadków odpowiedź na to pytanie jest właśnie taka, że z jakiegoś powodu pojawia się w nas lęk przed śmiercią. Dlaczego? Co się takiego stało, że taki lęk się pojawił? Jeśli sama nie czujesz się na siłach pracować nad sobą, zrób tak jak radzą IGNAC i JASMA - poszukaj pomocy psychologa. Moim zdaniem kluczowe jednak jest, byś na ten moment przyjęła, że to naprawdę nerwica tak rozwaliła Ci życie. Sama nerwica nie prowadzi do śmierci, jednak życie z nią staje się naprawdę trudne i warto zawalczyć o siebie, żeby znowu poczuć się szczęśliwym. Dla mnie to właśnie jest celem - stan wewnętrznego szczęścia i spokoju, niezależny od okoliczności. Ale to cel do realizacji pewnie na więcej niż jedno życie :) Głowa do góry. Podejdź do siebie racjonalnie, wyłącz na chwilę emocje, a zobaczysz, że to *tylko* nerwica. To pomaga. Sama świadomość może zdziałać bardzo wiele.
  24. FUTERKO25 Kiedy swego czasu moje serce szalało też przeszłam wszystkie badania (nieinwazyjne), a ponieważ nie ufam lekarzom, przeczytałam wówczas kilka książek z zakresu kardiologii i sporo artykułów naukowych. Gdybyś chciała mojej rady i uważasz, że wykluczenie choroby serca pomoże Ci pokonać nerwicę, to proponowałabym zrobić 24 godzinne EKG. Badanie jest nieinwazyjne, robi się je nie rezygnując z normalnego życia (zakładają urządzenie w przychodni albo szpitalu i idziesz do domu i wszystko robisz normalnie, tylko myć się nie możesz :) - wówczas znacznie łatwiej ocenić czy coś się dzieje z pracą serca. Uważam, że w Twoim przypadku będzie to badanie bardziej miarodajne (bo 3 minuty EKG w przychodni to żadna wiedza o sercu), bezinwazyjne i sporo powinno wyjaśnić. Na pewno też znacznie krócej trzeba na nie czekać. Porozmawiaj o tym nawet z lekarzem rodzinnym. jeśli jednak istnieje podejrzenie wieńcówki - to bardzo dokładnie przeczytaj i zastosuj się do moich zaleceń dietetycznych. W ciągu 2-miesięcy mój cholesterol na tej diecie spadł o 50 jednostek i jest teraz jak u młodego człowieka.
  25. FUTERKO25 Piszesz, że wyszło Ci złe EKG - konsultowałaś to z lekarzem? Zalecono Ci jakąś terapię. Przy nerwicy tachykardia to właściwie standard. Inne zmiany natomiast już niekoniecznie i trzeba ustalić co się dzieje. Natomiast zamartwianie się zawsze pogłębia nasz problem i dodatkowo nas dołuje. Sprawdzam to sama często na sobie. Pewnie należałoby Ci poradzić, byś tyle się nie martwiła, wyluzowała, poszła spacer..., ale sama wiem, że jak człowiek czuje się jak *gówno* (za przeproszeniem) to takie rady można wsadzić sobie w buty. Mogę Ci tylko napisać co ja bym zrobiła - na pewno zdiagnozowałabym czy coś się dzieje z sercem. Jeśli tak - trzeba to leczyć, jeśli nie - naprawdę byłby to mocny argument, żeby trochę wyluzować. Piszesz, ze jesteś słaba, nie masz na nic siły. Przechodziłam to miesiąc temu. Poszłam z synem na zakupy, bo już nic w domu nie było i jak wracałam, to zaczęłam się zastanawiać jak to możliwe, że mam takie ciężkie buty, bo każdy krok, był jak wchodzenie na Mont Blanc. a to nie buty, tylko zupełny, totalny brak sił. Sądzą, że to już nie jest nerwica, tylko depresja. Musisz się obserwować. Jeśli możesz, pozwól sobie na dwa- trzy dni totalnego leżenia, zupełnego nic nie robienia, ale w tym czasie zagłębiaj się w siebie. Poczuj, jak bardzo jest Ci źle, jak czujesz się samotna, jak wszystko Cię przeraża. A potem przypomnij sobie chwile dobre, radosne. Zobacz - wszystko się zmienia, wszystko płynie. Nic nie trwa wiecznie. I Twój stan na pewno się poprawi. Przyjdzie moment, że znowu poczujesz się szczęśliwa. I zachęcam Cię do zmiany diety. Spróbuj, nie zadziała, porzucisz... Ale jeśli po dwóch, trzech tygodniach nie poczujesz się lepiej to naprawdę warto porozmawiać z psychiatrą. Wszystko co napisałam to moje osobiste doświadczenia, jeśli zechcesz, możesz skorzystać.
×