Skocz do zawartości
kardiolo.pl

Nerwica lękowa - jak z nią walczyć?


Gość aga

Rekomendowane odpowiedzi

Marion, piszesz troche niejasno. Rozumiem, że jesteś w trakcie nurtujących Cię wspomnień z jakiegoś mrocznego okresu życia - śmierć mamy, gwałt... A, to pewnie na tej terapii o tym mówisz, już rozumiem. No tak, traumatyczne przeżycia sprzed lat niestety w późniejszym okresie życia dają nam do wiwatu... Widzę, że jesteś świadoma tego, że nerwica dopadła Cię, kiedy organizm wypoczął po (stresującej prawdopodobnie) pracy. Bo to tak właśnie jest. Na początek dam Ci radę : nie wczytuj się w ulotki (ja niestety tak robię i źle na tym wychodzę), a już tym bardziej nie dawaj do czytania kolezankom, które wpędzają Cię w jeszcze gorszy stan. Ludzie z nerwicą dają sobie wmówić wszystkie choroby świata i w dodatku odczuwają wszystkie objawy tych chorób. Nie sądzę, żeby ludzie ze schizofrenią byli świadomi jej posiadania... Dharma na pewno objaśni Ci to dokładnie, jak tylko skończy to swoje pakowanie waliz i prasowanie:)A tym czasem powtarzaj sobie: NIE MAM ŻADNEJ SCHIZOFRENII!!!
Odnośnik do komentarza
Witam, kiedyś odwiedzałam tą stronę jako ,job,teraz chcę skrótem od imienia więc ,gabi,.Chciałam wrócić do tematu dzieciństwa przy boku ojca alkoholika którego też miałam nieszczęście doświadczyć. Mój tata był wspaniałym człowiekiem, pracowitym dbającym o rodzinę ale tylko kiedy był trzeźwy ale niestety jak Go dopadło to nie trzeźwiał nawet przez tydzień nigdy nas nie bił ale często kłócił się z mamą . Ja jako mała dziewczynka bardzo to przeżywałam nawet będąc w szkole myślałam czy tata będzie pijany czy nie.Będąc już w domu jak taty nie było trzęsąc się cała czekałam w jakim stanie wróci i czy pójdzie zaraz spać czy będzie kłótnia.Nawet będąc już osobą dorosłą nie opuścił mnie ten strach przed pijanym tatą,niestety mój tata nawet będąc już po dwóch zawałach nie przestał pić i w 1995r trzeci zawał Go zabił.Mimo że zgotował nam takie życie przeżyłam bardzo Jego odejście i wtedy zaczęły się pierwsze duszności ,ale nie przyszło mi do głowy że to może być nerwica .Po dwóch latach wyszłam za mąż zaszłam w ciążę którą poroniłam w 21 tyg. po 2 latach następna ciąża i poronienie w 20 tyg. przyczyna niewydolność szyjki macicy.I dopiero tu się zaczęło naprawdę kołatanie serca duszności i przeróżne badania ,ale nikt nie powiedział,że to nerwica w 2001r kolejna ciąża i leżenie całe 9 mies. Urodziłam synka a wraz z nim pojawił się strach o jego zdrowie może jestem przewrażliwiona ale dla Niego zrezygnowałam z pracy .Obecny rok zaczął się fatalnie 8 01 zmarł nagle mój teść i wtedy powróciła nerwica ze wzmożoną siłą ( kumulacja ze wszystkich lat )i dopiero po tylu latach dowiedziałam się że mam nerwicę na którą teraz się leczę .Przepraszam że zanudzam Was własnymi problemami ale mam głęboką nadzieję że jak wyrzucę to z siebie to będzie mi lżej i łatwiej sobie z tym poradzę.Od września mój synek idzie do zerówki dla pięciolatków a ja do pracy i tu niby radość ale i ogromny stres jak my sobie poradzimy czy on będzie chciał tam chodzić.Na razie muszę kończyć bo umówiłam się z siostrą w markecie za godziną a jestem jeszcze w piżamie i z turbanem na głowie. Pa zaglądnę tu później.
Odnośnik do komentarza
Najwyraźniej mam dziś dyżur przy komputerze, jako jedyna ze *starych* nerwusów:) A to dlatego,że przeglądam najświeższe zdjęcia, bo chcialam dziś zawieźć do fotografa. Zdjęcia to moja pasja, szkoda, że wywołanie tyle kosztuje... Ale nie o tym chciałam. Gabi, widzę, że Ty też masz za soba okropne *wspomnienia rodzinne*. Ja miałam miłe dzieciństwo, ale nerwica i tak daje mi w kość. Ostatnio serducho mi dokucza niemiłosiernie, w dodatku pojawiają się mnyśli (natrętne), czy to aby na pewno nerwica... Dziś mam mrowienia w tyle głowy, jakby ciarki mi przechodziły, ale nauczyłam się już odpowiednio reagować na te objawy. Znam je już jak własną kieszeń i po prostu staram się ignorować, ile wlezie:)Udaje mi się to w zależności od aktualnego humorku, czyli raz na wozie, raz pod wozem. Ja też mam synka, 7 -letniego, jedynaka, idzie we wrześniu do szkoły, a ja razem z nim. Pracuję w tej samej szkole, w bibliotece. Też przeżywam, tak jak Ty, kochana. Wiem co to znaczy bać się o zdrowie dzieciaka. Nadal nie nauczyłam się rozumu w tym względzie i odchodzę od zmysłó przy każdej jego chorobie. I tak samo bałam się, jak sobie poradzi w przedszkolu (zaczął chodzić w wieku 5 lat). Teraz mam te same obawy, bo zacznie się szkoła, praca... Znam to na pamięć. Oczywiście jak zwykle wiem, że wszystko się ułoży. I Ty też o tym wiesz, prawda? Tylko, że my musimy najpierw zamartwiać się o wszystko, przeżyć jeszcze przed faktem, przeanalizować, nawymyślać najczarniejsze scenariusze... Taki nasz los. Tylko potem to odchorujemy, niestety. Ale przeżyjemy, jak zwykle:) Trzymaj się.
Odnośnik do komentarza
DO DORY Wielkie dzięki za miłe słowo , ZA WSPARCIE , mam nadzieję,że dam sobie radę i napewno teraz już wiem bedę tu codziennym gościem, poza tym mówiłam , czytając niektóer wypowiedzi , czuję się jakbym to ja je pisała, *niesamowite* uczucie przeżywać to samo co inni.......
Odnośnik do komentarza
Widze że każdy kto odwiedza tą strone jest po leczeniu albo w trakcie twrapi,tylko ja nie mam odwagi zeby się wybrać do lekarza.Wydaje mi sie to bez sensu,ja znam przyczyne mojego złego samopoczucia,moich lęków.Czy lekarz mi pomoze?Wydaje mi sie że nie,bo niby jak?przeciez nie znajdzie mi pracy i nie bedzie za mnie wszystkiego robił.. Może to jest kwestia czasu, moze to samo przejdzie w dniukiedy osiągne to czego chce czyli dostane do ręki dyplom i znaje prace która mnie usatysfakcjonuje. Kiedy ja mnam chandre moge jedynie zamknąć sie w pokoju i z niego nie wychodzić dopóki przygnębienie nie minie,a wy przynajmniej macie sie do kogo zwrócić.więć wydaje mi się ze jedynym wyjsciem dla mnie jest tylko czekanie aż coś w moim życiu sie zmieni. Przeciez podobno można z tym żyć?! Dopoki nie weszłam na tą strone i nie przeczytałam tego co piszecie,myślałam że wariuje że już do niczego sie nie nadaje,teraz jest mi dużo lepiej bo wiem że nie tylko ja cierpie i nie tylko ja przezywam taki stan lęku przed wszystkim co mnie otacza
Odnośnik do komentarza
Nie ma za co, Marion. Czułam to samo, co Ty, gdy tu trafiłam - w lipcu. Forumowicze pomogli mi bardzo, byłam wręcz w euforii, kiedy przeczytałam, że inni czują to, co ja. Pomyślałam, że moje osamotnienie się wreszcie skończyło i mogę porozmawiać z ludźmi, którzy dokładnie wiedzą, na czym problem polega. Bo przeżywaja to samo. Nie mogę powiedzieć, żeby pisanie i czytanie postów mnie cudownie wyleczyło. Mam chwile zwątpienia, ale nigdzie nie znajdę tak skutecznych pocieszycieli:)... a właściwie pocieszycielek, bo mężczyźni zaglądają tu tylko na chwilkę. Pewnie mają silniejszą psychikę mimo wszystko:)Pisz jak najczęściej, co Cię aktualnie dręczy, takie wyżalenie się jest bardzo pomocne. A my doradzimy, jeśli tylko potrafimy. Staraj się jak najczęściej odpychać od siebie negatywne myśli i powtarzaj sobie, że nic Ci nie dolega. Ja też to dziś będę praktykować, bo znowu coś mnie kłuje to tu, to tam... No i jakieś ciarki mi chodzą po tej biednej głowie... Ale też zmieniła się pogoda. To na pewno ma nas wpływ. A jeśli nawet nie, to sobie to wmówmy:) My tu doradzamy sobie wzajemnie, żeby ciągle czymś się zajmować, odwracać myśli od dolegliwości, zbliżającego się lęku. Musimy też przełamywać się i często wychodzić z domu, na zakupy, do przyjaciół. Ja nawet wychodząc do - szczerze mówiąc nielubianej - koleżanki, też czuję się lepiej (chodzę bo ma dziecko w wieku mojego syna i spotykamy się już od dawna). Kiedy z nią rozmawiam, to zapominam o dolegliwościach. Jakoś tak mijają jak ręką odjął. Może dlatego, ze zna plotki z całej okolicy i nigdy nie przestaje mnie dziwić, skąd ona to wszystko wie???:) Głowa do góry! Uśmiech na twarz, bojowa mina i damy radę! Jeszcze zapomniałam napisać, że jak pewnie zauważyłaś - leki, zwłaszcza psychotropy, a nawet uspokajające - odradzamy. Ale nie znam tych, które Ty bierzesz. Nie wiem, jakie mają działanie, ani kto Ci je przepisał. Może napisz więcej szczegółów. A jak tam *stare* forumowiczki? Mała, co u Ciebie? Renia, Dharma?
Odnośnik do komentarza
Moje leki są typowo uspakajające, wyciszają- chciałabym je odłożyć , ale czekam na mojego psychiatrę który mi zapisał.Co do euforii, tak to właśnie to uczucie.Moje życie było bardzo ciężkie, wieku 16 lat straciłam mamę, został mi na wychowaniu 6 letni brat oraz tato- ktory topił i topi smutek w akoholu, zostałam zgwałcona u cioci na wakacjach,poźniej mój mąż, z którym byłam tylko rok, gdyż strasznie mnie bił, i zostawił jaik sie urodziła moja ćorcia, była twarda ,dawałm radę ze wszystkimi przeciwnościami losu - aż do 02.07.07- zaczęło sie od pogotowia(skurcze przełyku)- lekarz internista - objawy somatyczne - nerwica, konsultacja z psychiatrą. Po spotkaniu z psychiatrą zaczęło się , okazało się ,że po krótkiej romowie z lekarzem uruchomił on cały mechanizm emocji, jak narazie wierzchołek góry lodowej- ale terapia pomaga. sesja po sesji poruszamy tematy- raz gorzej mija tydzień (stany lękowe), raz lepiej , ale dzięki Wam mam nadzieję na coraz to lepsze dni.
Odnośnik do komentarza
Czy ktoś z was był w ostatnim czasie w Centrum Terapii Nerwic w Mosznej.Jak tam teraz jest??Byłam tam w 1999r.Po tej terapii czułam się dobrze.Ale się skończyło i trzeba znów tam zaglądnąć .Niech ktoś napisze jeśli ma jakieś świeże wiadomości na temat tego ośrodka.
Odnośnik do komentarza
Gość illusioned angel
Przeczytałam artykuł, do którego link podała Dharma i doszłam do wniosku, że zdecydowanie potrzebuję pomocy. Samo wypadanie płatka zastawki i pojedyncze ataki nerwicy (trzęsienie, duszenie, drętwienie, kołatanie itp) często kończące się wizytą pogotowia byłyby jeszcze do zniesienia, ale trwające kilka dni duszności nasilające się przy wyjściu z domu, dławienie w gardle z każdą chwilą spędzoną dłużej poza domem, lęk przed zostaniem samej nawet na pare minut, panika przed snem, że się nie obudzę, ciągłe uczucie zmęczenia, mdłości, uczucie wiotkich mięśni, brak apetytu to już było nie do wytrzymania. Odliczałam godziny do końca dnia z nadzieją, że następnego będzie lepiej, ale nie było. Udałam się więc do lekarza-autora tego artykułu stwierdził depresję z lękiem panicznym, przepisał leki antydepresyjne i xanax. Może uda mi się znów normalnie egzystować. Mam 19 lat i znów chciałabym cieszyć się życiem, spokojnie rozpocząć studia w październiku, a nie odczuwać nieustający lęk.
Odnośnik do komentarza
To znów ja. Na chwilę, bo muszę wreszcie się chyba iść przewietrzyć. Od dwóch godzin czytam książkę i siedzę w domu (powinnam napisać odwrotnie:). Właśnie stwierdziłam, że prócz mrowienia, cierpnięcia skóry na głowie, czuję dziś zawroty. Narazie lekkie, ale boję się, żeby w jakąś paniczkę nie wpaść, nie nakręcić się za bardzo... Czy wy też kiedykolwiek miewacie zawroty *głów*? Odebrałam dziś wyniki badań. Z tego, co mi pani w laboratorium powiedziala, to wszystko mam w normie ( a chyba się zna n a tym). Wydałam sobie 80 zł. żeby się dowiedzieć że wszystko mam w normie... Wiem, głupia jestem, że tak mówię. Powinnam się cieszyć, że dobre wyniki, a ja się złoszczę. Ale szczerze mówiąc miałam taką cichą nadzieję, że coś tam w tej mojej gospodarce hormonalnej szwankuje, przynajmniej przyczynę moich cierpień bym znała. No widzicie. Niby wiem, że nerwicę posiadam, ale moja egzystencja polega na wiecznym niedowierzaniu. Nie ma się co dziwić zresztą, skoro człowiek bez przerwy odczuwa autentyczne dolegliwości... Wiem, że wy też lubicie sprawdzać się na różnych badaniach, to nie tylko ja. Oj, teraz to naprawdę mi świat zawirował przed oczami. No, ciekawe. Coraz to nowe atrakcje... Pa!
Odnośnik do komentarza
DORO kochana jak dobrze, że na posterunku jesteś:-) Rzeczywiście *stare forumowiczki* coś nawalają. Ja też biję się w piersi, ale kurcze na nic czasu ostatnio nie mam. Staram się przynajmniej czytać wieczorami co u Was i myślę, że jestem na bieżąco, no ale na rozpisywanie się to już mi czasu nie starcza. No a wszystko przez to pakowanie :-) Kurcze 2 miesiące tu byłam a mam o tyle więcej rzeczy, że nie wiem jak się zmieścić w limicie samolotowym 20kg na osobę :-) No i tak upycham co gdzie wlezie, ale i tak jeszcze sporo do zrobienia mi zostało. Sprzątam też mieszkanie tak generalnie, bo Marcin 3 dni po powrocie z Polski wyprowadza się do innego, no a to trzeba zostawić w nieskazitelnym porządku. A on, jak na prawdziwego mężczyznę przystało, woli abym to ja zrobiła ten porządek przed wyjazdem niż on potem :-) No ale nawet się tak bardzo nie buntuję, bo przynajmniej mam zajęcie i czas szybko leci. No i jeszcze, jak to ja, na ostatnią chwilę zostawiłam zakup prezentów i tak sobie od wczoraj biegam od sklepu do sklepu i nadal wszystkiego nie mam. Ale jeszcze jutro :-) Jeśli o zdrówko chodzi to mam oczywiście różne *niedyspozycje*, ale ogólnie nie jest źle. Dobrze Doro, że zrobiłaś te badania i że są ok, choć wierzę, że to też może wkurzyć, bo chciałoby się leczyć coś konkretnego. Ale pomyśl sobie sama jak źle byłoby Ci dopiero wtedy, gdybyś się dowiedziała, że naprawdę coś jest nie tak. Dopiero byś się nakręcała. Tak że z dwojga złego, chyba lepiej w tę stronę :-) Jeśli chodzi o zawroty głowy, to ja też to mam. Zresztą u mnie od tego wszystko się zaczęło i wylądowałam na neurologii w szpitalu. Teraz już tak bardzo się tym nie wkręcam, bo wszystkie badania głowy mam ok. Ale myślę, że może to być niskim ciśnieniem, a Ty też kiedyś pisałaś, że masz niskie, więc jeśli do tego dojdzie jeszcze kiepska pogoda, to może być od tego. No albo *tylko* z nerwicy, ale wtedy pozostaje tylko nie nakręcać się, bo zawroty miną a Ty będziesz w gorszym stanie przez nerwy. Tak, że przewietrz się (może to od tego siedzenia cały dzień w domu i przed komputerem?) i głowa do góry:-) (Chyba to nawet adekwatne do zawrotów :-) DO WSZYSTKICH NOWYCH NERWUSÓW - myślę, że to bardzo dobrze, że trafiłyście na tą stronę. Ja odkąd tu piszę z moimi wspaniałymi koleżankami czuję się dużo lepiej. Nawet gdy jest źle, to wiem, że mam możliwość podzielić się tym z kimś *po fachu* w *tych sprawach* (ale to zabrzmiało mądrze :-), ale chyba wiecie o co mi chodzi). Zaglądajcie do nas częściej i piszcie o tym co Was boli, bo po 1. ulży Wam, a po 2. może nasze słowa (osób też dotkniętych nerwicą) dodadzą Wam sił. Piszcie też o tym co dobre i radosne, bo my tu staramy się dzielić się nawet takim zwykłym życiem, a nie tylko skupiać na chorobie. Bo co jest największym błędem nerwusów? Skupianie się na sobie i na swoich dolegliwościach! Dlatego musimy się od tego odciągać. Niestety, jak pisałam wyżej jestem teraz bardzo zajęta przed wyjazdem (wracam z Anglii do Polski - informacja dla tych, co by nie wiedzieli o czym piszę:-) i teraz też muszę już kończyć moje *pisanko*, ale powiem Wam jedną ważną rzecz, do której zainspirowała mnie wypowiedź Bożeny. Zacytuję: *Kiedy ja mnam chandre moge jedynie zamknąć sie w pokoju i z niego nie wychodzić dopóki przygnębienie nie minie,a wy przynajmniej macie sie do kogo zwrócić.więć wydaje mi się ze jedynym wyjsciem dla mnie jest tylko czekanie aż coś w moim życiu sie zmieni*. Bożenko (i inne nerwusy) to, co napisałaś, to jest najgorsza rzecz jaką my (dotknięci tym problemem) możemy robić!!!! Nie możemy siedzieć zamknięte w pokoju i czekać, aż coś sie (samo) w naszym życiu zmieni. Ta choroba, to jest dolegliwość naszych dusz i ona sama się nie zmieni. Siedzenie w 4 ścianach będzie ją tylko pogłębiało. Musimy wychodzić do ludzi, zajmować się tym, co nas cieszy, nawet wtedy, gdy jest cholernie ciężko. To czyni nas silniejszymi i daje poczucie, że panujemy choć w pewnym stopniu nad swoim życiem. A takie zamykanie się przed światem tylko *zachęca* nas do rozpamiętywania swoich kłopotów, myślenia nad dolegliwościami i zamartwiania się. Wiem, że nieraz jest ciężko, ja też to przechodzę. Ale dlatego wiem co mówię. Sama tego doświadczyłam. Nie masz siły/odwagi wyjść nawet na spacer? To wyjrzyj chociaż przez okno, podpatrz sąsiadów, zastanów się co u nich słychać, obgadaj w myślach ubranie idącej ulicą dziewczyny, itp. Próbujcie ze wszytkich sił nie myśleć o swoich kłopotach. Ale nie zapaminajcie myśleć o sobie, w sensie relaksu, odpoczynku, słodkiego *co nieco* :-) i innych przyjemności. Trzymajcie się nerwuski i nie dajcie wygrać nerwom. A jak Was już dopadnie (bo to niestety tak lubi działać), to po gorszych chwilach podnoście się z myślą *przetrwałam i dzięki temu jestem silniejsza!* Życzę Wam więcej optymizmu. I sobie też, bo wiem, że latwo się pisze, a trudniej stosuje to do siebie. Ale trzeba próbować, bo tylko to będzie nas czyniło mocniejszymi! No i tym pozytywnym akcentem kończę i biorę się znów do roboty. DHARMO jak pakowanie? Zmieścisz się w torby, czy masz ten sam kłopot co ja i te torby jakoś takie dziwnie małe :-)? Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko dobrze i ten wyjazd nie przytłacza Cię za bardzo. Ale jakby co to nie myśl o tym co dobrego zostawiasz, ale o tym, co dobrego czeka Cie w Gorzowie. A ja jestem pewna, że znajdziesz wiele takich miłych rzeczy i łatwiej będzie Ci jechać. No bo przecież jadąc do *dobrych rzeczy* nie można się smucić. A do mamy i taty to TYLKO 4 godziny jazdy a nie pół świata (Afryka, pamiętasz? :-). RENIU a Ty gdzie się podziewasz? Dziewczynki Cię wzięły za zakładnika?? Nawet bym się nie zdziwiła :-) Dzieci mają różne pomysły :-) Całusy dla Was wszystkich! papa
Odnośnik do komentarza
Moje problemy zaczęły się niedawno, od złego samopoczucia i zawrotów głowy. Badania i wizyty u laryngologa, neurologa, okulisty nic nie wykazały. Jestem zdrowa ale nadal nie mogę sobie poradzić. Mam kłopoty ze snem, a każde wyjście z domu oznacza dla mnie wielki stres nad, którym już nie umiem zapanować. Bardzo się zmieniłam, odwróciłam od kolegów i koleżanek, a ten stan źle wpływa na naukę. Proszę jeżeli znacie jakieś metody, cudowne wyjście napiszcie!
Odnośnik do komentarza
MAŁA! Nareszcie się odezwałaś! Nawet nie wiesz, jak się cieszę z Twojej *wizyty* i tego ,co napisałaś. Naprawdę czuję się pocieszona i podniesiona na duchu. Bo taki optymizm dziś z Ciebie emanuje, wyraźnie natłok zajęć Ci służy.Ja niestety nie w formie. Z godziny na godzinę coraz gorzej. Oprócz zawrotów głowy mam jeszcze mrowienia w tylnej części głowy, po bokach także.Nawet czuję *mrówki* po bokach twarzy! I czułam już jak zbliżał się ataczek lęku. Ale...zaczęłam ćwiczyć, wyszłam na powietrze, a nawet wykąpałam się, i nieźle poprzeklinałam, ten parszywy los (pomodliłam się też:). Teraz zjadłam kolację, bo z tym jedzeniem przez ostatnie dni też mam dziwnie. Kila razy dziennie mnie mdli. No i jakoś się nie daję. Próbuję przynajmniej. Masz rację, że to może wina pogody, a ciśnienie zdaje się mam jednak w normie. Lekarz mi mierzył i było takie jak powinno. Coś mi się zdaje, że nie warto było kupować ciśnieniomierza w tesco:) Po przyjściu od lekarza mierzyłyśmy sobie z mamą i... ja miałam 100/68, a u lekarza 120/80:) W dodatku za każdym razem mierzy inaczej. Może też czuję się gorzej bo zbliża mi się okres wielkimi krokami. A najprawdopodobniej to wina nadmiernego przeżywania różnych spraw. I skupiania się ostatnimi czasy na dolegliwościach niestety. Co zrobić? Nie chcę, odganiam natrętne myśli, ale organizm i tak odreagowuje. Coś za coś. To, co napisałaś Bożence to oczywiście rada niezbędna dla każdego nerwusa. Popieram w 100%. Miałam o tym wspomnieć, ale widocznie coś przeoczyłam. Jakaś nadpobudliwa dziś jestem, wyraźnie podenerwowana, coś mnie rozpiera. Życzę Ci Mała wszystkiego dobrego, pakuj się dalej. A podróż będzie ok! Ja zmykam, bo faktycznie zbyt długie przebywanie przed komputerem przy zawrotach glowy mi nie służy. Pa!
Odnośnik do komentarza
Witam. Na nerwicę lękową cierpię od 2001r. Przechodziłam już chyba przez wszystkie możliwe jej etapy, miewałam dokładnie wszystkie opisane przez was objawy, dolegliwości, lęki aż po panikę włącznie. A co najgorsze dalej w tym tkwię po uszy. Z początku jak wielu z was szukałam przyczyn u różnych lekarzy. Bóle w klatce piersiowej, drętwienie kończyn, zawroty głwy, pieczenie i gula w przełyku, częsty stan podgorączkowy (na skutek nerwów jak później zauważyłam), a najgorsze były i zresztą są nadal dla mnie te kołatania serca. Serce wali mi jak oszalałe , a ja panicznie boje się wtedy, że dostane zawału i sama nakręcam się w jeszcze gorszy stan . I tak w kółko. Błędne koło. Leczę się u psychiatry od samego początku. Ale ilekroć było już ze mną lepiej, odstawiałam leki, a to znów wracało jakby ze zdwojoną siłą. Później to już było coraz gorzej bo straciłam zupełnie wiarę, że mogę jeszcze normalnie żyć. Leczyłam się już różnymi lekami: Pernazyną, Cloranxenem, Anafranilem, Rispoleptem, Seroxatem.Obecnie moje całe życie jest zdominowane przez lęk. Boję się za bardzo oddalić od domu, boję się załatwić jakąkolwiek sprawę sama, np. w urzędzie, boję się iść do lekarza, nie mówiąc już o dentyście. Ale najbardziej boję się zostać sama. Wtedy wręcz oczekuję na lęk.... i z reguły nie muszę długo czekać, bo po chwili jestem już zdenerwowana i od tego stanu już tylko o krok od paniki. Wykształciło się we mnie straszne uczucie lęku przed lękiem.Psychiatra powiedziała mi , że to lęk parcypacyjny. Miałam tak przykre z nim doświadczenia, że ciągle się go bojąc potrafię doprowadzić się nawet do paniki. Oczywiście biorę leki, aktualnie - Effectin. Czy ktoś z was to bierze? Czy to pomaga na ataki paniki? Czy tylko na lęk uogólniony? Gdy o tym nie myślę , gdy jestem czymś zajęta, gdy jestem z kimś z rodziny, moich bliskich, to nie mam ataków lęku. Z tego wnioskuję , że lek działa, że jest w moim przypadku dobrze dobranym lekiem. Najgorzej jest jak jestem sama i się nudzę , to właśnie wtedy dopada mnie lęk. Ale przed tym nie uchronią mnie chyba żadne leki? Bo to chyba tkwi w mojej psychice w moim umyśle , sama to wywołuję, a na to leki nie pomogą. Ja jednak nie potrafię sobie z tym poradzić. Nie potrafię nie myśleć o tym moim lęku. Ja się go tak panicznie boję, że sama go wywołuję. Czy jest na to jakaś rada? Czy ktoś potrafi mi coś na to poradzić? W takich atakach paniki biorę Nitrazepam. Zresztą dzięki niemu skończyłam studia . Ale zrobiłam tylko licencjat bo strach paraliżuje mnie do dziś . Więc jak mam się uczyć? Jak dojeżdżać do szkoły? Jak ja nawet do autobusu boję się wsiąść a co dopiero mówić o stresie związanym z egzaminami? Zresztą jak dostałam dyplom licencjata przyrzekłam sobie, że już nigdy w życiu nie pójdę do szkoły. Ja się jej po prosyu panicznie bałam . A najgorsze były te 40-minutowe dojazdy autobusem do szkoły . Myślałam wtedy, że umrę ze strachu. Leczyłam się wtedy Pernazyną i Cloranxenem i wszystko w coraz to większych dawkach. Pernazynę to brałam już trzy razy dziennie po cztery tabletki 0.025 i max. dawkę Cloranxenu. A i to nie pomagało. Na egzaminy to tylko szłam po Nitrazepamie. Ale aktualnie zauważyłam , że on mi nie szczególnie pomaga. Jakoś szkołę skończyłam. Choć nie zupełnie.... Bardzo chciałabym się uczyć , ale lęk mi nie pozwala. Nie wyobrażam sobie kompletnie dojazdów do szkoły...Owszem miałam taki okres w życiu, że ten lęk minął, niemalże całkowicie. Ale wtedy uznałam, że jestem już na tyle zdrowa, że nie muszę brać leków i je po prostu powolutku, po troche odstawiałam. Ale jakieś dwa miesiące po tym te lęki wróciły, a ja straciłam już resztki sił na walkę z tą chorobą. Czasami to nawet zastanawiam się ,że gdyby mnie nie było na tym świecie to byłoby mi lepiej. Przynajmniej bym sie tak nie bała. A co ja mam teraz za życie? Ciągle sie tylko boję i boję . Nic mi się nie chce . Nie mam juz czasami w sobie za grosz optymizmu i silnej woli. Temu kto byłby mnie w stanie z tego wyleczyć byłabym chyba gotowa nieba przychylić. Pewnie dziwi was to, że nie chodzę do psychologa. A to przecież pomaga lepiej niż leki. Wiem otym z waszych wypowiedzi, ale ja nie mam takiej miożliwości . Mieszkam w dość małej miejscowości, psychologów jest niewielu. Zresztą prywatnie nie mogę sobie na takie wizyty pozwolic bo po prostu nie mam na to kasy. Są tysiące o wiele ważniejszych wydatków i na prywatnego psychoterapeute mi już nie starcza. A psycholog panństwowo przyjmuje u nas tylko do południa , a ja akurat pracujje do 16-tej i nie mogę sie wyrwać z pracy . I co tu robić ? A przyznam szczerze , że brakuje mi rozmowy o moim problemie z kimkolwiek kto by mnie zrozumiał, bo nikt nie cierpiący na nerwicę lękową tego po prostu nie rozumie. Już to sprawdziłam . Nawet najbliżsi mają mnie juz dosyć . Jestem dla nich czasami wręcz problemem. Osobiście nie znam osób z podobnymi problemami co ja, ale bardzo chciałabym poznać. Wymienić się z nimi swoimi przeżyciami, poglądami, sposobami radzenia sobie z lękiem i nerwami itp. Piszcie do mnie na: empusa@poczta.onet.pl.
Odnośnik do komentarza
Dafne jak przeczytałaś nasze posty, to widzisz że wszystkie zmagamy się z tą nerwicą i tak jak Ty nie mamy zrozumienia u innych.Na ogół tylko najbliżsi wiedzą o naszych problemach co wcale nie znaczy że potrafią to zrozumieć.Jak czytałam w wielu artykułach na temat tej choroby to wszędzie jest napisane że ten kto tego nie przeżył nie jest w stanie zrozumieć takich ludzi jak my.Najważniejsze w tym momencie jest to abyś Ty była uświadomiona że to tylko nerwica lękowa że na to się nie umiera,i wiedziała jak najwięcej o tej chorobie.Przecież nasz mózg wytwarza także pozytywne myśli jeśli tylko tego chcemy, ale my same wypieramy te myśli zastępując je negatywnymi i tu nasz problem.Wciskamy sobie do głowy że jesteśmy ciągle chore,ciągle nam coś dolega.Ja osobiście dwa miesiące temu grałam ze znajomymi w siatkę i dostałam piłką w kciuka tak że miałam wybitego.Ból okropny, ale nie poszłam do lekarza.Minęło już dwa miesiące a palec mnie boli dalej i już sobie myślę że może coś tam w nim się dzieje.I tak sobie wkręcam,zupełnie niepotrzebnie.Nie wiem dlaczego my to robimy. Jak przeczytałam też faszerujesz się lekami,które już w zasadzie Ci nie pomagają.Ja również biorę leki (xanax) od 8 lat.Mi również one już bardzo mało pomagają, dlatego należy zacząć bardziej intesywnie walczyć głową.Ja zamierzam zejść z leków. W czwartek mam wizytę u neurologa-psychiatry i zobaczymy co on z tym fantem zrobi.Ale wiem jedno,trzeba wroga dobrze rozpoznać i walczyć z nim nie ogłupiaczami ale własnym mózgiem.Tu nasze kochane koleżanki Dora,Dharma,Mała i szereg innych nie biorą leków i jakoś sobie radzą.Raz gorzej raz lepiej ale radzą.Nie załamuj się, nie poddawaj,są ludzie którzy walczą już dużo dłużej niż Ty.Wszystko w naszych rękach.Zobacz Dora.Dharma,Mała,Renia popijaja meliskę bez żadnych prochów i wychodza na zakupy idą na spacerek z dziećmi podejmują pracę,a my na prochach i nie możemy nawet wsiąść do tramwaju.Ja tak jak Ty boję się wyjść z domu sama, ale też boję się w nim zostać, jednak są dni (nawet pojedyńcze)że jest we mnie tyle siły i zawziętości że to robię i próbuję t o zmienić, małymi kroczkami ale coś w tym kierunku robię i to juz jest powód do radości.Ja też bym chciała pójść do pracy czy też do szkoły, no ale cóż narazie jest to nie możliwe.Są dni kiedy wyję do księżyca i nie chce mi się już żyć z tym cholerstwem, ale później przychodzi otrzeźwienie i wiem że muszę sobie dawać radę.Trzymaj się Dafne i nie poddawaj się to dziadostwo nie może być silniejsze od nas.My mamy władzę nie ten paskudny lęk. Mała - nie do poznania.Co w tą kobietę wstąpiło?Chyba optymizm.I niech tam u niej pozostanie jak najdłużej,tego Ci życzę Mała.Wracaj do kraju i zrób *obiegówkę*,choć mam nadzieję że wszystko będzie ok z tymi Twoimi badaniami.(I teraz tylko ja zostaję na obcych landach) I jeszcze witam wszystkich którzy dotarli na to forum.A teraz idę już spać.Dobranoc
Odnośnik do komentarza
A i jeszcze do Bożenki.Tak jek pisze Dora nie możesz się odizolować od świata!! To Cię tylko jeszcze bardziej pogrąży.Wyjdż do ludzi,nie musisz im mówić o swoim problemie, ale wyjdź ,nie zamykaj się w sobie.Zacznij coś robić, cokolwiek ale rób.Może Ci się to nie spodoba co napiszę, ale może powinnaś trochę utęperować swoje ambicje.Życie mamy jedno i nie można popadać w obłęd jeśli się nie dostanie tego czego się chce.Każdy realnie myślący człowiek ma jakiś cel w życiu i pomału do niego dąży, nie można chcieć czegoś za wszelką cenę.Jesteśmy aktorami w grze zwanej *życiem* i jeśli coś zchrzanimy na scenie to nie znaczy że nie nadajemy się do tej roli.Można spróbować jeszcze raz a jak znów nie wyjdzie to zagramy inną,taką która do nas pasuje i którą umiemy grać.Powodzenia
Odnośnik do komentarza
Stary nerwus Dharma melduje się na posterunku:) Ojojoj! co tu się porobiło? ile nowych osób... i cieszę się, i smucę zarazem. Szkoda, że wśród nas nie pojawiają się Ci, którzy wyszli z nerwicy i dziś są optymistycznymi, pełnymi życia i radości ludźmi - Ci pewnie wolą już zapomnieć o przeszłości. I wcale im się nie dziwię. Mała, Twoja wypowiedź jest kwintesencją tego, co dzieje się w mojej głowie. Wciąż myślę o tym, co zostawiam, ale Twoja wypowiedź bardzo podniosła mnie na duchu. Pamiętam o Afryce - kochane moje, przypominajcie mi o niej jak najczęściej:)! Dziś zdarzyło mi się już uronić łezkę, miałam momenty kryzysowe, brał mnie strach, on mnie, a ja jego - za bary! nie ma tak lekko do jasnej cholery!Całe popołudnie przegadałam z mamą, podziwiam ją za hart ducha i nie mogę pojąć, że mając taką twardą mamę jestem taką *miękką* córką. Powinnam mieć właściwy wzorzec, a zbudowałam chyba jakiś swój własny, który nijak do maminego nie przystaje.Jakoś się trzymam, tłumaczę sobie stale i wciąż, a teraz będę powtarzać sobie, jak buddyjską mantrę, że nie wyjeżdżam do Afryki;) i że w Gorzowie czekają mnie same dobre, cudowne, fantastyczne rzeczy. I jeszcze będę myślała, ze w każdej chwili mam Was, mogę się wyspowiadać, i przecież do mamy można zawsze zadzwonić. Słowem - nie dam się! A jak poniosę CHWILOWA porażkę to wiem, że szybko się z niej podniosę. Moje walizki, niestety też jakieś przymaławe. Cieszę się, ze jedziemy samochodem (rodzice Marcina pożyczyli nam auto na tydzień), bo nie będzie presji czasu, a poza tym możemy wszystko zabrać. A - olaboga!!! - będzie tego od sufitu do podłogi w samochodzie oczywiście. Bo to torb z ubraniami jakieś 3, wór z kołdrami, poduszkami, pościelą, 2 przecudnej urody kartony z tzw *pierdułkami* (a każda oczywiście niezwykle cenna i ważna), karton z DVD, karton z komputerem, wór butów;P (ech... my kobiety:)) i oczywiście cała skrzynka wałówki od obu mam:) No to chyba z grubsza tyle, a drugie tyle zostało w Gorzowie w starym mieszkaniu. Póki co pokoczujemy u kolegi, a za parę dni przeniesiemy się ze wszystkim do własnego, świeżutkiego mieszkanka. I oczywiście, tak trochę na wariackich papierach. w poniedziałek do nowej pracki. Ciekawa jestem jak minie pierwszy dzień, ale o to jestem spokojna. Będzie dobrze, a relację zdam na pewno. Teraz trochę *spraw urzędowych*, choć wybaczcie jeśli coś pomylę - nie miałam czasu, aby dokładnie wszystko przeczytać i *skatalogować*:) Marion obawia się czy nie ma schizofrenii...Pytanie o ten problem padło w moją stronę, a ja niestety nie przerabiałam tego tematu, no chyba że nie doczytałam dokładnie i stąd ta pomyłka. Tematu schizofrenii nie znam zupełnie, ale jakem Dharma chyba wiem, o co Marion chodziło:) Po pierwsze - schizofrenia jest CHOROBA PSYCHICZNA, a pamiętacie dokładnie, że wykazałyśmy już różnicę pomiędzy chorobami psychicznymi i nerwicą. Te pierwsze są NIEUSWIADOMIONE (pacjent nie wie, co mu dolega, nie jest świadomy problemu, często uważa, że nic mu nie jest i nie potrzebuje - jego zdaniem oczywiście - leczenia), ta druga, czyli nerwica jest chorobą DUSZY I EMOCJI, USWIADOMIONA. Przecież każda z nas wie, co jej dolega, uświadamia sobie źródło lęków, często odkrywamy, że przyczyna tkwi w naszym dzieciństwie, perfekcjonizmie, zaburzonych relacjach rodzinnych, partnerskich lub naszych komplekasach, traumatycznych przeżyciach, śmierci bliskich. Marion, jesteś zmęczona tym stanem napięcia, złego samopoczucia, ciągłego strachu. Zapewne właśnie to sprawia, że masz wrażenie irracjonalności świata, ludzi, codziennych czynności. To jest właśnie derealizacja/depersonalizacja, w niektórych przypadkach nieodłączna towarzyszka nerwicy. Myślałam, że wariuję (a to taki sam objaw jak walące serce, dlatego mówi się o zespole lęku napadowego lub panice) gdzieś od kwietnia do późnego czerwca. Byłam tak przeciążona, przemęczona i pracą, i swoim stanem, że widziałam przed sobą dwie opcje: 1 - albo jestem poważnie chora i dlatego tak się czuję, 2 - tracę kontrolę, oszaleję, trafię do psychiatryka. Ta druga myśl zawsze mnie otrzeźwiala i stawiała do pionu. Okazało się, że gdy wróciłam na wakacje do domu, kiedy opuściły mnie stresy, kiedy zaczęłam się wyciszać i żyć spokojnie, wszystko zniknęło. Przez ten miesiąc czułam się fantastycznie. I to właśnie dolega Tobie, Marion - ogólne przeciążenie. Zaczęłam zmieniać swoje myślenie, ta nowa warstewka optymizmu jest cieniutka jak tafla lodu. Uczę się wszystkiego sama (nie korzystam z psychologa, choć chętnie bym skorzystała, ale nie stać mnie póki co, bo kosztuje to jednorazowo 80 zł u pani, którą już odwiedzałam), chyba musiałabym spędzić rok w domu, aby dojść do siebie,a i to nie miałabym gwarancji. Nie jest mi łatwo, wyjeżdżam - jutro! - z domu z duszą na ramieniu, nie jestem jeszcze silna tak, jak bym tego chciała. Już nadmiar myśli, spięte mięśnie, bieganina, sprawiają, że momentami czuję się tak zmęczona, jak kilka miesięcy temu. Odczuwam też to dziwne patrzenie, jak ja to mówię. Ucisk w okolicach czoła i głęboko w oczodołach, co sprawie, że obraz jest taki pulsujący, ziarnisty - sama nie wiem jak to nazwać. Przerabiałam już to (derealizacja, choć staram się ją olać, bo wiem, że się tego pozbędę - po raz kolejny!), ale znów mnie dopadło, choć staram się myśleć bardzo pozytywnie. Trochę stresu wystarczyło, aby półtoramiesieczna praca zaczęła się sypać. Trzeba brać w ręce łopatkę i przyklepywać to, co się posypało - budować te swoje zamki na piasku, czyli spełniać marzenia. Dlatego, droga Marion, nawet nie myśl o tkich chorobach, dla nas to byłby luksus - taka słodka nieświadomość heheheh żartuję oczywiście! Doro, ja również miewałam zawroty głowy. Kiedyś, jak wysiadałam z autobusu, to miałam wrażenie, ze bujam się jak na pełnym morzu. To uczucie doprowadzało mnie do szału! I znów odwołam się do stanu odprężenia, który osiągnęłam w domu - zastanawiałam się, jak to możliwe, ze miałam takie jazdy, a teraz nie dzieje się nic? Dziś - odrobina stresu i już dwa czy trzy razy zakręcił mi się świat. Nerwy moje kochane, nerwy plus napięte mięśnie barków, kręgosłupa - oto przyczyna. I oczywiście strach, bo po pierwszym zawrocie, my nie potrafimy olać, tylko zastanawiamy się, kiedy będzie następny, programując się na oczekiwanie... Gabi, szczerze współczuje Ci tych tragicznych przeżyć. Twoją biografią można by obdzielić kilku ludzi. Nie dziwię się, że wpadłaś w nerwicę...Aż mi dziwnie, kiedy porównuję swoje problemy z Twoimi. Ich waga jest nieporównywalna, wogóle nie powinnam nazywać ich problemami. Oczywiście każdy z nas jest inny, inaczej reaguje na świat - Tobie należy się order uśmiechu za wytrwałość! Tyle lat byłaś silna! Przyszedł czas, ze potrzeba Ci odpoczynku... Doro, bardzo się cieszę, że wyniki wyszły dobre. Teraz już wiesz, że *chora* jest tylko głowa! I gratuluję odwagi, ze dałaś się pokłuć:) i zniosłaś dzielnie czas oczekiwania na rezulataty badań. I jeszcze do Bożenki - Kochana, ja ostatnie badania robiłam 2 lata temu. Od tamtej pory niestety jakoś się nie złożyło. Nie chadzam też na terapię. Byłam raz u psychologa, ale jak pisałam powyżej za pierwszą wizytę pani doktor (bądź, co bądź wybitna persona w swojej dziedzinie) zażyczyła sobie 100zł, za każdą kolejną (raz w tygodniu) 80 - z pensji nauczyciela się nie da:( Dlatego też jestem takim samoukiem. Może obie się zmobilizujemy i pójdziemy do lekarza w tym samym czasie? Podtrzymamy się jakoś na duchu, na odległość, bo na odległość, ale zawsze już będziemy we dwie;) Mam nadzieję, ze chociaż tak ogólnie odpisałam każdemu po troszeczkę. Mała, trzymam kciuki za podróż. Wszystko się ułoży, a Ty już niedługo będziesz w karju wakacjowała z mężem. I tego się trzymajmy! Zadnych dalekosiężnych myśli!!! Jestem z Tobą (kiedy dokładnie lecisz? - będę myśleć:)) Wszystkim mowym forumowiczom życzę zdrowia, siły i wytrwałości. A resztę moich kochanych nerwusków, wszystkich razem i każdego z osobna, ściskam i całuję, bo nie wiem, kiedy się pojawię. trzymajcie się Robaczki Kochane, choć znając mnie jutro zajrzę do was, bo przecież kolega też ma internet, a ja w końcu jadę do Gorzowa, nie do AFRYKI heheheheeh;P Ale tak asekuracyjnie - pozdrawiam, całuję i do szybkiego. Bierzcie byka za rogi!!!:)
Odnośnik do komentarza
Dharma powiedziała bardzo ważną rzecz. Często uświadamiamy sobie co jest przyczyną naszego lęku. Ja wiem kiedy to się zaczęło. Brak zrozumienia, akceptacji ze strony innych ludzi może być zabójczy. Ja z radosnej, pełnej życia, ambicji osoby stałam się smutna. Przestałam wierzyć we własne możliwości, zagubiłam brak pewności siebie. Dziwie się, że te na ogół niewinne *żarty* kierowane w moją stronę tak zmieniły mój świat. Najgorsze jest to, że nigdy nie miałam z kim o tym porozmawiać. Może gdybym wtedy jakoś zareagowała moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Mam dość tego wszystkiego, gdy bardzo się zdenerwuję czuje jakby moje serce przestało bić i kurczyć się. Nie chce już bać się kolejnego dnia, godziny, minuty...
Odnośnik do komentarza
Gość illusioned angel
Wiem, że za wcześnie mówić o działaniu leków bo biorę dopiero drugi dzień, ale do tego dochodzi strach przed ich braniem. Wbiło mi się do głowy, że przy braniu ich i leków na serce akcja serca zwolni się tak bardzo, że umrę. Mam już dosyć tego błędnego koła. No i jeszcze ta depresja, nie mam siły z tym walczyć. Od dwóch dni duszności są mniejsze, ale odczuwam ciągle jakiś dziwny ciężar w głowie, i taką lekkość mięśni jakbym miała się zaraz przewrócić, zemdleć. Od października zaczynam studia a boje się wyjść sama z domu. pomocy:(
Odnośnik do komentarza
Oj, kochane nerwusy. Tak refleksja mnie naszła, że my musimy być naprawdę bardzo silnymi ludźmi, zeby znosić to wszystko. Taki zwykły zdrowy śmiertelnik już dawno by *sfiksował* gdyby przeżywał to, co my.... Mozna nam tylko pozazdrościć silnej psychiki. No właśnie, bo my nie mamy słabej psychiki, to niemożliwe! Skoro borykamy się codziennie z takimi przypadłościami i nadal funkcjonujemy! Ja wczoraj naprawdę źle się czułam i tak sobie nawkręcałam, że... Ale dałam radę i nie doprowadziłam się do ostateczności (czyli do lęku). Także dzięki pocieszeniu przez MAŁĄ. Dziś piękny słoneczny dzień, mam nadzieję, że u was też. Nawet nie będę zastanawiać się, jakie dziś będzie moje samopoczucie. Postanowiłam, ze jakiekolwiek będzie, to nie zamierzam na nie zwracać uwagi. DHARMA, MAŁA! Bardzo trzymam za Was kciuki! Wierzę, że będziecie miały udaną podróż, że dacie radę do wszystkiego się przystosować, pzryzwyczaić. Jesteście SILNYMI KOBIETAMI! Będzie ok! A nawet lepiej niż było. Na pewno! CELESTYNO! Dalej próbuj *małymi kroczkami* wracać do normalnego życia. Wychodź z domu. Sprawdzaj się, przynajmniej wtedy, gdy czujesz, że jesteś silniejsza. Każdy udany wyjazd, czy nawet wyjście na spacer, do sklepu - dodaje nam pewności siebie. Jeśli udają Wam sie takie drobne postanowienia, to znajdziecie potem siłę na dalsze wyzwania. Powolutku zmierzajcie do celu i chwalcie samych siebie za wszystko, co udało Wam się osiągnąć. Nawet za przetrwany atak paniki. I nie siedźcie w domu,. Ja naprawdę wiem, jak to jest, kiedy nie ma się ochoty czy siły na wyjście. Ale trzeba. Bierność jest czymś najgorszym. My nie możemy trwać w bezruchu i czekać aż samo przejdzie. Musimy walczyć, przełamywać się, *wypychać* Z domu na siłę. Ja wcalę nie mam ochoty na pracę, ale wypisałam sobie na kartce wszyskie *za* i *przeciw*. Więcej było *za*. Wiem, że będzie mi trudno, ale wiem też,że dam radę. I zdaję sobie sprawę z tego,że dla mnie pozostanie w domu jest czymś najgorszym. Że nerwica *zjadłaby* mnie całą. A jeśli nie macie możliwości pracować, to tak jak mówię: szukajcie powodów, żeby nie siedzieć całymi dniami w domu i nie rozmyślać nad swoim ciężkim losem. Nie tędy droga! A to wypisywanie na kartce pozytywnych stron różnych nowych wyzwań, których się obawiacie bardzo pomaga. Dharma, Mała - kartki, długopisy i do dzieła. Celestyna, Tobie też radzę tak zrobić. Zresztą kieruję te słowa także do wszystkich NOWYCH nerwusków, ktorych tak przy okazji pozdrawiam. Pa, pa!(Renia, zbuntowałaś się zajęta kobieto, że nas nie odwiedzasz?:)
Odnośnik do komentarza
Witam was nerwuski jak tam Wasze dzisiejsze sampopczucie?Droga Dharmo odpowiadajac na Twoje pytanie wyszłam z kościoła bo robiło mi sie słabo ,trzęsłam się cała jak osika w głowie szum i myśl co będzie jak zemdleję zacznę sie moze dziwnie zachowywać jak to odbiora ludzie ,zrobie wstyd moim dzieciom,Jezu no po prostu koniec świata!Doro masz racje jedno wiem ze wbrew pozorom trzeba przemóc sie i iść do ludzi ,oderwać się od tych natrętnych myśli .Ja sama wiem ,że boję się wyjść z domu ,ale jak już wyjdę to okazuje się to wspaniale spędzony dzień.Ja również byłam osobą żywotną ,typ działaczki,lubiąc a być wśród ludzi ,ale gdy urodziłam dziecko ,założyłam rodzinę postanowiłam poświęcic siętylko jej.Wszystko musiałobyć na tip-top,posprzątane,ugotowane ,upeczone ,dzieci i mąż zadbane ,a każdą złośliwość ze strony rodziny męża ,teściowej czy teścia ,szwagra przyjmowałam jako klęske .Bo rzadko z ich strony słyszałam dobre słowo.Kiedy w końcu zaczęłam studia moje wymarzone na które było bardzo ciężko się dostać wkrótce okazało się ,że jestem w ciąży i to zagrożonej.Niestety studia były ciężkie nie mogłam pogodzić tego ja perfekcjonistka gdzie w domu musiało błyszczeć ,wszystko musiało grać jak w zegarku jeszcze leżenie i pilnowanie żeby ciąża nie poleciała musiałam zrezygnować ze studiów .Wyłam długo i nie mogłam się z tym pogodzić ,ale bardzo pragnęłam tago dziecka tym bardziej ,że jedno poronienie miałam już za sobą .Teraz chcę pomyśleć o sobie szukam celu który jest nam potrzebny.Nasze dzieci rosną w zastraszającym tempie moja starsz córka jeszcze 5 lat i wyfrunie z domu a przcież ja nie będę jeszcze starą kobietą.My nerwusy to wrażliwcy a dzisiejsze czasy sa niestety nie dla nas...
Odnośnik do komentarza
Gość ewelinaaaaaa
Mi się udało...miałam 14 lat kiedy zaczęły sie u mnie ataki nerwicowe.. nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić myślałam ze jestem chora i tak jak my wszyscy doszukiwałam sie wielu wielu chorób które tak naprawde wynikały z lęku...na szczęście natrafiłam na dobrą panią doktor która szybko wywnioskowała ze moje zawroty głowy i bóle serca są spowodowane moją nerwicą i tylko istnieją w mojej głowie... wiem co czujecie kiedy nie potraficie wyjsc z domu:(... pamietam to uczucie kiedy bałam sie wsiąść na rower i podjechac do sklepu myslalam ze spadnie na mnie fala nieszczesc ze bede sie czuła okropnie ze nie dam rady tam dojechac ... poszłam do psychologa... pani psycholog pomogła mi w ciągu roku wrócić do chodzenia do szkoly tak ze praktycznie nie chodzilam tylko miesiąć... pomogła mi opanowac siebie swoje myśli nauczyła mnie stosowac skalę lękowa która pozwalała mi okreslic stopien mojego lęku i wtedy autosugestią próbowałam zlikwidowac lęk do zera... to były cięzkie czasy ale gdyby nie psycholog nie poradziłabym sobie ..no i jeszcze moje zawzięcie i chęć powrotu do normalnego funkcjonowania... teraz mam 18 lat i moj chłopak ma nerwice.. teraz walcze razem z nim jak tylko potrafie.. choc wiem ze męczy sie okropnie tak jak kiedyś męczyłam się ja... ale nie poddawajcie sie prosze WAS życie mamy tylko jedno wybierzcie sie do spychologów i walczcie ..aha i jeszcze jedno nie złośccie sie sami na siebie za to ze tacy jestescie.. szukajcie swoich zalet...stancie przed lustrem i powiedzcie soobie jestem dobrym człowiekiem uśmiechnijcie sie codziennie rano do lustra do samego siebie... to pomaga ..POZDRAWIAM I TRZYMAM KCIUKI
Odnośnik do komentarza
Nareszcie znalazł sie ktoś, kto z tego wyszedł. Ewelinaaaaa! Pisz do nas częściej, podpowiadaj, jak mamy żyć. Mimo że jesteś tak młodą osobą, to masz już widzę większe doświadczenie od nas. Przynajmniej w kwestii nerwicy:)A już na pewno masz większe sukcesy. Dzięki, że odwiedziłaś tę stronkę. RENKA! Pod ostatnim Twoim zdaniem podpisuję się obiema rękami. Ale niestety musimy sobie radzić. W takich *zakichanych* czasach przyszło nam żyć i już. Nie wiem właściwie czy to dobrze, że wykształcił się obecnie model kobiety pracującej. My naprawdę mamy ciężko. Nie dość że praca, to jeszcze dzieci wypada rodzić i dom posprzątać, ugotować obiad, robić śniadanka, kolacyjki, dziecku w lekcjach pomóc. To ponad dwa etaty! I jak tu dać sobie radę? Tym bardziej, kiedy traktuje się życie zbyt serio i dąży do perfekcjonizmu w każdej dziedzinie. Tylko w nerwicę można wpaść i tyle... Ale ostatecznie można *pocieszyć* się, że są ludzie którzy mają jeszcze gorzej niż my. Teraz pójdę za radą Eweliny i uśmiechnę się do siebie w lustrze, a potem może udam się do kościoła (my mamy taką sobotnią wieczorną mszę niedzielną:)i postaram się nie panikować... Renka! Ty też dasz radę! Siadaj gdzieś blisko drzwi, tak żeby w razie czego niepostrzeżenie sobie wyjść. A może spróbuj postać na dworze? I nie myśl o wstydzie, nie przychodzisz do kościoła dla ludzi tylko dla Boga. Pa!
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×