Skocz do zawartości
kardiolo.pl

freesoul

Members
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

Treść opublikowana przez freesoul

  1. Witam wszystkich nowych i starych :) Za szybko wczoraj rano cieszyłam się, że ujarzmiłam atak. Koło 17, oglądając film dopadła mnie franca. Zawroty głowy, ciężka głowa, uczucie zapadanie się do środka, zimne stopy i dłonie - krążenie..., otępienie i wrażenie mdlenia, zasłabnięcia, mdłości... Po tym jak to wszystko poczułam, zmierzyłam ciśnienie 145/100 tętno 105. Ciężko, ale wzięłam prysznic, płacząc (ciekawe zjawisko, płakać i coś robić) i wziełam Hydroxyzynę i jakoś doszłam do siebie. Mija 14 dzień na Doxepinie + cały syrop Hydroxyzyna wypity - miałam go brać, podczas ataków w ciągu dnia. Brałam no i się skończył... Powiem tak, efekty powinny pukać do moich drzwi, a od niedzieli jest ze mną gorzej niż przed leczeniem. Jutro psychiatra, mama umawiając się z nią przez telefon, dowiedziała się, że psychiatra chce zmienić lek i moja mama też jest za tym, ponieważ frustruje ją brak zmian a pogorszenie... Załamałam się już całkiem, bo zmiana leku, będzie kosztowała mnie kolejny czas czekania na cud. Kurcze... Wczoraj już rozkleiłam się strasznie, że ja nie dam rady, nie mam już siły, nerwów i cierpliwości... I tak jest :( Zaczynam wątpić w to wszystko... Oj dziewczyny wczorajszy optymizm, wieczorem pękł jak bańka mydlana... Ponad to, łapię paranoje, że przez taki napad nerwicy umrę. Tak przynajmniej zachowuje się mój organizm... :(
  2. Gracja, rozumiem Cię bardzo dobrze! Ja też często gadam jak najęta! :D Mam przyjaciółkę w klasie, lecz nie wie ona o wszystkim. Jakoś tydzień temu postanowiłam jej powiedzieć o tym, żebym w razie ataku w szkole miała wsparcie. I ona nie uwierzyła, była zszokowana, że nie dałam nic po sobie poznać od września. A właśnie od września to nabrało postaci chipohondrycznej, a wcześniej to było związane z czym innym. Nasza psychika jest bardzo skomplikowana. Ja, mając lęki od lutego, do sierpnia związane z czym innym, to gdy o tym mówiłam, drwiłam z tego bo to było absurdalne, to czego się bałam. A gdy zostawałam sama ze sobą, traciłam zdrowy rozsądek i panika wzięła górę. Myślę, że czas leczy rany więc może kiedyś, ślad po nerwicy będzie małą blizną na psychice... Przynajmniej bardzo bym tego chciała...
  3. Ewa, przykro mi, że tak się potoczyły Twoje losy i spotkały się takie smutne rzeczy... Utrata kogoś bliskiego, również kogoś, kto jest nieodłączną częścią, kogoś na kogo się czeka jest największym ciosem od życia. Rozumiem Cię, chociaż jedyną osobą, jaka mi zmarła, był śp. Dziadek, ale to ok 4 lata temu i to nie ma nic wspólnego z moimi lękami. Ja nie mam takich przeżyć wcale, nie jestem pewna skąd u mnie wzięła się ta nerwica lękowa i przeogromny strach przed śmiercią? Ostatnio czytałam testament mojego żyjącego Dziadka i wpadłam w płacz, szlochałam. A przecież Dziadek żyje, obecnie ma 70 lat i trzyma się dobrze! No ale masz teraz dwóch synów, i z tego co czytałam wcześniej, to wychowałaś ich najlepiej jak umiałaś i oddałaś im całe serce! Jesteś na pewno dobrą mamą! :)
  4. No dziewczyny, damy radę na pewno! Grunt to nastawienie! Głowa do góry nie dajmy się tej francy pokonać. Większość z Was ma malutkie pociechy, kochającą drugą połówkę, rodzinę. To właśnie dla nich musimy pokonać tą nerwicę i wyjść na prostą. Gracja, ja też od czasów kiedy dopadło mnie to cholerstwo, czuję, jakbym straciła połowę siebie. Już nie jestem tą samą, wiecznie uśmiechniętą i śmiejącą się dziewczyną, jaką byłam kiedyś. Teraz cały czas lęk, strach... To przytłaczające i to bardzo. Ale spokojnie. Cóż, zima też nie sprzyja samopoczuciu bo wiadomo, ponuro na dworze i zimno. Ale za 2 miesiące odwiedzi nas piękna wiosna i będzie się robiło coraz cieplej. Smutna jesień za nami, zima w trakcie, a do wiosny zleci :) Wtedy myślę też, wszyscy odżyją! Także damy radę, na pewno! :*
  5. Tyta32 - grunt to dobre nastawienie psychiczne! Na pewno damy sobie wszystkie z tym radę, jesteśmy silne! :) Rano zaczynał mi się napad i ujarzmiłam go, cudem. Teraz moje samopoczucie jest znacznie lepsze. Trzeba z tym walczyć! A co do psychoterapii może poszukaj w internecie? Albo spytaj lekarza domowego o namiary. :)
  6. Elika, wiesz co, rozumiem Cię bo również mam szczęśliwe życie a to cholerstwo się uczepiło. Tj. od września jestem szczęśliwa dzięki mojej drugiej połówce, ale lęki zabijają moje szczęście doszczętnie. Też tak uważałam, że to tak jakby równowaga, że skoro z tym wszystkim jest tak dobrze, to jakaś rzecz musi to odbić. Nawet na zaś boję się, że gdy wyleczę się z nerwicy nie przyjdzie do mnie coś innego. Ale trzeba się wziąć w garść. Świeże powietrze na pewno nie zaszkodzi, a powinnaś być szczęśliwa, że Twój dzieciaczek jest zdrowy i jak napisałaś, masz fajnego męża. Masz więc wsparcie na swojej drodze więc dasz sobie na pewno ze wszystkim radę! Pozdrawiam! :)
  7. Nie kieruj się diagnozą zwykłych ludzi którzy nie mają w tym kierunku żadnych kompetencji a tutaj sami zmagają się z nerwicą - lękową. Wszystko wskazuje na to, że jest potrzebny Ci specjalista tj. psychiatra. U mnie zaczynało się tak samo. Takie same objawy. EKG dobre, Morfologia dobra, EEG dobre... Wszystkie badania dobre, a ja non stop zawroty głowy, mdłości, uderzenia gorąca na przemian z słabym krążeniem (zimne stopy i dłonie). Wydaje mi się, że mamy to samo. Wszystkie objawy się zgadzają. Ja mam depresję, nerwicę lękową i chipohondrię... Wybuchowa mieszanka. Słuchaj, moim zdaniem porada specjalisty jest najwłaściwsza. On dopasuje leki i ich dawkowanie. I wskazana jest również rozmowa. Dlatego nie patrz na nic, tylko wybierz się do psychiatry, który na pewno Ci pomoże! :) Trzymaj się, pozdrawiam!
  8. Tyta32 to paskudne uczucie i jeszcze bardziej wywołujące panikę. wczoraj je pierwszy raz poczułam. Ty piszesz że też, ale zbieg okoliczności! dobrze, że nie ja jedna tak czuję. wczoraj już naprawdę miałam wrażenie, że szaleję i tracę zmysły... Ostatnio dokucza mi uczucie *za mało pobieram powietrza przy oddechu* wrażenie zbyt płytkiego oddechu, nawet gdy oddycham pełną piersią. nie wiem jak to wytłumaczyć... rozumiesz mnie mniej więcej? ;) Ewa! bardzo się opierałam przed tą psychoteriapią... Ale skoro ona może mi pomóc... Od razu po wyjściu od psychiatry byłam wściekła, że przyszłam tylko po leki a ona mi wciska jakieś terapie. Ale po tym, co się dzieje w ostatnich czasach w mojej psychice i organiźmie. Poddaję się. Marzę, żeby przyjść na to forum za miesiąc i pozarażać Was wszystkich optymizmem, że już wychodzę na prostą i jest coraz lepiej...
  9. Ewa, dziękuje za słowa wsparcia! Powoli odzyskuję wiarę a i nawet samopoczucie. Mimo, że rano już miałam lekki napad... Może efekty Doxepinu są już na wyciągnięcie ręki! :)
  10. Tyta32, rozumiem Cię bardzo dobrze. Ja miałam wczoraj uczucie otępienia, szybkie tętno, słabe krążenie w nogach głównie i rękach. mdłości, uczucie jakbym zapadała się do środka i zawroty głowy. To jest koszmar... Więc miałam prawie tak samo jak Ty... Teraz mam strach, przed strachem wręcz. Boję się, że to się powtórzy... Prawie oszalałam...
  11. Przeklęty weekend za mną. Wczoraj prawie postradałam zmysły, najgorszy atak od pamiętnych czasów, a przecież wczoraj minął 12 dzień leczenia. Może to skutek uboczny, te tymczasowe nasilenia lęków. Chyba w ten weekend dotknęłam dna, czysta depresja w sobotę i czysta nerwica w niedzielę. baskabaska - w sobotę wziełam 25mg rano i 50mg na noc, a następnego dnia jw, niedziela miałam stan krytyczny. tj. od czwartku zaczęłam brać 25mg na noc i rano. ale, że brak efektów i to bardzo irytujący, przedzwoniłam w sobotę do psychiatry i zaleciła podwoić dawkę na noc. ale po odczuciach dnia następnego, dawkę z powrotem zmniejszyłam na 25mg rano i 25mg na noc. Żagiel, dziękuję za długą wypowiedź. Zdaję sobie sprawę, że sama muszę z tym walczyć, a nie położyć się i czekać na cud leków. Ale moja depresja tak się nasila, że myśli samobójcze i chęć samookaleczenia wzrasta wraz z objawami, które lek miał niby uspokoić. Zdiagnozowną mam nerwicę lękową, chipohondrię i depresję. W środę idę do psychiatry, ma zmienić dawkę, albo lek, nie wiem. Okażę się... Najgorsze jest to, że łatwiej było mi walczyć bez leków, dwa miesiące wcześniej, kiedy ataki były słabsze a myśli łatwiej dało się ujarzmić. Teraz, kiedy to wszystko jest zdiagnozowane i psychika jest przekonana o tym wszystkim o wiele trudniej jest walczyć. A nawet jeśli, to leki powinny mnie podbudować i dać mi napęd do pracy nad sobą. Brak jakiejkolwiek poprawy przy tak zaostrzonym stanie wzbudza niepokój. Dzisiaj mija 13 dzień na Doxepinie. Czekam na poprawę. EWALIT54, wiem, że najcięższy jest dla mnie ten miesiąc. Aż zacznie działać Doxepin, którego na czas obecny nie chcę zmieniać, bo mam dość czekania kolejnych dni na cud z innym lekiem. Może jestem blisko działania, muszę uzbroić się w cierpliwość. W połowię lutego czekają mnie psychoterapie na które jestem już zapisana. Ale najgorsze jest to, że jestem taka słaba fizycznie i psychicznie. Że te nerwy wykańczają mnie ze wszystkich stron. Myślałam o wzmocnieniu fizycznym, tylko jak? Czytam tak te posty i sama nie wiem, co mam myśleć o tym wszystkim. Są tu osoby, które są stałymi bywalcami. Nurtuje mnie jedno zasadnicze pytanie, które raz jest zaprzeczane, a raz nie. CZY Z NERWICY LĘKOWEJ DA SIĘ WYLECZYĆ na stałe? Powiedzmy, że jestem w wieku dojrzewania. Więc może jednak da się jeszcze wyjść na prostą? Martwi mnie to, że nawet jeśli teraz ją pokonam (o czym marzę...) to wróci mi za 2 lata. Pytam, ponieważ fakty z mojej przeszłości również zaprzeczają całkowitemu wyleczeniu. Od 7/8-9/10 lat Chipohondria wyleczona. Od 12 powrót jej. Potem od lutego 2011 do sierpnia lęki straszne przed końcem świata i wszystkim z tym związanym. Ale pokonałam tamto i ledwo się obejrzałam, ok. 10 dni bez fobii a potem... Od września chipohondria do teraz... Nie uczęszczałam na terapie w ostatnich czasach. Leczę się dopiero od stycznia. Anafranil brałam w pierwszym napadzie od 7-9 lat. Nie pamiętam... Boję się, że to może być też uraz z dzieciństwa a z drugiej strony, w dzieciństwie byłam mniej świadoma tego. Czy ktoś z pełną odpowiedzialnością, może powiedzieć, że się wyleczył? Przytłoczył mnie wczoraj ten fakt, że moja walka pójdzie na marne... Tak, grunt to dobre nastawienie... Pozdrawiam Was wszystkich :) !
  12. Zagiel, może trochę jestem z mało cierpliwa. Hydroksyzyna działa dobrze, przynajmniej w pewnym stopniu bardzo jej ufam. To duża kwestia nastawienia, bo jeśli jest się nastawionym negatywnie na lek, to walka z wiatrakami. Kurczę, może trzeba bardziej uwierzyć w to i spokojnie czekać a lek sam zacznie działać. Ale jak tu łapać optymizm przy całkowitej depresji, gdzie pół dnia spędza się w ciemnym pokoju, płacząc na łóżku. Trzeba się wziąć w garść, bo nastawienie jest połową sukcesu. Ogólnie brałam Anafranil w dzieciństwie i z tego co mówiła mama, bardzo mi pomógł, ale wyleczyłam się i miałam spokój na dwa lata. Ponad to, od połowy lutego mają mi się zacząć psychoterapie. We wtorek minął dwa tygodnie na Doxepinie, więc może stopniowo zacznę odczuwać poprawę. Czuję, że to trochę wina właśnie tego nastawienia. Mam żal, że nie czuję od razu ulgi tylko senność i przez to jeszcze bardziej łapię irytację. Muszę sobie to poukładać i wzmocnić się jakoś...
  13. Ciężko... moja dawka obecna 25mg rano i 50mg na noc... w środę idę do psychiatry i nie wiem już co dalej... straszne mam lęki przed szkołą, bo pierwszy tydzień nie chodziłam z tego powodu, bo byłam tak senna, że spałam całe dnie. a poszłam do szkoły w ten poniedziałek który był i po 2h napad straszny miałam. we wtorek się jakoś przemęczyłam. i w środe miałam kardiologa a czwartek i piątek w domu z powodu strasznych lęków... już mam tego dość. wczoraj już konkretnie dotknęłam dna i czekam aż powoli się będę od niego odbijać i będę żyć normalnie... chciałabym mieć takie zwyczajne problemy, jak inni rówieśnicy, 1 w szkole, albo za dużo sprawdzianów w ciągu tygodnia, kłótnie z rodzicami albo z chłopakiem... :(
  14. Czas przed okresem to jest już szczyt wszystkiego. Przekonałam się już o tym dobitnie. Znam to, druga połówka to największe wsparcie i szczęście! Myślę, że ten okres w życiu, bardzo dodatkowo zbliża więzi ludzi... Mam nadzieję, że przetrwam...
  15. Miki27, nie wiem czy wytrzymam jeszcze miesiąc bez całkowitego stracenia zmysłów. dostałam też syrop w razie napadów w ciągu dnia *Atarax* (Hydroxyzini) no i szczerze powiedziawszy się kończy :( ... ale dziękuję, za pocieszenie. poprawa będzie dla mnie jak zbawienie!
  16. Witajcie :( We wtorek miną dwa tygodnie na Doxepinie. I w ogóle nie widzę poprawy, oprócz tego, że nie mam już ciągłych mdłości. Codziennie płacz i strach. Już powoli tracę wiarę, że to mi przejdzie. Chipohondria chwilami tak nasilona, że tracę zmysły. Miało być lepiej, a jest tak samo. Przez 3 pierwsze dni miałam 10mg na noc. Potem rano i na noc. Potem 10 rano i 25 na noc. Jeśli chodzi o dawkę teraz, to od czwartku 25mg rano i 25mg na noc. Może to dawka jest za mała. W następnym tygodniu mam iść do psychiatry na chyba tzw *Wizytę kontrolną* może wtedy dawka zostanie zwiększona. Kiedyś leczyłam się Anafranilem - tj. w dzieciństwie i z tego co wiem, to było silniejsze niż Doxepina, mimo, że Anafranil ma więcej środków ubocznych. Matko... Tracę nerwy :( Ja rozumiem, że efekty nie są od razu, ale chociaż trochę powinno być lepiej. Ponad to, doszły mi nowe objawy :(
  17. Witajcie! Dostałam Doxepin, od najmniejszej dawki coraz to ją zwiększając. Macie jakieś doświadczenia z tym lekiem?
  18. DZIEWCZYNY, trzeba tu wiary. Kurcze, sama jestem przed wizytą i mimo, że rano nie byłam w stanie wstać z łóżka, teraz trochę się polepszyło samopoczucie. Najważniejsze jest nastawienie. Wierzę, chociaż niekoniecznie, że wyzdrowieję z tego. I Wy też w to wierzcie! Wiara czyni cuda i przenosi górę. Najgorzej stracić nadzieję, bo to tak jak poddać się. Czasami jest bardzo ciężko, ale to nie powód, żeby przestać walczyć. Wiem, że bywa, że to się ciągnie latami, a ślady zostają na zawsze, ale to nie powód, żeby na stracie, lub w połowie drogi upaść i nie wstać. Nie znam dokładnie Waszych przypadków, ale z całego serca wierzę, że kiedyś będziecie mogli spokojnie wstać i zasnąć i przez cały dzień mieć spokój. UWIERZCIE W TO! I trzymajcie się ciepło. Dzisiaj 19:30... Mam obawy ale widzę w tym światełko nadziei. Odezwę się jutro co i jak, bo dzisiaj nie będę po takim stresie już miała siły na nic...
  19. @EWALIT54, Choruszek, Gracja dziękuję za słowa otuchy! Przełamałam się, dzisiaj idę na 19:30 do psychiatry. Mam straszne obawy i boję się, że nie uda mi się wszystkiego wyrazić tak jak to czuję. Zawroty głowy i mdłości się utrzymują, chociaż nie jestem pewna czy to na pewno z nerwów. Może mimo wszystko, to wina błędnika czy czegoś tam? Przeczytałam, że nieleczone zapalenie błędnika prowadzi w konsekwencjach nawet do zapalenia opon mózgowo rdzeniowych. Wpadłam w lekkie podłamanie. Ogólnie, Sylwester był tragiczny jak dla mnie, bo dostałam takiego napadu, że tuż o północy ledwo wyszłam z domu przed domek z trzęsącymi się nogami, koleżanka mnie wyciągnęła. Nogi jak z waty tak się trzęsły i nie wiedziałam co mam robić. Przez chwilę czułam się, jakbym miała umrzeć. Wypiłam mało, ale prawie na pusty żołądek - nigdy więcej nawet kieliszka wódki! Wczoraj nie byłam w szkole, dzisiaj też. Jestem podłamana, chyba lekka depresja się wkrada. Siedzę w pokoju i nie chce nawet wstawać z łóżka. Wczoraj na podniebieniu pokazała się mała czarna plamka i jak zwykle panika. Mam dość. Tyle wylanych łez wczoraj, przedwczoraj, dziś. Nasilenie straszne. Dzisiaj mają się zakończyć moje katorgi, jeśli proszki na uspokojenie mi przejdą. Ale gorzej będzie, jeśli te objawy są faktyczną chorobą, a nerwica lękowa swoją drogą. Bo można być na coś chorym i podchodzić normalnie, a nie panikować, wpadać w paranoje itd. Zrobiłam tak z mamą, że jeśli po proszkach mi to nie przejdzie, to pójdziemy do normalnego. Nadal jestem mało przekonana. Chociaż ostatnio pałałam entuzjazmem, dziś już go brak. Nie ma po nim śladu, tracę nadzieję, że będzie dobrze i bardzo mi z tym źle... :(
  20. Witajcie. Konto mam od 5 minut, ale czytając tutejsze wypowiedzi musiałam się zarejestrować. Chyba przechodzę to samo. Chipohondria niszczy od środka. Ja na ogół, jestem zadowoloną z życia, wesołą, sympatyczną, cały czas śmiejącą się dziewczyną. Wszystko zaczęło się jakoś w wieku 8 lat, do ok. 11 - potem zaczęłam się leczyć, wizyty u psychologa itp. Wyleczyłam się (rozmowy, tabletki...) i byłam pełna życia! Niestety po dwóch latach wszystko wróciło jak bumerang i znowu zawitałam panią psycholog. Tym razem, nie pamiętam jak to było, tzn nie wiem, czy dostałam tabletki ale jedynym wyjściem była terapia rodzinna, na co moi rodzice spojrzeli z przymrużeniem oka i na takową terapie się nie wybraliśmy. Nie wiem, przeszło samo, czy wyrosłam z tego. Nie pamiętam. Cudowne dzieciństwo, jak jedna wielka panika :( ... Od września, 5 września wszystko zaczęło się od nowa. Wcześniej też były przebłyski tego, ale mało nasilone. Mam 17 lat. Czasami już brakuje mi siły walczyć ze sobą, z tym. Rodzice się nade mną nie litują, raczej potępiają, co ja z siebie robię i że sama sobie to wymyślam, chyba brak zrozumienia. Do tego doszło samookaleczenie (tylko raz), chyba trochę z bezsilności, na złość, sama nie wiem. 5 września, wstałam rano, wzięłam gorący prysznic, lecz potem zrobiło mi się słabo, kołatało mi serce i na podniebieniu ukazała się krew. Ot, zaczęła się panika. Od 3 miesięcy męczą mnie zawroty głowy, ostatnio kołatanie serca i zdiagnozowana rok temu tachykardia. Dodatkowo często nasilone mdłości, drżenie mięśni, brak apetytu, trudności z połykaniem. Czasami wpadam w panikę, nad którą nie panuje. Sama dobrze wiem, że to jest tylko zbyt duże wsłuchiwanie się w swój organizm. Jestem tego świadoma, ale czasami wyolbrzymione objawy są ponad mną i tracę kontrolę. Mimo wszystko, wiem, że jestem zdrowa (wmawiam to sobie) ale gdy czuję, te wszystkie nasilone nerwicą objawy, zaczynam wątpić w to swoje zdrowie. Mam kochającego chłopaka, który czasami jest świadkiem napadów i sam nie wie jak mi pomóc... Dobrze wiem, jak sobie z tym radzić, tłumaczyć każdy objaw, jeśli już takowe są, że to od pogody, od okresu, a bo rano zjadłam to i tamto i zrobiłam to i tamto. Jak tylko czuję coś nie tak, zamieram i się w siebie wsłuchuję. Piszę tu, prawie ze łzami w oczach, bo wiem, że przechodzicie przez to samo i chyba najlepiej mnie rozumiecie, bo wydaje mi się, że z moi bliscy ciężko trawią ten fakt. Przyjaciółka mówi, żebym znalazła zajęcie i nie myślała o tym, ale ja o tym wszystkim wiem. Czasami mama, widząc mnie w stanie krytycznym daje mi jednego proszka, mały, okrągły z *wygrawerowanym* *S* na środku. Za cholerę nie wiem co to, ale pomaga. Przy okazji wypróbowałam wszelakie neospasminy, valused, relamax, i jakieś inne... Trochę jestem lekomanką. Ponad to, mama chyba też obawia się nadużywania i uzależnienie od tych na uspokojenie, dlatego wszystko jest pochowane. Ot, piję teraz melisę. Często jeszcze towarzyszy mi wysokie ciśnienie i najbardziej cały stan podsyca tachykardia, na którą mam przepisany propanolol. Pamiętam taki dzień, kiedy cały czas miałam dreszcze, mdłości, ledwo trzymałam się na nogach, a byłam u chłopaka w domu, szybka akcja, moja panika, że wychodzimy z domu. U siebie zmierzyłam ciśnienie i gdy zobaczyłam, że jest wysokie prawie umarłam ze szczęścia, że to tylko ciśnienie i że wiadomo, od czego się tak źle czuje - wyprzytulalam mamę, chłopaka i każdego napotkanego w domu. Chore? :) Wolę mieć chorobę na kartce niż niestwierdzone paniki. Byłam u neurologa - EEG dobre. Byłam u laryngologa z zatokami, ale zaniechałam dalszych wizyt, mimo, że powinnam się wybrać - lekarz domowy mówił, że zawroty mogą być od zatok. Kardiolog do którego chodziłam, oprócz tachykardii i czegoś tam jeszcze, wad nie wykrył. Ostatnio byłam 30 maja, teraz jestem zapisana do inngo kardiologa na 11 stycznia i bardzo się cieszę z tego faktu. Morfologia dobra. Wszyscy mi mówią, że skoro zrobiłam tyle badań i wszystko jest w porządku, to czym się przejmuje. A ja najnormalniej w świecie, wolałabym, żeby wyniki wykryły jakąś normalną chorobę i leki na to, a nie ciągłe gdybanie i wsłuchiwanie się w siebie, co mi jest. Wiecie kiedy jestem najszczęśliwsza? Po ataku tej fobii, kiedy uświadamiam sobie, że jestem zdrowa - najczęściej jak jestem na lekach na uspokojenie. Napady bywają przytłaczające, łzy, gorąc, dreszcze, kołatanie i cholerne mdłości. Jak z tym żyć? Piszę tu i znacznie mi lepiej, gdy się tak wypisałam. Wiem, że to nerwica lękowa... Rano miałam napad, ale sama się cudem uspokoiłam, meliska i jakiś byle jaki film i te ciągłe tłumaczenia. Ciężko z tym żyć z dnia na dzień. Mam nadzieje, że ktokolwiek to przeczyta i odpiszę. Dobrze by było wiedzieć, że nie jest się samemu... Pozdrawiam was wszystkich cieplutko i ze względu, że dziś Sylwester (którego się boję, w razie napadu paniki) życzę Wam spokoju i zdrowia i wyleczenia się z tej nerwicy ostatecznie!
×