Skocz do zawartości
kardiolo.pl

Nerwica lękowa - jak z nią walczyć?


Gość aga

Rekomendowane odpowiedzi

Tytuł podałam już powyżej, ale z chęcią podam jeszcze raz: Seligman *Optymizmu można się nauczyć*. To,że trafiłam na tę książkę mogę zawdzięczać Celestynie, która polecała ją na forum. Pytasz, czy mi udaje się wyjść z tego bagna...Nie umiem jeszcze odpowiedzieć na to pytanie, po prostu - nie wiem. Walczę z całych sił, staram się jak mogę i szukam rozwiązań (dodam, że nie zażywam i nigdy nie zażywałam żadnych leków). Poczytaj moje wcześniejsze wypowiedzi na tym forum, będziesz miała szerszy obraz tego, co myślę o walce z nerwicą. Właśnie WALCE, której troszkę tu mało, bo wszyscy skupiają się na opisywaniu objawów. A ja naprawdę bardzo chciałabym pomóc i sobie, i innym tzn próbując wypracować ze wszystkimi jakąś wspólną koncepcję. Mi również trudno jest radzić sobie z natrętnymi myślami, spadają na mnie niespodziewanie i ciężko jest je odgonić. Dopiero zaczynam się uczyć siebie i nie znalazłam metody, choć dobrą jest właśnie czytanie powyższej książki:) Już po paru kartkach spojrzysz na siebie innym okiem! Ja skorzystałam również z pomocy i rady Celestyny, której terapeutka poradziła, aby uprzedmiotowiła swój lęk, nazwała go, nadała mu imię i nieszczędziła słów, kiedy on nadchodzi. Wiesz, że to pomaga! Proponuję również, abyś zastanowiła się, co u Ciebie wywołuje silny lęk i ataki nerwicy. Każdy przypadek jest inny. U mnie, jak już pisałam, jest to w znaczeniu szerszym lęk przed śmiercią, w mniejszym - obawa o siebie (o to, że zemdleję niespodziewanie na przykład) i najbliższych. Zrób sobie nawet listę tego, czego się obawiasz. Mogę podesłać małą pomoc, jeśli nie wiesz, jak się za to zabrać (poproszę o adres mailowy:)) Pozdrawiam i życzę optymizmu, którego wszyscy musimy się nauczyć:)
Odnośnik do komentarza
Gość Celestyna
Dharma cieszę się że jesteś zadowolona z zakupu tej książki.Jednocześnie zazdroszczę Ci że naprawdę jesteś tak silna (bo jesteś) 7 lat walczysz z tą cholerą i nie skusiłaś się na żadne leki. To jest coś!!! Ty już od samego początku masz taką silną wolę że napewno Ci się uda zmienić swój tok myślenia. Rzuciłaś palenie,dla lepszego samopoczucia (trzeba mieć charakter).Ja palę jek smok paczkę dziennie,choć wiem że to też szkodzi w tej naszej nerwicy,ale nie potrafię tego dziadostwa rzucić.Jedno z czego zrezygnowałam to kawa, a piłam jej dużo. Dharma, mnie też w to chorubsko wpędził mój były mąż. To jest tak toksyczny człowiek,który wszystko widział w czarnych barwach, był nie ludzkim pesymistą i do tego wielkim egoistą.Owszem kochał mnie bardzo ale ja przesiąkłam tym pesymizmem przez te wszystkie lata. Razem przez 16 lat prowadziliśmy własne 3 firmy. Problemów było sporo.Ja uważałam że problem jest po to żeby go rozwiązać, on natomiast po to żeby go setki razy omawiać, użalać się nad tym i widział już płętę tego problemu oczywiście w czarnych barwach.W 94 roku urodziłam syna. Dla niego był to wrzut na d.....Po miesiącu zmusił mnie żebym wróciła do pracy.Wtedy nie umiałam się sprzeciwić i oczywiście robiłam to co kazał. Rano szłam do pracy, popołudniu zajmowałam się dzieckiem,wieczorem sprzątałam i gotowałam a w nocy przez pierwsze 10 miesięcy moje dziecko wyło w nocy więc musiałam się nim zajmować. Mój były nie tknął naszego syna do 7 roku życia. Ja schudłam 12 kilo wpadłam w anemię, a moje było to nie interesowało. Do pracy i koniec.I tak przez 5 lat wykańczał mnie psychicznie, a ja nie reagowałam.I tu był błąd!!.Po pierwszym ataku jak już mi uświadomiono co jest i skąd się wzięło zaczęłam się zmieniać. I zmieniłam się.Ale to też nie wszystko. Ja zawsze uważałam że moje dzieciństwo było bez problemów.Było nas 5 dzieci.Rodzice dawali nam jeść, opierali nas, posyłali do szkoły, nie było żadnego pijaństwa żadnej patologii.Ale moi rodzice nigdy nie powiedzieli mi że mnie kochają, nigdy nie rozmawiali z nami na żadne tematy związane z naszymi problemami, nie mieli na to czasu. Oni poprostu nas wyhodowali i to wszystko. Żadne z nas nie miało prawa w domu mieć własnego zdania, zawsze było tak jak rodzice sobie życzyli czy też nakazywali. Więc wykształcili w nas taką bezradność. Tu musze powiedzieć że jedna z moich sióstr również leczy się nerwicę lękową. Ja uwolniłam się od mojego toksycznego męża. Teraz jestem w drugim związku z człowiekiem którego bardzo kocham i on kocha mnie bardzo. Narazie jesteśmy osobno, ale juz w tą sobotę przyjeźdza. Spędzimy tydzień tutaj, i wyjeźdzam z nim juz na stałe.Moim największym zmartwieniem jest to że mój syn zostaje ze swym ojcem w Polsce. Takie jest jego życzenie, a ja muszę się z tym pogodzić. On nie chce utracić kontaktów ze swoimi przyjaciółmi i to jest jego jedyna argumentacja, aby nie jechać ze mną bo nie zna języka.Moje serce płacze z tego powodu, ale mam nadzieję że jak pomieszka z moim byłym to za parę miesięcy będzie miał tak dosyć że zadzwoni żeby go zabrać. Na to liczę z całego serca.Ma już 13 lat i muszę się liczyc z jego uczuciami.Jest mi tak ciężko i teraz tym bardziej się denerwuję. Nie potrafię myśleć o niczym innym.Ale tłumaczę sobie że życie mam jedno i wystarczająco długo bo aż 17 lat żyłam w toksycznym związku.Ja też chcę być choć trochę szczęśliwa.Chciałabym bardzo aby to cholerstwo choć trochę odpuściło i żebym wyszła z leków. TO są moje nadrzędne priorytety i tego się będę trzymać.Wiem że to możliwe, bo już raz to przerobiłam. I wierzcie mi wszystko zależy od nas od naszego sposobu myślenia.Jeśli sami sobie nie pomożemy to nikt nam nie pomoże.Ja wczoraj od swojej psychoterapeutki dostałam następną lekturę *Klucze życia* również bardzo dobra książka dla nas z płytą relaksacyjną.Dzisiaj się bardzo źle czuję, pocę się i jestem roztrzęsiona.Muszę pochodzić po mieszkaniu i wejść w dyskusję z tym moim lękiem. Trzymajcie się cieplutko.
Odnośnik do komentarza
Wiatm:) Celestyno to, że nigdy nie skusiłam się na żadne leki wynika chyba z mojej natury. Ja nawet na ból głowy biorę coś w ostateczności. Kiedy pierwszy raz poszłam do lekarza z moją przypadłością, przepisano mi Validol i Propanolol. O ile ten pierwszy wybrałam (choć tylko jedno opakowanie, które i tak mi nic nie dało), na drugi już się nie skusiłam - sama nazwa brzmiała tak obco i poważnie. Być może jest to spowodowane obrazem mojej babci, która miała leki na wszystko i wszędzie jeździła z jednorazówką po brzegi wypełnioną różnego typu specyfikami:)Radzę sobie bez, choć bywały takie noce, że serce waliło mi do 4 rano. Piłam melisę, ewentualnie brałam kilka kropel Milocardiunu - to wystarczało. Zauważyłam, że moje ataki się zmieniły, są bardzo żadkie, ale stale towarzyszy mi uczucie niepokoju, obawa o to, że nagle cały mój optymizm i wiara runie, bo nadejdzie nerwica. A wszystko zmieniło się po mojej wizycie u bioenergoterapeutki. Zaczęłam sobie zupełnie inaczej radzić z atakami, stały się bardziej znośne, nauczyłam się też w porę ja zatrzymywać bądź ograniczać ich intensywność. Ale początki były trudne...Kiedy byłam na etapie oczyszczania organizmu, o czym już na tym forum pisałam, działy się ze mną cuda. Momentami myślałam, że ariuję, odchodzę od zmysłów. Nie dość, że trwało to dwa razy po trzy tygodnie non stop (a wtedy pracowałam w szkole!) to towarzyszyły temu straszne odczucia: zmęczenie, senność, poczucie słabości i tego, że zaraz zemdleję, potliwość, drżenie ciała, trudności z koncentracją (kiedy prowadziłam lekcje momentami nie wiedziałam, co mówię), a do tego potworna derealizacja. Zastanawiałam sie to ja, czy nie ja, to się dzieje naprawdę, czy tylko mi się śni, jestem, czy mnie nie ma, a te odczucia wywoływały kolejny lęk. Pomału zaczęło przechodzić, poczułam, że zmienia się coś w mojej głowie, jakby ktoś zrobił mi defragmentację dysku=mózgu:) Ale bilans całego zabiegu nie jest tylko pozytywny. Przez złe samopoczucie połączone z moim hipochonrycznym usposobieniem, jeszcze bardziej wyczuliłam się na wszelkie sygnały wysyłane przez mój organizm. Wciąż towarzyszyło mi uczucie omdlewanie, choć nigdy w życiu nie zemdlałam. Wciąż, nawet do dziś, jestem bardzo wyczulona na punkcie tego, jak widzę, czy dobrze widzę, to się dzieje, czy się nie dzieje. Przed terapią nigdy takich lęków, czy depersonalizacji nie miałam. Zastanawiam się czasem, czy to ja sama wywołuje w sobie to uczucia, czy to jeszcze trwający okres naprawiania mojej głowy. Terapeutka powiedziała mi, że będzie to wracać latami, ale za każdym razem inaczej, w mniejszym stopniu. Nadal czytam *Optymizmu można się nauczyć*...Wyczytałam, że jestem przykładem - i pewnie większość z nas jest:) - typowego przeżuwacza myśli!Taplam się w nich, zastanawiam, szukam przyczyn, objawów, źródeł, analizuję, rozważam...itp, itd, wszyscy doskonale to znają. Seligman uważa, że jest to domeną nas, kobiet! Mężczyzna, gdy ma problem idzie pobiegać, pograć w kosza albo po prostu się upić. Dlatego też więcej jest alkoholików wśród mężczyzn, kobiety odreagowują depresją. Jaka jest przyczyna tego stanu rzeczy? Prosta - chłopców uczy się już w dzieciństwie odporności, stawia się przed nimi wymagania, uczy męskości. Natomiast dziewczynki - zawsze podlegają ochronie, chołubione przez nadopiekuńczych rodziców, którzy uczą je podległości i zależności od innych. Taki wzorzec tworzy samo społeczeństwo. A kiedy dorastamy, zaczynamy mieć własne zdanie dochodzi do wewnętrznych konfliktów, właśnie poczucia WYUCZONEJ bezradności, pesymizmu, a wkonsekwencji nerwic i depresji. Dlatego nie dziwię się, droga Celestyno, że Twoje życiowe doświadczenia - tak trudne i przykre - tak bardzo wpłynęły na Twój stan psychiczny. Dla nas kobiet podstawą jest miłość, to ona paradoksalnie, ale bardzo często staje sie miernikiem naszego poczucia własnej wartości. Jeśli sypią się relacje partnerskie po prostu załamujemy się, a jeśli do tego nie potrafimy tych niepowodzeń we właściwy sposób sobie wytłumaczyć, jeśli nie posiadamy wrodzonego optymizmu i dużych pokładów nadziei, wtedy klapa, klops, koniec! Organizm nie wytrzymuje napięcia...Wtedy staramy się ratować lekami, aby jak najszybciej pozbyć się tego okropnego stanu. Uzależniamy się, ale czy pozbywamy problemu? Przez 16 lat, Celestyno, nie potrafiłaś tego problemu rozwiązać. Rozwiązywałaś wszystkie w koło, w firmie, w domu, ale zabrakło czasu dla siebie. Nabawiłaś się anemii, poddałaś się (WYUCZONA BEZRADNOść!) torturze psychicznej męża tyrana. A poza tym zostałaś wychowana w takim, o jakim mówiłam modelu rodziny - zreszta jak my wszyscy, bo przecież naszych rodziców też nie wychowywali psycholodzy, tylko ludzie, których też wychowywali *jacyś* rodzice. A historia wychowania jest długai pokazuje jak na przestrzeni lat zmieniało się miejsce dziecka w świecie i rodzinie. Kiedyś wogóle się nim nie przejmowano, jak umierało zastępowano je innym, *nowym*. Dopiero w XVII w zaczęto zauważać potrzeby dziecka, wówczas zainteresowała się nim psychologia, która określiła też relacje pomiędzy nim a rodzicami. Dopiero wiek XIX przyniósł koncepcję Freuda. Ile to wieków, dlatego wszyscy jesteśmy nawet dziś tak niedoskonali. Ale Ty robisz postęp. Wyjeżdżasz, ale potrafiłaś dać synowi prawo wyboru, dałaś mu wolność - gwarantuję, że to zaprocentuje w przyszłości:)Wiem,że to dodatkowy stres, ale to właśnie jest to nasze pesymistyczne myślenie, pomyśl inaczej: Kocham moje dziecko, jestem rozsadną matką, daję mu więc wolność. I jestem dumna z tego, że potrafię to zrobić*. Musimy się nauczyć, że myśli nie ma co przeżuwać, bo im bardziej się to robi, tymbardziej się kleją, jest ich więcej. Cieszę się, że zaczynamy szukać sposobów na to, jak wyjść z tego cholerstwa, bo moi drodzy użalaniem się i opisywaniem symptomów nic tu nie zdziałamy. Czytajmy wszyscy jak najwięcej, dzielmy się doświadczeniem, a wierzę, że znajdziemy sposób na nerwicę!
Odnośnik do komentarza
Gość Celestyna
Dharma napisz cos więcej o tej bioenergoterapi. Przyznam ze też się nad tym zastanawiałam,ale nie za bardzo w to wierzę.Co oni tam robią i na czym to polega. Jak czlowiek się po tym czuje. Nie mogę znależć też fragmentu w którym piszesz na temat oczyszczania organizmu.
Odnośnik do komentarza
Gość Celestyna
Znalazłam Twoja wszcześniejszą wypowiedź o bioenergoterapii.Boję się tego zastosować, bo uczucie despersonizacji towarzyszy mi tak często że nie chciałabym aby to się jeszcze pogłębiło. Ta *złośnica*jak ją nazwałam siedzi we mnie częściej niż lęk.A może właśnie ona w pewnym momencie jak to uczucie się nasila wywołuje lęk.
Odnośnik do komentarza
Witam was ciepło. Moje doświadczenia z bioenergioterapi nic nie pomogły jeździłam z moim znajomym który też cierpi na nerwicę lękową . Ale nam nic nie pomogła ,zbierali tylko kasę a poprawy żadnej ,choć byliśmy bardzo zaangażowani w tę terapię.Trwało to długo, nawet pierścienie zakupiliśmy które nam miały niby pomóc.Po kilkunastu wizytach u tego specjalisty daliśmy sobie spokój.Stwierdziliśmy że jak sobie sami nie pomożemy to żaden człowiek nam nie pomoże. I tak sobie radzimy sami z pomocą psychoterapii.Walczymy.
Odnośnik do komentarza
Acha i jeszcze jedno .Leki brałam różne, asentre przez rok po odstawieniu wróciło, choć w czasie brania było raz super a raz nie, potem seroxat, przez rok i wiele innych i co ??? Podczas brania niby dobrze a po odstawieniu powrót choroby . Ja to przeszłam przez ponad 6 lat i skutki po leczeniu farmakologicznym żadne. A choroba jak jest, tak dalej jest. POZDRAWIAM
Odnośnik do komentarza
cześć dziewczyny dziś byłam u mojej pani psychiatry.Przepisany lek od niej xetanor biorę już 6 mies,powiedziałam jej ze czuję się super.porozmawiałam z nią i stwierdziła ze mam dobry organizm ze przyjął pierwsze tabletki jakie mi przepisała i za skutkował.Stwierdziła ze jeszcze nie powinnam przerywać i brać nadal jedną tabletkę rano.powiedziała ze moja dawka jest mała 10mg (inni maja większa i korzystają z psychologa,mi psycholog nie jest potrzebny)powiedziała ze branie tej tabletki to tak jakbym brała antykoncepcyjną.Ze mi nie zaszkodzi a pomoże.Celestyno jeszcze nie byłam na tej stronie ale zaraz zobacze dzięki.A ha powiedziała mi także ze ta choroba jest cywilizacyjna i choruje na nią dużo młodych ludzi i ze nie jest to choroba duchowa tylko fizyczna i ze niestety wraca,mam nadzieję ze mnie tak szybko nie dopadnie.Zyczę wam abyście i wy nie wiedziały co to lęk chociażby.M przez kilka miesięcy.Madziu to mieszkamy całkiem nie daleko a z jakiego miasta jesteś czy jest ktoś jeszcze ja z inowrocławia.pozdrawiam was pa
Odnośnik do komentarza
Witam wszystkich zgadzam się z Idą ja teź brałam róźne leki czasami było bardzo dobrze a czasami do kitu . Miałam przerwe około 2 lat bez leków bez terapi i co teraz wr¨ciło z podwujną siłą. Walczymy wszystkie z tą przeklętą chorobą ,ale lekarka powiedziała mi źe z tego s^ę nie wyjdzie ichyba to prawda bo człowiek chorujący na raka wdzisiejszych czasach po długiej walce jest zdrowy a do nas to wraca jak bumerang. Pozdrawiam piszcie więcej PA PA
Odnośnik do komentarza
Gość Celestyna
Emilio, widzę że Twoja lekarka naprawdę umie pocieszyć, wręcz do bólu. Chciałabym aby powiedziała skoro to choroba fizyczna jaki organ żle funkcjonuje, to zaczniemy go leczyć.Jeżeli nasze obawy i natrętne myśli można nazwać czymś fizycznym to *wesołych świąt*.Bierzesz leki stosunkowo krótko i masz faktycznie szczęście że wstrzeliłaś się od razu w dobry lek,który Twój organizm zaakceptował.Ale nie zawsze jest tak że lek który Tobie pomógł pomoże np.mi.Zbieraj jak najwięcej informacji na temat psychotropów, a sama się wtedy przekonasz że leki są pomocą dorażną, na dłuższą metę bardzo szkodzą.
Odnośnik do komentarza
Celestyno, pytasz mnie jak u mnie wyglądała terapia. Nie twierdzę, że stał się cud, że nagle ozdrowiałam, bo tak nie jest, ale w moim przypadku coś się ruszyło, być może jestem podatna na sugestie. Jak to wygląda? Zaczęło się od długiej, ponad godzinnej rozmowy, a że terapeutką jest kuzynka mojego wujka, a więc prawie rodzina było o wiele łatwiej. Myślę, że dużo zależy też od samego terapeuty, jego podejścia do siebie samego i do nas. Moja zaczęła się interesować bioenergoterapią ponieważ sama była na granicy życia i śmierci. Wykryto u niej chorobę drewnowacenia mięśni, był czas, że nie mogła się poruszać o własnych siłach. Ale postanowiła, że się nie podda. Zaczęła szukać metody, oczywiście w łączności z medycyną konwencjonalną (ona sama była pielęgniarką, a to, co robi nie jest jakąś tam szarlatanerią). Trafiła do szkoły reiki, zrobiła mnóstwo certyfikatów - nie powiem, że uleczyła siebie, bo przy tym mnie nie było, ale dziś jest w pełni sprawną osobą, pełną optymizmu, uśmiechu i radości życia. Kilka lat temu umierała. Dowód nr 2 - wujek, o którym była mowa na początku choruje na cukrzycę. Zaczęła mu się paprać pięta, leczenie nie skutkowało, diagnoza - zabieg operacyjnego oczyszczenia. Wtedy wkroczyła Wiesia, wyleczyła wujkowi nogę. Niestety choroba nadal się rozwija, ale przecież nikt nie oczekiwał cudu. Wracając do sedna - wybrałam się i ja. Rozmawiałyśmy długo, już sama rozmowa, zrozumienie, ciekawy, bo zupełnie inny od mojego tok myślenia, dały mi bardzo wiele. Potem włączyłyśmy relaksacyjną muzykę, położyłam się na kozetce (w ubraniu), a Wiesia po prostu nakładała na mnie ręce, w miejsce czakram. Czułam się dziwnie: delikatne mrowienie, ból ręki, totalne odprężenie,a co ciekawe widziałam pod powiekami zmieniające się, pulsujące kolory. Okazało się, sama sprawdziłam to w internecie, że odpowiadały one czakramom, na które w danej chwili działała. Po zabiegu człowiek czuje się oszołomiony, momentami robiło mi się słabo, częściej *przeskakiwało* mi serce, robiło mi się mdło. Potem rozpoczął się etap oczyszczania organizmu - każdy reaguje na niego inaczej. Mi wysypało całe plecy, wylazły takie podskórne głębokie pryszcze, jakbym dostała jakiejś okrutnej wysypki (nigdy żaden pryszcz na plecach mi nie wyskoczył, wiec to chyba nie mogła być tylko sugestia), bardzo pociły mi się stopy (początkowo nie zwracałam na to uwagi, ale kiedy przeczytałam,że skutkiem terapii jest nadmierne wydzielanie potu, woskowiny, łoju np na skórze głowy, zrozumiałam o co chodziło), poza tym coś porobiło się z moimi oczami (nawet wybrałam się do okulisty, wydałam 300 zl na wizytę i okulary, choć stwierdzono, że w jednym oku mam wadę 0,5, w drugi 0, więc co to za wada...). Mówiąc, że coś porobiło sie z moimi oczami, nie potrafię tego określić innymi słowami - to jakby pulsowanie obrazu, pojawiające się zaciemnienia, patrzenie jakby zza szyby, wtedy zaczęłam się doszukiwać co to i wpadłam na pojęcie derealizacji). Miałam też problemy z koncentracją, musiałam się pilnować na ulicy, byłam bardzo zmęczona, miałam ochotę spać i spać, aby to przespać. Taki stan trwał trzy tygodnie, następny tydzień super, potem znów *trzytygodniówka*. Teraz czuję, że wszystko co najgorsze mam już za sobą, choć chwilowe zaburzenia widzenia i wyskakujące mi co jakiś czas (już pojedyncze:)) pryszcze, przypominają mi, że proces nadal trwa. Minusy - wyczuliłam się na każdy symptom mojego organizmu, każdy zawrót głowy, słabość mięśnia wprawia mnie w lęk. Ale taka jest już moja hipochondryczna natura. Plusy - zmieniło się moje myślenie, zaczęłam spoglądać na wiele spraw innymi oczyma, jakby się otworzyły na świat, lepiej radzę sobie z atakami, najważniejsze - przestałam być bierna, przestałam sie temu poddawać, zaczęłam szukać metody! Zastanawiam się nad tym, czym jest właściwie derealizacja/depersonalizacja. Skąd się bierze? Mówimy *mam uczucie derealizacji*. No właśnie uczucie, więc widzimy świat tak, jak myślimy, że go widzimy. czy to jest wogóle zbadane zjawisko? Czy ktoś z was wie coś więcej na ten temat? I pytanie podstawowe - jak wy to odczuwacie? Napisz Celestyno, jak się wtedy czujesz, ale jak umiesz, to najbardziej szczegółowo jak się da. Może w tym naszym *widzeniu* jest jakaś wspólna płaszczyzna, jak ją odkryjemy to wyeliminujemy...pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Gość Celestyna
Dharma, jak mam to uczucie despersonizacji to właśnie czuję jakby to co koło mnie jest i dzieje sie to jest nie realne.Jakby mi sie to śniło.Moja koncentracja jest wówczas bardzo wytężona.Wtedy często staram się otwierać oczy bardzo szeroko, to na moment przynosi ulgę, albo ściskam końciki wewnętrzne oczu dwoma palcami,ale to daje mniejszą ulgę.Przy tym uczuciu właśnie mam silne odczucie że ja chyba zwariuję, wtedy przychodzą paskudne myśli a to z kolei wywołuje lęk.Ja z lękiem sobie już radzę i to całkiem nie źle,właśnie przez wyzywanie go kiedy nadchodzi i mi to też pomaga,bo on odchodzi ,ale to cholerne uczucie nierealności jest u mnie bardzo często.Czasami jest cały dzień.Ostatnio dosyć często jest tak, że tak mnie to uczucie denerwuje,że zaczynam z nerwów i ze zmęczenia tym stanem płakać.Niby łzy oczyszczają,ale ja czuję się później jeszcze gorzej.Może przez to uczucie że się chwilowo poddaję i załamuję.Niewiem.Tak jak pisałam wcześniej mam to zaakceptować i poprostu żyć z tym nei przejmując się że to we mnie siedzi.Jeśli to zaakceptuję i przestanę się tego uczucia bać to z czasem to się podda i odejdzie.Dharma, bardzo ciężko jest opisać to jak ja wówczas widzę.Wydaje mi się że mam oczy bardzo spóchnięte choć w rzeczywistości tak nie jest, mam uczucie jaby moje oczy się trzęsły i obraz jest taki haotyczny.Przy tym uczuciu,częściej się rozglądam, szukam miejsca które by mi przyniosło jakąkolwiek ulgę, ale nawet zamknięcie oczu tej ulgi nie przynosi.Nie wiem ja to jeszcze opisać.Wiem że muszę się nauczyć akceptować to i narazie żyć z tym.Jak to długo potrwa - niewiem.
Odnośnik do komentarza
No to mamy podobnie. Ja również czuję, jakby świat wokół mnie był nierealny, staram się wytężać wzrok lub mrużę oczy, robiąc tzw *kreta*:). Ja też poszukuję punktu, który udowodniłby mi, że wszystko jest ok. Czasem, gdy patrzę w dal to wydaje mi się, jakbym patrzyła przez szybę, dlatego szukam czegoś bliżej, aby formę, kolory danego przedmiotu zobaczyć w pełnej ostrości. U mnie, podobnie jak u Ciebie, taki stan wywołuje lęk. Miałam to cholerne uczucie, kiedy pracowałam w szkole. To była męka, zwłaszcza jak ma się w klasiew 32 uczniów, którzy wiecznie czegoś potrzebują, pytają wszyscy naraz i wymagają 100% uwagi i zainteresowania. Wracałam do domu skonana. Miałam dość, wpadałam w panikę i, jak u Ciebie, kończyło się wszystko płaczem. Teraz zdarza mi się to od czasu do czasu, staram się nie zwracać na to żadnej uwagi. Tylko zastanawiam się wciąż, co to za cholerny stan? Skąd się wziął, czy w naszych mózgach, nie wiem...oczach, zachodzą jakieś zmiany w tym czasie. O akceptacji derealizacji też słyszałam, ponoć ma odejść jak człowiek się do niej przyzwyczai, więc trzeba walczyć. A powiedz mi Celestyno, czym się zajmujesz? Może wystarczy zmienic tryb życia, zająć się czymś, co kochasz, odwrócić od tego wszystkiego umysł? Wiem, że to nie takie proste, bo w moim przypadku absorbująca praca i stres z nią związany nasilił objawy, ale hobby to przecież nie to samo:) pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
A! dodam jeszcze, że ja miałam uczucie puchnięcia głowy, tzn dyskomfort w okolicy czołowej, całkiem tak, jakby mi ktoś położył coś ciężkiego na głowę, czoło i oczy. Czułam się słabo, jak już pisałam, miałam wrażenie, że tracę równowagę, że zaraz zemdleję, moje oczy pulsowały w rytmie bijącego serca. Starałam sie opanować, ale to nic nie dawało. Moja terapeutka od bio powiedziała, że muszę ten stan właśnie zaakceptować, zrozumieć, że jest to w moim przypadku skutkiem terapii. Ciężko było to pojąć, ale pomału zaczęło mijać:)
Odnośnik do komentarza
Witam Celestyno byłam na tej stronie co pisałas faktycznie jest bardzo ciekawa. Byłam tez na stronie paroxetinum mój lek z tego sie składa.Mianowicie jest to lek psychotropowy zaliczany jednak do grupy bezpiecznych (nie powoduje uzależnienia).Nie da się go przedawkować(chyba ze łykniesz kilkadziesiąt tabletek)Uważam ze trafiłam na bardzo oczytaną i zrozumiałą panią psychiatrę i tak jak ona to ujęła cukrzykowi brakuje insuliny tak mnie brakuje tego składnika pozdrawiam pa
Odnośnik do komentarza
Gość Celestyna
Dharma, na dzień dzisiejszy niczym się nie zajmuję. W ubiegłym roku w październiku rozwiodłam się z moim toksycznym mężem. A ponieważ prowadzilismy firmy, i wciąż mimo że się rozwiodłam miałam z nim mimo woli kontakty w pracy, gdzie zamęczał mnie, musiałam zacząć dążyć do tego aby odejść również z firmy co też uczyniłam. Ale w przypadku firmy musiało to potrwać parę miesięcy, zanim wszystko zakończyłam. Od kwietnia nie pracuję. A ponieważ oddałam dobrowolnie wszystko na co wspólnie pracowaliśmy mojemu byłemu eks, podałam go o dosyć wysokie alimenta no i zasiłek dla bezrobotnych. Zresztą bardzo chciałam odejść z firmy i naprawdę odpocząć.W tej chwili jestem jakby w zawieszeniu.Jutro przyjeżdza mój obecny mąż, jesteśmy tu jeszcze tydzień i wyjeźdzamy już na stałe do Niemiec.Dlatego też nie szukałam dla siebie zajęcia ani pracy.Dużo czasu zajęły mi sprawy urzędowe. Ale na dzień dzisiejszy już mam wszystko pod tym wzglendem upożądkowane.Teraz moje myśli cały czas przeżuwają mój pobyt w Niemczech. Potwornie sie tego boję,nie znam języka, nie mam tam znajomych, nie mam rodziny, syn zostaje w Polsce, ja tam sama cały dzień. Dla mnie to horror.Ale cały rok czekaliśmy na to żeby w końcu być razem, żeby już nie przeżywać rozstań i rozłąk. Bardzo kocham mojego obecnego męża i bardzo chcę go mieć na codzień,tylko on musi pracować po 12 godzin dziennie i co ja tam zrobię sama.Wiem już teraz że jak wyjdzie do pracy to mój lęk dopiero będzie miał pole do popisu.A kto mi pomoże?Już sama nie wiem jak to ugryźć.Z jednej stron chcę z drugiej lęk mówi zostań,ale co dalej.Nie robiłam jeszcze badania EEG głowy, może w poniedziałek sobie zrobię to się trochę uspokoję.Cały czas myślę też o tym czy nie spróbować innego leku, np.tego co bierze Emilia, bądź mój ginegolog zasugerował mi że dobrym lekiem jest Efectin er 75, żeby się choć trochę wyciszyć, ale boję się że efekt będzie odwrotny i ataki się nasilą.Bardzo trudno jest się wstrzelić w odpowiedni lek.Ja biorę zomiren polski odpowiednik xanaxu, ale on mi już wcale nie pomaga(no może trochę). Co do puchnięcia głowy ja też mam takie uczucie, od uczu w górę, mam też tak ciężką tą głowę że trudno mi ją utrzymać na karku.Czasami to takie uczycie jakby było w niej pełno wody gazowanej,która tam buzuje pod takim ciśnieniem.że jakby w niej dziurkę zrobić to cała głowa by eksplodowała.Dharma wiem że Ty jesteś chyba z nas wszystkich na tym forum najsilniejsza, nie bierzesz leków a twoje informacje zawsze w jakiś sposób są optymistyczne.Ja robiąc test z tej książki, okazało się że jestem umiarkowaną pesymistką. Chciałabym utrzymaywać z Tobą kontakty.Mój e-mail w Niemczech już to ceja.arcor@.de, ale postaram się znaleźć to forum i dalej w nim uczestniczyć.
Odnośnik do komentarza
Droga Celestyno:) tym optymizmem staram się zarażać nie tylko Was, ale i siebie. Czasem, kiedy komuś wyjaśniam coś w racjonalny i rozsądny sposb nie staram się robić tego dla mojego rozmówcy, tylko dla samej siebie. Doszłam do wniosku, że sama sobie to wszystko tłumaczę. Wiesz co myślę...Bardzo dobrze, że wyjeżdżasz! Wiem, że się boisz, czujesz się niepewnie, ale wiesz, co w tej chwili Cię powstrzymuje? Po pierwsze - syn, znasz już książkę Seligmana, więc sama musisz wystosować wobec siebie zestaw kontrargumentów. Ja widziałabym to tak: Martwię się o moje dziecko, bo jestem matką. Każda matka kocha swoje dziecko. Miłość łączy się z troską, dlatego się o niego martwię. Ale mój syn to rozsądny chłopiec, wie, że go nie zostawiam. Powiem mu jak bardzo go kocham, powiem mu, że zawsze będę przy nim, że zawsze może na mnie liczyć. Ja, tak jak moje dziecko, jestem rozsądną matką. Pozostawiłam mu prawo wyboru - wybrał. Nie będzie w Polsce sam, ma ojca, przyjaciół, szkołę. Ja tymczasem mam czas, by zająć się sobą. Zmieniam otoczenie, zaczynam nowe życie. Będę sama w domu, bo mój mąż pracuje - ok. Mam czas, by zastanowić się, co dalej z moim życiem. Zapiszę się na kurs językowy dla początkujących. Odwrócę myśli od czarnowidztwa, poznam ludzi, osiągnę sukces - nauczę się języka, poczuję się pewniej. Siedząc w domu i rozpaczając, na pewno tego nie osiągnę! Wiem, będzie mi trudno. Często tak ciężko wyjść mi z domu, wstać z łóżka, pomyśleć optymistycznie. Ale wstanę, wyjdę, nawet jeśli miałaoby mnie dorwać w połowie drogi. Wtedy usiądę na ławcę i powiem sobie - to nic, oby to pierwszy raz? Dawaj no gadzino, złośnico idziemy razem na lekcję (do miasta, gdziekolwiek) zobaczymy, która z nas jest wytrwalsza*. Po drugie - strach przed nerwicą. Opowiem Ci teraz moją historię:) Mam 26 lat, od zawsze mieszkałam z rodzicami, pod ich opiekuńczymi skrzydłami. W LO zakochałam się, była to miłość nieszczęśliwa i niemożliwa, może wyda się to głupie, ale zakochałam się w księdzu. Cóż, zdarza się najlepszym. Tak zatraciłam się w tej miłości, tak zatopiłam się w cierpieniu i rozpaczaniu, że w tej opowieści nigdy nie będzie happy endu, że nabawiłam się nerwicy. Mam to dziadostwo właśnie z powodu miłości! Kiedy miałam pierwszy atak tak się wystraszyłam, że usiadłam momentalnie na dupie, za przeproszeniem...Z pełnej nadziei optymistki, zmieniłam się w smutasa i pesymistę. Uważałam, że każdy powinien mi współczuć, otaczać opieką i żałować. Całkowicie uzależniłam się od rodziny - mama tuliła, pocieszała, przyjaciółki wspierały. Poszłam na studia zaoczne do Poznania. Wybrałam taki tryb świadomie, bo uważałam,że nie poradzę sobie sama w wielkim mieście. Zjazdy weekendowe mogłam jeszcze jakoś przeżyć. Ale Poznań słynie z niezwykłej skrupulatności, dokładności, sumienności, zorganizowania. Takie były moje koleżanki - zawsze uśmiechnięte, przygotowane, oczytane. We mnie pogłębiały się wyrzuty sumienia, że ja taka nie jestem. Oczywiście wszytkiemu byłam winna ja, przezywałam każdą porażkę. W międzyczasie przyjaźniłam się z koleżanką, o której już pisałam, że była toksyczna. Stała się dla mnie wzorem, sama nie wiem dlaczego, skoro jest osobą depresyjną i problematyczną. Jej styl bycia, ubierania robiły na mnie jakieś irracjonalne wrażenie. Przyjęłam jej sposób widzenia świata, uważałam, że to jak myśli ona jest fajne i właściwe. Wszyscy wokół uważali ja za *zjawisko*. Pomyślalam, skoro wszyscy tak myślą i nie zwracają uwagi na mnie to znaczy, że ja jestem do niczego, a ona jest kimś. Wniosek: muszę być taka jak ona. To było głupie, a uświadomiłam to sobie pare dni temu. Do czego ten wywód prowadzi? Ona potrafiła wyjechać, od dwóch lat mieszka na wyspach. Radzi sobie, poznaje ludzi i choć ma doły, o których pisze oraz nieunormowane życie uczuciowe, świetnie odnalazła się w nowej sytuacji z dala od domu. Dziś przysyła mi uśmiechnięte zdjęcia i nie chce wracać do Polski. Był okres, że zazdrościłam jej wszystkiego, każda głupota wywoływała we mnie zazdrość. Wolałam uciekać, niż działać. Zamiast szukać pracy, by móc kupować sobie cudeńka, jak ona, by poczuć niezależność, zamykałam się w domu i analizowałam moją bezradność. Zaczęłąm bać się wszystkiego. Nie byłam w stanie wsiąść do autobusu, by pojechać do szkoły. Wciąż byłam pełna obaw i czarnowidczych myśli. Poznałam mojego obecnego narzeczonego. Już na wstępie, kiedy po raz pierwszy powiedział mi, że mnie kocha, odparłam *jak możesz mnie kochać, skoro wogóle mnie nie znasz?*Miałam na myśli moje schizy, wiedziałam, że mężczyźni nie akceptują takich płaczliwych hipochondryczek. Było to 3 lata temu w sylwestra. Od tamtego czasu jesteśmy razem i co roku świętujemy nasze rocznice:) Sielanka skończyła się w momencie, kiedy rozstawaliśmy się, bo on wyjeżdżał do szkoły na tydzień, dwa. Płakałam, tęskniłam, tkwiłam w zawieszeniu myśląc - oby do piątku...W niedzielę znów była rozpacz, bo wyjeżdżał. Kiedy skończyłam studia (tyle było dramatów i stresów, a obroniłam się na 5:)), postanowiliśmy zamieszkać razem, wyjechać z naszej mieściny. Stałam wówczas na takim samym rozdrożu, jak teraz Ty, Celestyno. Wyjechałam, minął rok, nie żałuję. Mój dom rodzinny stoi jak stał, rodzice - dzięki Bogu - cieszą się tym samym dobrym zdrowiem, wszyscy przyjaciele powyjeżdżali, a znając mnie wpędzałabym się w większe poczucie winy, bo oni mogą, zdobywają świat, a ja nie. Padłam na głęboką wodę. Mieszkam w mieście, w którym nie mam rodziny, którego wogóle nie znałam, przyjaciół dopiero zdobywam, oswajam otoczenie. Udało mi się, po trzech miesiącach poszukiwań, zdobyć pracę. Zaczęłam uczyć w najlepszym LO w mieście, to było wyzwanie dla kogoś, kto dopiero skończył studia. I tu zaczęły sie schody - strach, stres, niespełnione oczekiwania, zbyt duże wymagania wpędziły mnie na powrót w nerwicę, która nieco zelżała. Dlatego poszłam do bioenergoterapeutki. Mimo przepłakanych dni, ataków i nieprzespanych nocy, samotności i tęsknoty, jestem z siebie dumna. Potrafiłam zerwać pępowinę, potrafiłam wyjechać z mojego ukochanego domu, potrafiłam zarobić na nasze utrzymanie, potrafiłam przygotować 5 maturzystów, którzy w tym roku świetnie zdali maturę. Kiedy się bałam był przy mnie ukochany, ale i tak byłam z moją nerwicą samotna. Zrozumiałam, że mogłoby być wokół mnie 100 ludzi, a czułabym się tak samo. Tylko ja mogę się z tym uporać. Kiedyś zostałam sama, złapało mnie, chodziłam ulicami miasta i zaciskałam pęk kluczy w rękach, choć myślałam, ze padnę. Strach mnie paraliżował, trwało to 1,5 godz aż mój chłopak wrócił z podróży. Nie mogłam nawet pójść do koleżanki, bo takich po prostu tam nie mam. Dałam rade. Jestem zadowolona. Dziś nie muszę zazdrościć mojej koleżance siły i sukcesów, bo sama je mam, dzięki sobie. Teraz jestem na wakacjach w domu, niedługo, na początku sierpnia wracam do mojego *wielkiego miasta*. Mój narzeczony zaczyna prace, ja również nową, bardzo kreatywną, z ludźmi, zmieniamy też mieszkanie, bo poprzednie było zbyt małe. Mnóstwo wyzwań, boję się jak cholera, wiem, że będzie mi równie ciężko wyjechać jak w ubiegłym roku, kiedy wyjeżdżałam w nieznane. Ale wiem, ze zrobie to po raz kolejny. Walcz Celestyno o swoje marzenia, to wcale nie oznacza, że jesteś bezradna, czy, że jesteś wyrodną matką. Pamiętaj, że to Ty tak interpretujesz. Ja widzę to inaczej - swojemu synowi dałaś wolność, sobie - szansę na lepsze życie1 Trzymam kciuki i nie przeżuwaj myśli, załóż sobie na nadgarstek gumkę i kiedy tylko Cie napadną strzelaj ile wlezie:) albo, jak radzi Seligman, pryśnij sobie wodą w twarz, walnij pięścią w stół i krzyknij *DOść TEGO!!!*
Odnośnik do komentarza
Dodam jeszcze, że moim największym lękiem jest śmierć. O ile wszystkie inne można sobie jakoś racjonalnie wytłumaczyć, wyjaśnić chwilowym niepowodzeniem, o tyle z tym nie da się zrobić zupełnie nic. Jestem osobą, która lubi wiedzieć, że coś dobrego, miłego ciekawego się wydarzy, że za każdym rogiem, po każdym dniu czeka na nas coś. Tymczasem śwaidomość, że śmierć jest kresem wszystkiego, że przed nią nie ma ucieczki jest argumentem zbijającym wszystkie możliwe. To samo tyczy się ciężkich chorób, które mogą dopoaść mnie i moich najbliższych. W tym wypadku recepyą jest chyba tylko *nie myśleć!* Może pomoże mi w tym świadomość, że pesymistyczne myślenie staje się przyczyną obniżonej odporności i zwiększa podatność na choroby. Powinnam sobie wbić do głowy, że tylko optymizm ochroni mnie przed chorobami serca i innymi, a może nawet przedłuży życie. CZasem myśli o umieraniu rozkładają mnie na łopatki. W takich sytuacjach chyba najlepiej pójść ze znajomymi na piwo i czerpać życie garściami, zamiast rozpamiętywać nieuchronne umieranie. Doszło do tego stopnia, że nieznośny stał się dla mnie dźwięk karetki. Kiedy go słyszę czuję totalny odpływ sił, lęk, niepokój, poddenerwowanie. To jest nie do zniesienia, zwłaszcza, gdy się mieszka przy drodze dojazdowej do szpitala:) Nie wiem skąd się to wzięło. Kiedyś nie zwracałam na to najmniejszej uwagi. Po drugie - strach przed lekarzami, bólem, diagnozą. Wstyd się przyznać, ale nie byłam nawet u ginekologa. Nie mam żadnych problemów, ale racjonalizm podpowiada mi,że w tym wieku należałoby się już dawno skontrolować. Tymczasem ja odkładam to na *świętego dygdy, co go nie ma nigdy*. Dlatego czytając wasze wypowiedzi doszłam do wniosku, że pod tym względem jestem tu najsłabsza. Wy chodzicie do lekarzy, robicie badania. Ja badałam się ostatni raz 2 lata temu. Kiesy poszłam po ataku, z duszą na ramieniu, do lekarza, kazał mi zrobić badania krwi, EKG i echo serca, na które czekałam pól roku. Wszystko było dobrze. Jednak dziś ciężko mi jest pójść i przebadać się, utwierdzić w przekonaniu, że poza nerwami nic mi nie dolega. Nawet dentysta to problem. Nie bałam się jesynie okulisty, bo nie jest inwazyjny, a diagnoza może brzmiec - okulary:) Z tym jeszcze nie umiem sobie poradzić, najbardziej z przełamaniem wstydu i strachu przed ginekologiem. Ale znajdę sposób, wytłumaczę sobie!
Odnośnik do komentarza
Droga Emilko ja też nie wiedziałam co to lęk przez prawie rok brania leków i to bezpiecznych leków . Niestety po odstawieniu całkiem leków ,oczywiście stopniowo to wszystko wracało. No ja ci życzę abyś tego więcej nie doświadczyła ,ale zastanów się nad tymi lekami . Ja doświadczyłam to na sobie.Teraz z biegiem tych ponad sześciu lat ,dojrzałam dopiero teraz że z tymi lekami paprałam się tyle czasu i nic mi to nie dało.Kiedyś w tym obecnym moim stanie latałam do psychiatry po pomoc , właśnie leki bo co innego może psychiatra przepisywać. Pojechałam wczoraj do Zakopanego i było super.A kiedyś nie byłam w stanie wyjść z domu.Teraz tak sobie radze z tą chorobą ,po prostu wychodzę z domu i tyle ,nie myślę o niczym tylko o przyjemnych rzeczach . Nawet jak czuję się fatalnie to mówię dość i przechodzi. Jutro jadę z mężem i dzieckiem na wieś na dwa tygodnie urlopu. Będzie super musi być . I to bez żadnych leków .Moi drodzy ja wiem że jest ciężko z tym walczyć i że to długa droga , tu liczy się nasza silna wola , walka z myślami ale jestem pewna że to wszystko zależy od nas samych. Tym bardziej że dużym plusem jest to że wiemy że to tylko nerwica . I nastawiajmy nasz mózg na pozytywne myślenie i jak najmniej stresów a jeśli już one są to przeżywajmy je mniej emocjonalnie.Złych ludzi omijajmy i nie zadawajmy się z ludźmi którzy działają na nas nerwowo. POZDRAWIAM WAS BARDZO SERDECZNIE.
Odnośnik do komentarza
Gość Celestyna
Dharma,Twoja historia wepchnęła troche optymizmu do mojej głowy.Masz rację strach jest ogromny,ale ten strach wpajam sobie bez przerwy ja sama.Robię z siebie jakąś osobę ubezwłasnowolnioną, a przecież taką nie jestem.Nie wyjeźdzam na koniec świata.Tutaj asekuruję się rodziną,mamą, siostrą,itd. Ale masz rację kiedy przychodzi lęk to nawet jeżeli ich natychmiast wzywam (już dawno tego nie robiłam)to ich obecność i tak nie poprawia mi samopoczucia. Ta fala musi odpłynąć i tylko ja mam na to wpływ kiedy ona odpłynie. Pomyślałam sobie że ostatnio nawet jak był tutaj mój kochany mąż, a ja wieczorem czułam lęk to prosiłam go żeby się polożył sam a ja przyjdę jak mi przejdzie. I tak też było.To dziwne ale jak lęk dopada mnie w domu, czuję silną potrzebę chodzenia po mieszkaniu, natomiast jak zdarza mi się to poza domem pragnę jak najszybciej się położyć.Ale tu muszę stwierdzić że na zewnątrz zawsze dopada mnie dużo mocniej,a zwłaszcza kiedy jestem sama.Mam wówczas uczucie że za moment zemdleję,strasznie się trzęsę i nie mogę ustać na nogach.Pocę się w jednej sekundzie a do tego momentalnie ciśnie mnie na pęcherz.Nie pomagają moje wyuczone sugestie.Natomiast jak jestem z kimś i czuję się źle to mimo wszystko zawsze daję sobie radę.Jest cholernie trudno ale do wytrzymania.Dlatego tak bardzo boję się być sama. Ale muszę stawić temu czoła.Nie ma innego wyjścia. Ucieczka równa się przegranej,a każda przegrana to negatywna myśl.Tych już nie chcę magazynować.Mam ich narazie pod dostatkiem.Ja Dharmo nie myślę o śmierci i jakoś tego akurat się nie boję.Rok temu zmarł mój ukochany tato.Kiedyś myśląc o tym że go może zabraknąć, dusiłam się wręcz.Myśl że go już nigdy nie zobaczę, trzymała mnie za szyję.Ale pozbierałam się po stracie taty.Zawsze będzie dla mnie istniał w moim sercu i tego mi nikt nie odbierze.Nie myślę o śmierci, ale podobnie jak ty gdy słyszę sygnał karetki pogotowia mój mózg natychmiast reaguje.Ja mieszkam w dzielnicy gdzie mieszka bardzo dużo starszych osób,i karetki tu jeźdzą bardzo często.Przeraża mnie ten dźwięk,a kiedyś też wogóle nie zwracałam na to uwagi. Emilio zgadzam się zupełnie z Idą.Jakby nie patrzeć mamy naprawdę dużo dłuższy staż w barniu psychotropów.Naszą intencją nie jest Cię straszyć,a ostrzec przed lekami.Biorąc leki nie jesteś sobą w 100%.Leki prędzej czy później zaczniesz odstawiać i zobaczysz że wtedy to nic przyjemnego.A czym prędzej to zrobisz tym lepiej.Ja odstawiłam 05mg z 2mg czyli dziennie biore 1,5mg i wierz mi bardzo wyraźnie mój organizm to odczuwa.Żaden psychotrop nie jest dobry ani bezpieczny.POZDRAWIAM
Odnośnik do komentarza
Droga ido zgadzam się z tobą,sama pani psychiatra powiedziała mi ze to niestety wraca i zdaję sobie sprawę ze wczesniej czy pózniej mnie dopadnie,ale teraz kiedy od 6 miesięcy nie miałam ataku i juz nawet nie chcę wiedziec jak to było i ze to własnie dzięki jednej dziennie tabletce tak sie dzieje to nawet nie chce myslec jak to będzie jak odstawie lek.Jak byłam teraz na wizycie to ucieszylam sie ze przepisała mi 3 opakowania tabletek.I teraz w tym stanie zgadzam sie z tobą ze to tylko nerwica,ale podczas ataku jest inaczej kiedy poczuje te straszne ściśnięcie od mostka do szyi nie mogę nawet śliny przełknąć,boje się drętwieje mi ręka dusze się nie mam nawet siły płakac patrze tylko na syna i męza i mysle odchodze mam dopiero 31 lat i musze w taki nieoczekiwany momęt odejsc to jest cos strasznego,po chwili trzęse się jak galareta nie odczuwam leku ale nie jest mi zimno i dygocze i znów to samo i tak jakis czas zalezy tak wyglada mój najsilniejszy atak dlatego boje sie zaryzykowac i odstawic lek bo na pewno to by wracało częściej,nie mam takiej odwagi i ciesze sie ze przepisała mi te 3 opakowania.Tobie Ido życzę udanego bezstresowego odpoczynku.pozdrawiam pa
Odnośnik do komentarza
Gość lukkielbasa
Czesc Mam 24 lata.Walcze z nerwica juz 4 lata,zaczelo sie dolegliwosci serca,badania wyszly bardzo dobrze.U innych specjalistow tez nie wyszlo nic.Mam dolegliwosci typu dretwienie konczyn,brak powietrza,dziwne rwania w glowie,zawroty glowy.Najgorsze jest jednak to ze nie potrafie poradzic sobie z myslami.Codziennie doszukuje sie nowych chorób.Leczyłem sie u psychiatry i czasem pomagalo czasem nie.Stalem sie duzym dzieckiem,czasami boje sie sam wyjsc z domu a o pojechaniu gdzies to nawet nie mam mowy.Mam jeszcze w sobie wiare i nadzieje i wiem ze w koncu oleje to i naucze sie z tym zyc.Poki co zdrowka zycze trzymajcie sie:)
Odnośnik do komentarza
Gość lukkielbasa
Hej Pisalem juz ze tez choruje na nerwice hipochondryczna i nie zgodze sie z tym zeby nie brac lekow.Leki pomagaja i to w duzej mierze,znam osobiscie kilka osob ktore wyszly z tego dzieki lekom,bo kiedy leki nas wyciszaja to mamy sile na to aby walczyc ze swoimi myslami,pozdrawiam i zyzce zdrowia
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×