
IGNAC
Members-
Postów
0 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez IGNAC
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 4 z 7
-
Pisze po kawalku i skrotami bo mam utrudniony dostep do internetu IZABELA i DOROTA nie potrzebnie klucicie sie o swoje mamy. To bardzo trudny i zlozony problem i wcale nie tak latwo sobie z nim poradzic. To w nas tkwi. Tylko ze nie da sie naprawic przeszlosci i jej zmienic albo wymazac. Byla jaka byla i blizny zostana. To co mozna zrobic to zmienic uwolnic sie od tego bagazu tu i teraz. Zrozumiec ze to wcale nie musi wplywac na nasze dzisiejsze zycie. Juz nie jestesmy ta mala dziewczynka z przeszlosci. Mozemy probowac zrozumiec mozemy probowac wybaczyc mozemy probowac stac sie wolnym od pietna przeszlosci doroslym swiadomym czlowiekiem. DOROTAT probujac odnajdywac pozytywne momenty nie wybielisz przeszlosci, nie wybielisz mamy. Realne spojrenie, tak bylo, tak to na mnie wplynelo, od tego musze sie uwolnic. Mozesz spotkac sie z mama i na spokojnie, bez pospiechu opowiedziec jej jak sie wtedy czulas, przedstawic swoje mysli i uczucia - ale na spokojnie, jak relacje z wydazen, ograniczajac obecne emocje i przedstawiajac je z pozycji ja, ja czylam jam myslalam ja czuje obecnie. I nie oceniaj i nie przedstawiaj tego jako ocena jej ale jej zachowan, jest wieksza szansa ze nie odbierze tego jako atak. To byc moze pomoze Ci sie uwolnic, a moze uslyszysz cos co pozwoli zrozumiec. Mozesz to zrobic, pytanie czy chcesz i czy jestes juz na to gotowa. Pamietaj ze przebaczenie ma wielka moc. Przebaczajac stajesz sie lepsza i stajesz sie panem sytuacji. Pomysl o tym.
-
MAMUSKA musisz wytrwac w terapii, w miare postepow w walce z nerwica objawy beda ustepowac. Odwrotnie sie nie da :*-( Cierpliwosc i radosc z postepow. Przeszlosci juz nie ma i nie ma co za nia tesknic. Jest kiepska terazniejszosc z ktora musisz sobie poradzic i na tym sie koncentruj. ANGIE zglos sie do psychiatry albo do psychoterapeuty. Prywatnie bedzie szybciej i mozesz wybrac dobrego specjaliste a to bardzo wazne. Nie znam nikogo dobrego w Krakowie ale popytaj znajomych albo poszukaj na znanylekarz.pl. z nerwica najszybciej poradzi sobie terapeuta z kierunku poznawczo-behawioralnego.
-
DAM RADĘ mogę Cię zapewnić że z moim wieloletnim stażem nerwicowym nie jesteś w stanie zrobić nic czego bym nie znał za autopsji :)) także luzik. A w razie czego to na 200% nic się nie stanie z rzeczy których się obawiasz :)) A tak na poważnie, to przecież nic na siłę, spokojnie można wybrać i miejsce i termin żeby wszystko było na luzie.
-
Nie ma się czego bać IZABELLA, przecież może być już tylko lepiej. A wraz z ogarnianiem francy przyjdzie i dobre samopoczucie fizyczne. Pamięć jest potrzebna, choćby do dostrzegania kroków na przód i radości z osiągniętych rezultatów, nawet tych najmniejszych. Tak przy okazji to Twoje lęki związane są bez wątpienia z nową pracą. Nerwica niestety szarga nerwy i sprawy wcześniej wywołujące lekkie poddenerwowanie objawiają się wzrostem objawów i niepokoju. Ja to obserwowałem np. przed podróżami, które wcześniej nie robiły na mnie wrażenia, choć pewnie z lekka podnosiły adrenalinkę. W czasie nerwicy już na kilka dni wcześniej zaostrzały mi się objawy. Najważniejsze to zrobić szybką ocenę sytuacji i skojarzyć ze sobą sytuację i wzrost objawów i masz gotową odpowiedź czyli powód do wyluzowania bo wiesz co jest na rzeczy.
-
:-)) i na duuuuży sernik, a nawet dwa :) Mnie już i tak samara rośnie. Jak miałem najgorsze okresy to potrafiłem jechać w dół po kilkanaście kilogramów w kwartał, a teraz brak francy mi wyraźnie służy :))
-
Same radości!!! IZABELLA ostatnie zdanie jest wręcz genialne!! DAM RADĘ morda mi się sama cieszy na to co piszesz - z pewną nieśmiałością i nie nachalnie zapraszam Was (Ciebie i Jasmę) po Nowym Roku na kawę do Galmoku, jak mówią moje dzieciaki :) DOROTAT widzę że ciągnie cię do nurtów podszytych duchowością i mistycyzmem :) Ustawień Hellingera w ogóle nie znam (kiedyś coś tam czytałem, ale dawno i niewiele) natomiast mam dość negatywny stosunek do NLP. Kiedys mnie to strasznie kręciło, ale poznałem prywatnie trenerów NLP i to z samej góry. Jak przyjrzałem się temu wszystkiemu z boku to utwierdziłem się w przekonaniu że są to jednak techniki manipulacyjne i bardzo nieetyczne. Szczególnie jeżeli stosowane są w celach terapeutycznych w stosunku do osób mających problemy z samym sobą. Dość przerażające i czasem wyrachowane manipulowanie ludźmi. Hipnoza jest świetną metodą relaksacji, natomiast jej efekty terapeutyczne są mocno wątpliwe. Znam terapeutę który się tym zajmował. Obecnie zupełnie się wycofał i stosuje ją wyłącznie w celach głębokiej relaksacji.
-
JASMA jak mogłaś się ze mną nie zgodzić!!! To oburzające :)))) Wcale nie uważam że się nie zgadzamy, zgadzamy się w 100%. Napisałem rok, ale bardziej miałem na myśli opozycje do 10 spotkaniowych terapii które są bzdurą. Oczywiście czas terapii jest bardzo indywidualny, i tak jak obserwuje osoby z mojego otoczenia, to te trafiające na terapeutów z prawdziwego zdarzenia przeciętnie biegają na spotkania 12 - 15 miesięcy. Często ostatni okres to jest bardziej strach (nie lęk) przed utratą oparcia w osobie terapeuty a Ci nie zawsze chcą *wykopywać na głęboką wodę*. Z tego co wiem, to bardzo często terapia nerwicy lękowej powolutku przeradza się w terapię bardziej ogólną, żeby ogarnąć nie tylko spust w postaci nerwicy ale również źródła problemu. Myślę że najwłaściwsze jest tutaj podejście DOROTAT - nie zakładam ram czasowych. To wychodzi w praniu. Myślę że dla osób które myślą o podjęciu terapii i mają wątpliwości m.in. dotyczące tego ile to potrwa określenie tego na ok. 12 miesięcy jest dobrym przybliżeniem. Ja biegałem trochę dłużej, ale wynikało to z kilku przyczyn. Pierwsze terapie były totalną pomyłką, m.in. ze względu na takie właśnie podejście - 10 sesji i będzie super, dla tego na początku tej rozsądnej terapii siłą rzeczy trzeba było troszkę wyjaśnić te wcześniejsze sytuacje. Nie ukrywam że w niektórych tematach byłem dość oporny i broniłem się przed obiektywnym spojrzeniem, co też wydłużyło terapię. Pod koniec terapii biegałem raz na miesiąc półtora i w końcu zrozumiałem, że terapeutka czeka aż to ja podejmę decyzję o zakończeniu. A ponieważ ja korzystałem z okazji i ciągnąłem ją za język w sprawach ogólnopsychologicznych to mi się niespecjalnie śpieszyło. Wracając do czasu terapii, myślę że dużą rolę odgrywa tutaj również czynnik samoświadomości i chęci albo gotowości do samodzielnej pracy. Znam osoby, które przeszły pełną terapię, rozwiązały problemy nerwicowe i na tym poprzestały. W dalszym ciągu w mniejszym lub większym stopniu nie zapanowały nad zachowaniami leżącymi o podstaw nerwicy. Uważają, że temat jest zamknięty, a ja boje się że jest tylko domknięty, pytanie na jak długo. Nie zapominaj JASMA że Ty, czy ja liznęliśmy troszkę psychologii i dla nas pewne tematy są w miarę oczywiste, potrafimy pójść sami do przodu. Dla osoby *z ulicy* samo zetknięcie się z psychologiem, kwestia otwarcia się przed obcą osobą, pewne metody mogą budzić mniejszy lub większy opór. Jest też niesamowicie ważna kwestia pewnych przyzwyczajeń. Jeżeli mamy ugruntowane jakieś zachowania i nie było bezpośredniej relacji między nimi a objawami nerwicowymi, a jeszcze jeżeli są to zachowania wyniesione w domu z którymi ktoś się niejako *urodził* to terapeuta będzie miał nie lada zadanie, żeby komuś pokazać jak destrukcyjne jest to zachowanie, będzie obrona Częstochowy i rzucanie się Rejtanem. Jeżeli jeszcze dojdzie do tego prostowanie opinii o bliskich, to mamy ładny kawałek czasu z głowy. A to tylko strona przeżyciowa. Jeżeli do tego dołożymy konflikty wynikające np. ze styku sfery czynników biologicznych i oczekiwań społecznych, i na dodatek to się łączy z kompleksami, sekowaniem w dzieciństwie, to uświadomienie sobie konfliktów. przyznanie się do nich i zmiana podejścia jest ogromną pracą. Tempo marszu dostosowuje się do najsłabszego piechura, a na tym forum mamy różne osoby. OK, rozpisałem się a to w sumie nie tak istotny temat. Wszyscy się zgadamy co do kwestii dalszej pracy nad sobą. Myślę że wręcz szkoda było by zaprzepaścić taką okazje, jak już ruszyliśmy z miejsca o warto pociągnąć dalej, bo drugi raz może się nam nie zechcieć. Nowy Rok za pasem, a takie momenty sprzyjają podejmowaniu przełomowych decyzji. Dla tego życzę wszystkim przełamania i pójścia do przodu i w górę. Tak jak pisała JASMA - szklanka do połowy pełna! Patrzmy w światełko w tunelu zamiast oglądać się za siebie i uczmy się cenić drobne sukcesy i radości. A to że czasami nam się nie chce, jesteśmy zmęczeni albo coś nie wyjdzie - to nie jest powód do zmartwienia, jesteśmy tylko ludźmi i mamy do tego prawo. Nie od razu Kraków zbudowano i takich momentów będzie coraz mniej. Byle się nie załamywać i iść do przodu. Na dnie już byliśmy teraz może być tylko lepiej, tylko trzeba zauważać te drobne kroki do przodu a nie same złe momenty. Tych nie należy w ogóle zauważać :) MEGI 88 - bardzo słuszne spostrzeżenie - to w nawiasie :) Następnym razem zastosuj je przed a nie po i będzie OK :)
-
DOROTAT myślę że dieta może mieć tu taj duże znaczenie, bo jedną z przyczyn migren może być rodzaj alergii pokarmowej. W Klasycznej medycynie alergia pokarmowa objawia się wysypką albo reakcjami ze strony układu oddechowego, a tym czasem to nie koniecznie tak musi być. Podejście medycyny współczesnej wynika z jej bezsilności. Przekonanie o możliwości leczenia wielu chorób wynika z wpajanej mam latami iluzji opartej na chciejstwie i powszechnym lęku o zdrowie i życie. Seriale takie jak dr. House są fajne i wiele osób je ogląda, natomiast są bardzo nieprawdziwe. Niezwykle trudno wykształcić lekarza który będzie w stanie wyjść poza swoją dziedzinę i przypisać objawy właściwym przyczynom. Poza tym nie leży w naturze ludzkiej zaprzeczanie wiedzy która skrupulatnie posiadło się w wyniku wieloletnich studiów. Trzeba by mieć odwagę i pokorę przyznać się do własnej niewiedzy. Ja zjechałem dietą z cholesterolu 286 na 200. Zrobiłem to żeby udowodnić p. kardiolog że nie muszę brać silnych leków, które mogą doprowadzić moje mięśnie do rozkładu, podobnie jak moja wątrobę. Jaka była reakcja na wyniki badań? Zachwyt że można? Pytania o stosowaną dietę? Nie, pani doktor bez mrugnięcia okiem stwierdziła że powinienem mieć cholesterol 190, i jak bardziej dbam o podwozie niż o silnik to moja sprawa; po czym się obraziła i nie chciała odpowiadać na żadne pytania więcej. Medycyna w dużym stopniu zrobiła postęp w diagnostyce - badania obrazowe są znacznie precyzyjniejsze, wymyślono tysiące nowych badań, opracowano łatwiejsze i bezpieczniejsze. Tylko co z tego. Zdiagnozują a potem człowiek słyszy, ze nie ma dobrych leków na te sprawy, albo dostaje leki bez komentarza a potem z ulotki dowiaduje się że w danej sprawie lek może pomoże ale reszta organizmu będzie ruiną. No i kompletny brak znajomości przyczyn. Ile chorób, nawet tych uważanych za uleczalne ma w opisie - powody występowania nie są znane. No i bardzo modne ostatnio określenie *to jakaś choroba autoimmunologiczna*. Jeżeli chodzi o medycynę wschodnią (bo to niekoniecznie Chiny, ale również np. Tybet) to trzeba bardzo ostrożnie podchodzić. Kulturą wschodu jestem zafascynowany od liceum i miałem okazję stykać się z różnymi jej przejawami. Jeżeli chodzi o medycynę to bardzo bym uważał na kilka spraw. Po pierwsze szarlatani, którzy mają niewiele wspólnego z medycyną wschodnią. Ta prawdziwa wymaga wielu lat studiów i praktyki pod okiem doświadczonych lekarzy - właśnie ze względu na podejście holistyczne. Pojawiają się niestety jak grzyby po deszczu mniej lub bardziej niedouczeni *fachowcy* którzy coś tam liznęli a teraz na fali popularności zarabiają kaszę. Po drugie to już się miejscami zrobił przemysł równie dochodowy jak farmaceutyczny, dla tego niektóre leki wywodzące się niby z medycyny Chińskiej produkowane są na skalę masową, bez zachowania jakichkolwiek zasad, nierzadko szprycowane silną chemią, żeby wystąpił *efekt* terapeutyczny. Kolejna sprawa to podejście bezkrytyczne do niektórych zasad np. diety. Z jednej strony promuje się tezę że zdrowa dieta powinna opierać się na produktach dostępnych w sposób naturalny na danym terenie w danej porze roku; po czym zaleca się potrawy przygotowywane z produktów dostępnych w danej porze roku ale w Chinach a nie w Polsce. Podejście holistyczne obejmuje również kwestię otoczenia, natury, klimatu a tym czasem w Tybecie czy Chinach występuje inny typ klimatu i metabolizm Azjatów funkcjonuje odmiennie od polskiego. Przykładem może być np. nietolerancja laktozy, która w Polsce sięga zaledwie kilku procent, natomiast w krajach azjatyckich przekracza 80%. Jak ze wszystkim umiar i rozsądek. A jeszcze jedno, lekarze medycyny wschodu, ci prawdziwi, oprócz ziół i diety zwracają bardzo dużą uwagę na energie wewnętrzną i stan umysłu, jako nierozerwalna część organizmu. U nas bardzo często ta strona jest pomijana i niestety często dochodzi do nieporozumień, bo wiedza na ten temat wykładana jest dla ludzi którzy wychowali się w tamtejszej kulturze i pewne sprawy są dla nich oczywiste a zachowania normalne. Człowiek z cywilizacji zachodu, próbując to zrozumieć często upraszcza lub przenosi na grunt europejski i w efekcie wychodzi wielkie g.... Dla tego dla osób mniej *zaangażowanych* i *zdeterminowanych* polecam jednak zacząć od psychoterapii w klasycznym stylu, i jak zawsze radzę kierować się w stronę terapii opartych o podejście behawioralno - poznawcze. Nie mniej jednak sprawa warta zgłębienia, nie ukrywam że jestem bardzo ciekaw Twojej diety. Jeżeli nie sprawi Ci to kłopotu, podeślij mi info, albo wskaż źródła informacji z których korzystasz Pozdrawiam nerwowo
-
Witam poświątecznie :) jak tam brzuchy? Zasłaniają krajobraz? Bo u mnie prawie tak :-))) MAMUSKA myślę że powinnaś skoncentrować się na pracy nad sobą, najlepiej na początek z psychologiem. Odpuść sobie wszelkie zioła i homeopatię - nerwica to choroba *duszy* a nie ciała i żadnymi lekami jej nie wyleczysz, bez względu czy będą to leki ziołowe, homeopatyczne czy psychotropowe. Nie będę się rozpisywał na ten temat bo wystarczy jak sięgniesz do starszych postów na tym forum - pisaliśmy o tym wielokrotnie. Łykając różności możemy tylko przytłumić objawy. IZABELLA i EDIK - atmosfera Świąt z nieogarniętą nerwicą niestety nie jest tym co tygryski lubią najbardziej i może nasilać objawy. Jedna z przyczyn może być odczuwanie przymusu i świadomość braku możliwości ucieczki z wszelkiej maści rodzinnych przyjątek :(. Dodatkowo pogoda nas w tym roku nie rozpieszcza. Wiatry to tylko efekt, ale taki układ atmosferyczny jak najbardziej sprzyja niepozytywnym nastrojom, że tak to ogólnie ujmę. Ksiądz Tischner w swojej Filozofii po góralsku opisuje takiego góralskiego *lekarza* który pomagał ludziom w najróżniejszych sprawach i pisał między innymi że jak przychodził marzec to jeździł po chałupach i odcinał wisielców. Nie od dzisiaj wiadomo że okres przedwiośnia sprzyja nastrojom depresyjnym i ogólnie jest niezbyt korzystny dla organizmu. Wynika to najprawdopodobniej ze zbiegu układu atmosferycznego, wyczerpania zimą o raz trwającym okresem braku światła słonecznego (długa noc, krótki dzień). Wiem że do marca jeszcze troszkę ale pogodę mamy typowo marcową a i inne rzeczy również występują. Medycyna wschodnia tłumaczy to przesileniem energia życiową, ze względu na budzącą się po zimie przyrodę, ale dla mnie wyżej opisany zbieg kilku okoliczności jest bardziej przekonujący. Na to może nakładać się jeszcze dieta w tym okresie. Tak jak pisałem ostatnio, że teoria holistyczna jest dla mnie najbardziej przekonująca to dołączenie do tego otoczenia człowieka, jako czynnika mocno wpływającego na wszystkie funkcje życiowe jest jak najbardziej uzasadnione. DOROTAT wspaniałe historie i świetne obserwacje. Sam jestem obserwatorem otaczającego świata i uwielbiam *podpatrywać* bliźnich w ich zachowaniach, ale również zwierzęta, które działają nie *skażone* cywilizacją, tak jak my wszyscy. I tak jak historia z mamusią pięknie pokazuje jak wszczepiane są nam w dzieciństwie niezdrowe emocje i konieczność tłumienia i podporzadkowania naszych pragnień to z kolei uważam że dyskretne obserwowanie zachowania zwierząt w pewnych sytuacjach może być bardzo pomocne w opracowaniu lub doskonaleniu własnej pracy nad sobą. One mają mnóstwo instynktownych zachowań, które są świetne, a my zatraciliśmy je poprzez cywilizację. BRUNETKA napisałem że rozsądna terapia nie może trwać tylko przez 10 sesji i że rok jest takim dobrym punktem odniesienia (czasem krócej czasem dłużej). Oczywiście w pełni zgadzam się z Tobą, że praca powinna trwać przez całe życie i nie można osiąść na laurach po ogarnięciu nerwicy, chociaż nie koniecznie trzeba do tego dalej angażować terapeutę. Tak jak z dzieciństwem i dorosłością - od terapeuty także trzeba się w pewnym momencie usamodzielnić - tak jak od rodziców. Co oczywiście nie oznacza zerwanie kontaktów i niemożliwość zapytania raz na jakiś czas o radę czy pomoc. Jeżeli chodzi o to co pisałaś o wyrażaniu uczuć - bardzo dobrze jest to robić przez ja, przynosi nadspodziewanie dobre efekty. Czyli po prostu mówisz o sobie, ale wyraźnie to podkreślasz. Ja, mnie, dla mnie itd. Druga sprawa, która często o pomaga ogarnąć taką sytuację i nie doprowadzić do awantury to mówienie o czyichś zachowaniach a nie o nim personalnie. Ja odbieram Twoje zachowania jako bardzo agresywne, zamiast Jesteś agresywna. Pokazywanie, że to są nasze odczucia (ja) w stosunku do zachowań innej osoby a nie personalny atak na nią. W znacznym stopniu odsuwa to możliwość awantury, choć oczywiście są osoby niereformowalne i niesłuchające, na które nic nie działa. Zaczynając taką rozmowę warto się upewnić że jest na nią czas, bo krótkie wymiany zdań często pod presją czasu przeradzają się w awantury, no i warto słuchać drugiej strony, dać jej pokazać własne uczucia. Jeżeli chcemy żeby nasze uczucia zostały poszanowane, to powinniśmy również szanować uczucia innych. Warto również przy takiej rozmowie dopuścić wewnętrznie do głosu zdrowy rozsądek, który może np. podpowiedzieć ze nasze pretensje są nie do końca uzasadnione a taki a nie inny odbiór może wynikać z nagromadzenia negatywnych emocji. KAROLINAAAA12 napisz do mnie na maila to Ci podam namiary na terapeutę w Warszawie Pozdrawiam nerwowo
-
DOROTAT12 muszę powiedzieć pełen szacun. Bardzo mi się podoba że ogarnęłaś nie nafochałaś się tylko pięknie opisałaś *swoją* metodę. Jestem pod wrażeniem. Wprawdzie na początku (ja jak zwykle muszę troszke przywalić :) ) jeszcze troszkę kąsasz i chyba niesłusznie, ale potem bardzo ładnie się otworzyłaś. To co piszesz - ja jestem wielkim zwolennikiem podejścia holistycznego. Uważam że organizm to jest całość. Troszkę trywializując i upraszczając to co się w nas dzieje to jedna wielka retorta chemiczna - to co jemy, to co wydzielamy wewnętrznie, to czego naszemu organizmowi brakuje. Prosta sprawa - to co jemy wpływa na nasze organy wewnętrzne, które wydzielają różnego rodzaju enzymy, hormony i inne płyny (pewnie JASMA zrobiła by nam wykład, ale wystarczy jak łaskawie napisze TAK, potwierdzając moje słowa :) ) To co jest wydzielane dokrewnie wpływa na wydzielanie z innych organów itd. No i cóż wystarczy że się zadzieje jakaś nierównowaga, czegoś się leje za dużo to zaraz czegoś innego też za dużo albo za mało i zaczyna się problem. Ponieważ wiele z tych hormonów (ich nadmiar albo brak) może wywołać różne reakcje w naszym zachowaniu mamy zamknięte kółko. Odżywianie, ale i ruch odpoczynek wpływa na organy wewnętrzne te z kolei na zachowania itd. No ale, no właśnie - można popatrzeć z drugiej strony. Stres powoduje np. niechęć do jedzenia, to z kolei może powodować niedobory różnych rzeczy, te z kolei zakłócają pracę organów wewnętrznych itd. Ja wyciągam z tego taki wniosek jak na początku - holizm. Organizm to jest jeden precyzyjny mechanizm, który można *uszkodzić* na każdym etapie. Skoro można uszkodzić na każdym etapie, to i naprawę można zacząć teoretycznie od każdego miejsca. Piszę teoretycznie, bo oczywiście łatwiej wpływać na jedne rzeczy na inne trudniej. Tak jak z maszyną - łatwiej najpierw zdjąć obudowę a potem rozkręcać i oliwić środek, niż zaczynać od środka. Bioenergetyka jest jednym z podejść do tematy, podobnie jak nurt behawioralno-poznawczy czy psychoanaliza poznawcza. Są także rożne szkoły psychoterapii. Myślę że tak naprawdę to należy tutaj wyjaśnić dwie sprawy. Terapia behawioralno-poznawcza uważana jest za najskuteczniejszą w terapii nerwic, ponieważ najszybciej potrafi rozprawić się z codziennymi problemami czyli objawami, lękiem przed lękiem itp. zmieniając relację emocja zachowanie. U większości osób jest to bardzo skuteczne. Nigdy nie pisałem o tym wprost, bo jest to w sumie kwestia dalszej pracy, wiec nie koniecznie ważna na początku walki z nerwicą; poza tym jeżeli trafi się do dobrego terapeuty to on już dalej i tak powinien pokierować pracą danej osoby. Chodzi o to, że wstępne rozprawienie się z nerwicą np. przy pomocy terapii b-p to nie koniec pracy i nie całość. Tak jak organizm jest całością tak i terapia powinna odwoływać się do różnych sfer życia. Dobry terapeuta, szczególnie w dalszej pogłębionej pracy nie powinien przywiązywać się do żadnego z podejść tylko być uporządkowanie eklektyczny i stosować to co przynosi najlepsze rezultaty, czerpiąc z wielu nurtów i szkół. Nerwica lękowa rzadko kiedy jest tworem samym w sobie, często towarzyszą jej elementy innych problemów psychologicznych - depresji, nerwicy natręctw itd. Często jest też rezultatem różnych problemów życiowych o różnym nasileniu, z którymi przy okazji trzeba sobie poradzić - nałogi, DDA, asertywność, fobia społeczna itd. Dochodzą tutaj także inne dziedziny tak odległe jak np. dieta czy techniki relaksacyjne. Także wracając do początku, promowana przez nas terapia b-p jest świetnym początkiem, przynajmniej ja tak uważam, ale sama jako taka to trochę mało. Druga sprawa sprowadza się praktycznie do tego samego - ponieważ tak jak pisałem to kolejne problemy tworzą coś na kształt zamkniętego koła to teoretycznie miejsce w którym wkroczymy jest obojętne. Teoretycznie, bo tak jak pisałem jedne są *łatwiej* dostępne inne trudniej. Nie mniej jednak każdy z nas jest inny i tak na dobrą sprawę genialnie było by *sprawdzić* u każdego, gdzie jest jego *najłatwiej dostępne* miejsce i tam wkraczać, ale to już chyba zbyt duże wymagania wobec wielu terapeutów. Tak dla zobrazowania - piszesz w którymś miejscu, że nic nie przyniosło takich wspaniałych rezultatów jak godzinne wypłakanie się. OK odnosisz to do bioenergetyki. Ja, wieczny przekora, mógł bym np. napisać, że po godzinie nadnercza się wypstrykały i nie miały siły produkować więcej adrenaliny. Mógłbym przekonywać Cię że płacz odwrócił Twoją uwagę od lęku, zajął Twoje myśli. I w każdym z tych przypadków miałbym rację. Tak naprawdę nie jest ważne jaka teorię dorobimy, ważna jest skuteczność. I na tym opierają cie dobrzy doświadczeni terapeuci - efekt a nie teoria. I dla tego terapie prowadzone przez nieudolnych debili są o kant d... potłuc, bo Ci z kolei próbują prowadzić terapię wg. puntów w podręczniku, nie zauważając że coś nie pasuje, a bardziej inteligentni pacjenci zaczynają sobie robić z nich jaja. I tu wychodzi ogromny plus tego forum - dzielimy się metodami. Oczywiście dalej uważam że wiedza jest ogromnym sprzymierzeńcem, ale wiedza dotycząca mechanizmów działania organizmu, powstawania lęku itd. Nie koniecznie wiedza polegająca na nazywaniu poszczególnych kierunków i technik. Przecież np. zmiana zwyczajów żywieniowych to także zmiana sposobu myślenia o sobie i tym co nas otacza. Że sobie tak pozwolę na koniec, choć odwołanie będzie trochę nie na te święta :) NIE ZASTANAWIAJ SIĘ CO BYŁO PIERWSZE, JAJKO CZY KURA. WALCZ Z NERWICĄ NA WSZYSTKICH FRONTACH. Kochani jutro Wigilia i początek Świąt, narodzi się Zbawiciel - życzę Wam żeby razem z nim narodziła się w Was nadzieja, wykiełkował spokój i pewność siebie, swoich czynów. Żeby świadome kierowanie własnym życiem stało się największą i najwspanialszą przygodą w Waszym życiu. To tylko od Was zależy jak będą wyglądały wszystkie kolejne dni Waszego życia. Możecie zmienić siebie i tylko siebie a zmieniając siebie możemy bardzo mocno wpływać na innych. Radości, spokoju, nadziei, miłości, mądrości i spełniania marzeń. Ściskam świątecznie i nerwowo :)
-
Ale macie tempo :)) Jak się nie zagląda przez jeden dzień to potem trzeba nadrabiać.... Ale się zadziało :)) Zacznę może od końca i od razu uprzedzam że ja się w wersale nie bawię. DOTOTAT12 wpadasz jak meteor na forum coś tam sugerujesz, obiecujesz napisać szczegóły potem na drobną krytykę reagujesz totalnym fochem, natomiast sama krytykujesz ludzi na forum wypisując totalną nieprawdę o ich podejściu do przeszłości, rodziców i emocji. Potem dajesz się przeprosić, mimo że nikt Cię nie przepraszał i wypisujesz coś o jedynie słusznej metodzie. Ogarnij się!!! Zamiast pisać o tajemniczej własnej metodzie, która Cię w 6 tygodni wyciągnęła z prochów i nerwicy, to się nią podziel!!! Jeżeli jest aż tak skuteczna to naprawdę warto się nią podzielić i skończą się domysły, kłótnie itd. - wcale sobie nie kpię i piszę to w dobrej wierze. To forum co jakiś czas przeżywa drobne wstrząsy, bo się pojawia ktoś kto wprowadza niezdrową atmosferę i zaczynają się wzajemne docinki i uwagi. Sam ze skruchą przyznaję że dałem się kilka razy w to wciągnąć. Jako znacznie starszy stażem na tym forum bardzo Cię proszę - albo pisz konkrety i dziel się z innymi, albo odpuść sobie w ogóle. MARY10 i IZABELL - SPOKÓJ!!! Święta za pasem a te sobie do oczek skaczą - i żadnych mi tu *to ona* - spokój ma być!!! Bo wam Mikołaj po rózdze przyniesie albo co tam w Waszych stronach przynosi niegrzecznym i kłótliwym babom!!! A niech się któraś na mnie odważy obrazić!!! To jest forum dla nerwicowców a nie dla księżniczek angielskich na ziarnku grochu!!! Jak Wam brakuje awantur, to na najbliższy bazar, tam się ktoś zawsze znajdzie skory do kłótni!!! A jak za delikatne odwłoczki i nerwica mało wam przywaliła, to poproście każda własnego chłopa, on Wam z chęcią przyleje. Napisze ogólnie bo i tak każdy będzie wiedział który fragment jest dla kogo. Pierwszy krok do wyjścia z nerwicy to uczciwość przed samym sobą i nauczenie się obiektywnego spojrzenia na siebie, nawet jeżeli jest to kosztem porzucenia wspaniałego obrazu samego siebie. Wyrzucanie złych emocji z siebie jest wspaniałą metodą na doraźne pozbycie się przepełniających nas w danym momencie emocji. Niestety żeby było skuteczne wymaga osiągnięcia wewnętrznej równowagi, albo zbliżenia się do niej - a zadanie nie na 5 minut. Pytanie czy człowiek z zachodnią mentalności jest w stanie to osiągnąć? Pewnie niektórzy, którzy mają możliwość poświęcenia się tylko temu celowi są w stanie. Nie da się wyrzucić z siebie emocji, które kształtują się w nas latami. To tak jak byśmy chcieli ze zbudowanej wieży wyrzucić 1/3 cegieł z różnych miejsc. Przeszłość nas kształtuje w niezwykle silny sposób. Tak jak pisała JASMA nasz obecny stan jest składową genetyki, socjalizacji itd. Zostawiając rzeczy od nas niezależne, trzeba przyznać, że to jacy jesteśmy jest sumą naszych doświadczeń i przeżyć. Od okresu ciąży, poprzez dzieciństwo aż do czasów obecnych. Jest to oczywiście bardzo subiektywna kolekcja, składana z percepcji ukształtowanej przez dom, oparta na wspomnieniach, ale także uczuciach zbudowanych wokół tych wspomnień, nierzadko przepuszczona przez bardzo specyficzną logikę dziecka, czasami skrzywdzonego dziecka. Okruchy z tej przeszłości tkwią w nas bardzo mocno, często znacznie mocniej niż sobie uświadamiamy. Tak jak wielokrotnie pisałem nie można rozwiązać spraw z przeszłości, bo ich już nie ma one minęły, odbyły się w określony sposób i tego nie zmienimy. To co możemy z nimi zrobić to załatwić je teraz - co oznacza że musimy sobie poradzić z tym jak funkcjonują one w nas teraz. Wiele osób kojarzy rozprawianie się z przeszłością jako np. szczera rozmowa z ojcem alkoholikiem i pokazanie mu naszych uczuć. Tylko rozmawiamy tu i teraz, z obecnym ojcem a nie z tamtym który nasz krzywdził jak mięliśmy 6 lat. Poza tym znacznie ważniejsze jest rozprawienie się z tym co tamten czas pozostawił w nas dzisiejszych, tak aby funkcjonować tu i teraz. Jeżeli osoba adoptowana ma z tym poważny problem, bo np. czuje się gorsza, to przecież nie przymusi biologicznych rodziców żeby wrócili i ja zabrali. Z resztą po co 22 letniej osobie nieznani nigdy rodzice. Tu i teraz taka osoba musi rozprawić się ze swoim problemem czucia się gorszą - to jest właśnie załatwianie spraw z przeszłości. Coś rosło w nas latami aż przybrało obecny kształt. I to jest właśnie to z czym musimy sobie poradzić a nie fakty z przed 15 lat. Jednym z ważniejszych kroków jest znów uczciwość wobec siebie, czyli nie poruszanie się we wspomnieniach, tylko próba obiektywnego spojrzenia na rzeczywistą sytuację, chęć dowiedzenia się szczegółów nie jest tak istotna jak uważna obserwacja co to powoduje w naszym obecnym życiu i poradzenie sobie z tym. Ogromny obiektywizm jest tutaj niezbędny, ponieważ obraz w naszej głowie jest sumą własnej pamięci zakłóconej emocjami, opowieściami innych - też często zabarwionych wspomnieniami. Przytaczany tu przykład okropnego ojca który odszedł zostawiając matkę i dwoje dzieci. Mnie się od raz nasuwają wątpliwości (nie dla tego że jako facet chcę bronić innego faceta). Po pierwsze dla czego odszedł - relację znamy tylko z ust mamy, kobiety upokorzonej, przerażonej, rozżalonej - która trzyma w głowie obraz kogoś kto ja na to skazał. Czy wiemy jaka była prawda - nie, bo nie znamy relacji drugiej strony. Czy relacja może być nieprawdziwa, oczywiście bo znamy ja tylko ze słów skrzywdzonej kobiety. Nawet najbardziej rozsądna matka, nie wieszająca przed dziećmi psów na swoim byłym, siłą rzeczy będzie opowiadać tą historię z punktu widzenia swej krzywdy. Podobnie dzieci, nie bardzo wiedzą co to znaczy brak ojca, bo nigdy go nie miały. Wiedzą doskonale natomiast co to zazdrość w stosunku do kolegów mających oboje rodziców, poczucie własnej niższości, bo go nie ma, wielce bolące pytanie - dlaczego mnie zostawił, czy byłam aż tak zła itd. itd. Nie twierdzę że tak jest w każdym przypadku, ale najczęściej ten obraz w głowie, myślach nie ma nic wspólnego z rzeczywistym. Być może to jest dobry człowiek, być może odszedł bo miał u temu inne powody niż zostały w głowie. W chwili obecnej to właściwie nie ma znaczenia. Znaczenie ma jak sobie tu i teraz poradzimy z tą sytuacją, z którą nie radziliśmy sobie tyle lat. Wiążący się z tym temat to wsparcie naszych bliskich. To wsparcie może mieć wspaniałe rezultaty, ale musi być robione bardzo umiejętnie. Relacje nas nerwicowców z otoczenie, a szczególnie z bliskimi są bardzo trudne. Tutaj też potrzebna jest duża dawka obiektywizmu z naszej strony. Spróbujcie popatrzyć na to z zewnątrz, oczami innych. Pojawia się w ich otoczeniu osoba, która wcześnie zachowywała się normalnie, a teraz jest płaczliwa, przerażona, czasem agresywna. Cześć z nich może być zwyczajnie przerażonych, bo nie wiedza co robić. Część widzi sytuacje osoby ciągle przerażonej, informującej o kolejnych dolegliwościach, chorobach, bólach itp. i po kolejnych badaniach, lekarzach, diagnozach nic z tego się nie potwierdza. Widzi osobę przerażoną do granic, informującą o lękach - a przecież nie ma się czego bać. Weźcie pod uwagę że atak paniki dla normalnej osoby jest czymś niezrozumiałym i niewyobrażalnym - spróbujcie wyobrazić sobie że zanim zaczęła się Wasza nerwica, ktoś opowiada Wam o takim stanie. Kosmos. Myślę ze także zadali byście klasyczne pytanie - boisz się ale czego? Zobaczcie osobę wsłuchana w siebie i wpatrzona we własne objawy, która na każda próbę kontaktu reaguje złością i agresją, bo to jej przeszkadza w tym wsłuchiwaniu się. Zobaczcie osobę wycofaną, bojącą się wyjść na zakupy, reagującą płaczem w dziwnych sytuacjach. Popatrzcie na to obiektywnie - koszmar. Dla tego nie dziwcie się że cześć waszych bliskich jest przerażona, bo nie potrafi Wam pomóc, część jest wściekła po się rozczulacie nad sobą i żądacie zainteresowania, a przecież nic Wam nie jest. A część nawet coś tam próbowała ale ponieważ sytuacja się nie zmienia od miesięcy a nawet od lat, to mają już dość. Tym bardziej że nie maja żadnego obowiązku zajmować się Wami i użalać nad Waszą nerwicą. Ani dzieci, ani rodzice, ani małżonkowie. Jedyną osoba która musi coś z tym zrobić jesteście Wy sami. Nie czekać na innych, skoro sami nic nie robicie. I to nie robić cokolwiek, ale konkretnie podejść do sprawy i wziąć własne życie we WŁASNE ręce. Jeżeli ktoś jeszcze uważa że jest droga *na skróty* to jest w poważnym błędzie. Ja u osób przekonanych że można iść na skróty zauważam wyłącznie kipiącą agresję, która wynika z tego, że na siłę próbują uwierzyć, szczególnie w to że tajemnicza metoda pomoże im błyskawicznie i poradzą sobie z nerwicą szybciej niż inni. Jeszcze raz podkreślam że jest to moje zdanie - nie ma dróg na skróty, swoje trzeba przepracować i to uczciwie. Na koniec jeszcze drobiazg. Ktoś tam pisał że jest po pierwszej terapii. Nie wiem czy oto chodzi, ale zetknąłem się z terapiami proponowanymi przez prywatne gabinety psychologiczno - psychiatryczne. Tam jest hura optymizm, bierze każdego do któregokolwiek terapeuty i proponuje terapię składająca się z 10 sesji. Bzdura kompletna. Nie da się przepracować nerwicy w 10 sesji. To jest tylko wyciąganie pieniędzy i zrażanie ludzi do terapii. Uczciwy terapeuta zapowiada że terapia przeciętnie będzie trwała rok! I z reguły tyle trwa, czasem troszkę krócej, czasem trochę dłużej. Pozdrawiam Wszystkich Świątecznie
-
PAMKA a jak wbijesz się w mega ciekawą książkę to też masz te problemy z oddechem? Ciasto stoi pod znakiem zapytania, jak mi się uda wszystko tak jak zaplanowałem to w Wigilię rano, a jak się pochrzanią plany i nie starczy czasu to niestety pewnie po Nowym Roku
-
PAMKA co jest w Twoim życiu takiego co absolutnie kochasz robić? A może jest kilka takich rzeczy?
-
Witam witam :) Poczytałem sobie Wasze posty z ostatnich kilku stron, niestety ostatnio mam mało czasu na czytanie i pisanie. Może to i dobrze bo czytanie *hurtem* daje bardziej przekrojowy obraz :) Zauważyłem jedną rzecz, która moim zdaniem pięknie uzupełnia listę skrzętnie zebraną przez JASMĘ. Za bardzo podszyte to wszystko jest brakiem wiary i własnych możliwości. Zaraz wyjaśnię o co mi chodzi, ale najpierw napiszę, że doskonale to znam z własnych bojów i również przechodziłem taką fazę, mnie się nie uda, nie jestem wystarczająco silny, łatwo się mówi jak wszystko jest OK, było odrobinę lepiej i znów jest gorzej - itd.itd. Myślę że w tym względzie powinnyście wziąć przykład z DAM RADĘ - on pojawiła się na tym forum jako CZY DAM RADĘ i doradzałem jej pozbycia się tego czy (oczywiście nie chodziło mi o nicka ale o postawę w stosunku do problemu). Czytając Wasze posty nieustannie natykam się na koszmarne i paskudne słówko ALE. Otóż informuje Was niniejszym, że ALE to wredny, podły i nieugięty sługa i podnóżek francy (tak na marginesie - jak myślisz JASMA któż to ochrzcił tą ku..ew francą? Pisanie wulgaryzmów było po prostu krępujące :) ). W teorii komunikacji twierdzi się że odbiorcza nie pamięta praktycznie przekazu znajdującego się przed słówkiem *ale*. To niestety działa nie tylko w sferze komunikacji. Mówiąc ALE skreślamy praktycznie wszystko co było powiedziane wcześniej, to co po ALE najczęściej jest wytłumaczeniem, dlaczego pierwsza część jest niemożliwa. W wielu wypadkach, a niewątpliwie w walce z nerwicą po ALE pojawiają się wykręty i usprawiedliwienia przed samym sobą. Poradziła bym sobie z francą ale boli mnie noga. Podobnie działa słówko JAK, ale nie w znaczeniu W jaki sposób* ale bardziej w znaczeniu *jak to jest możliwe* co, odrzucając pokłady bawełny owijającej prawdę powinno brzmieć *to nie możliwe*. Jest kilka prostych zasad, które musimy wcielić w życie jeżeli chcemy francy się pozbyć: - jeżeli będziemy sobie wmawiać że się nie uda, to na pewno się nie uda - walka z nerwicą to nasza samotna walka z własnymi myślami - tymi świadomymi a przede wszystkim z tymi które przemykają przez naszą głowę pozornie niezauważone. - w związku z tym powyżej, jeżeli wątpimy (jak) albo usprawiedliwiamy się (ale) to robimy to przed samymi sobą. Oczywiście można o tym napisać na forum, uznając że tłumaczymy innym - dlaczego nam trudniej, dla czego nam nie wychodzi - tak naprawdę sami przed sobą, werbalizując to na forum, usprawiedliwiamy brak działania. Skoro wiemy, że nas oszukują, to nie dajmy się oszukiwać! Sprawa jest o tyle fantastyczna, że sami się oszukujemy i dla tego dopuszczając do świadomości taki stan rzeczy za każdym razem wiemy że jesteśmy oszukiwani. Podejmujemy decyzję, że ruszamy z miejsca i walczymy. Świadomą dorosłą decyzje. Dla tego trzymajmy się tej decyzji i nie szukajmy wykrętów i usprawiedliwień. Znamy sposoby, którymi franca nas atakuje więc nauczmy się przypisywać je dokładnie nerwicy, miejmy tego świadomość i drobnymi kroczkami nie dawajmy się nabrać starej małpie. Nabierać się po raz setny na te same sztuczki. Nie grzebmy się w nich i nie pokazujmy ich otoczeniu jak stygmatów, czekając że się ktoś użali i pogłaszcze. Jak idziemy na wycieczkę i obetrzemy sobie piętkę to możemy ja zakleić plastrem, albo jak nie mamy plastra to zacisnąć ząbki i iści dalej. Możemy także usiąść na przydrożnym kamieniu, zdjąć buta, skarpetkę i podtykać obtarcie wszystkim przechodzącym pod nos *o jak sobie obtarłam*. Pierwsza metoda z reguły powoduje dotarcie do celu, druga powoduje nocleg na kamieniu. Rano możemy dalej próbować podtykanie, tylko jesteśmy już nieźle zmarznięci, niewyspani i głodni. Pytanie brzmi po jakim czasie wstaniemy z kamienia i pójdziemy dalej. Oczywiście możemy zaprzestać podtykania i zacząć rozmyślać o wspaniałym gościu który akurat przez przypadek będzie przejeżdżał tędy swym ślicznym Porsche, zatrzyma się weźmie nas na ręce i zawiezie nie na miejsce, ale do super hotelu i własnoręcznie wyleczy naszą piętę a potem żyli długo i szczęśliwie i minęli masę tłustych bachorów. Miłego czekania :) Kolejną rzucającą się w oczy rzeczą jest brak cierpliwości. Robię robię i nic! Już od 3 dni to robię i nic! O kurcze, to straszne!!! Tylko ile czasu hodowaliśmy france na własnej piersi? Trzy dni? To nie świnia na pasztet - hodujemy pół roku a potem w łeb i po zawodach. Podejmując walkę, musimy sobie uświadomić (nie przyjąć do wiadomości, ale dokładnie uświadomić) że oto będziemy zmieniać własne nawyki myślowe, przyzwyczajenia, sposób myślenia, podejście do różnych spraw. To wymaga czasu i cierpliwości, to będzie się wiązało z krokami w przód i krokami w tył i przede wszystkim jest to proces stopniowy, więc niekoniecznie będziemy zauważać drobne efekty. Natomiast spoglądając z perspektywy czasu na pewno zauważymy że już nie jesteśmy na dnie studni i jaki kawał roboty odwaliliśmy. Nie powinniśmy również porównywać się z innymi, to nie jest wyścig na 100 metrów. Jednym idzie szybciej innym wolniej ale nie wynika to z tego że inni są lepsi a my to ostatnie fajtłapy. Wynika to z tego, że może oni nie zabrnęli tak głęboko, albo nasza psychika jest bardziej wrażliwa, albo jeszcze tysiące innych czynników. Każdy z nas jest inny i mimo że wydaje się że wiele jest podobieństw - w objawach, w podejściu - to jednak dalej to są tylko podobieństwa. Inne przeżycia, inna wrażliwość, inne doświadczenia, inne wartości itd. I jeszcze jedna rzecz o której chciałem przypomnieć. Franca to wredna suka, jeżeli zauważy że zaczynamy ogarniać jakieś objawy, to cichutko wprowadza inne. Żebyśmy myśleli, że nerwica nerwicą ale tym razem... To są jej stare sztuczki. Ja w trakcie swojej przygody przerabiałem całe mnóstwo objawów. Niektóre ciągnęły się przez cały okres, inne znikały i były zastępowane nowymi, jeszcze inne znikały i wracały. Nie będę pisał jakie, bo zgadzam się JASMĄ że to tylko wylęgarnia pomysłów. Mogę natomiast zapewnić że niektórych z nich nigdy wcześniej w ogóle bym nie skojarzył z nerwicą. W tym miejscu wypada wspomnieć o drażliwym jelicie. Wiem że lekarze to diagnozują i że jest taka jednostka chorobowa, ale osobiście jak poczytałem troszkę o niej to bardzo mocno wydaje mi się, że lekarze zbyt często diagnozują drażliwe jelito. Sądzę, (choć nie mam na to dowodów) że 3/4 przypadków to nie jest jelito drażliwe ale właśnie jeden z objawów nerwicy. Mylone są skutki z przyczynami i objawy takie jak rozwolnienie, kręcenie w brzuchu, bóle w okolicy pępka to nic innego jak typowe reakcje nerwicowe. Przecież naturalny mechanizm lęku wynikającego z obrony osobnika przed zagrożeniem zawiera w swej palecie wypróżnienie - łatwiej się ucieka z pustym brzuchem. Biorąc pod uwagę że w naszych organizmach, w wyniku nerwicy, zaburzona jest znacznie gospodarka hormonalna, bo np. adrenalina leje się całymi wiadrami, i wiedząc z lekcji biologii że większość procesów w naszym organizmie sterowana jest procesami chemicznymi, nic dziwnego że żołądek stale, w ten czy inny sposób próbuje pozbyć się zawartości. Co chwila dostaje fałszywy sygnał - duży poziom adrenaliny, organizm będzie unikał niebezpieczeństwa, pozbądź się zbędnego balastu. Normalnie dostajemy kopa adrenaliny na widok czającego się tygrysa i pozbywamy się jej uciekając. To jest fałszywy sygnał zagrożenia, narasta lęk, leje się adrenalina, ale nikt nie biegnie, nie zużywa jej uciekając. To jak zepsuty szlaban - pociąg dawno pojechał a szlaban dalej zamknięty. Wiem po sobie że im bliżej byłem rozprawienia się z francą tym mniejsze problemy żołądkowe mnie dręczyły. Przyjmijmy do wiadomości, że lekarze także diagnozują wg jakiegoś schematu i że wielu z nich nigdy się nie przyzna, że nie wie co to. Dla tego wrzucają takie diagnozy, których nie można obalić a przy okazji leczenie nie zaszkodzi pacjentowi. Nauczmy się (to jest jedna z wartości dodanych która odziedziczyłem po nerwicy), że to my kierujemy i decydujemy. Inni to tylko lepsi bądź gorsi doradcy. Lekarz nie jest Panem Bogiem i jak powie żryj leki to my już jesteśmy w aptece na dwóch łapkach. Mamy swój rozum i spróbujmy ocenić na ile to co on mówi ma ręce i nogi. Jak powie co nam jest to się nie bójmy spytać, a dla czego tak uważa. Jak każe żreć jakieś świństwa to spytajmy się czy nie ma innej metody. Jak się zacznie fochać i drzeć to popukajmy się w czoło i wyjdźmy z gabinetu - trafiliśmy do kiepskiego fachowca i nie warto powierzać mu naszej najcenniejszej rzeczy - siebie samego. Na koniec sprawa dotycząca *jak*. Jak mam robić to czy tamto jak mam duszności? W nerwicy funkcjonuje takie pojęcie jak lęk przed lękiem. Ja uważam że jest to zjawisko dużo gorsze niż atak paniki. Panika trwa określony czas, z reguły dość krótko. Lek przed lękiem potrafi trzymać całymi dniami. Pod tym pojęciem z reguły postrzegamy lęk przed kolejnym atakiem paniki, ja uważam że jest to znacznie szerszy problem. Lęk przed lękiem wiąże się z ciągłym wpatrywaniem się w siebie, stąd to wieczne badanie pulsu a nawet duszności, bo przecież nigdy nie myślimy o naszym oddechu, a tutaj zwracamy na niego baczna uwagę. Z tego wpatrywania się wynikają wszystkie przypadłości somatyczne. Zwyczajny człowiek jak go strzyknie to się skrzywi i za 2 minuty już nie pamięta. U nerwicowców wszelkie taki *symptomy* nieoczekiwane i z reguły krótkie działają jak zawleczka od granatu - raz, dwa, trzy i panika wybucha waląc wszędzie odłamkami. Strzyknęło mnie w żebrach i już po minucie mamy kompletny atak paniki prawie ze 100% pewnością że oto zawał w końcu mnie dorwał. Z takimi sytuacjami można walczyć stosując kilka zbliżonych do siebie sposobów. - akceptujemy że mamy nerwicę i mogą się zdarzać różne sytuacje, ataki, problemy - zbieramy rzetelna wiedzę o *dręczących* nas dolegliwości, ale nie całą tylko o prawdziwych charakterystycznym objawach. Mając jazdę staramy się racjonalnie ocenić czy to są na pewno takie objawy. Mnie z zawału serca wyciągnęła p. kardiolog, która szczegółowo opisała mi jakie są jego objawy i na co zwracać uwagę. Dzięki temu mogłem natychmiast zweryfikować że to nie zawał, i powoli przestałem mieć jazd na tym tle. - staramy się bagatelizować objawy - na podstawie weryfikującej wiedzy, na podstawie wcześniejszych, podobnych sytuacji, które zakończyły się zupełnie normalnie. - staramy się jak najszybciej przerwać błędne koło, najlepiej świadomością tego co się dzieje - np. jest rzeczą więcej niż 100% że lękowa reakcja na kujnięcie w boku będzie powodowała kołatanie serca, bo się boimy. W związku z tym to nie są problemy z sercem rozpoczęte kujnięciem, ale kujnięcie zakończone lękiem. Kołatanie to nie kolejny objaw, ale reakcja na lęk. - pomimo objawu staramy się jak najdłużej funkcjonować normalnie, i zająć głowę codziennymi sprawami, starając się zepchnąć objawy na drugi, trzeci plan. Czyli nie poddajemy się przy pierwszym objawie, tylko jak mnie kuje w boku to i tak wstaje i idę pod prysznic. Można to sobie dodatkowo uatrakcyjnić mobilizującą gadką, np. i tak pójdę pod prysznic bo lepiej umrzeć czystym niż brudnym. - jak najwięcej czasu staramy się zająć głowę tak aby nie było czasu na nerwicowe myśli, bo one są jak wir na rzece. No dobrze starczy na jeden raz :) Pozdrawiam nerwowo
-
Piszcie mi tak dalej, to zamiast pisać na forum będę siedział w fotelu zarozumiały i nadęty, albo zmieszany z rumieńcem na twarzy. Mogę tylko powtórzyć: oj tam oj tam...
-
EDIK myślę że to, że chodzisz na terapię jest bardzo ważne i pokazuje że chcesz poradzić sobie z problemem. Niestety bieganie po lekarzach i lęk to są bardzo częste efekty nerwicy. Pracując nad nerwicą powoli uwolnisz się od tych problemów, staraj się im nie ulegać a przede wszystkim nie przejmować nimi bo to powoduje dodatkowy stres - wiesz że te zachowania nie są do końca rozsądne ale im ulegasz i to nakręca frustrację czyli wzmaga nerwicę. Myślę że nerwicę można ogólnie określić jako problem wynikający z konfliktów wewnętrznych - pomiędzy dążeniami a możliwościami, potrzebami a obowiązkami, pragnieniami a normami społecznymi. Konfiguracje mogą być różne u rożnych osób, ale wspólny jest związany z tym konflikt wewnętrzny. Ujawnia się i narasta w sytuacji kiedy poddawani jesteśmy presji sytuacji może to być np. diagnoza lekarska, tak jak w Twoim przypadku ale również każda inna sytuacja odczuwana jako pewien przymus nierzadko świadomie akceptowany bo oceniany jako dopuszczalne subiektywnie ustępstwo, ale tak naprawdę wymagającej od nas funkcjonowania sprzecznego z naszymi wewnętrznymi, nie koniecznie do końca uświadomionymi preferencjami. Przepraszam za ten troszkę bełkot, ale trudno czasem jest przełożyć własne przemyślenia na język który będzie zrozumiały dla innych. Jedna z moich znajomych, dość dobrze mnie znająca ubrała to w bardzo trafiające do mnie słowa (wiedziała o mojej nerwicy, zresztą sama borykała się z podobnymi problemami) - żyjesz nie swoim życiem. Ja to rozumiem jako dobrowolne uwikłanie się w pewne sytuacje życiowe, które są w sprzeczności z moim charakterem, potrzebami, preferencjami; często wynikające z pewnych ustępstw robionych wydawało by się na rzecz otoczenia i współżycia z innymi - rodzina i bliscy, grupa społeczna, grupa zawodowa itd. W ten sposób niby akceptowane ustępstwa przeradzają się w konflikt, dysonans, podświadome niezadowolenie z tego jak się żyje. I w pewnym momencie nasz organizm reprezentowany przez centrum zarządzania czyli nasz umysł próbuje zaprotestować lub jak kto woli zasygnalizować że sytuacja jest nie do zaakceptowania, czyli jest zagrożeniem dla JA którym jesteśmy. Przyczyny bywają różne i myślę sobie że nieoczekiwana przypadłość zdrowotna może być również takim elementem - konflikt między naszym życiem a tym na co nam pozwoli choroba. Akurat u mnie nie było takiej sytuacji, pewnie JASMA będzie w stanie coś więcej tutaj powiedzieć, bo jak rozumiem u niej także *wada* somatyczna była przyczyną spotkania twarzą w twarz z francą - u niej to było wprawdzie serce, ale myślę że *organ* nie ma znaczenia. Przyczyny bywają różnorodne, ciąg dalszy podobny. Myślę że pomocna w Twoim przypadku była by próba racjonalnego podejścia do problemu. Wydaje mi się że na razie funkcjonujesz na zasadzie komunikatu - guz, rak itp. rozumianego w obiegowy sposób. Na takie hasła większość z nas reaguje przerażeniem. Warto natomiast podejść do sprawy racjonalnie i szczegółowo - są różne rodzaje guzów, różny stopień niebezpieczeństwa dla zdrowia. Nie warto się bać hasła ogólnego, warto to sobie określić co tak naprawdę się dzieje. Chodzi mi o to że przeciętny człowiek na dźwięk słowa nowotwór wyobraża sobie coś potwornego i postrzeganego jako niemalże wyrok. Tymczasem medycyna nowotworem określa wszelkiej maści komórki które rosną sobie nie tam gdzie powinny lub nie takie jak powinny. Co to oznacza? ano że większość pieprzyków na naszym ciele to nowotwory - i co z tego? NIC. Musisz pamiętać o tym że postęp współczesnej medycyny, a szczególnie badań obrazowych powoduje że u coraz większej liczby osób i coraz częściej *wykrywa* się różne sprawy. Problem polega na tym, że często są one postrzegane przez pryzmat wcześniejszych sytuacji. Żeby wyjaśnić o co mi chodzi - np. kiedyś, jeżeli u kogoś wykryto zwapnienia w wątrobie to były to poważne, znaczne zmiany mogące być groźne dla życia. Dlaczego? Bo badania obrazowe były znacznie mniej precyzyjne i wykrywano dopiero duże zmiany. Obecnie, znacznie precyzyjniejsze ultrasonografy są w stanie wyłapać i pokazać drobniutkie zmiany, i zwapnienia wykrywa się bardzo często, tyle że są to drobniutkie zwapnienia, zupełnie nieistotne (kosmetyczne), z którymi się żyje do śmierci - w późnej starości. Moze się mylę ale pewnie kilka, kilkanaście lat temu nie wykryto by u ciebie tej zmiany, bo była by zbyt drobna i pewnie do końca życia byś o niej nie wiedziała. Rzuciłem okiem do netu i okazało się że znacząca większość jest niezłośliwa, że z maleńkimi nic się nie robi, i jeżeli nie będzie rosła to jest takim właśnie pieprzykiem i tyle. Dla czego od razu zakładać czarny scenariusz, podejdź do tego racjonalnie, zrób kontrolę za pół roku, rok. Pewnie okaże się że jest dalej albo się wchłonęła, nie urosła i dalej nic z nia nie trzeba robić i w niczym nie będzie przeszkadzać. A skoro można z tym żyć zupełnie komfortowo to czym się tu martwić? Szkoda czasu i szkoda życia i szkoda nerwów. No dobrze, wiem że łatwo się mówi trudniej się robi, ale warto spróbować! Znam osoby które się przerażają na każda wieść o nowej chorobie na świecie - grypa, wściekłe krowy itd. itp. Tylko w ten sposób należało by się wystrzelić w kosmos żeby wszystkiego uniknąć! Chociaż nie, bzdura, promieniowanie kosmiczne jest bardzo niezdrowe... Kurcze, nie ma dla nas ratunku!!! Świat jest niebezpieczny śmiertelnie. Pomocy. :-) OK drwię sobie, ale tak to wygląda. Patrząc racjonalnie na chorobę wściekłych krów zachorował jakiś promil społeczeństwa na świecie a zmarły na to jakieś pojedyncze osoby. Warto się zamartwiać? Chyba nie. Z drugiej strony mam w rodzinie dziewczynę chora na SM - tragedia! Ale nie do końca, ona się nie poddaje, żyje każda chwilą, na tyle normalnie na ile pozwala jej choroba. Traktuje postępujące ograniczenia jako normalne sytuacje życiowe i stara się w ramach nich normalnie funkcjonować. Kto żyje bardziej pełnia życia - ona czy ja? Osobiście uważam że ona - wbrew pozorom. I nie chodzi mi tu o to żeby epatować tym że inni mają gorzej, zupełnie nie o to. Jeżeli nie mamy na coś wpływu (tak naprawdę a nie jako wykręt) to musimy to zaakceptować - nie mamy innego wyjścia, a jeżeli nie mamy na to wpływu to czym się przejmować? Po prostu tak jest i tyle. Każdy ma jakieś ograniczenia i funkcjonuje z nimi nawet o tym nie myśląc. PAMKA to powyżej to jest też trochę odpowiedź na Twoje pytanie. Nerwica też jest pewnym ograniczeniem, ale musimy funkcjonować w takich ramach. Dla mnie ważnym punktem radzenia sobie z nerwicą było nie uleganie takim sytuacjom. Musiałem rano wyjść z domy i zrobić to co miałem do zrobienia, bez względu na to czy to był miły poranek czy miałem po wstaniu silny atak paniki. Po prostu przyjąłem że nie ma innego wyjścia i nie dopuszczałem do dawania sobie taryfy ulgowej i robienia wyjątków. Przekonałem się że pomaga to w przełamaniu ataków, trwają krócej, a przy okazji zdawałem sobie sprawę, że jak odpuszczę to następnym razem będę starał się przesunąć granicę tolerancji jeszcze dalej, będzie to coraz łatwiejsze i będę spadał w dół. Skończy się na tym że ugrzęznę w łóżku pod kołdrą czekając na to kiedy umrę, jęcząc i biadoląc. Wiesz pewnie jak to jest - odchudzam się ale mnie korci, no dobrze dzisiaj wyjątkowo jedno ciasteczko, jutro są już dwa ciasteczka, ale jak zjadłem dwa to pewnie cztery też mi nie zaszkodzą. Po miesiącu gruby jak świnia obżeram się ciastkami i nie mam już prawie żadnych wyrzutów sumienia. Taki głupiutki przykład, ale pięknie pokazuje mechanizm, który działa nie tylko na odchudzanie i ciastka - raz przesunięta granica przesuwa się coraz łatwiej. Dla tego podejmuje decyzję - będę chodził do szkoły, bo uważam że... (Twój powód - pewnie można znaleźć ich dużo, ale żeby był jakikolwiek to napiszę...) nauczę się rzeczy niezbędnych do realizacji dalszych planów życiowych, albo bo bez papierka ukończenia żadne ciacho mnie nie zechce itp. Jak już decyzja jest podjęta to się jej trzymam - ja ją podjąłem, świadomie i nie mogę siebie samego zawieść. Oczywiście mogę podjąć również decyzję - nie będę więcej chodził do szkoły, to jest niepotrzebna bzdura skoro i tak chcę zostać robotnikiem rolnym w Gwatemali. I zamiast bez sensu chodzić do szkoły zacznę się uczyć orać wołami, języka Gwatemalskiego oraz będę pracować żeby mieć kasę na autobus do Gwatemali. I wtedy trzymam się tej decyzji i ją rzetelnie realizuję. Oczywiście trzeba pamiętać że w każdym wyborze są elementy które muszę zrobić choć nie chcę i nie lubię. To oczywiśte przecież że nikt nie lubi jechać zatłoczonym autobusem ,ale jakoś do Gwatemali trzeba dojechać :) Pozdrawiam nerwowo
-
DAM RADĘ i co ja mam Ci napisać? Napisze Ci oj tam oj tam :)
-
DAM RADĘ czemu się dziwisz że nerwica mądra jest? Przecież ona jest produktem Twojej głowy, która mądra jest niezaprzeczalnie, to dla czego jej wytwór miał by nie być też taki? :) Tak przy okazji o Twojej terapii - myślę że JASMA ma dużo racji. Terapeuta jest tylko i wyłącznie *instruktorem* dającym wędkę i mówiącym jak jej używać. Nie jest wyrocznią, nie kieruje Twoim życiem, nie podejmuje za Ciebie decyzji. Jeżeli próbuje się kreować na guru i kierować Twoim życiem to znaczy że jest nieetyczny. Natomiast Ty także nie powinnaś go ustawiać w takiej pozycji. Twoja decyzja o wyjściu z nerwicy przy pomocy Twojej pracy nad sobą, w kierunku obranym przez Ciebie i zakresie przez Ciebie ustalonym przy fachowym wsparciu terapeuty. Moim zdaniem tak do tego trzeba podchodzić. Dla tego, jeżeli terapeuta wyraża swoje obawy czy coś mu się wydaje, OK ma do tego pełne prawo, ale to TY podejmujesz decyzję i mówisz mu: Wiem że będzie niełatwo, ale taką podjęłam decyzję. BRUNETKA, z tymi współlokatorami wydaje mi się że masz taki sam problem jak z wieloma innymi sprawami (moja ocena na podstawie kilku Twoich opisów - mogę się mylić!!!) Masz niska samoocenę, skoro boisz się odrzucenia i duża potrzebę akceptacji przez innych. To niestety często bywają silne podstawy do wpadnięcia francy w wredne łapki :( Próbujesz być kimś innym, nie pokazujesz swoich prawdziwych uczuć związanych z ich imprezowym zachowaniem. Przepraszam za 100% szczerość, i nie jest to krytyka z mojej strony a jedynie próba pokazania sytuacji i może zachęta do wyciagnięcia wniosków. Jeżeli tak jest to oni lubią nie Ciebie tylko tego kogoś, kogo podsuwasz im przed oczy. Robisz to bo szukasz oceny własnej osoby w ich oczach a przy okazji starasz się upewnić że ta ocena będzie pozytywna. Problem polega na tym, że sama powinnaś znać swoją wartość i nie oczekiwać na ocenę innych (bo może być złośliwie negatywna - nie koniecznie prawdziwa) i dodatkowo w efekcie otrzymujesz zwrotnie ocenę nie siebie tylko kogoś kogo udajesz. Dodatkowo samo założenie że jeżeli będziesz sobą to Cię odrzucą jest założeniem opartym o niska samoocenę i wcale nie musi być prawdziwe. Działając w ten sposób tworzymy swój nieprawdziwy obraz (celowo zmieniłem osobę z Ty na my, bo to nie jest wyłącznie Twój problem i nie chcę żebyś brała tego do siebie), mało tego poświęcamy strasznie dużo czasu na to tworzenie a potem na utrzymanie go, czasu który można by poświęcić np. na samorozwój. Przy tej okazji budujemy własny obraz *pod dyktando* publiczności, obraz który nam samym może w jakiejś części się nie podobać a nawet przeszkadzać. Tworzy się w efekcie dysonans, który może być powodem nerwicy. My go nie postrzegamy bezpośrednio, bo możemy to uczucie spychać i uważać że jest to cena którą gotowi jesteśmy płacić np. za akceptację otoczenia ale nasz organizm w ten sposób sygnalizuje że taka sytuacja jest dla niego problemem. PAMKA odnoszę dziwne wrażenie (znów zastrzegam że mogę się oczywiście mylić) że Tobie pasuje ta sytuacja. Świetny wykręt żeby nie chodzić do szkoły. Oczywiście nie musi i pewnie nie jest to działanie świadome, ale w postach *aprobujesz* że znów znalazłaś nowe objawy, czyli akceptujesz że jest jak jest no i cóż Ty możesz zrobić skoro tak to już jest. Człowiek jest panem swojego życia i robi z nim co zechce. Jeżeli nic nie chce robić to to także wbrew pozorom jest decyzja. Mnie nerwica nauczyła kilku rzeczy, m.in. tego że zmienić mogę jedynie siebie. Otoczenie, warunki obiektywne, inne osoby - na to nie mam wpływu lub wpływ pośrednio mogę wywierać zmieniając siebie. Zrzucanie winy za to co się dzieje na innych lub okoliczności jest jedynie łatwym wykrętem i usprawiedliwieniem niepodejmowania żadnych działań - bo cóż ja biedny mogę zrobić skoro tak jest? To jest coś co nazywam oszukiwaniem samego siebie. Są pewne obowiązki które musimy wykonywać, bez względu na okoliczności. Oczywiście jak zawsze to jest nasza decyzja - jeżeli decydujemy się świadomie coś robić i uznajemy to za konieczne to to róbmy, a jak nam nie pasuje, to zamiast narzekać zrezygnujmy z tego. Narzekanie tylko utrudnia całą sprawę. Na tym polega życie - problemy trzeba rozwiązywać, stawiać im czoło a nie omijać je. Omijanie najczęściej kończy się tym że wracają do nas i to wracają w najmniej spodziewanym momencie i bywa że urosną do takich rozmiarów lub skumulują się do takich rozmiarów, że wtedy rzeczywiście trudno im podołać. JASMA dzięki, wieczór głównie na śpiąco :) mam deficyty w spaniu i wczoraj nie dałem rady, dla tego uciąłem sobie świadomego komara w foteliku przez 1,5 godzinki :) ale ogólnie do przodu. Pozdrawiam nerwowo
-
MEGI sądzę że dla własnej spokojności powinnaś skonsultować się z psychiatrą, opowiedzieć mu dokładnie o wszystkich sprawach na które zwróciłaś uwagę. To jest najwłaściwsza droga, bo on jest specjalistą, będzie Cię miał *pod ręką* i będzie wiedział o co ewentualnie dopytać, żeby postawić właściwa diagnozę. Dla nas to co piszesz może wyglądać jak coś tam, a w praktyce specjalista może uznać że nasilenie tego coś tam jest stanowczo zbyt małe na daleko idące wnioski, i że jest to normalne. Może także stwierdzić coś co nam w ogóle do głowy nie przyjdzie. Myślę że nie powinnaś się obawiać takiej wizyty, ja wiem że obiegowe opinie kojarzą psychiatrę z kaftanami, drzwiami bez klamek i tłumem Napoleonów, ale jest to totalna bzdura. Oczywiście nie musisz się nikomu chwalić że idziesz do takiego specjalisty. Sądzę że to będzie dobre również ze względu na krótszy termin oczekiwania niż na terapię. Nie przywiązuj się do takich stwierdzeń jak natręctwo, bo może się okazać że to działa odwrotnie - bojąc się nerwicy natręctw wywołujesz u siebie podświadomie objawy - w tym wypadku natrętne myśli, a raczej myśli o których sądzisz że są natrętne. Jeszcze jedna uwaga, nie tylko do Ciebie - nie czekajcie na terapie, oczywiście jak się ona zacznie to będzie łatwiej, ale już teraz, czekając na nią starajcie się racjonalizować, odrzucać negatywne myśli, uwolnić się od wkręcanie w spiralę. Tak zwany międzyczas warto wykorzystać :) DAM RADĘ zwróciłaś moją uwagę na ten kościół i poszperałem troszkę, a także pogadałem ze znajomą terapeutką. Po pierwsze okazuje się że problem jest dość powszechny i szukając informacji natknąłem się na bardzo dużo podobnych reakcji na stronach anglojęzycznych, z bardzo różnych krajów. Reasumując moje *poszukiwania* potwierdza się częściowo to co pisałem wcześniej. Ogólnie to oczywiście jest to miejsce w którym jest sporo ludzi i działa podobnie jak inne skupiska, ale dochodzi element miejsca specjalnego. Kościół nierozerwalnie wiąże się z religią, wiarą, sumieniem itp. dla tego wizyta w kościele wiąże się ze skierowaniem myśli (często nieświadomie) w kierunku tychże spraw. To że ataki paniki (cięższe, lżejsze) zdarzają się stosunkowo częściej w kościele niż w innych *tłumnych* miejscach wiąże się z jakimiś problemami natury religijno-moralnej. Musi być gdzieś zagnieżdżony (i dość często niezwerbalizowany lub wręcz nieuświadomiony) konflikt lub dysonans w kwestiach wiary, religii, religijności, moralności. Dylematy tkwiące w podświadomości automatycznie łatwiej przenikają do świadomości w postaci np. w postaci ataków paniki, właśnie w takich miejscach. Na to nakłada się, szczególnie w kościołach katolickich kwestia śmierci (a raczej strachu przed nią), moralności, celu w życiu, choć to już sprawy mniej ważne z tego punku widzenia. Pewnie jak by się tak troszkę zastanowić to każda z osób mająca problemy z atakami czy gorszym samopoczucie w kościele znalazła by w sobie jakiś lub jakieś konflikty i dylematy w stosunku do tego co prezentuje, czego naucza i jakie zasady wpaja kościół/religia. Ponieważ jest to często sfera intymna i delikatna (wiara/moralność) i stanowi pewien temat tabu, te konflikty, dylematy, rozbieżności nawet; są nierzadko spychane do głębokich zakamarków głowy. Dla tego tak trudno może być uświadomić sobie istnienie i istotę takiego dylematu/konfliktu wewnętrznego. Nerwica nie ma natomiast najmniejszych skrupułów przed wywaleniem na wierzch efektów w postaci ataków paniki lub innych objawów nerwicowych. Pozdrawiam nerwowo
-
DAM RADĘ zagięłaś mnie tym pytaniem :) Wiem że sporo osób z nerwicą ma ten problem, ja sam zresztą przechodziłem przez to. W najlepszym razie pójście na mszę wiązało się z przyśpieszonym tętnem, ale zdarzyło mi się kilka razy, że musiałem wyjść. To co przychodzi mi do głowy to trzy sprawy - po pierwsze sama bytność wśród dużej grupy ludzi - tak jak wyjście do dużego sklepu itp., ale dodatkowo wzmocnione świadomością że jest to miejsce specjalne, inne niż supermarket; po drugie wizyta w kościele wiąże się ze skupieniem i zadumą, i tu może się włączać problem swobodnie płynących myśli nerwicowca (ostatecznie najlepsze pomysły na ... przychodzą właśnie w czasie mszy) dodatkowo płynących w atmosferze życia wiecznego, śmierci, grzechu itd. Po trzecie - taka bardziej myśl niż przemyślenie, więc nie umiem tego dokładnie wytłumaczyć - miejsce sprzyjające zadumie nad karą za złe postępowanie. Może chodzi tutaj o podświadome odbieranie kościoła jako miejsca gdzie człowiek oceniany jest za swoje myśli i czyny, świadomość rozdźwięku miedzy wymogami religijnymi a codziennym życiem? Pomyślę o tym, bo to rzeczywiście ciekawa sprawa i sporo osób ma z tym problem. POLCIA to jest niestety efekt koncentrowania się na swoim organizmie. z tego co piszesz pozytywne diagnozy nie do końca uwalniają Cię od problemu. Sądzę że tak jak w wielu przypadkach początkowej fazy zmagania się z nerwicą, podświadomie szukasz przyczyn somatycznych objawów które masz, bo trudno uwierzyć że mogą one być wytworem mózgu. Pogodzenie się z faktem że masz nerwicę jest pierwszym i podstawowym elementem skutecznej terapii czy autoterapii. Chcemy wierzyć i dodatkowo nasza kultura ugruntowuje takie przekonanie, że człowiek jest racjonalny i że wszystko co się wokół dzieje ma racjonalne przyczyny. Tym czasem nasz mózg wysyła dziwaczne sygnały informacyjne, mimo że przyczyny nie ma - i w to nam trudno uwierzyć. Oczywiście zdrowy rozsądek nakazuje zrobić podstawowe badania, bo nie można wszystkiego zrzucać na nerwicę i przeoczyć coś istotnego. Należy jednak postawić sobie wyraźna granicę. Bez tej granicy możemy bardzo łatwo popaść w nieustanne diagnozowanie wszystkiego. Morfologia z lipidogramem, hormony tarczycy, EKG, i RTG kręgosłupa oraz płuc. I koniec!!! OK można sobie troszeczkę poluzować i zrobić jeszcze echo serca, EKG wysiłkowe oraz USG jamy brzusznej, ale to absolutne maximum. Oczywiście jeżeli mamy już zdiagnozowaną chorobę to badania wykonujemy normalnie. Jeżeli podstawowe wyniki wychodzą poprawne, to powinniśmy zaprzestać je robić i zająć się wychodzeniem z nerwicy. Koszmarnym nieporozumieniem, które potwornie nakręca, jest szukanie po objawach w internecie. Na to jest stosunkowo prosta metoda (oczywiście należy ja zaakceptować, bo inaczej nie przyniesie rezultatu. Wchodzisz na googla i wpisujesz objawy które Cię niepokoją. Nie zaglądasz do otrzymanych wyników a jedynie przeglądasz wyświetloną listę stron. Jeżeli w opisach stron, na pierwszej stronie wyników będzie się powtarzać słowo nerwica to uznajesz że masz już odpowiedź i nie szukasz dalej. Nie mniej lepiej w ogóle darować sobie szukanie informacji w internecie, bo wpisanie 2-3 podstawowych objawów nerwicowych będzie równocześnie pasowało do bardzo wielu chorób i w ten sposób można się nakręcać ile wlezie. Trzeba sobie racjonalizować objawy tak jak zrobiłaś z basenem i zawałem - nie może być zawału skoro przepłynęłaś tyle basenów. Oczywiście jak zawsze, bardzo pomocna w przełamywaniu takich zachowań jest psychoterapia i nur poznawczo - behawioralny doskonale sobie z tym daje radę. Jedna z teorii mówi że wszystkie problemy lękowe i fobie mają swoje źródło w leku przed śmiercią. Myślę ze coś w tym jest, i odruchowo staramy się zapobiegać jej mierząc ciśnienie, kontrolując puls itp. czyli starając się wyłapać nadciagającą *chorobę*. Problem polega na tym że najczęściej objawy są typową fizjologiczną reakcją organizmu na lęk i to co im towarzyszy nie ma nic wspólnego z chorobami somatycznymi - kołatanie serca bez innych symptomów w żadnym wypadku nie oznacza zawału itp. W starszych postach wielokrotnie pisałem o pojawiających się objawach i ich typowo fizjologicznym podłożu jako reakcji na strach/zagrożenie. Jeżeli będziesz racjonalizować swoje objawy i podchodzić do nich kompleksowo to z czasem stwierdzisz że nieustanne diagnozowanie w żaden sposób nie przyczynia się do poprawy ale właśnie do pogorszenia samopoczucia, przy czym samo w sobie nic nie potwierdza. Mierzysz puls denerwując się tym, czyli automatycznie puls wzrasta, z ciśnieniem podobnie - to pokazuje że takie działania są zupełnie bezsensowne. Jeżeli ogarnia Cię przemożna chęć dalszego wsłuchiwania się w siebie to postaraj się nad nią zapanować i nie robić tego, natomiast natychmiast się czymś zająć i skierować myśli nie na siebie. Dodatkowo należy wyzbyć się bezgranicznej wiary w możliwości medycyny, to paniczne szukanie chorób ma gdzieś tam podłoże w przekonaniu - jak już znajdą to wyleczą. A to nie prawda. Wiele diagnoz jest także wieloznaczna, a jeżeli już coś zdiagnozują to nie znaczy że będą w stanie to leczyć - jak się leczy zawał? A jak się leczy szumy uszne, albo uczucie duszności? Spróbuj zacząć podchodzić do tego z dystansem :) JASMA, ja też chce przepis!!! wcale nie żartuje! Pozdrawiam Nerwowo
-
No proszę - i po co ja Ci odpowiadałem. Masz dowód w postaci doświadczeń innych osób. Twoja droga do pokonania francy dopiero się zaczyna i doskonale rozumiem że się oburzasz i miotasz, ale uwierz że słuchając rad innych, patrząc na ich doświadczenia zaoszczędzisz sobie mnóstwo czasu i problemów. Jeszcze raz pozdrawiam nerwowo :)
-
PAMKA nikogo nie neguje, każdy robi to co uważa za słuszne i pisze o tym wyraźnie - to jest moje zdanie i moje opinie + ew. obiektywne fakty które przytaczam. Pytasz czy pomyślałem że to jedyny sposób? Myślę ze o tym napisałem w ostatni poście - tak, myślałem w ten sposób przez kilka lat i okazało się że jestem w błędzie. Biorąc leki straciłem bezpowrotnie 4 lata życia - 4 lata niewydajny w pracy, 4 lata utrudnionego kontaktu z dziećmi. Nerwica kazała mi się koncentrować na sobie i na objawach, cierpiała praca, cierpiała na tym rodzina. Gdyby nie leki i złudna nadzieja że one w czymkolwiek pomogą rozpoczął bym prawdziwą walkę z nerwicą znacznie wcześniej i pewnie dzięki temu również znacznie szybciej ja wygrał. Także leki to w żadnym wypadku nie jest ani jedyny ani żaden sposób żeby normalnie funkcjonować, co najwyżej jest to dość kiepski sposób żeby żeby przewegetować - tylko jak długo. Już kiedyś użyłem tego porównania - leki można najwyżej potraktować jak narkozę przed operacja wyrostka robaczkowego. Tylko narkozę robi się na chwilę, żeby przeprowadzić operację. Czy słyszałaś żeby ktoś twierdził że leczy zapalenie wyrostka narkozą? Albo że narkoza to jedyny sposób żeby normalnie funkcjonować z zapaleniem wyrostka? Leki są złe właśnie głównie z tego powodu - dają chwilową ulgę, co wiele osób interpretuje jako wyleczenie z nerwicy i nie robią nic więcej. A potem okazuje się że problem istnieje nadal, nawet gorszy, leki już nie działają więc trzeba zwiększyć dawkę lub zmienić lek, a do nerwicy dochodzą objawy uboczne i objawy odstawienne. Co lekarze wtedy najczęściej robią? Dają kolejny lek, tym razem na zlikwidowanie objawów ubocznych. Błędne koło. Przekonanie że leki to jedyny sposób to jest tylko i wyłącznie oszukiwanie samego siebie. Myśląc odpowiedzialnie o szkole, pracy, rodzinie trzeba podjąć trudne wyzwanie walki z nerwicą i zacząć pracować nad sobą do skutku. Moze jeszcze jedno porównanie - *leczenie* nerwicy przy pomocy leków jest tak samo skuteczne jak odchudzanie się z nadwagi przy pomocy kolejnych diet cud, bez jakiegokolwiek wysiłku fizycznego. Przemawia przez Ciebie rozdrażnienie, że nie da się w tak prosty sposób załatwić sprawy, ale następnym razem dopytując się o kolejne leki i dawki pomyśl, dla czego o to pytasz. Czyżby te które bierzesz nie były skuteczne? To możne czas pomyśleć, że to niekoniecznie źle dobrane leki i trzeba zmienić, ale że tym razem w ogóle nie da się ulgowo i bez ciężkiej pracy nie uda się uciec przed tym problemem, a kolejne leki podobnie nie spełnia oczekiwań. Tylko taka wiedza zdobywana na sobie kosztuje - kosztuje czas, kosztuje wątrobę, która musi tą chemie przerobić, kosztuje mózg, któremu się miesza w jego chemicznych procesach i miesza się w wielu innych narządach. Może więc warto się zastanowić nad błędami innych i skorzystać z doświadczeń kogoś innego, kto przeszedł nerwicę, dokładnie wie jak to wygląda i co oznacza. Kogoś kto nerwicy się pozbył i jest wolnym człowiekiem. Chyba że znasz kogokolwiek kto się pozbył nerwicy (nie na chwilę) przy pomocy leków. Ja nie znam nikogo takiego. Zastanawiam się na jakiej podstawie piszesz *jedyny sposób*, *z pewnością*. Próbowałaś innych? I skąd ta pewność? Ja mam na to co piszę ewidentne dowody, choć by z tego forum. Ty masz tylko swoje obawy, narzekania i leki. Miłego dnia Pozdrawiam nerwowo
-
Przepraszam PAMKA, czasami zapominam że o pewnych rzeczach trzeba wprost. Alprozolam to pochodna benzodiazepiny, składnik leków o nazwach handlowych: Afobam, Alpragen, Alprazomerck, Alprox, Neurol, Neurol SR, Xanax, Xanax SR, Zomiren, Zomiren SR. Benzodiazepiny są lekami o bardzo wysokiej skuteczności i pacjenci zazwyczaj zadowoleni są z jego efektywności. Niestety są też lekami problematycznym ze względu na dwa ryzyka, które ich stosowanie niesie. Po pierwsze z części badań naukowych wynika, że jego stosowanie, w zwykłych niepodwyższonych dawkach może długotrwale pogorszyć funkcjonowanie pewnych rejonów mózgu. Inną kwestią jest szansa pojawienia się uzależnienia od leku. Wydaje mi się że Zomiren Ci pomaga a Afobam nie, chyba tak pisałaś? Dobranoc Pozdrawiam nerwowo
-
PAMKA, jeszcze raz to napiszę, choć pisałem to już kilkanaście razy. Moja historia z nerwicą trwała ok 7 lat. Po roku od pierwszego spustu zacząłem brać lek przepisany przez internistę. Potem były jeszcze dwa inne. Krótko mówiąc brałem, odstawiałem, nerwica wracała. 3 lata temu odstawiłem leki i zamiast maskować objawy zacząłem walczyć. W chwili obecnej jestem wolny od tej francy, ostatnie drobne epizody lękowe miałem w maju i od tej pory spokój. Okres brania leków uważam za zmarnowane lata, a moje doświadczenie oraz wiedza jaką zgromadziłem na potrzeby wyrwania się z nerwicy potwierdzają to na każdym kroku. To co w tej chwili uważam na temat leków: Nie leczą lecz maskują objawy Dając chwilową ulgę demotywują do pracy nad sobą Skutki uboczne są okropne (szczegóły w każdej ulotce) Efekty odstawienne niwelują efekt *terapeutyczny* w 200% Przekonanie że bez leków nie da się wyrwać z najgorszych stanów jest nieprawdą - w trakcie brania leków potrafiłem chodzić po ścianach dużo bardziej niż bez leków. Biorąc leki nigdy nie można twierdzić że się wyszło z nerwicy, bo nie wiadomo co będzie po odstawieniu Leki uzależniają chemicznie albo psychicznie. Wieloletnie branie leków powoduje poważne zmiany w różnych organach. Dodatkowo można znaleźć bez trudu dane dotyczące prawdziwej skuteczności leków, oraz ich *promocji* przez koncerny Badania naukowe potwierdzają że działanie leków jest iluzoryczne - naukowcy amerykańscy przeanalizowali wszystkie próby kliniczne prowadzone przez 12 lat w Stanach, dotyczące 6 najbardziej popularnych leków psychotropowych. Wyniki pokazały że w 80% przypadków placebo było tak samo skuteczne jak leki, a wśród pozostałych 20% przeważały ciężkie przypadki depresji. Okazało się również że badania prowadzone przed dopuszczeniem leku przez koncerny farmaceutyczne są publikowane tylko jeżeli są pozytywne, jeżeli są negatywne tylko ok 1% jest publikowane. Na sprzedaży jednego tylko leku koncerny farmaceutyczne zarabiają na poziomie 3 MILIARDÓW dolarów rocznie. Wydaja ogromne kwoty na *aktywizację* sprzedaży. Od czasu wejścia na rynek leków psychotropowych w latach 50tych Zaburzenia typu nerwica depresja itp. diagnozowane są 40krotnie częściej. I tak dalej i tym podobne. Złudna wiara, ugruntowana przez współczesna medycynę i farmakologię, że na wszystko znajdzie się cudowna pigułka uwalniająca od problemu szybko i łatwo. Jest to jedno wielkie i bardzo dochodowe kłamstwo. Taka jest moja wiedza i moje poglądy na tą sprawę, w dużym skrócie. W mniejszym skrócie można poczytać stare posty. Pozdrawiam serdecznie i przepraszam że przerwałem Wam wyliczanie kolejnych nazw leków i ich dawek (acha, sprawdźcie czasem czy nie piszecie o tym samym leku pod rożnymi nazwami handlowymi).
-
Koncerny farmaceutyczne naprawdę są z Was dumne!!!
- Poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- Dalej
-
Strona 4 z 7