Skocz do zawartości
kardiolo.pl

Nerwica serca?! ktoś z Was to ma?


Gość aga

Rekomendowane odpowiedzi

Do Vingi-w ostatnim swoim zdaniu napisałas:wolałabym nigdy nie szukac w internecie strony z tytułem nerwica :to po diabła weszłas na to forum zeby wszystkich wkurzyc i pokazac swoje zdanie ?Wiesz nie wiem ile ty masz lat ale wszyscy co tu pisza co ludzmi na poziomie ,dobrze sie rozumieja i jak do tej pory nie było takiej sytuacji .My sobie pomagamy i nie uzalamy sie nad sobą!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!jak ci nie odpowiada to nie pisz!!!!!!!!!!
Odnośnik do komentarza
Matiiaga... Niektórzy sami się skarżą ,że maja poczucie winy przed bliskimi. Z różnych zapewne powodów : brak zrozumienia , starach ,że życie się sypie , strach przed przyznaniem się do choroby , strach przed utratą życia. Przeczytałam wszystkie wypowiedzi i większość osób z poczuciem winy to kobiety. I tak jest w rzeczywistości. Kobiety boją się szczególnie , kiedy cały stworzony przez nie świat wali się w drobny mak . Kobieta *jako strażniczka domowego ogniska * ma więcej obowiązków i podchodzi do życia w sposób prawie czysto emocjonalny. Nie napisałam , że ktoś kto choruje jest słabszy ( chociaż jak się zastanowić to tak jest bo nie panujemy nad większością emocji ) , nie napisałam też ,że powinniśmy mieć poczucie winy. To poczucie i tak istnieje w niektórych aspektach życia , więc z uśmiechem na ustach zaproponowałam *nosek do góry * bo nie mamy na to wpływu , przynajmniej dopóki chorujemy. Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Wiki.... Uczestniczysz w forum PUBLICZNYM na temat nerwicy. Ale pewnie to wiesz bo nie jesteś tępa , jak sama napisałaś. Nie bardzo mogę się bronić, ciągle mam dyżury nocne , więc z góry przepraszam za późne ustosunkowanie się do wypowiedzi. Podkreślę jeszcze raz :udzielasz ludziom rad a sama twierdzisz ,że moja jedna wypowiedź przekreśliła wszystko nad czym pracowałaś latami. Że złamała twoje zdrowie. Jesteś tu od dawna więc twoje słowa sie liczą nawet jeśli nie są prawdą a poważnie chorym ludziom zastępują wizytę u lekarza. Pogłębiająca się nerwica , nie wspierana przez fachową pomoc może być przyczyną poważnej depresji a nawet samobójstwa. To tak jakbyś pocieszała alkoholika a on i tak nie chciał się leczyć. Usłyszy trochę ciepłych słów i nadal będzie pił. Ale tak inteligentna osoba jak ty , zapewne zdaje sobie z tego sprawę, prawda? I jeszcze jedno. Zanim posypią się miażdżące mnie wypowiedzi , chciałabym poinformować ,że moje wypowiedzi dotyczące Wiki miały na celu tylko i wyłącznie zwrócenie uwagi na inną formę terapii. Myślałam ,że Wiki jest rzeczywiście tak silna jak pisała ( przeprosiłam za pomyłkę) więc skierowałam sie do niej. Mimo wszystko uważam ,że wasze forum to świetna rzecz i bardzo potrzebna, że jesteście w stanie sobie pomóc , lecz nie będziecie od tego zdrowi. I to właśnie staram się uświadomić. Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Vinga,nie dość uważnie czytałaś moje posty.Wielokrotnie namawiałam i zachęcałam do korzystania z porad specjalistów.Samo forum nie zlikwiduje chorób.Dla wielu ludzi,w tym dla mnie stanowi coś:*zamiast*.Nie jest to bez znaczenia. Chcę być zdrowa .Twoje jedno zdanie niespodziewanie dla mnie samej wytrąciło mnie z równowagi,co się niefajnie dla mnie skończyło.Jednak znowu się dzwigam i nieważne dla mnie jest ,czy ktoś myśli o mnie że jestem twarda,czy też to moja poza.Jeśli to pomaga innym i mnie to niech tak zostanie. Pozdrowienia.
Odnośnik do komentarza
Teraz tak Wiki...teraz niech tak zostanie. Jeśli to TYLKO wytrącenie z równowagi to przecież bardzo dobrze. Być może niechcący poruszyłam coś , co gdzieś w tobie siedzi . Gdzieś cieplutko zaczepione twojej głowy i daje znać w sytuacjach wytrącenia z równowagi. To tylko przypuszczenie bo nie znam powodów twojej nerwicy. Ty pewnie je znasz , byłaś w szpitalu ( choć z doświadczenia wiem ,że z tymi szpitalami różnie bywa a w Polsce , niestety trudno o dobra placówkę). Pamiętaj ,że nie jesteś myślą - myśl jest w tobie i możesz nią kierować. Jeśli się dźwigasz to chylę czoło. Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
viga-vinga, wlasnie po to napisalam w nawiasie , zebys nie miala watpliwosci. napisalas: *Właściwie synonimów tego słowa jest więcej....ale może być i odpychająca* Jesli nie jestes usatysfakcjonowana tym synonimem, mozesz sobie wybrac sposrod ponizszej listy: nieprzyjemna, niemila, odpychajaca, niesympatyczna, *opryskliwa, burkliwa, warkliwa, mrukliwa, szorstka, gburowata, nieuprzejma, *sucha, oschla wg.slownika synonimow. _________________________ Czuje sie dzis swietnie, wiec nie bede sobie psula dnia dyskusja z Toba. A moze jednak mala uwaga...przeczytaj uwaznie posty Wiki od poczatku pojawienia sie jej na tym forum i wtedy przestaniesz ( o ile przeczytasz ze zrozumieniem)wymyslac niestworzone rzeczy. Ps.:Nie lubie tego obcesowego tonu wypowiedzi, ale dla Ciebie zrobilam wyjatek.
Odnośnik do komentarza
Viga ,może Twoje intencje są dobre,niestety ja odbieram je jako kpinę ze mnie i z nas wszystkich.Bawisz się w psychoanalityka ,a to Cię może doprowadzić do nikąd. Zaznaczasz,że jestem na forum publicznym i udzielam porad i udzielam porad.To chyba nic złego.Nie jestem profesjonalistką i moje porady nie są zobowiązujące.Jak zapewne zauważyłaś wszyscy sobie wzajemnie doradzamy. Przepraszam powtórzyłam wyżej *udzielam porad* dwa razy. b-45 dzięki.Niepotrzebnie zostałyście wciągnięte w sprawę,która tak naprawdę dotyczy Vigi i mnie.Myślę,że częsciowo wyjaśniłyśmy sobie o co chodzi i dajmy temu spokój.Jeśli zdecydujemy,że forum jest nam potrzebne zostańmy na nim.Jeśli nie...no cóż...można przecież inaczej.Ludzie zakładają bloogi,jak np.Weronika.To też jest pewien sposób. Pozdrawiam obie Panie.
Odnośnik do komentarza
Wiki...nie bawię się . Kiedy słucham ludzi , kiedy dochodzę do tego co jest przyczyną ich nerwic( oraz uczuć towarzyszących tj. agresja ,uległość,natręctwa czy strach) to przysięgam ,że chciałabym aby to była zabawa. Albo sen. Tymczasem coraz większy odsetek młodych ludzi zapada na rożnego rodzaju nerwice i każdy przypadek jest inny,bo za każdą nerwicą kryje się inna tragedia. Czasami mam ochotę powiedzieć : *tadamm* wszystko było snem , jesteś zdrowy/a !
Odnośnik do komentarza
Pewnie wszyscy już śpicie...Niestety do mnie sen nie przychodzi.Czasem tak mam i niekoniecznie jest to spowodowane moim złym samopoczuciem.Dziś akurat przywołuję same pozytywne obrazy,dobre chwile mojego życia.Bilans nie wygląda tak zle,jak to czasem interpretuję.Kiedy jest spokojnie pojawia się więcej różowego koloru i wszystko wydaje się prostsze.Chciałabym ,żeby ta chwila trwała wiecznie. Każdy człowiek powinien mieć marzenia.Jeśli ich nie ma staje się robotem.Ludziom naszego pokroju marzeń z pewnością nie brakuje.Czy przez to nie jesteśmy lepsi ,a może doskonalsi od innych?Potrzebna jest nam tylko akceptacja.Nie jesteśmy przecież jakimiś dziwolągami,na widok których trzeba się pukać w czoło.Jak wszystko byłoby prostsze gdybyśmy mieli zrozumienie i wsparcie.Może nawet obyłoby się bez tabletek. Przez te wszystkie lata walki z chorobą,bo chyba tak to można nazwać,dochodzę do wniosku,że tak naprawdę mogę liczyć jedynie na samą siebie. Bliskie mi osoby widzą,że coś się dzieje,kiedy choroba osiągnie swoje apogeum. Wtedy jednak jest trochę zapózno. A było już tak różowo.... Zbudzicie się i powita Was nowy,dobry dzień.Niech to będzie kolejny dzień pełen nadzieji na lepsze życie. Śnijcie przyjemnie.
Odnośnik do komentarza
Winga napisz coś więcej o sobie .Oceniasz innych a my tak naprawdę nic nie wiemy o Tobie .Kim jesteś i co spowodowało ze weszłaś na to forum?Jaskie masz problemy i jak sobie radzisz?Każda z nas jest na pewno pod opieką lekarza a pogadać ,poplotkować można i nawet czasami trzeba.No to tyle na razie.Pozdrawiam pa pa
Odnośnik do komentarza
Cześc Wikuniu! To prawda, że miałam takiego doła, że poezja, myślałam, że już koniec, miałam życia dosyc, przyjeżdżała do mnie rodzina, siedzieli ze mną , przez parę dni nie gotowałam, nie wychodziłam, nie odzywałam się, chciałam z kimś pogadac, nawet ci swój numer gg zostawiłam, ale może to bobrze, że sama zostałam, uczymy się wtedy liczyc tylko na siebie.Od wczoraj jest lepiej, ale dalej jestem bez leków - uparciuch ze mnie, czekam do 4 grudnia na pierwsza wizytę u psychoterapeuty i walczę, jestem dumna, że bez pomocy tabletek przeżyłam takie dni, chociaż nie wiem czy było warto, bo zdrowia mi zjadły.Przy drugim ataku mojej choroby( rok miałam spokó), mam gorzej, ale też dużo umiem sobie wytłumaczyc, najgorsze są wieczory, usypiam nad ranem jak juz nie dam rady chodzic, i śpię po dwie godziny a potem do pracy, w sobotę pracuję 17 godzin i potem ciężko mi łazic.Pozdrawiam Wszystkich.
Odnośnik do komentarza
Witam Cię Pogódko.Jestem z Ciebie dumna,że przetrzymałaś bez brania leków.To krzepi,również mnie.Też tak staram się postępować.Cały czas sobie przypominam:wiesz,że to tylko nerwica,przetrzymasz. Dokładnie Cie rozumiem przez co przechodzisz,a w dodatku tyle godzin w pracy. Życzę Ci abyś dzisiaj zdrowo odpoczywała.Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Witajcie kochani,ja dzisiaj jestem po wizycie u psychoterapety,bardziej mnie sluchał,mało mówił zadawał dużo pytań,dał mi nadzieję na lepsze jutro,ale to potrwa,powiedzial że jesli się zdecyduje na tą terapię to będzie trwała rok,ale oczywiście zgadzam się bez dyskusji,nie ma nad czym się zastanawiać,światełko w tunelu się zapaliło i mam tego nie wykorzystać?Na szczęscie jest on też psychiatrą i poprowadzi moje dalsze leczenie,tylko jeszcze raz idę na kontrolę do swojej psychiatry i na tym kończę.Psychoterapeuta pomoże mi powoli odstawiać benzodiazepiny i nauczyć się bez nich funkcjonować,powiedzial że będe brala tylko antydepresyjne na początku i psychoterapia.Tak będzie to wyglądać,ale narazie muszę jeszcze brać te leki dwa tygodnie a potem juz wszystko będzie szło innym torem.Mam taką nadzieje żeby tylko teraz wytrwać do następnej wizyty i nie mieć ataków.Pozdrawiam was wszystkich. Pogódko czytałam co się z tobą działo to straszne,musisz wytrwac do terapii,to daję nadzieję.Odezwij się pozdrawiam.Wiki ciebie też pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Witajcie, dzis czytam ksiazke i mysle ,ze warto zamiescic tu fragment tej ksiazki bo kazdy , w mniejszym lub wiekszym procencie, odnajdzie w nim siebie. Dzisiaj będzie mowa o dwóch psychicznych stanach chorobowych określonych wprawdzie z grecka, będących jednak mimo to na ustach wielu laików. Chodzi o hipochondrię i histerię. - Jesteś hipochondrykiem, albo: jesteś histeryczką - to nie tylko częste diagnozy laików; te obce wyrazy są po prostu wyzwiskami. Jeszcze jeden powód więcej, abyśmy wzięli je pod lupę naszych rozważań, które winny wprawdzie być powszechnie zrozumiałe, lecz mimo to chcą pozostać naukowe. Wyjdźmy więc znowu od konkretnego przypadku. Zjawia się u nas pacjentka, która od lat cierpi na gwałtowne dolegliwości serca. Bardziej jeszcze cierpi jednak na dręczący lęk, mianowicie obawę, że za jej dolegliwościami może kryć się poważna choroba serca, i to taka, która prędzej czy później przyprawi ją o śmierć. Doszło już do tego, że od miesięcy kobieta ta nie opuszcza domu, najwyżej w towarzystwie z lęku, że może jej się coś przytrafić na ulicy, że może upaść zasłabłszy nagle lub w wyniku udaru serca. Jeśli wnikniemy w prehistorię wszystkich tych typowo hipochondrycznych lęków, można ustalić rzecz następującą: przed laty chora rzeczywiście cierpiała raz na lekkie pobolewanie serca, i to mianowicie w związku z tak zwaną infekcją grypową; w następstwie grypy połączonej z wysoką gorączką pojawiły się dolegliwości serca, jak skurcze dodatkowe itp. Lekarz domowy zalecił sporządzenie EKG i mając w ręku wynik potrząsnął głową mówiąc: - No cóż, uszkodzenie mięśnia sercowego... - Więcej też nie było trzeba naszej chorej. Na wszelki przypadek dojrzała w tym rozpoznaniu coś w rodzaju wyroku śmierci. Nie zapominajmy, ile prawdy zawarł kiedyś Karl Kraus w słowach: Jedną z najpowszechniejszych chorób jest diagnoza - miał zapewne na myśli, że niejeden chory czy cierpiący właściwie o wiele bardziej niż na swoją istotną chorobę cierpi na to, że choroba ta została po lekarsku rozpoznana i zaetykietowana, i właśnie ta etykieta człowieka kłuje. Semper aliquid haeret - mówi przysłowie łacińskie, zawsze coś w tym tkwi, zawsze coś pozostaje, a człowiek, zwłaszcza chory, skłonny jest z określeniami diagnostycznymi łączyć prognozę raczej niekorzystną. Wróćmy jednak do naszej chorej. Ledwie dowiedziała się z EKG o diagnozie: *uszkodzenie mięśnia sercowego*, już nazajutrz spotkała znajomą. O czymże mówiły? Oczywiście o uszkodzeniu jej mięśnia sercowego, przy czym znajoma wspomniała: - Aha, wie pani, moja córka także miała uszkodzenie mięśnia sercowego i każdej chwili grozi jej udar. Odtąd zaczęła i nasza pacjentka lękać się upadku, nagłego zasłabnięcia, a wiemy już z poprzednich pogadanek, że lęk potrafi ściągać na nas to, czego właśnie się lękamy. Jak życzenie jest ojcem myśli, powiedzieliśmy kiedyś, tak obawa jest matką wypadku, tu wypadku chorobowego. Również lęk przed nagłym zasłabnięciem, żywiony przez naszą pacjentkę, doprowadził wkrótce do wszelkich negatywnych odczuwań. A te niezmiennie kierowały ją do lekarza - aż ten kazał sporządzić nowe EKG, i co państwo powiecie? Wynik okazał się już w pełni normalny, tylko dolegliwości pozostały. A co uczynił lekarz? Oświadczył pacjentce, że to zwykłe nerwy, że tylko wmawia w siebie to wszystko, że powinna to sobie wybić z głowy. Naszej chorej to jednak nie pomogło, mimo wszystko czuła się chora i w swej chorobie traktowana przez lekarza nie dość poważnie: sądziła, że lekarz bagatelizuje jej dolegliwości, bo co czuję, myślała, to przecież czuję, i na pewno nie jest to normalne. Nawet uspokajające twierdzenie lekarza, że nic już jej nie jest, przynajmniej nie ma nic organicznego, prowokowało tylko postawę protestu, a ten protest skupiał coraz bardziej uwagę pacjentki na jej złym samopoczuciu. Ludzie tego rodzaju zapominają, że przecież nie ma *zwykłej* nerwowości, bo ostatecznie i nerwowość jest chorobą. Ale nawet abstrahując od tego, odpowiednie negatywne odczucia nerwowe powstają, jak już mówiliśmy, przeważnie z początkowo zrozumiałego, później jednak już bezpodstawnego, nadmiernego kierowania uwagi na schorzały kiedyś organ, powiedzmy serce. Pacjenci tego rodzaju winni zważyć, że wystarczy skierować przez kilka minut uwagę także człowieka zdrowego na przykład na jedną rękę, aby rychło doznał jakichś negatywnych emocji, jak mrowienie, pulsowanie itd., to jest nieprzyjemnych odczuć, które przecież na pewno nie oznaczają nic więcej. A ostatecznie, niechżeby tacy chorzy wzięli pod uwagę, że niewątpliwie jest zawsze jeszcze lepiej, jeśli ma się jakieś nieprzyjemne wrażenia i otrzymuje zapewnienie lekarza, iż nie ma za tym nic organicznego - jest to bądź co bądź pomyślniejszy przypadek aniżeli coś odwrotnego, że mianowicie nie czuje się niczego, a jednak rozwija się w człowieku podstępna, groźna choroba. Na wszelki wypadek chciałbym każdemu skłonnemu do snucia hipochondrycznych obaw dać radę, aby raczej zapytał swego lekarza o kilka razy za wiele, aniżeli o jeden raz za mało. Nie mogę bowiem zapomnieć pewnego pouczającego i ostrzegawczego przykładu. Pewnego razu pacjentka, właśnie tak zwana hipochondryczka, na moje stanowcze perswazje, że wszakże nic już jej nie jest (w każdym razie nic poza lękliwością i obawą przed chorobą), odparła mi: - O nie, panie doktorze, przypadkiem wiem z całą pewnością, jak bardzo jestem chora, wiem dobrze, co mi jest, odczytałam to czarno na białym, mianowicie z wyniku mego rentgena: cierpię na corpulmo. - Ja jednak zapytałem ją, czy może nie było tam liter *w n.*, co potwierdziła. Mogłem jej więc wyjaśnić: Cor-Pulmo to serce - płuca, a *w n.* znaczy po prostu: w normie. Gdyby zaraz o to zapytała, otrzymałaby natychmiast uspokajającą odpowiedź. Rzecz polega nie tylko na tym, że zrobiliśmy naprawdę mało szufladkując jako hipochondryków i ograniczając się do spławienia takich ludzi cierpiących choćby tylko na lęk przed chorobą ( * ); gorzej jeszcze, jeśli przedstawiamy ich jako histeryków. Gdyż diagnozę, a właściwie scharakteryzowanie kogoś jako histeryka odczuwa się zawsze w pewnym stopniu jako coś uwłaczającego. Jest to już raczej moralne napiętnowanie niż określenie psychologiczne. Co rozumie jednak pod histerią nowoczesna psychiatria? Rozróżnia ona między histerycznymi mechanizmami i reakcjami z jednej, a histerycznym charakterem, z drugiej strony. Współczesny psychiatra prawie nie spotyka się z histerią jako właściwą chorobą, na przykład w sensie klasycznej teorii Charcota, a więc z tak zwaną *wielką* histerią z jej napadami i porażeniami. Objawy zmieniły się. Co się natomiast tyczy charakteru histerycznego, to wskazać należałoby na trzy istotne jego cechy: 1. nieautentyczność tego rodzaju ludzi, 2. ich chorobliwy egoizm i 3. wyrachowanie. Ludzie ci są nieautentyczni - uchodzą za przeciążonych, wszystko w nich sprawia wrażenie przesady, a wynika ostatecznie z czegoś odwrotnego, co usiłują wyrównać i powetować. Cierpią mianowicie dotkliwie na ubóstwo przeżyć i stąd rodzi się jakiś głód przeżyć. Możliwe, że ich szczególna gotowość do ulegania sugestii, podatność na jej wpływ, ale również ich skłonność do konwersji, czyli ich zdolność do fizycznego wyrażania psychicznych treści cielesnymi stanami chorobowymi że wszystko to stanowi kompensację wewnętrznego ubóstwa cechującego histeryka. Dochodzi tu jednak, jako druga typowa cecha charakterystyczna, właśnie wewnętrzny chłód, zimne wyrachowanie, fakt, że u histeryka wszystko służy egoizmowi jako środek do celu. Sprawia on zawsze wrażenie teatralne, wciąż nastawiony jest na efekt, i wszystko w nim wydaje się ostatecznie odgrywane i sztuczne. Wyleczyć takiego człowieka znaczyłoby zrobić go całkiem innym człowiekiem, całkowicie wychowawczo przekształcić go i przerobić. Czy i jak byłoby to możliwe - stanowi zagadnienie zbyt złożone, zbyt wielowarstwowe, abym mógł je przed laikiem rozwinąć. Powiem tylko tyle: histeryk bawi się w teatr i sam w nim reżyseruje; jeśli dostarczymy mu widzów, damy jedynie pożywkę jego histerii, będziemy brali udział w tej grze i akceptowali chorobę. Jeśli chcemy mu w miarę możności pomóc, winniśmy najpierw zatroszczyć się o to, aby mu zabrakło publiczności, pozbawić go publicznego efektu. Jak to robić, to problem zbyt konkretny, dający się rozwiązać tylko konkretnie, od wypadku do wypadku. Nie jest to też problem dla nielekarza, ponieważ nie może on nigdy wiedzieć, kiedy mamy do czynienia z histerią. Widziałem już dziesiątki przypadków, w których nielekarze rozpoznawali histerię, gdy w rzeczywistości chodziło o ciężkie choroby organiczne. (Austriacki kodeks lekarski słusznie zakazuje nielekarzowi uprawianie psychoterapii.) Jeśliby jednak chodziło rzeczywiście o histerię, histeryczny objaw, *teatr histeryka*, to chciałbym wspomnianą wyżej zasadę terapeutyczną, aby pozbawić histeryka jego efektu - zilustrować państwu na pewnym prawdziwym zdarzeniu. Pewnego dnia stało mnóstwo ludzi w ogonku przed jakimś urzędem. Pani w średnim wieku odłączyła się od tej masy, podeszła do urzędnika troszczącego się o porządek i zwróciła się doń następującymi słowy: - Panie porządkowy, mnie musi pan przepuścić wcześniej. Rozumie pan, jestem chora na serce i jeśli będę musiała długo stać, zemdleję. Co z tego panu przyjdzie? Same kłopoty! Musi pan wezwać pogotowie ratunkowe itd. Zobaczy pan, zemdleję panu. - Na co urzędnik, intuicyjnie przenikając zarówno zdrowy organizm jak i histeryczny charakter kobiety, odparł z całym spokojem: - Pani mnie zemdleje? Sobie samej pani zemdleje. - Jednym słowem: kto już zaczyna reżyserować w teatrze histerycznym, niechże sam odpowiada za całość imprezy. Konsekwencje powinien ponosić sam pacjent. Zręczność zaś terapeuty zaczyna się akurat tam, gdzie potrafi on zatrzymać mechanizm histerii bez urażenia pacjenta. I tylko ten, kto czuje się wolny choćby od odrobiny histerii, niech pierwszy spróbuje śmiać się z pacjenta-histeryka. Fragment pochodzi z ksiazki Frankla Viktora E.*Psychoterapia dla kazdego* Frankl Viktor E.*psychoterapia dla kazdego
Odnośnik do komentarza
To bardzo trafny fragment książki i doskonale oddający to co czujemy na początku naszej choroby. Mnie pogrążała w lęku każda wiadomość o chorobie lub śmierci otaczających mnie ludzi. Nie musiał to być ktoś mi bliski - wystarczy ,że umarł lub zachorował. Doszło do tego ,że rozmawiając z ludźmi ( a moja praca tego wymaga) zastanawiałam się kto z nas umrze pierwszy ? Ja czy On? Myślałam sobie z histerycznym chichotem w środku głowy ,że to się zdziwią jak dowiedzą się , że w nocy umarłam. Wyobrażałam sobie swój pogrzeb , płaczące dzieci i męża. Te myśli katowały mnie i prześladowały , doprowadzając do ataków podobnych do epilepsji. Świat był bez sensu , sprzątanie było bez sensu i wychodzenie z łóżka. Jedzenie ? Jaki w nim sens skoro i tak umrę? A jeśli w każdej chwili mogę umrzeć to po co interesować się życiem wokół? Każdy dzień taki sam , naznaczony strachem i myślą o śmierci Czasami chciałam wyjść na środek miasta i krzyczeć : POMÓŻCIE !!!!! Chodziłam po domu , gryzłam do krwi palce , wyrywałam włosy , bujałam się godzinami . Nie miałam pojęcia co mi jest , może zwariowałam? Może dobrowolnie dam się zamknąć w psychiatryku ? Może sama ze sobą skończę ? Zaczęłam pić . Piłam przez rok prawie codziennie , bo wtedy się nie bałam. Nie bałam się żyć. Czy mogło być gorzej ? Myślałam ,że to nie możliwe. A jednak....po dwóch latach zaczęły się dolegliwości fizyczne....te wszystkie które wszyscy znamy. To początek mojej historii Krysiu.....
Odnośnik do komentarza
AGUNIU.... To najlepsze co mogłaś zrobić. Jeśli poszłaś do psychoterapeuty to możesz być pewna,że właśnie weszłaś dwoma nogami na ścieżkę zdrowia. Teraz od twojej współpracy z nim ( nie jego z tobą ) będzie zależało ile kroków musisz zrobić do momentu w którym nauczysz się żyć ze swoją a nerwicą. Żyć na tyle dobrze ,żeby nie mieć ataków , żeby umieć je przewidzieć a potem zwalczyć. Życzę powodzenia bo przed tobą jeszcze dużo ciężkich chwil...
Odnośnik do komentarza
Vinga,to do Ciebie.Ja też mam za sobą roczny okres picia.Niby ni nie znaczące codzienne rozluzniajace drinki.Wtedy też czułam się świetnie.Nawet do głowy nie przyszło mi myśleć o lękach.Co pózniej się działo,kiedy powiedziałam sobie *dość*,lepiej nie mówić.Nie polecam tej metody jako terapii ,nikomu. Ta potyczka słowna z Tobą wywołała u mnie raczej atak histerii,a nie lęku.Chyba zdarzyło mi się to poraz pierwszy. Ja mam dobrego psychiatrę,a co najważniejsze mam do niego zaufanie.Mówiłam na forum,że nie wierzę w działalność psychologów.Natomiast wierzę w powodzenie psychoterapii,szczególnie grupowej połączonej z ruchem i ćwiczeniami manualnymi.Z taką terapią spotkałam się będąc w szpitalu.Terapeuta był z nami praktycznie cały czas.Widać,że to co robił,to nie było tylko dla kasy.To dzięki niemu,wróciłam do życia. Na oddziałe był komputer,instrumenty muzyczne i wiele,wiele innych rzeczy potrzebnych do różnych zajęć,np.malarskich ,gimnastycznych itp.Piszę troche nieskładnie,bo wciąz mi przeszkadzają(domownicy).Terapia była indywidualna i grupowa.Terapeuta wychodził dopiero wieczorem.Personel był ok.,a sam oddział zadbany i czysty. Na oddziale było dużo młodych uzdonionych ludzi,głównie schizofreników.Mój pobyt trochę trwał i wypuszczono mnie po poprawie na przepustkę,z której po uzgodnieniu wcześniejszym z ordynatorem,nie wróciłam.Leczę się prywatnie i poprawa jest znaczna.Oczywiscie mam jeszcze wpadki,ale z nich wychodzę,głównie za sprawą mojego nastawienia do choroby.Nie liczę na to,że rodzina mi pomoże.Dawno już to zrozumiałam.To moja baza danych wysiada.I muszę sama nacisnąć reset. Leki psychotropowe oczywiście biorę.Kiedyś też brałam ok.3 lat,ale dostałam polekowego zapalenia watroby i trzeba było natychmiast przerwać przyjmowanie ich.Wtedy dopiero była jazda.Pozdrowienia
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×