Skocz do zawartości
kardiolo.pl

Nerwica lękowa - jak z nią walczyć?


Gość aga

Rekomendowane odpowiedzi

g9999 mnie też bardzo podoba się to co piszesz. Jest w tym wiele racji. Ja często mam problem z natrętnymi myślami.Wystarczy że szybciej zabije mi serce to od razu zaczynam się zastanawiać czy jest ktoś w pobliżu kto mógłby mi pomóc i w razie czego wezwać karetkę bo na pewno za chwilę dostanę ataku serca a jak się rozpędzę to dochodzę do tego, że widzę siebie na marach. Wiem, że jak się to napisze to brzmi dośc idiotycznie, ale niestety takie myśli nawiedzają mnie dość często i nie zawsze umiem nad nimi zapanować. Często pomaga właśnie pozytywne myślenie lub odwrócenie uwagi. Mam jednak problem z rozładowywaniem napięcia przez wysiłek fizyczny. Jeśli tylko zaczynam uprawiać jakiś sport to siłą rzeczy zaczyna mi bić szybciej serce i cała zabawa zaczyna się od nowa. Doszło do tego, że częst po schodach wchodzę jak staruszka - wolno i po kilka schodków. Często też mierzę sobie puls - zwykle jest za wysoki 90-105 i znowu się nakręcam, że serce mi nie wytrzyma. Dodam, że miałam robione echo serca i wszystko wyszło ok - ekg wykazało tachykardię ale lekarz orzekł, że to nic poważnego - a ja ciągle nie mogę wyjść z paranoi, że mam chore serce.
Odnośnik do komentarza
Witam wszystkich. Moja wojna zaczęła się na początku tego roku. Bardzo żałuję, że tak późno znalazłem ten wątek w Necie, może uniknął bym stanu do jakiego się doprowadziłem. Mam silną nerwicę lękową z objawami somatycznymi. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że mimo upływu czasu i świadomości, że to aż nerwica, to moje dolegliwości fizyczne - ból nie ustępuje. Nie potrafię przestać o niej - nerwicy myśleć, nie potrafię wyrwać się z zamkniętego kręgu - pętli strachu. Gdy ciągle coś boli, to jak się nie zamartwiać. Pocieszył mnie g9999, że rano przez moment czuł się dobrze. Potem myśli dawały pożywkę nerwicy. Ja tez tak to odczuwam i próbuję wyrwać się z tej matni. Biorę antydepresanty, coraz rzadziej muszę się ratować benzo na ataki paniczne, zatem wierzę, że leczenie idzie w dobrym kierunku. Czuję się tylko bardzo słaby i zniechęcony. Dzięki Wam odżyły moje nadzieje, że się jeszcze podniosę, że bóle mięśni nóg, zawroty i bóle głowy miną. Tyle już różnych dolegliwości przerobiłem ( serce, wątroba, płuca, krtań, kręgosłup, jelita, nudności, drżenie rąk, myśli o umieraniu, piski w uszach, kompletny brak apetytu, utrata wagi ok 6 kg, słabość całego ciała). Podziwiam Was, że potraficie się na czymś skupić - książka, film. Mnie to przychodzi z wielkim trudem. Chociaż jak wspomniałem coś drgnęło na plus. Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Gość aliskaa
witam wszystkich nowych i starych, widzę ze nas nie ubywa ale przybywa, i to ludzi mlodych, czyli nasza pani nerwica nie oszczedza nikogo:((( u mnie jakosleci ale biore leki i staram sie brac regularnie, dzisiaj mam troszke gorszy dzien, jakis taki irracjonalny niepokoj, sama nie wiem od czego, wzial sie nagle i nie chce sobie pojsc. juz wymyslam sobie zajecia ale narazie nogi dalej mam miekkie:(( czytam wasze posty i czasami wychwyce cos czego jeszcze nie probowalam zeby sie tego pozbyc, choc ostatnio czulam sie dosc dobrze, skoro nawet poszlam do dentysty i to przezylam, oczywiscie wczesniej nie spalam cala noc ale coz, tak reaguje na stres, bezsennoscia i bole zołąka niestety, tego nie umiem sie pozbyc:(( teraz w domu zaczynam wielki remont, wiec mam nadzieje ze chociaz na chwile moja glowe zajma inne mysli i zapomne o mojej pani nerwicy, g999 czytam wszystkie Twoje posty, brzmia super ale jak ciezko je wprowadzic w zycie, wie tylko ten kto sam przez to przeszedl, ale mam nadzieje ze mi sie udfa:) Kika, Maadziowa, Misia Betunia , Zofia gdzie jestescie??? chyba u Wa super poprawa bo nikogo nie widac, ale to dobrze tak trzymac. Uwazajcie na siebie, trzymajcie sie wszyscy cieplutko, milego dnia dla wszystkich.
Odnośnik do komentarza
Cześć Wszystkim Lękoludkom:) Pomalutku podnoszę się z totalnego dołu psychicznego. Nie wiem czy to zmiana leków tak podziałała na moje neuroprzekaźniki, że zbzikowały i dały mi popalić kilkutygodniową deprechą...w każdym razie zaczynam odbijać się od dna. Powiem Wam, że to była prawdziwa walka, każda czynność sprawiała ból psychiczny, uciekałam w sen i seriale bo wtedy byłam wyłączona, koszmar. Było mi tak strasznie wstyd, że ja taka ambitna a zaniedbuję codzienne obowiązki, że się zmuszałam, a to coś upichciłam, a to posprzątałam. Pomyślałam,że nie jest ze mną aż tak źle skoro stać mnie na takie uczucie jak wstyd bo przecież jak dopada cię prawdziwa deprecha to masz wszystko w ciemnej d.... i tyle. Lęki były, a jakże, totalna zmora na piersiach, ale zmuszałam się dalej, maleńkimi kroczkami. Za każdy kroczek dziękowałam Bogu i nagradzałam się uśmiechem. Róbcie tak, to cholernie pomaga. Jak mam natłok myśli, to zatrzymuje się i sobie powtarzam, nie, nie powolutku, co najpierw? Potem znowu mały kroczek i uśmiech, że jestem dzielna. Z czasem kroczki stają się troszkę większe...:) Cały czas też powatrzam sobie, że jestem jaka jestem, dopadło mnie to cholerstwo i trudno, taka karma. Wiem, wiem co pomyślicie, wiem jak jest ciężko, czasem zaciskam zęby i cedzę to przez łzy. W weekendy absolutna organizacja, im więcej spraw tym lepiej. Zauważyłam, że potrafię się śmiać, tańczyć i zapominam o dusznościach, zawrotach głowy,kołataniach itp. Deprecha wciąga w czarną dziurę, ale jeżeli możesz nawet resztkami sił uczep się krawędzi. Pewnie, daj sobie czas, ale miej w głowie świadomość, że to przejdzie. Zaakceptuj siebie z tym cholerstwem, a potem zacznij układać plan jak sobie pomóc. Możesz zacząć od zwykłej relaksującej książki, byle oderwać myśli i się uśmiechnąć. Polecam *Dom nad rozlewiskiem* Małgorzaty Kalecińskiej - wycisza, uspokaja. Sięgnijcie też po *Sekret* Rhondy Byrne, tam jest dużo o pozytywnym nastawieniu i przyciąganiu pozytywnych zdarzeń naszymi właściwymi myślami. To jest bardzo ciężka i trudna praca, ale samo przeczytanie może być tym malutkim kroczkiem, za który nagrodzicie się uśmiechem i pogratulujecie sobie. G9999 dzięki Ci bardzo, że pozytywnie mnie natchnąłeś. Tutaj powinno być więcej ludzi piszących jak sobie poradzić. Piszcie o waszych małych sukcesach. Radość i uśmiech przyciągają radość i uśmiech. Pozdrawiam serdecznie.
Odnośnik do komentarza
Przesyłam Wam wersję filmu *Sekret* z polskimi napisami. Nawet jeśli ktoś czytał to i tak warto obejrzeć, a potem znowu i znowu. Samo oglądanie przynosi ulgę. Gwarantuję poprawę nastroju i uspokojenie myśli:) Dobrego oglądania. http://mrfire.pl/sekret-polskie-napisy-pelna-wersja/
Odnośnik do komentarza
Czytałam *Sekret* i bardzo mi się podobał. Aż trudno uwierzyć, że tyle rzeczy może zależeć od ludzkiego umysłu. Mnie jednak wkurza, że tak trudno nieraz zapanować nad własnym ciałem. Nieraz jest dzień, że wszystko idzie świetnie - nastrajam się pozytywnie, jestem spokojna - nad swoim umysłem panuję świetnie. A tu nagle, łapie mnie bardzo silny skurcz gardła albo robią mi się nogi jak z waty i już przypominam sobie, że mam nerwicę i już do końca dnia skupiam się na walce z objawami fizycznymi. Parę osób pisało, że umie swoje objawy fizyczne zignorować i przejśc nad nimi do porządku dziennego, a wtedy mniej im przeszkadzają. Ja niestety nie umiem. Także paradoksalnie w mojej nerwicy czasami bardziej uciążliwa jest jej strona fizyczna od psychicznej. Nad swoim lękiem potrafię zapanować ale nad ciałem niestety nie.
Odnośnik do komentarza
Witam wszystkich serdecznie. Jeśli udało mi się wpuścić trochę pozytywnej energii to bardzo się cieszę. Dokończę swoją historię... No więc taką terapię zastosowałem do swojej choroby. Bardzo sprzyjał mi fakt, że pracowałem co znacznie ograniczało czas jaki miałem na analizowanie swojego stanu. Miałem wsparcie ze strony najbliższej osoby. Pomagała pewnie również wrodzona skłonność do racjonalizowania i pragmatycznych rozwiązań. Efekty przyszły dość szybko. Praktycznie ostra faza nerwicy zakończyła się w ciągu dwóch miesięcy, umiarkowana w ciągu około 6-9 miesięcy. Powiedzmy, że jeszcze przez rok, dwa, może trzy odczuwałem jakieś łagodne i coraz bardziej sporadyczne objawy, ale one w niewielkim stopniu zakłócały mi życie i samopoczucie. Od tego czasu minęło około dziesięć lat. Swoje uczucia i objawy z fazy ostrej pamiętam dość dobrze. Nic dziwnego, były dramatyczne. Te z późniejszych faz słabiej i trudno mi całkiem precyzyjnie odtworzyć chronologię. Pamiętam, że jednym z ostatnich objawów, które miewałem jeszcze ze dwa lata po chorobie było uczucie lekkiego zamieszania w głowie, w bardzo jasny, ale pochmurny dzień. Dużo światła bez kontrastu. I jeszcze podwyższona wrażliwość na duży hałas. Nauczyłem się używać stoperów – polecam. To utrzymywało się jeszcze długo może nawet kilka lat. Ale po kolei. Do końca ostrej fazy choroby rozepchnąłem swoją strefę bezpieczeństwa tak, że mogłem swobodnie poruszać się po mieście samochodem. Starałem się być zajętym, albo coś oglądać, albo czytać, albo obmyśliwać. Stopniowo zacząłem wybierać się na dalsze wycieczki również bez samochodu. Pamiętam przejście 10 kilometrowej trasy spacerowej na obrzeżach miasta. Wrócić do samochodu trzeba było autobusem... To oznaczało oczywiście konieczność akceptowania uczyć lęku powodowanych ciągłymi wyzwaniami. Kosztowało mnie sporo energii. Nagrodą było to, że czułem się coraz pewniej w moich bardziej wewnętrznych kręgach bezpieczeństwa. Takim dużym przełomem, było gdy moja żona zaproponowała, żebyśmy polecieli samolotem na tygodniowe wakacje w cieplejsze okolice. To było około 6-7 miesięcy od rozpoczęcia choroby. Zgodziłem, się bo w sumie chciałem mieć takie wyzwanie, ale z drugiej strony w miarę jak termin się zbliżał nachodziły mnie coraz dramatyczniejsze myśli. Jakby wisiała nade mną czarna chmura. Ilekroć sobie o tym przypomniałem, lekko mnie to porażało. Na kilka dnie przed wylotem, nie wierzyłem, że to się w ogóle zdarzy. Wydawało mi się jakąś iluzją. Nie poddałem się jednak i wsiadłem do samolotu. Oczywiście paczka oxazepamu była głównym elementem mojego podręcznego bagażu. Póki co nie potrzebnym. Byłem lekko zlany potem, ale pamiętam, że jak już wystartowaliśmy to mi przeszło i poczułem się nawet dość fajnie -„wniebowzięty” ;). Wylądowaliśmy i było też było ok, pojeździliśmy trochę po okolicy wynajętym autem, pozwiedzaliśmy. Ale to nie koniec wyzwań. Zafundowaliśmy sobie wycieczkę morską. Tak się rozochociłem, że jak za dawnych lat wybraliśmy rozwiązanie traperskie. Nie dużym statkiem do najbliższej laguny, tylko małą rybacką łodzią trzy godziny w morze w jedną stronę. To było trochę za dużo. Z tej łodzi żywcem nie był gdzie uciec ani się schować! W dodatku wszyscy nawzajem się na siebie patrzyli. Rozważałem już różne scenariusze. Wyskoczenie za burtę, żeby wezwali straż przybrzeżna etc. Natrętne mysli i wizje przewalały sie jak sztormowe fale, które kiedyś chciały mnie utopić. Chciałbym, ale nie mogę powiedzieć, że je akceptowałem i ignorowałem. Nie, ja po prostu tam trwałem. To było wszystko na co mnie było stać. To musiało wystarczyć i ostatecznie wystarczyło. Na szczęście moja żona była cały czas przy mnie jakoś dodawała otuchy. Poza tym choć musiałem wyglądać fatalnie – oblewały mnie poty, to nie zrobiłem na nikim wyjątkowego wrażenia bo łódź mocno się kiwała i parę osób nabrało choroby morskiej. Reszta patrzyła na nas ze współczuciem. Tylko, że ja byłem blady i zlany potem z lęku... Po dopłynięciu na wyspę byłem tak wycieńczony, że nie mogłem wyjść z kabiny. Pamiętam, że goście, którzy kierowali łódką patrzyły na mnie z politowaniem. Tu na szczęście zaczyna się lepsza część opowieści. Bardzo zmartwiona małżonka zaproponowała, prawie z płaczem w głosie – musiało ją to kosztować prawie tyle co mnie - żebym spróbował może tabletki. To był jedyny raz kiedy użyłem jej w kryzysowej sytuacji. Warto było. Poczułem się o tyle lepiej, że skusiłem się nawet na płetwy i pływanie! Oprócz leku na pewno zadziałało jakieś pozytywne sprzężenie związane z poczuciem zwycięstwa. Podróż powrotna była również niezwykle trudna... Tym razem na szczęście z uwagi na fale, od których robiło mi się niedobrze. Fantastyczne uczucie. To była najbardziej cudowna obrzydliwa choroba morska w moim życiu! Tak zrobiłem kolejny krok do przodu. Wiedziałem, że daje radę. Coraz mniej się przejmowałem chorobą, a coraz bardziej zajmowały mnie inne sprawy co oczywiście z kolei wpływało na poprawę samopoczucia. Jeszcze napiszę.
Odnośnik do komentarza
Wiesz co dzidzia wydaje mi się, że pierwszego miesiąca jeszcze miałam, a potem na kolejne trzy się zatrzymała, lekarz wycofał mi sulpiryd i zastąpił rexetinem no i teraz czekam. Jak coś się wydarzy....:) powiem Ci po jakim czasie *ciężkie dni wróciły* Na szczęście mnie inne dolegliwości uboczne związane z sulpirydem ominęły. Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Witam:) Chce wam przekazać strone skąd ściągam nagrania mp3 za free,to tak kiedy się nudzicie i nie wiecie co macie ze sobą zrobić ;) Poza tym polecam słuchanie muzyki relaksacyjnej na tej stronie też można znaleść takie melodie ,myśle ,że każdy znajdzie cos dla siebie .Pozdrawiam i życze miłego słuchania :) http://mp3.teledyski.info/index.html?strona=1&file=global&dalej=true&text=muzyka+relaksacyjna&name=eplik
Odnośnik do komentarza
Mam 27 lat,choruje na nerwice od 7 lat.Choroba ta również i moje życie zmieniła w koszmar.Na początku jeżdziłam od lekarza do lekarza,w końcu Neurolog kazał mi się zgłosić do Psychiatry.Okazało się że mam silną nerwice lękową i depresje,miałam myśli samobójcze i trafiłam do szpitala ,przetestowałam wiele leków.Przez dwa lata nie wychodziłam sama z domu,w końcu zaczęłam brać Afobam i anafranil ,zaczęłam czuć się lepiej,ale to nie znaczy dobrze bardzo chciałam mieć dziecko,kiedy zaszłam w ciąże odstawiłam wszystkie leki.Ciąża i dziecko okazały się moim najlepszym lekarstwem,przez trzy lata czułam się w miarę dobrze.Niestety wystarczyła mała tragedia w moim życiu i znowu to samo.Moje objawy to;zawroty głowy,nogi robią mi się jak z waty,pieczenie ciała,ściski w gardle,brak oddechu,strach przed śmiercią itp.Obecnie biorę cital jest lepiej ale wiem że ta choroba będzie mnie prześladowała już do końca życia.Współczucia dla wszystkich osób chorujących na nerwice.
Odnośnik do komentarza
(gabriell. Przed zastosowanie terapii chorowałem około miesiąca o ile dobrze pamiętam. Od samego początku szukałem sposobu wyjścia. Chyba nigdy nie zaakceptowałem ograniczeń jakie ta choroba narzuca...) Kończę swoją historię. Jakiś czas później poprzez grupę przyjaciół z pewnej międzynarodowej organizacji dobrej woli, z którą czasem byliśmy w kontakcie poznałem George’a. Osiemdziesięcioletni sympatyczny starszy pan okazał się być byłym amfetaministą i alkoholikiem. Brał od czasu studiów medycznych. Amfetamina była wtedy łatwo dostępna i traktowana jako rodzaj dopalacza. Po siedemnastu latach przerzucił się na alkohol i pił wraz z żoną jeszcze lat kilkadziesiąt. Nie chcę wchodzić w jego historię. Ważny jest fakt, że wyszedł z tego nałogu! George ze zrozumieniem przyjął wysłuchał moich problemów, dzieląc się przy okazji swoją historią. Zaproponował bym spotkał się z jego zaufanym psychiatrą -może uda się przyspieszyć wyzdrowienie. To było około 9 miesięcy od rozpoczęcia choroby. Czułem się już dość dobrze, ale chyba naszedł mnie kolejny lekki kryzys zmęczenia. Tyle walki, tyle czasu i ciągle jeszcze nie jest tak całkiem normalnie. Spróbowałem. Psychiatra okazał się także psychoanalitykiem. Zaproponował kozetkę i zwierzenia z historii dzieciństwa. Coś opowiadałem, ale ostatecznie uznałem to za stratę czasu. Nie widziałem w dzieciństwie żadnego klucza. Wszystkie problemy jakie mogłem sobie skojarzyć wynikały raczej z nadmiernej skłonnościa do niepokoju, a nie odwrotnie. Nie nalegał. Zaproponował tylko, żebym spróbował leków antydepresyjnych. Nazwy szczerze mówiąc nie pamiętam. Więcej się u niego nie pojawiłem, ale leku i owszem spróbowałem. Brałem kilkanaście dni. Oczywiście napięcie związane z braniem leku wzrosło i czułem się trochę niepewnie. Po kilku dniach miałem wrażenie, że rzeczywiście mniej jestem skłonny do niepokoju, ale jakby to było sztuczne ograniczenie, jakby coś trzymało mnie na postronku. To śmieszne ale wydawało mi się że moje uczucia były wbite na pal od którego nie mogą się oddalić. Trudno powiedzieć, czy były to związane działaniem leku, czy tylko moja wyobraźnia uczuciowa związana ze zwiększonym napięciem. Dość, że uznałem, że to nie ma sensu i lek odstawiłem. To był już w zasadzie koniec choroby. Jeszcze jakiś czas – rok, dwa musiałem poszerzać swoją strefę bezpieczeństwa, żeby móc podróżować samemu pociągiem na dłuższe trasy, później samolotem. Było to o tyle trudne, że okazji było mniej. W końcu nie co chwilę lat się samolotem na inny kontynent. To zadziwiające jak bardzo byłem przywiązany do takich kręgów, wyjście poza które ciągle powodowało niepokój. Stopniowo to jednak zanikło. Mogło pewnie szybciej, gdyby częściej nadarzały się odpowiednie wyzwania. Wróciliśmy do Polski, urodziły się dzieci, wybudowałem dom. Mówiąc krótko wrócił wir zajęć, to był ostateczny krok do zdrowia. Nie wiem kiedy poczułem ostatecznie normalnie, pewnie jakieś rok, półtora po rozpoczęciu choroby. Czy jestem całkowicie wolny od niepokoju? Oczywiście nie. Zdarzają mi się momenty zwiększonego niepokoju. Raz na kilka miesięcy zdarza mi się, że nawet pot mnie obleje gdy jestem w jakiejś trudnej sytuacji, zwłaszcza gdy się zapakuje w jakieś duże wyzwania w pracy, czy przegnę pałę ze zobowiązaniami. Ale każdy tak przecież ma od czasu do czasu. Może nie jestem stworzony to bycia spadochroniarzem czy grotołazem. Ten poziom adrenaliny byłby dla mnie za duży. Choć kto wie. Bardzo się uodporniłem. Mam swoje techniki i wiem, że uczucia lęku przechodzą, gdy się na nich człowiek nie skupia. Z tym doświadczeniem taką na prawdę traumatyczną sytuację mógłbym przetrwać lepiej niż niejeden nieświadomy siebie „kark”. Póki co jednak takich sytuacji nie szukam ;). Na koniec jeszcze powiem coś co może wydać się trudne do zrozumienia gdy się jest jeszcze po uszy w tej chorobie. Otóż jestem w sumie zadowolony, że było to moim udziałem i że przez to przeszedłem. To mi dało wgląd w siebie i także wgląd w innych ludzi. Zrozumienie życia. W jakiś sposób zakłóciło moją karierę zawodową, zaburzyło pewne plany. Ale pozwoliło zrozumieć, że nie to jest najważniejsze... Spróbuję posklejać te wszystkie kawałki, które pisałem i umieścić na jakimś blogu. Może to będzie wsparciem dla kogoś. Będę starał się też pisać coś na forum.
Odnośnik do komentarza
czesc g9999 dziękuję Ci za historię- muszę przyznac ze Twoje porady bardzo sie pokrywają z moimi własnymi spostrzeżeniami! ja też szukałam od początku wyjścia - i myślę,że jestem na dobrej drodze do osiągnięcia całkowitego sukcesu to niesmaowitej pracy nad sobą wymaga ale da sie!! mnie też nerwica wiele dala!! to była/jest lekcja dla mnie!! więc zapewne musiałam ją przejśc DO WSZYSTKICH KTÓRZY MĘCZĄ SIĘ Z NERWICĄ: nie załamujcie się i nie traćcie nadziei!!! aha i nie wierzcie za bardzo w porady psychologów itd. sami probójcie !! bądźcie dla siebie trenerami!! sami szukajcie najlepszej metody! i nigdy nie traćcie wiary ze moze byc dobrze!! ola
Odnośnik do komentarza
Gość aliskaa
dzidzia: ja bralam sulpiryt prawie dwa lata i wcale nie mialam miesiaczki tylko melkotok, po odstawieniu wrocila w ciagu 3 miesiecy i bylo juz ok, sulpiryt pozwolil mi zwalczyc chorobe na kilka lat i stanac na nogi, niestety w ostatnim czasie mam nawrot, ale juz lzejszy niz poprzednio. nie poddaje sie jednak tylko walcze na nowo. oby skutecznie:) pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Gość `Stella241182
mam takie pytanko,wielu z was pisze że ma problemy z oddychaniem ale tylko w momentach silnego strachu lub paniki.Ja mam tak co dzień krótki oddech i ciągły brak powietrza,nie wiem już czy to jest na tle nerwowym czy mam problemy z układem oddechowym.Jeśli ktoś z was ma podobne objawy to proszę o odpowiedż.
Odnośnik do komentarza
hej, Stella241182, ja mam tak jak Ty chyba że mam gorzej. Mam uczucie że nie moge oddychać, co jakiś czas muszę brać bardzo głębokie oddechy a jak wiadomo gdy się bierze głębokie oddechy jeden za drugim to tworzą sie zawroty głowy. Teraz doszło do tego ze ma taki dziwny kaszel jakbym miała coś w gardle. Byłam z tym u lekarza i powiedział ze to na tle nerwowym bo po przebadaniu nic nie wyszło, pani psycholog powiedziła że jest to objaw nerwicy i kazała mi ćwiczyć: wdech na trzy a wydech na siedem na początku mówiła ze to będzie trudne ale powoli i da sie to zrobić i wtedy oddech sie uspokoi. Moją wadą jeste jeszcze to że dość szybko mówię i jak mówię to na jednym wdechu więc to też jest uciążliwe. Mam jeszcze zamiar zrobić perześwietlenie klatki piersiowej w tym płuc.
Odnośnik do komentarza
Gość Stella241182
edzia bardzo dobrze cię rozumiem ja też próbowałam uczyć się tych oddechów ale nic z tego.I ja też bardzo szybko mówię ,czasem wydaje mi się że przestane oddychać.A co do tego prześwietlenia to ja już robiłam i wyszło że z płucami jest wszystko ok.mam nadzieje że u ciebie też będzie dobrze,i że nie przestaniemy oddychać powodzonka.
Odnośnik do komentarza
Stella241182,o tym że mówię na jednym oddechu powiedzało mi kilku lekarzy, a jak pojawi się steres to czasem mam wrażenie że mnie zatyka. meczące jest to bardzo bo nawet nie mogę z kimś normalnie porozmawiać . Te głupie mysli zawładnęły moją psychiką. teraz próbuję uczyć sie oddychać przeponą bo tak naprawdę nie umię tylko oddycham górną częścią ciała, moja koleżanka jest vspecjalistką od emisji głosu i oddechu i dała mi takie zadanie abym czyała dziecią kiążki , szczególnie wiersze i robiłą to bardzo powoli i na głos. trzeba spóbować wszystkiego, ale uważam ze trzeba chodzić na terapię. A ty odwiedzasz psychologa?
Odnośnik do komentarza
Gość Stella241182
edzia jak byłam w ciąży to chodziłam do psychologa całe dziewięć miesięcy ale wydaje mi się że mi nie pomógł a wręcz przeciwnie bardzo mnie wkurzały te wizyty,myślę że przy depresji psycholog może być przydatny ale przy nerwicy lękowej lepsza jest psychoterapia,chociaż ja nigdy nie byłam.a ty od jakiego czasu już chorujesz i masz nadzieje na to że wyzdrowiejesz ,najważniejsze a zarazem najtrudniejsze jest pozytywne nastawienie psychiczne w walce z chorobą.A ty jesteś teraz na lekach jak tak to na jakich i czy one ci pomagają.A tak na marginesie to fajnie jest móc pisać z takimi ludżmi jak ty bo chociaż wiem że mnie rozumieją.
Odnośnik do komentarza
Stella241182, ja nie biorę leków, czasem piję melisę albo wezmę coś homeopatii. u mnie leki pojawiły się jakieś 5 lat temu. chodziłam na terapię przez 4 lata nie pomogło nic no może troch, później zmieniłąm psychologa i było super ale niestety sprawy osobiste nie pozwoliły jej na prowadzenie dalszych terapi powiedziął mi ze jak sobie wszystko ułoży to zadzwoni, więc umówiłam sie z kolejnym psychologiem jest to osoba z wielkim doświadczeniem jeżeli chodzi o nerwicę i o lęki, pracuje ztakimi liudźmi, otwiera mi oczy na wiele spraw ale na razie to jest kropla w morzu bo jest to za krótki okres. oczywiście byłąm u psychiatry ale od razu skierował mnie do psychologa bo leki nakurat u mnie nie są dobrym rozwiązaniem (dużo prowadzę samochód). I w sumie to chorubsko przewróciło moje życie do góry nogami, wszystkiego sie boję i wogóle jest do d.... najciekawsze w tej chorobie jest to że objawy cielesne nie skupiają sie tylko w jednym punkcie ale wędrują sobie tzn. przez jakiś czas atakują głowę, że myśli sie o wylewie, raku itp i kiedy już przywykniemy do tego bólu puszcza nas i wędruje w inne miejsce np serce i tak w kółko. bo jakby był to objaw jednego miejsca ciąge to po jakimś czasie jesteśmy w stanie go zignorować a tu własnie jest inaczej .
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×