Enka ja jak miałam objawy pierwszy raz to były tak silne, że nie wiem czy mogło być gorzej. Wszystko zaczęło się jak po roku studiów wróciłam z zagranicy do domu na wakacje. W sumie to sypnął się mój pierwszy poważny związek i to był dla mnie koniec świata. Miałam takie lęki, że ja nawet w domu sama bałam się być. Mój ojciec zrezygnował z pracy żeby być ze mną :( Przez pierwsze pół roku nie wychodziłam z domu a jak musiałam jechać na badania to w samochodzie był wielki dramat (ja do tego wszystkiego jestem okropną panikarą, więc podejrzewam, że wszystko było w zdwojonej dawce). W końcu trafiłam do psychiatry, który po kilku sesjach stwierdził, że tylko szpital moze pomóc no i trafiłam na oddział nerwicy lękowej (chyba tak się te kilka lat tamu nazywał). To była 3 miesięczna terapia bez leków (leki podawali już w bardzo trudnych momentach i bardzo rzadko). w sumie to chyba dobrze bo ja uważam, że leki mogą w danym momencie pomóc, ale nerwicy nie wyleczą. terapia w szpitalu polegała na tym, że rano była gimnastyka, po śniadaniu medytacja, zaraz po tym sesja terapeutyczna grupowa (trwała do obiadu), po obiedzie znowu sesja terapeutyczna a wieczorem relaksacja. sesje wykańczały wszystkich bo niektóre przypadki były bardzo trudne a psycha pracowała nonstop. w szpitalu poznałam fajnych ludzi, zakochałam się i to chyba najbardziej mi pomogło :))
po wyjściu czułam się lepiej, ataki nie pojawiały się tak często a jak się pojawiały to na kilka minut. miałam odwagę żeby pojechać samochodem do biblioteki, na zakupy, raz tylko był lęk, później już nie, myślałam, że wszystko wróciło do normy. wróciłam na studia, tam nie było łatwo, ojciec był ze mną na początku, pomagał mi, ale ja już nie potrafiłam tam żyć, nie chciałam. wróciłam do domu i znalazłam pracę, w domu było lepiej i z dnia na dzien czułam mniejszy lęk, później w pracy zaczęły się wyjazdy służbowe i ponowny problem jak sobie poradze, wyjeżdżałam za granice i w tym momencie włączyłam opcje walki z myślmi. tak jak pisała wyżej matiiaga, mówiłam sobie, że jestem zdrowa, nic się nie stanie, jestem bezpieczna, w razie czego zawsze mozna zadzwonić po pomoc, noce w hotelu były nieprzespane, ale z czasem było coraz lepiej. myśle, że w wielkim stopniu pomogła mi modlitwa. teraz wiem, żeby z tego wyjsc to trzeba poprostu żyć jakby tego cholerstwa nie było a jak się pojawi to sobie mówić, że jest ok, że to minie. ale ja teraz nie mam tyle odwagi co kiedys i niestety sama przed tym uciekam, taki lęk przed lękiem :( jeszcze zanim się dowiedziałam, że jestem w ciązy to próbowałam, powiedziałam sobie trudno, najwyżej zdechne, ale jak wiem od poniedziałku, że zostanę mamą to poprostu boje się o maleństwo i wole unikać sytuacji lękotwórczych. nie wiem czy dobrze robie.
a jak z tego wyszłam to było cudownie :) nawet 2 lata temu popłynęłam promem na borncholm z kumpelami i wyspę zjechałyśmy w 2 dni rowerem, w upałach z jedną butelką wody, a teraz? jak wychodzę z domu na spacer na odległość 20 m to muszę mieć butle wody bo od razu mi zasycha w gardle.
matiiaga dzięki za info o tym żeby w szpitalu powiedzieć, ja mam ten problem, że się wstydzę mojej choroby :(