Skocz do zawartości
kardiolo.pl

Nerwica lękowa - jak z nią walczyć?


Gość aga

Rekomendowane odpowiedzi

Gość Optymistka

Blondyneczka a badałaś sobie żołądek? Takie pieczenia w klatce, a nawet ucisk to często uczucie od żołądka. Chory przewód pokarmowy potrafi udawać zawał serca. Ja miałam identyczne objawy jak Ty - wysokie tętno, tachykardię, pieczenia w klatce i okazało się, że mam zapalenie żołądka na tle nerwowym. To dziadostwo nawet przeleczone lubi powracać w okresach stresu. To tylko taka moja sugestia - taka pierwsza myśl po przeczytaniu Twojego posta. IGNAC latam wieczorem z rozluźnionymi ramionami, ale nadal po całym dniu pracy i siedzeniu przy kompie mam takie bóle pleców i karku. A powiedz jak u Ciebie? Przeszły te skurcze pleców? Robiłeś coś szczególnego. Staram się relaksować, mąż mi czasem pomasuje wieczorem plecy, ale to wszystko mało. Zastanawiam się nad akupunkturą. Wiecie, że ostatnio często jeżdżę na rolkach i tu odniosłam kolejny sukces, bo wczoraj odważyłam się iść sama pojeździć. Nadal boję się sama wychodzić, więc to dla mnie mega wyczyn. Uczę się rozluźniać na dworzu, wśród ludzi. Przez ostatnie lata idąc po ulicy tak zaciskałam z nerwów dłonie, że czasami paznokcie miałam odbite na opuszkach dłoni. Teraz kontroluję, a przynajmniej staram się kontrolować, żeby rozluźnić kark i dłonie kiedy idę przez miasto. Takimi małymi kroczkami ale ciągle do przodu :)))

Odnośnik do komentarza

BLADYNECZKA jedyne co w Twoim opisie zaniepokoiło by mnie odrobinę to cechy krażenia hyperkinetycznego. Piszesz że masz niskie ciśnienie a to właśnie sposób w jaki organizm próbuje to nadrobić. Ogólnie zgadzam się że to jest forum i powinnaś iść z tym do lekarza - poszukaj dobrego kardiologa (znajomi, internet) i porozmawiaj o swoich objawach. Ja bym może jeszcze sprawdził hormony tarczycy. MARYSIAAA przecież masz wszystko na tacy - sama widzisz kiedy Twój organizm *zgłasza zastrzeżenia* wiec poszukaj co jest takiego w tym siedzeniu w domu, co powoduje że reagujesz tak negatywnie. Może to np. obawa że cała odpowiedzialność za dzieciaka spada na Ciebie, a moze to strach że nie pracując wypadasz z obiegu? Ja niestety nic nie wymyślę bo nie jestem Tobą i nie znam szczegółów, a nawet jak bym znał to dalej nie jestem Tobą. Być może musisz przewartościować pewne sprawy. Bycie z dzieckiem w domu nie musi oznaczać zaraz nierobienia nic dla siebie, można to tak poukładać żeby znalazł się czas, wystarczy pomyśleć, POGADAĆ Z MĘŻEM, i trochę przewartościować podejście do domu, pracy, zaufania do męża... Już słyszę (choć strzelam w ciemno i być może nie mam racji) oj ci faceci, co oni tam wiedzą - pójdą do pracy i nie mają bladego pojęcia... - a może jednak wiedzą mając dwoje dzieci i nie czytając ciotek rewolucji w pismach kobiecych oraz na szczęście nie słuchają koleżanek z pracy którym w życiu nie wyszło. Im nie wyszło, ale ich przypadek to ich przypadek i nie warto uogólniać - pogadaj ze swoim facetem o swoich problemach, przecież to jest najbliższa Ci osoba, przynajmniej powinna być. OPTYMISTKO ogólnie jest znacznie lepiej, chociaż w sobotę wylądowałem u mojego super fizjoterapeuty ponieważ wlazło mi niesamowicie w lewą stronę ramie i łopatka i nie mogłem się odwracać a noc była koszmarem, każde przewrócenie z boku na bok wiązało się z bólem i wyspałem się jak zając na autostradzie. Oczywiście fizjo mi pomógł super, ale pierwszy raz zanim mi chrupną kręgosłupem musiał mi rozluźnić mięśnie barków i łopatek. Z reguły sam potrafiłem rozluźnić mięśnie ale tym razem miałem zwały kamieni i powiedział że jak tego nie rozluźni to przy nastawianiu pourywa mi ścięgna. Przy okazji wyszła chyba przyczyna moich drętwień w odcinku piersiowym. Robiłem tomografię nadnerczy, bo wyszły mi znacznie podwyższone wyniki jednego z hormonów które one produkują i przy okazji tomografii wylazło parę rzeczy, większość zupełnie nieistotna ale również niestety naczyniak w kręgu i to całkiem spory. Na razie nie wiem do końca czy to może być powód tych drętwień, ale we wtorek idę na konsultację do neurochrurga więc się pewnie dowiem. W internecie wolę nie szukać, bo przy takich sprawach to szkoda nerwów. Jak sa jakieś prostsze wyniki to można sobie sprawdzić a przy takich to pewnie znajdę jedynie kilka strasznych historii o nieudanych operacjach, bo o takich ludzie piszą jedynie. Od czasu jak sobie takim czytaniem załatwiłem dwa dni chodzenia po ścianach z 100% pewnością że mam raka drobnokomórkowago w kilku narządach nie szukam po internecie takiej wiedzy. Oczywiście rak okazał się bzdurą. Z plecami w sumie to warto udać się do dobrego fizjo żeby polecił jakieś dedykowane ćwiczenia. Ćwiczenia przy kręgosłupie na jedno pomagają a na co innego szkodzą, dla tego lepiej nie ćwiczyć w ciemno tylko spytać fachowca. Zresztą dobry trener na siłowni też powinien wiedzieć, ale musi być gość z wiedzą a nie taki co pakuje i jakoś mu to wychodzi. Dobą sprawą są też masaże oczywiście jak wszystko robione przez kogoś kto ma pojęcie. Pozdrawiam wszystkich nerwusów - trzymajcie się i pomagajcie sami sobie. Ja to najlepszy przyjaciel mnie, dla tego bądźcie ze sobą szczerzy aż do bólu.

Odnośnik do komentarza

WItajcie, zastanawiam sie jak walczyc z tym glupim lekiem przed wychodzeniem samej z domu. Raz jest lepiej raz gorzej, czesto tlumacze sobie ze to tylko moja wyobraznia, ale poki nie bylam zmuszona wyjsc wydawalo mi sie ze daje sobie z tym rade. Jutro ide na rozmowe o prace, mam do przebycia 25 km w jedna stronę, a wydaje mi sie jakbym miala jechac na koniec swiata. Boje sie jechac sama, ale skoro moze niedlugo zaczne tam pracowac musze to jakos przelamac, tylko jak? im blizej wyjazdu tym bardziej ta mysl mnie przeraza......plakac mi sie chce z tej bezradnosci. przeciez zycie nie polega na ciaglym siedzeniu w domu, chce sie ruszyc do ludzi, moze wtedy bedzie mi latwiej pokonac wszystkie te lęki, ale poki co dalej towarzyszy mi ten paskudny lęk przed nie wiem czym... Pomozcie prosze, jakims dobrym słowem, dobrą rada. Optymistko z tego co zrozumialam sama tez odczuwasz taki lek a mimo to pracujesz, jak sobie radzisz z wyjsciem z domu do pracy?

Odnośnik do komentarza

IGNAC1, Wiem o czym piszesz,ale tak naprawde niektórzy faceci są niereformowalni.. Nie jestem złośliwa-ale niestety tak to jest. Moj włąsnie do takich nalezy :( Juz tyle razy przerabialam z nim temat zajmowania sie Młodym ale bezskutecznie-w praktyce wyglada to tak,ze ma do tego dwie lewe ręce+syndrom Piotrusia Pana ;) - i nic z tym nie zrobie. Nigdy nie zajmował sie dzieckiem,ani go nie karmił ani w sumie nie kąpał,ani nie wychodził na spacery ani nie bawił tak jak rodzice bawia sie z dziecmi. No niestety pewne rzeczy wychodza dopiero w praniu. A ja nie mam siły sama miec tego wszystkiego na głowie. Jak Mlody jest u babci to zupelnie inaczej funkcjonuje. Teraz juz naprawde niewiele mi potrzeba zeby wybuchnac i zeby nerwy mi puscily jak synek cos odwali. Wrecz gotuje sie we mnie,serce zaczyna kłuć.. Po prostu przerost formy nad trescia, Dzisiaj znow znostalam z nim w domu i dostaje szału. Weekend byl spokojny bo byl u babci a dzisiaj welcome back, Wiem jak to brzmi-jakbym nie chciala wlasnego dziecka albo jakby pisala to jakas wyrodna matka. Ale to nie tak. Ja po prostu chce miec tez inne alternatywy oprocz siedzenia z nim w domu,3 rok z rzedu z 9-miesieczna przerwa kiedy pracowałam. Ja tez chce miec troche swietego spokoju. Modle sie zeby ten tydzien jak najszybciej sie skonczyl bo znow te wolne dni a on ie moze isc do przedszkola. A ja uwiazna z nim od rana do wieczora. Dzis juz na hydroksyzynie bo z 3x juz wyprowadzil mnie z rownowagi. Wczoraj wieczorem tez musiało mnie *walnać*-serducho najpierw kłuło potem zaczelo latac...Nerwy mnie chyba zjedzą.Po prostu. Marze zeby isc do pracy I od pon do piatku zyc inaczej. Za troche moze sie cos zmieni bo pojawila sie perspektywa ale poki co jestem strzepek nerw...:((((( i juz nie mam na to wszystko siły.

Odnośnik do komentarza

MARYSIAAA ja wiem że czasem łatwiej się pisze niz robi, znam to niestety z własnego doświadczenia, ale trzeba sie zabrać za zmiany. Czasami największą zmianą jest zaakceptowanie rzeczywistości. Dużo czasu zajęło mi dochodzenie do tego że czekanie na cud jest stratą czasu. Dotarło w końcu do mnie (co nie znaczy że potrafiłem to w 100% wprowadzić w życie) że są rzeczy których nie zmienię i oczekiwanie na to że samo się coś zadzieje powoduje jeszcze większą frustrację, bo się nie dzieje. Zastanów się co możesz zmienić a czego nie. Jeżeli to zrobisz to będziesz mogła zdecydować i zabrać się do konstruktywnych działań. Jeżeli uznałaś że męża nie zmienisz, to pogodziłaś się z tym faktem i pewnie juz nie próbujesz. Dla czego nie potrafisz tego zrobić z opieką nad synem - przecież tego także nie zmienisz (no chyba że go oddasz do adopcji/domu dziecka itp.). Wydaje mi się że prędzej masz szansę zmienić męża (niekoniecznie na innego ;)) niż *pozbyć* się opieki nad synem. Dopóki nie zaakceptujesz tego faktu (bo to jest fakt) to bedziesz się miotać i objawy nie przejdą - wręcz przeciwnie. Łykanie prochów także nic nie zmieni, bo pomaga na moment zapanować nad sobą, ale nie pomaga rozwiązać sytuacji. Oczywiście możesz takze czekać. Syn sie z czasem usamodzielni i nie bedzie potrzebował opieki, tylko zastanów się ile Cię to bedzie kosztować i jakim wrakiem bedziesz jak doczekasz tego momentu. Jaką cene zapłaci syn za Twoje rozdrażnienie, bo nie wierzę że tego nie odczuje/odczuwa. Dzieciaki moga nie wiedzieć co się dzieje, bo są za małe i nie rozumieją ale wyczuwają takie klimaty natychmiast. Rozpisałem się nie potrzebnie, a to co chcę powiedzieć i za co sobie pluję w brodę że straciłem tyle czasu - takich problemów nie da się przesiedzieć i przeczekać NIE DA SIĘ Trzeba wziąć byka za rogi i coś z tym zrobić, inaczej bedzie tylko coraz gorzej. I nie ma nie moge, nie umiem, nie da się - to Twoje życie i innego mieć nie bedziesz. Twoje życie i nik za Ciebie w nim nie pozamiata. Oczywiście mozna udawać latami że sie nic nie dzieje i wszystko jest OK, ale po pierwsze Twoj organizm juz na to nie pozwolił a po drugie oszukiwanie samego siebie to coś strasznie głupiego. W moim przypadku, a sądzę ze takze u wielu innych największym problemem jest strach przed zmianą - teraz jest źle ale to znam, a jak potem będzie gorzej bo coś źle poprowadzę? Tylko że obecna sytuacja jest nie do zaakceptowania, sami wiecie że sie tak nie da żyć i nie uciekniemy przed decyzjami. Zakopane pod dywan wracają - poszukajcie postów o treści .... po kilku latach pojawiła się znowu... jest ich cała fura. Ja sądzę że nerwica nie pojawiła się znów, tylko była cały czas, zakopana stłamszona ukryta ale była, aż do czasu kiedy znów jej ciśnienie nie stało się na tyle duże żeby rozsadzić wszystkie kryjówki w których ją zamknęliśmy i wylazła - silniejsza, bardziej doświadczona, bardziej bezwzględna. I za każdym razem coraz trudniejsza do pokonania. Chyba warto to przemyśleć.

Odnośnik do komentarza
Gość Optymistka

POLA dokładanie tak jak zrozumiałaś, mam lęk przed wychodzeniem z domu. Rano do pracy podwozi mnie mąż, ale kiedy nie mógł tego robić jakieś 2 tygodnie jeździłam autobusem i to był koszmar. Ja uwielbiam swoją pracę i idę z radością, więc to też mi pomaga. Wracam z pracy do domu często na piechotę jak jest ładna pogoda a ostatnio jechałam nawet na rolkach. Zawsze towarzyszy mi taki niepokój. Idę jak sparaliżowana i sama zauważam, że mam zaciśnięte dłonie, że kark napięty tak, że za moment pęknie. Mam wrażenie, że za każdym razem kiedy wracam jest trochę lepiej, ale przez zimę wracałam z mężem samochodem i znowu zaczynam na wiosnę przełamywać sama siebie od nowa. Cofnęłam się o 2 kroki. Generalnie i tak jest lepiej niż było rok temu. Mnie POLA najbardziej pomaga na takie spięcia kiedy skupię uwagę na jakiejś osobie totalnie wyluzowanej, która też idzie i pomału jej spokój zaczyna mi się udzielać. Nerwusy są bardzo empatyczni, więc najprościej zarażać się tym spokojem od innych. Trzymam kciuki POLA żebyś dostała tą pracę. Pochwal się jak już będzie po.

Odnośnik do komentarza

Cześć. Mam na imię Bożena. Znalazłam to forum i czytam. jest to w swojej tragedii dość optymistyczne, ze nie jestem sama, że inni też maja takie kłopoty z nerwica jak ja. Mam 37 lat i zawsze należałam do ludzi wrażliwych. Wychowałam się domu dysfunkcyjnych rodziców i im jestem starsza, tym jest mi trudniej. Umiem logicznie myśleć, jestem wykształcona, lubię ludzi i kocham życie, a jedna to cholerstwo mnie dopadło. Do lekarza trafiłam 3 lata temu i przepisano mi CLORANXEN 5mg 2 razy dziennie i ATENOLOL na, za szybkie bicie serca. Nie czytam ulotek, bo jestem sugestywna i natychmiast wszelkie działania uboczne dopadną mnie. Zaufałam lekarzowi i jak kretynka brałam ten CLORANXEN przez te 3 lata. Ponieważ czulam się dobrze, to postanowiłam ten CLORANXEN odstawić. Poszłam do lekarza, a ona mówi, że ATENOLOL muszę brać, ale CLORANXEN odstawiać po 0,5 tabletki co dwa tygodnie aż do końca i będzie dobrze. NIE BYŁO!. Po tygodniu od rozpoczęcia odstawiania zaczęły dopadać mnie leki, panika, brak chęci na jedzenie, nie mogłam spać itp. Dopiero wtedy zaczęłam czytać wszystko na temat tego CLORANXENU i wiem na pewno, że jestem uzależniona!! Powrót do poprzedniej dawki nie poprawił niczego. Wszystko trwa już 3 miesiące, a ja mam coraz wątpliwości, czy jeszcze kiedykolwiek będę dobrze się czuła. Wczoraj poszłam do lekarza, przedstawiłam swoją sytuacje i lekarz z pełnym optymizmem zapewnił mnie, że na pewno będę dobrze się czuła, mam tylko zmienić lekarstwo na AFOBAM 0,25 2 razy dziennie przez dwa tygodnie, a później po jednej tabletce przez tydzień. Do tego AFOBAMU mam brać FEVARIN 50 1 raz dziennie i SULPIRTD 50 dwa razy dziennie i za 3 tygodnie przyjść do lekarza. Rozpaczliwie boję się wziąć tych tabletek, dlatego do was piszę. Proszę podtrzymajcie mnie na duchu i opiszcie swoje przejścia z lekami, które ja mam brać, jeżeli oczywiście braliście coś takiego. Pozdrawiam Was wszystkich i z góry dziękuję za pomoc.

Odnośnik do komentarza

IGNAC1 wiem,że masz racje i tak naprawde nic dodać nic ująć... Nic nie zmieni pewnych faktów i nie ma co czekać na cud tylko zbarać się za siebie i zmierzyc z rzeczywistościa.. Tylko,ze włąsnie czasami brakuje mi sił ,checi i motywacji. Fakt,że opcja zmiany w kwestii pracy poprawia troche moj nastroj i wiem,ze za jakiś czas wszystko moze jakoś zaczac normalnie wygladac i funkcjonowac. Niestety poki co jest tak,ze siedze w tym chole**** domu i przerabiam dzień świstaka.. Poza tym widze z perspektywy czasu masę błędów,ktore popełniłam i gdybym mogla cofnąć czas to z miłą checią bym to zrobiła. No ale wiadomo,ze sie nie da wiec pozamiatane. Staram sie naprawde trzymac nerwy na wodzy i jak cos przerasta mnie w danej chwili to sama sobie brzecze pod nosem-daj spokoj,szkoda Twojego zdrowia.I tak w kołko. Natomiast jak mnie cos trafia to już łaze i gadam,ze to tylko Twoja głowa-Twoja psycha Ci siada kochana a zdrowa jestes jak byk...Troche to moze pomaga.Ale wiem,ze najbardziej pomoze pakiet*Młody w przedszkolu,mama w pracy*-bez 2 zdań. Myśle jeszcze o tej wizycie u psychologa..ale jakoś czaje sie z tym strasznie. Tak naprawde wiem,ze to choroba moich emocji,moich problemów,moich słabości. Wiem,ze jestem mega niedowartościowana..okropnie. Pod wieloma względami.Najwazniejszy to chyba praca-nie masz swoich pieniedzy,jestes od kogoś uzalezniony to jest koszmar, Poza tym wychowywanie dziecka i zajmowanie sie domem 24 na dobe nie jest niestety tak doceniane i traktowane na równi z innymi profesjami-to taki psi obowiązek i juz,A ze człowiek pada na ryj po calym dniu i psychicznie jest zmasakrowany to nieistotne....:/ Czasami chciałabym tak trzasnac drzwiami i wyjsc i wrócic po tygodniu.Od tak..

Odnośnik do komentarza

Marysiaa - to jest właśnie to co miałem na myśli pisząć o zmianie podejścia. Kto Ci powiedział że praca w domu jest niedoceniana? Obiegowa opinia która nic nie znaczy a którą łykamy bezkrytycznie i potem frustracja. Wszystko ma taką wartość jaką sami temu nadamy. Co Cię obchodzą inni? To oni mają problem nie Ty. Jeżeli uznasz że prowadzenie domu i wychowywanie syna to jedna ze wspanialszych rzeczy jakie mona robić w życiu, zobaczysz jaki ma to głęboki sens - kształtowanie nowego człowieka, pomoc we wchodzeniu w życie, zapewnienie wspaniałej atmosfery w otoczeniu w którym dorasta, to moze przestaniesz traktować to jako dopust boży. Doskonale wiesz jak bardzo traktowanie pewnych spraw jako zło konieczne, mordęgę i niechcianą konieczność wpływa na to że dokładnie tak to postrzegamy. Musisz zmienić podejście bo tak jak pisałem od opieki nad synem się nie uwolnisz, a takim podejściem bardzo utrudniasz sobie życie, i jemu też. Sam ma dwoje dziecie i wiem jak piękne są chwilę kiedy nieświadomie odwdzięczają sie za poświęcony im czas i uwagę. Czasem wymaga to wyczulonych zmysłów bo przychodzi wiek *wstydzenia sie* rodziców, ale znając swoje dzieci bez trudu można zauważyć ich pozytywne reakcje. Druga rzecz to Twoje *pozamiatane* - bzdura!!! Popełniłaś błędy i tego nie zmienisz (oczywiście jezeli to naprawdę są błędy) ponieważ przeszłość juz się stała i nie mamy na nią wpływu. Niewątpliwie natomiast mamy wpływ na nasze postrzeganie przeszłości. Moze to nie były błędy - czy jesteś pewna że dokonując innych wyborów Twoja obecna sytuacja była by lepsza? A może była by znacznie gorsza? Nie wiesz i nie dowiesz się, dlatego bzdurą jest takie myślenie, powoduje tylko frustrację i daje złudzenie że mogło by być lepiej - jedyne co jest prawie pewne to to że było by trochę inaczej i tyle. Inaczej natomiast nie znaczy lepiej i nie znaczy takze gorzej. Szkoda czasu na takie gdybanie, równie dobrze mogła byś się zastanawiać jak by to było wspaniale gdybyś była córką królowej angielskiej. Kolejna sprawa że błędy popełnione w przeszłości można naprawiać także w obecnej chwili, nic nie stoi na przeszkodzie - oczywiście łatwiej by było ich nie popełniać, ale jezeli juz się zdarzyło to moża a wręcz trzeba naprawić je. Bardzo mi się podoba powiedzenie chińskie - najlepszy moment na .... był 10 lat temu, kolejny najlepszy moment jest właśnie teraz. Z własnego doświadczenia wiem że ogarniające człowieka zniechęcenie i niemoc jest straszna przeszkodą, ale świadomość tego że nikt za nas nic nie zrobi i jedyną szansą jest własna aktywność zmusza do prób przełamania takiego marazmu. I drobna uwaga na koniec, bo być moze nie czytałaś wcześniejszych postów - to co piszę to wyłącznie moje przemyślenia i śmiało mozna się z nimi nie zgodzić, natomiast nie wolno się na mnie obrażać bo walę prosto z mostu, wychodzac z założenia że jeżeli mamy sobie wzajemnie pomagać to kadzenie i rozczulanie nic nie da, ANEZOB55 jestem Ci bardzo wdzięczny za Twojego posta. Bardzo Ci współczuje, bo odstawiałem leki kilka razy, na szczęście nia aż tak burzliwie i wiem co to znaczy. Trochę się dziwię że likarz zastępuje jeden lek innymi, bo z nich potem też trzeba wyjść (np. afobam dość mocno uzależnia), ale być moze w takiej sytuacji nie ma innego wyjścia. W moim przypadku, jak się okazało że odstawianie przebiega z oporami, lekarz jeszcze bardziej rozciągnął mi je w czasie, tzn. wydłużył okresy zmniejszania dawki i zamiast zmniejszać o połowę za każdym razem, zmniejszałem o 1/4. Na koniec miałem jeszcze okres brania minimalnej dawki co drugi dzień. Natomias przepraszam że napiszę dla czego jestem wdzięczny. Ciągle pojawia się ktoś kto udowadnia że proszki to jedyne rozwiązanie. Na Twoim przykładzie wyraźnie widać jak to działa. Po pierwsze nawrót objawów wyraźnie pokazuje że prochy tylko maskuja problem a on tak naprawdę nie znika, po drugi problemy przy odstawianiu mogą bez problemu zniwelować cały efekt *poprawy* i okazuje się że straciliśmy rok dwa i nie uzyskaliśmy nic poza wrażeniem poprawy. No i trzecia sprawa - piszesz powrót do pełnej dawki nic nie dał. Potwierdza to moje przypuszczenie, bo za każdym razem zapominam się o to zapytać, że jezeli się bierze jakis środek a potem się go odstawi to nie ma już powrotu, trzeba szukać nowego z innym składnikiem aktywnym, bo ten poprzedni już nie zadziała. Myślę że jedynym wyjściem jest próba *abstynencji* tzn. odstawić najwolniej jak się da i próba przetrzymania najgorszych momentów. NIestety wychodzenie z psychotropów bardzo przypomina wychodzenie z narkomanii, a na ten temat dość duzo wiemy bo bombarduja nas tym filmy telewizja, historie znanych ludzi itd. Ściskam i trzymam kciuki za walczacych

Odnośnik do komentarza

Zapomniałem o waznej sprawie - psychoterapia. To bardzo ważne żeby się jej poddać i nie ma w tym żadnego wstydu. Nerwica to nie jest choroba psychiczna, do psychologa chodzi cały tłum ludzi zdrowych, którzy sobie nie radzą z czymś. Warto skorzystać z pomocy. Zresztą jak juz pojawiają się prochy to także warto żeby je przepisał lekarz psychiatra, ponieważ on się na tym zna i w razie czego może łatwo pomóc np. z odstawieniem.Internista nie powinien przepisywać w ciemno, bo potem są z tego tytułu problemy

Odnośnik do komentarza

IGNAC :-) Bardzo dziękuję, że mi odpisałeś. Ja jestem przekonana, ze bez leków psychotropowych będę zdrowa. Może nie od razu, ale na pewno. Lekarze psychiatrzy, czy lekarze tylko od nerwic, oni jakoś dziwnie traktują swoich pacjentów; jak ludzi chorych. My pacjenci na pewno byliśmy chorzy, ale po pewnej kuracji przestajemy być chorzy i zamiast kazać nam odstawiać leki, to przepisują inne, nowocześniejsze, lepsze... Ja postanowiłam zobaczyć jak będzie bez leków. Jak będzie źle, źle i źle, to przecież zawsze będę mogla do leków wrócić, ale wierze, że mi się uda... Zgadzam się z Tobą w sprawie psychoterapii, ale ja mam za sobą pewne doświadczenia i jestem pewna, ze nie każdy terapeuta w ogóle nadaje się do prowadzenia takich zajęć, więc znalezienie dobrego psychoterapeuty wcale nie jest łatwe... Dzisiaj połknęłam ten AFOBAM i nie umarłam, więc zgodnie z zaleceniem lekarza zmniejszę dawkę o polowe po dwóch tygodniach i zobaczymy... W tej chwili najważniejsze dla mnie jest oduzaleznienie się od CLORANXENU, chociaż boje się.... Pozdrawiam Cię i życzę dobrego samopoczucia każdego dnia :-) Pozdrawiam i życzę wszystkiego zdrowego wszystkim forumowiczom. Bożena

Odnośnik do komentarza
Gość IGNAC1

ANEZOB55 oczywiście że nie umarłaś, od tych leków się nie umiera, od tych leków się uzależnia. Niestety wszystkie leki działające na lęk szybko uzależniają, czyli może wystąpić zespół odstawienny. Nie jestem lekarzem więc potraktuj to jako głos z boku a nie porada lekarska, ale z doświadczenia własnego oraz rozmów z innymi wiem że najczęściej stosowaną metodą przy podawaniu leków przeciwlękowych jest stosowanie dużo mniej uzależniających antydepresantów, antomiast takie leki jak afobam, xanax itp. przepisywane są jako wspomaganie w okresie pierwszych 2-3 tygodni zanim antydepresant zacznie działać. Ja mam przepisany afobam z wyraźnym zastrzeżeniem lekarki żebym brał go bardzo doraźnie, najlepiej po pół tabletki jak już bezwzględnie muszę, przy czym moja lekarka wie doskonale że nie obniżę sobie poziomu kryterium *bezwzględnie muszę* do każdej najdrobniejszej sytuacji lękowej. Przez pół roku od przepisania wziąłem go 2x no może 3 po pół tabletki jak już naprawdę chodziłem po ścianach. Ja na Twoim miejscu (podkreślam ja na Twoim miejscu - a nie jestem na Twoim miejscu więc to Twoja decyzja) brał bym go tylko w wyjątkowych sytuacjach. Bał bym się że zamienię jedno uzależnienie na inne, czyli problem się w sumie nie zmieni. Czy te leki masz od psychiatry czy od internisty? Pamiętam że jak miałem problemy z odstawianiem pierwszego antydepresanta i nieopatrznie zapytałem o to neurologa bez namysłu przepisał mi *coś doraźnego*. Na szczęście zastanowiła mnie cena w okolicach 3 zł !!?? i przeczytałem ulotkę. Okazało się że to był psychotrop bardzo starej generacji i oczywiście nie wziąłem go. Musisz także zastanowić sie czy Twoje objawy to zespół odstawienny czy może przerwanie brania leku nie spowodowało że maskowane nim problemy po prostu wróciły. Zgadzam się z Tobą w kwestii terapii w 300%. Zanim nie trafiłem na obecna terapeutkę przeszedłem przez 3 inne osoby. Dwie były po prostu bezradne (pierwsza po kilku sesjach powiedziała mi że nie ma na mnie pomysłu) a trzecia byłą wręcz szkodliwa, wpędzając mnie w straszne poczucie winy w momencie kiedy liczyłem na skuteczna pomoc. Moją szczerość - bo uważam że tylko takie podejście ma sens w terapii, szczerość wobec terapeuty - odebrała jako oględnie mówiąc *zaloty*. Kiedy okazało się że to niekoniecznie ten kierunek zachowała się praktycznie jak odrzucona kobieta, której ktoś robił wcześniej nadzieję i oskarżyła mnie o próby ostrego molestowania. Ponieważ byłem wtedy w coraz większym dołku i na szczęścię pękłem i zacząłem brać jakiś czas wcześniej antydepresany, moja psychika była na tyle silna żeby sobie z tym poradzić, realnie ocenić sytuację i zobaczyć co się dzieje. Wróciłem do niej na ostatnią sesję i tym razem ja jej zrobiłem terapię pokazując jej po kolei że wszystkie sytuacje które odebrała jako elementy molestowania były bardziej jej koszmarną nadinterpretacją i projekcja własnych pragnień niż rzeczywistymi próbami z mojej strony. Jeżeli terapeuta pyta o pożycie seksualne i dostaje odpowiedź że w obecnym stanie raczej nie mam na to ochoty a potem, po kilku sesjach informację że zainteresowanie sexem powoli wraca odbiera jako próbę propozycji łóżkowych a nie relację pacjenta na temat postępów terapii i nie przychodzi mu do głowy że pacjent mówiąc o powrocie chęci ma na myśli bardziej własna żonę niż panią psycholog, to jest to straszne. Na szczęście kolejna próba terapii była poprzedzona dokładnym rozeznaniem i weryfikacją do kogo warto pójść. Na marginesie pierwsza sesja była poświęcona analizie tego co się działo na wcześniejszej terapii i dostałem wyraźne potwierdzenie że miałem rację i to pani psycholog nie poradziła sobie z sytuacją i prawdopodobnie ma problemy ze sobą. Moja obecna terapeutka jest supervisorem i ma za sobą 30 lat doświadczenia. Trochę się rozpisałem, ale nie ukrywam że siedzi to we mnie zadrą - jak można człowieka na granicy załamania nerwowego tak potraktować? I jako fachowiec rozegrać sprawę w tak koszmarnie nieprofesjonalny sposób. Totalny brak odpowiedzialności za wykonywany przez siebie zawód! OK ale to miał być tylko drobny wtręt, głownie chodzi o to, co doskonale widać w moich wcześniejszych postach, że trzeba bardzo dokładnie sprawdzać do kogo się idzie. Dotyczy to tak samo terapeutów jak lekarzy. Przy naszej nerwicy, każdy negatywny sygnał jest odbierany podwójnie, potrójnie i dla tego kiepski lekarz czy terapeuta swoim brakiem kompetencji możne bardzo łatwo doprowadzić do nasilenia lęków. Kiedyś trafiłem na kardiologa, który chcąc wymusić na mnie branie leków zaczął na mnie krzyczeć i przedstawiać wszystkie najgorsze scenariusze. Wiedziałem że chrzani, upewniłem się co do tego idąc do innego kardiologa który kilka lat wcześniej bardzo mi pomógł. Potwierdził że w sumie nic mi nie jest i nie ma najmniejszych powodów do obaw, ale skutki krzyków i straszeń tego pierwszego jeszcze przez kilka tygodni odbijały się nasilonymi atakami lęku. Teraz po pierwsze chodzę do lekarzy jak naprawdę muszę i za nim się umówię sprawdzam na wszystkie możliwe sposoby do kogo warto iść bo jest fachowcem. Podsumowując uważam że terapia jest konieczna i możne bardzo pomóc w pracy nad sobą, a tylko praca własna może przynieść efekty. Natomiast bezwzględnie trzeba wybrać dobrego terapeutę i nie mieć obaw przed zmianą terapeuty jeżeli wyczuwamy że trafiliśmy w nieodpowiednie ręce.

Odnośnik do komentarza
Gość paulis

Witam wszystkich , dawno mnie tu nie było chyba ponad miesiąc . Widzę że jest dużo nowych osób wszystkie zaległe wpisy przeczytałam :) Przez ok 3 tygodnie bardzo dobrze się czułam nie powiem że lęki mnie nie chwytały bo tak dobrze to nie ma ale po prostu jak przychodził atak lęku olewałam go miałam go po prostu w dupie i odchodził , ale od jakiegoś 2 tygodni jest masakra wróciła ze zdwojoną siłą ,doszły nowe objawy ale nie bez powodu u mamy mojego męża wykryli nowotwór złośliwy z przerzutami guz śrudpiersia obejmujący aortę , nacieki na pucach , zaatakowany , nadnercze , wątroba po prostu masakra lekarze powiedzieli że to bardzo szybko się rozwija i dają jej parę miesięcy życia dali nam skierowanie do instytutu onkologicznego w Gliwicach lecz tam też powiedzieli że już nic nie da się zrobić ani chemia ani naświetlania bo guz jest w takim miejscu że tego nie mogą podać bo by odrazu umarła na stole z Gliwic dali nam skierowanie na wycinek kawałka węzła chłonnego bo węzły szyjne też są zaatakowane czekamy na wynik będzie za dwa tygodnie wtedy będą dokładnie wiedzieć jaka to odmiana raka i wtedy może coś podadzą . Teściowa ma 56 lat młoda kobieta zawsze pełna energii zdrowa dobrze się czuła a tu w przeciągu tak krótkiego czasu taka choroba . Dlatego nie dziwie się że nerwica mnie zaatakowała ponownie , ciągle jeżdze z teściową po szpitalach i jak się nasłucham i napatrzę to potem wszystko odbieram mieszkamy w jednym domu więc ciągle widzę jak się biedna męczy jak przychodzą boleści i straszne ataki kaszlu takie że się prawie dusi już sama nie wiem jak ją pocieszać jak ja sama jestem kompletnie załamana i mam straszne lęki uciekłam w alkohol piję po dwa trzy piwa dziennie trochę pomagają ale na drugi dzień rano jest jeszcze gorzej już nie wiem co mam robić ale wieczorem znów sięgam po piwo i jest mi lepiej wiem że nie powinnam tak robić ale w tej sytuacji chyba nic innego nie pozostało . Teściowa jest dla mnie jak prawdziwa mama zawsze pomagała jak tylko mogła . W zeszły piątek byliśmy z mamą we Wrocławiu u takiego lekarza jak Dominika Tomczyk która jest homeopatą zrobiła mamie badanie vega test i stwierdziła że to nie jest nowotwór tylko ma w sobie pasożyta jakiegoś tasiemca bąblowca wypisała jakieś leki i lewatywy kazała robić zapłaciliśmy 700 zł za badanie i leki i kazała przyjechać do kontroli za 3 miesiące moje pytanie do was czy wierzycie w takie coś czy możliwe że lekarze się pomylili bo ja już sama nie wiem co o tym myśleć , tym bardziej że widze że mama z dnia na dzień się gorzej czuje od wczoraj już pluję krwią nie cały czas ale od czasu do czasu . Jeżeli będziecie mieć chwilkę to napiszcie co o tym sądzicie z góry dziękuje za pomoc. Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Gość IGNAC1

PAULIS Bardzo Ci współczuję bo wiem co to znaczy. w drugim roku mojej nerwicy zmarł mój tata. Miał guza mózgu i po zdiagnozowaniu zabrał się w 3 miesiące. Też nie było co leczyć bo jak wykryli nowotwór to miał już przerzuty na płucach i żołądku. Zresztą nie wiadomo, bo może odwrotnie. Pierwsza biopsja nie wyszła i stwierdziliśmy wspólnie z lekarzami ze nie ma go co męczyć biopsjami tylko po to żeby się dowiedzieć co to za nowotwór i który był pierwotny. Z tego co piszesz postępy są bardzo szybkie więc ja bym raczej nie liczył na homeopatę. To jest straszne, bo tylko niepotrzebnie rozbudza nadzieję. Znajomy zawiózł swoja zonę w podobnym przypadku do Indii do jakiegoś uzdrowiciela, wszystkiego próbowali i w końcu stwierdzili oboje że bardziej ich dobija kolejna nadziej po odkryciu kolejnego cudotwórcy niż myśl że jej czas się kończy. Opiekując się ojcem bardzo się bałem momentu jego śmierci, nigdy wcześniej nie zetknąłem się tak bezpośrednio z czyimś umieraniem. Jak wchodziłem do szpitala to bałem się że zastane puste łóżko a potem zaczynałem się bać że się to stanie przy mnie. Jak wychodziłem to z kolei bałem się że trafi na moją mamę. Stało się tak że byliśmy oboje mamą, trzymałem go za rękę do samego końca i byłem spokojny. Głaskałem go po głowie i coś w środku mówiło mi że teraz mu będzie lepiej bo przestanie cierpieć. Wiedziałem że umiera i że lada moment to się stanie, ale już się nie bałem. Sądzę że właśnie ta nieodwołalna diagnoza bardzo mi pomogła w całej tej sytuacji bo nie było nadziei która kazała by mi podejmować niekończące się próby znalezienia ratunku. Taka nadzieja to w sumie niepewność i niewiadoma. Uda się, nie uda. Znajdzie się ktoś kto pomorze? A niewiadoma w moim przypadku zawsze potęguje lęk. Natomiast pewność że już nic się nie da zrobić pozwoliła mi skupić się na tym żeby zapewnić tacie jak najlepsza opiekę tak długo jak będzie potrzebna i żeby spędzić z nim jak najwięcej czasu, mimo że pod koniec, ze względu na ucisk guza na mózg nie do końca kojarzył co się dzieje ale sądzę że zdawał sobie mimo wszystko sprawę że nie jest sam. Pozwoliła mi także przygotować się i pogodzić z faktem że odchodzi. Zajmowałem się nim i nie myślałem o tym że to okrutne i straszne. Bardzo mi go brakuje, ale cieszę się że byłem z nim do końca i wiem że odszedł spokojne nie cierpiąc. Jak tylko lekarze przedstawili diagnozę załatwiałem pomoc w opiece. Są tzw. hospicja domowe, tzn. ma się pomoc w opiece nad chorym - lekarza który zawsze jest pod telefonem i może szybko reagować oraz pielęgniarkę która przychodzi i pomaga w różnych sprawach medycznych (kroplówki opatrunki itp.). Pojechałem do ich biura i trafiłem na starszą panią która była jedną z wolontariuszek organizujących całą pomoc. Zaczęła mi opowiadać o swojej siostrze, która dzięki jej opiece żyła 5 lat dłużej niż to przewidywali lekarze. Opowiadała jak się nią zajmowała, jakie trapie załatwiała itd. Chyba chciała mi w ten sposób pomóc oswoić się z sytuacją. Po wyjściu od niej nie myślałem o jej opowieści, ot jeszcze jedna historia jakich się wiele słyszy przy takich okazjach. Natomiast zajmując się tatą i obserwujac jego stan oraz stan 5 innych mężczyzn leżących na tej samej sali, stwierdziłem że to straszne co ona zrobiła. Z opowieści wynikało że te 5 lat dla jej siostry to była wegetacja człowieka który nic przy sobie nie możne zrobić, nawet najprostszych spraw. Człowieka który potwornie cierpi z bólu, ale także z powodu skutków ubocznych chemioterapii. To okrutne co teraz napiszę i oczywiście nigdy bym tego nie powiedział tej kobiecie, ale uznałem że ona przez pięć lat ratowała siebie przed rozpaczą i bólem po stracie siostry kosztem potwornego cierpienia człowieka którym się opiekowała. Zdaję sobie sprawę że robiła to w najlepszej wierze i pewnie nie uświadamiała sobie co tak naprawdę robi, więc jej nie oceniam negatywnie, bo trudno obiektywnie spojrzeć na taką sytuację ale wtedy do końca wyzbyłem się jakichkolwiek wątpliwości, że możne powinienem jednak mimo diagnozy podjąć wszystkie możliwe logiczne i nielogiczne próby ratowania taty. Zrozumiałem że było by to z mojej strony samolubne skazywanie go na kolejne miesiące niczym nie uzasadnionego cierpienia. Niczym nie uzasadnionego poza moją narastająca rozpaczą. Jeżeli macie potwierdzenie z kilku źródeł że sytuacja jest bardzo zła i nie ma żadnego sposobu żeby ją odwrócić to myślę że powinniście skupić się na tym aby zapewnić teściowej jak największy komfort i spokój, tak długo jak się da. Oczywiście cuda się zdarzają i nadzieja umiera ostatnia, ale moim zdaniem nie należy jej podsycać za każdą cenę zamieniając ostatnie dni kogoś na koszmar odwiedzania kolejnych gabinetów i prób różnych kuracji, które niestety często są bardzo drogim okruchem nadziei i tylko nadziei. Zostaw to piwo w spokoju, alkohol nie pomorze, na chwilę otumania a potem jest jeszcze gorzej (ćwiczyłem to). Zamiast piwa odwdzięcz się teściowej za jej pomoc i dobroć sprawiając że ten czas dla niej był możliwie najlepszym czasem w jej życiu. Dbając o nią pomożesz również sobie. Nie będziesz myślała o swojej nerwicy i zamienisz swoja bezradność wobec faktu jaki ma miejsce na możliwość działania. I to działania mającego ogromne znaczenie i przynoszącego prawdziwą pomoc a nie tylko złudzenia. Piwo do lodówki a Ty szukaj w internecie jak możesz jej ulżyć, pomyśl jak oderwać jej myśli od choroby. Poszukaj takiego hospicjum o którym pisałem, oni są bardzo pomocni w takich codziennych sprawach z którymi człowiek się wcześniej nie zetknął. I są to ludzie który nie biorą za to pieniędzy także robią to z serca, a to bardzo ważne bo będą ogromnym wsparciem. I nie zwlekaj z tym bo szkoda każdej godziny i każdej minuty. Dasz radę, to nie jest trudne tylko trzeba zacząć.

Odnośnik do komentarza
Gość Ignac1

Jeszcze taka drobna refleksja - rozmawiaj z nią jak najwięcej, niech Ci opowiada o wszystkim i zadawaj jej pytania, te wszystkie które zawsze chciałaś jej zadać, ale się nie składało. Być możne tylko ja tak mam, ale jak myślę o moich bliskich którzy odeszli to żałuje że nie pytałem i nie słuchałem. Taka wiedza, wydaje się czasem nudna ale pokazuje opowiadającego w zupełnie innym świetle i no i dowiadujesz się o sprawach które inaczej pójdą w niepamięć.

Odnośnik do komentarza
Gość paulis

Dziękuje IGNAC , bardzo mi przykro z powodu śmierci Twojego taty . Wiesz co jest w tym najgorsze , że mój mąż i teść w ogóle nie biorą sobie do głowy że to nowotwór złośliwy oni myślą ,że to jakieś zapalenie które minie i będzie wszystko w porządku albo że to ten pasożyt i po tych lekach co dała ta homeopatka wygonią go i też będzie dobrze, boję się że przez to jak mama odejdzie (ja też nie dopuszczam tej myśli)oni sie załamią totalnie bo nie będą na to przygotowani , a z drugiej strony może to dobrze że myślą tak pozytywnie już sama nie wiem co o tym sądzić..... życie jest okrutne . Z piwka dziś zrezygnowałam ale kusi mnie ale dam rade wytrzymam ..... od rana niestety nasza koleżanka daje mi po dupie stany lękowe i różne inne rzeczy , problemy z brzuszkiem dziś się odzywają jest mi niedobrze noi oczywiście już myślę o najgorszym i wybieram się w poniedziałek na usg jamy brzusznej , internet przekopany w poszukiwaniu chorób normalnie paranoja to co się dzieje w mojej głowie...... ale muszę być silna dla teściowej ,teścia i męża wierzę że mi się uda , muszę wierzyć . Pozdrawiam

Odnośnik do komentarza

Cześć! Nie wiem czy dobrze trafiłem, z rok temu pisałem tutaj o mojej nerwicy lękowej i o tym jak ją przezwyciężyłem - strona wygląda inaczej trochę, ale to chyba tutaj. Teraz jestem w dużym stresie związanym z miłością mojego życia ;) i trochę to wraca - standardowo, mówię cholerze *no dajesz, pobawimy się* i jakoś udaje mi się ją pokonać. A znakomicie wiem do czego może doprowadzić! :/ Mam swoje sposoby na nią i wygrałem z nią i może sobie przyjść kiedy chce, nigdy nie odbierze mi wolności i nie wpłynie na moje życie, może straszyć ale mam ja gdzieś :D I przyznam się szczerze że pisanie o tym pomaga nawet bo czuję jak stres mija :) No a dawno już nie czułem takiego stresu i strachu. Mimo wszystko właśnie oglądałem film *Mechanik* z 2004 roku, nie z 2011 i zaciekawiła mnie choroba na jaką cierpiał główny bohater - polecam, może niektórzy zobaczą w tym filmie własne *błędy* (tylko nie w takim stopniu oczywiście;) ). I zacząłem grzebać w odmętach internetu, natrafiłem na niezwykły artykuł, który wyjaśnił mi chyba wszystko i odpowiedział na bardzo wiele pytań, trochę przestraszył ale ogólnie uspokoił. Zacytuję kawałeczek - ,,osoby lękowe, które mylnie odczytują sygnały ciała jako katastrofę co w nerwicach jest to normalką* Przeczytajcie sobie a sami zobaczycie: http://www.zaburzeni.pl/viewtopic.php?f=14&t=7 Zajrzę tutaj jeszcze przez kilka najbliższych dni, jak ktoś chce to służę pomocą :) Wystarczy jedną prostą rzecz zrozumieć, a nerwica lękowa jak ręką odjął :D Bez leków, bez terapii, bez niczego - to w końcu my sami. I na zakończenie przypomniany tekścik z filmu jakiegoś o żołnierzach i wojnie, gdzie młody szeregowy bał się i sparaliżował go strach przed śmiercią, wtedy drugi powiedział mu, że żeby przestać się bać trzeba pogodzić się z tym, że umrze na tej wojnie - coś w tym jest, w końcu walka z nerwicą lękową to też taka nasza wojna z czymś strasznym :)

Odnośnik do komentarza

I jeszcze tylko dodam - tak jak mi to forum kiedyś pomogło tak ja zawsze będę tu czasem zaglądał i starał się pomóc. Btw - wygląd forum się zmienił, a równanie zawsze to samo, daliby jakąś całkę czy coś chociaż ;)

Odnośnik do komentarza
Gość Inga1234

Znowu powracam na forum, bo mam ostatnio beznadziejne dni. Niby wszystko było dobrze, objawy nerwicy się uciszyły, ale od ostatniej niedzieli mrowią mnię nogi od kolan w dół i tak jakby drętwieją, od wczoraj mrowi i drętwieje mi lewa noga i ręka...czy to też jest związane z nerwicą?? już nie mam siły, zaczynam znowu sobie wymyślać choroby, jestem strasznie zdołowana. Myślałam że w nerwicy są typowe napady a teraz przebiega u mnie to przewlekle i dlatego się obawiam do tego oczywiście dochodzi ból nóg. czy ktoś się miał podobne doświadczenia? Ja z nerwicą walczę już prawie rok, w zimie było najgorzej, a obecnie dochodzą własnie takie niewiadomego pochodzenia objawy...

Odnośnik do komentarza
Gość Agnieszka25

Hej:) Często czytam to forum bo też cierpię na nerwice lękową już 7 lat ale dopiero od zeszłego roku dała mi mocno popalić... Spodobał mi się Twój wpis Bidok:) Po tym co napisałeś idzie wyczuć, że jesteś pozytywnie nastawiony i podchodzisz do tej choroby na luzie i wiesz podziwiam Cię bo ja pomimo tego, że już jest o wiele lepiej niż było chociażby pól roku temu to jednak nie umiem ani o *tej zołzie* rozmawiać ani myśleć pozytywnie, bo jest to na razie najgorsze co mnie spotkało w życiu...Zniszczyła mi wiele lat, ograniczyła normalne funkcjonowanie itp. Także pozdrawiam Cię i obym miała kiedyś takie podejście do niej jak Ty:)

Odnośnik do komentarza

Agnieszka25 - to też trochę chowanie się z mojej strony, bo w środku u mnie jest naprawdę :(((, takie chowanie się za maską klauna, chyba nawet jest takie jamerykańskie przysłowie. Mimo wszystko cieszę się każdym dniem, każdą drobną radością, każdym osiągnięciem, do wszystkiego podchodzę z uśmiechem bo przejmowanie się nie ma sensu. Co do taj cholery naszej to w pewnym sensie nawet czekam na nią, żeby po raz kolejny pokazać sobie że jestem lepszy od niej i że nie ma ze mną szans. To tylko w głowie siedzi, dobrze wiem dlaczego mnie dopadła, szybko znalazłem jej przyczynę i wiele się o sobie dowiedziałem. Nie daj się jej, nie uważasz że już dosyć od Ciebie zabrała? To chyba Twoje życie nie tej cholery co?:) Zdenerwuj się nawet na to, albo tak jak ja na początku sobie mówiłem *oho, zaraz będę umierał* z takim sarkazmem do siebie samego, bo w końcu nic zupełnie mi nie jest :) Więc nie ma czego się bać. Jak chcesz pogadać kiedykolwiek, to moje gg: 47324997, na niewidocznym, ale ostatnio dużo w domu jestem. Każdy na tym forum kto ma problem może ze mną pogadać, bo głuptasy z Was że jeszcze się jej dajecie ;)

Odnośnik do komentarza

Hej, dziękuję za pochwały, kurde aż mi głupio ;) Może to przez to trochę, że jesteście dziewczynami i Was to bardziej łapie, bo w końcu jesteście uczuciowe bardziej niż my i łatwiej Was przestraszyć jakąś bzdurą ;) Taką cholerą głupią na przykład. Sprawa jest prosta - najważniejsze to pokazać sobie że nic Wam nie jest i uwierzyć w to, a już wierzycie bo zawsze znika po jakimś czasie ten lęk, prawda? Poza tym ile razy już się przytrafił i nic się nikomu nie stało? To tylko bzdura jest. Lęk różni się od strachu tym, że pochodzi od nas, nie od zewnątrz - czyli sami go kreujemy, bez logicznych podstaw i realnego zagrożenia. Mówcie sobie że nic wam w końcu nie jest, że niech spieprza ta cholera, mi to szybko pomogło, potem się z tego śmiałem a na koniec czekam aż przyjdzie bo już to widzę w kategorii wyzwania. Poza tym przyznam się szczerze że dzięki temu nabrałem trochę odwagi do siebie i jestem bardziej niż kiedyś gotowy na wyzwania, każda sytuacja stresowa jest dla mnie teraz wyzwaniem, które chcę wygrać. Jeszcze wykorzystajcie tę cholerę!

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×