Witam Was serdecznie :)
Nazywam się Magda, mam 19 lat i mam nerwicę...
Zaczęło się to w wakacje, osamotnienie, byłam druhną - więc duże przeżycie, oczekiwanie na wyniki matury, wyniki dostania się na studia, chłopak, który dla mnie mógłby być wszystkim, traktuję mnie jak przyjaciela... Brat ma od czerwca żonę, więc z Nami nie mieszka, stąd też poczułam pustkę też, nigdy nie miałam szczęścia do koleżanek, każda kartkówka, matura - wszystko się pogłębiło... w sierpniu wyjechałam na Śląsk do rodziny, było cudownie, jednak już wtedy wciąż byłam smutna... któregoś wieczora zaczęłam źle oddychać, chodziłam z pokoju do pokoju, w końcu mama dała mi promolan i przeszło, następnego dnia wracaliśmy już do domu, 5 godzin podróży było masakryczne, czułam, że słabo oddycham, strasznie się denerwowałam... jednak wakacje w domu, bardzo nie zwracałam na to uwagi... jednak przyszły studia i zaczęła się tragedia :( pierwszy dzień w szkole pocenie rąk, problem z oddechem... kolejne dni jakoś przeszły, jednak minął prawie miesiąc i zaczęła się istna katastrofa :( w szkole ciągle coś mnie bolało, nycie w brzuchu, ból głowy, osłabienie, ciągła myśl, że zaraz zemdleje, słaby oddech, duszności, na 1 listopada nie dałam rady stać na cmentarzu, niesamowity ból nóg i duszności, ciężkość w klatce piersiowej. Wszystkie wyniki mam super, bo robiłam i ekg i krew - wszystko ok! W niedzielę wieczorem było tak źle, że ja płakałam i mama płakała... czułam się strasznie, leki nie pomagały ani ziołowe, ani promolan. Następnego dnia pojechałam z tatem do lekarza, bo mama ma taki charakter jak ja, że by od razu płakała... Pani doktor kazała mi iść do psychologa i przepisała mi syrop. Tego samego dnia byłam u psychologa, u niego, a raczej u niej też płakałam... za tydzień mam kolejną wizytę, bo tutaj nie liczą się pieniądze, ale zdrowie... często mam straszne myśli, przemijanie, śmierć... a najgorsze z tego wszystkiego jest, że dojeżdżam do szkoły autobusem i podczas jazdy drętwieją mi usta, ręce... to uczucie jest straszne!!!! Dzisiaj tak było, i to się zrobiło po tym wyjeździe na Śląsk, może zbyt duża odległość od domu... wierze, że psycholog mi pomoże, trzy razy dziennie piję łyżeczkę syropu... boję się ludzi, stresuje się na wykładach, od sierpnia nie byłam na dyskotece, bo boję się, że coś mi się stanie, próbuję sobie to układać, tłumaczyć, ale nie zawsze to pomaga, często myślę o oddechu, a raczej cały czas, że zaraz go stracę i karetka mnie zabierze. A ja tak bardzo chcę żyć, cieszyć się z życia, co wieczora zadaje pytanie Bogu, dlaczego ja?? Jestem osobą, która w życiu nie miała alkoholu ani papierosów w ustach... grzeczna, pomocna. Więc dlaczego?? Moja sytuacja wygląda tak... Nie ma dnia żebym nie płakała, wiem, że tak nie można, ale nie umiem się powstrzymać... mam nadzieję, że Pani Psycholog pomoże, zadała mi do domu wypisać swoje wady i zalety... piszcie Kochani, bo mimo, że różni Nas wiek nie wiedziałam, że aż tyle ludzi na to cierpi... pomóżmy sobie!!! Może to głupie, ale ja czuję się lepiej, gdy wiem, że nie tylko ja na to cierpię...