Skocz do zawartości
kardiolo.pl

Nerwica lękowa - jak z nią walczyć?


Gość aga

Rekomendowane odpowiedzi

To ja raz jeszcze. Chciałam się Wam wyżalić, jak beznadziejnie - z winy własnej, a raczej z winy własnych nastrojów - popsułam sobie niedzielę. Chciałam wyciągnąć gdzieś rodzinkę po obiedzie, ale sama dziś nie wiem, czego chcę. Jak już nakręciłam mężulka, to natychmiast mi sie odechciewało. Kilka razy prawie się rozpłakałam. Nie wiem, o co mi chodzi, naprawdę... Na szczęscie zagęszczona atmosfera, jaką nam zafundowałam- *już* sie rozrzedziła. Właśnie wróciłam ze spacerku z synkiem. Bardzo relaksującego. Syn obdarzył mnie nawet komplementem, że lubi ze mną spacerować, jak jesteśmy sami, bo ja jestem taka *spokojna kobieta*:)( mój spokój w rzeczywistości oznacza ukrywanie emocji, co mnie gubi, bo wcześniej czy później nerwy cierpią). W ustach 7-latka takie rzeczy czasem brzmią przezabawnie. Tak w ogóle to od paru dni wieczorami boli mnie głowa. To chyba dlatego, że się kiedyś chwaliłam, że mnie nie boli w ogóle... Wykrakałam
Odnośnik do komentarza
Witam:) Kredeczka ma rację z tymi hormonami! Kiedy zaczynały się moje dolegliwości sercowe, a EKG niczego nie wykazało, mój lekarz z miejsca skierował mnie na badanie hormonów tarczycowych. W moim przypadku okazało się, że wszystko jest w normie, więc nerwica istnieje bez związku z tym organem. Myślę jednak, że dobry pomysł nam tu podsunięto (całkiem o tym zapomniałam), bo może niektórzy z nas, mają właśnie problem z tarczycą, a tyle lat leczą się na nerwy i biorą niepotrzebne leki, jeszcze bardziej zaburzając sobie gospodarkę hormonalną. Doro, pytasz się, jak wygląda wizyta u endokrynologa. Ja u lekarza tej specjalności nie byłam, ale myślę, że - tak jak mi to robiono - polega ona na konsultacji i zbadaniu poziomu hormonów we krwi. Co do Twojego rozhuśtanego nastroju - nie przejmuj się tym! Ja po mojej nieszczęsnej, nieudanej wizycie u stomatologa, tak namieszałam, że sama nie mogę się nadziwić. Złość na siebie, irracjonalnie wyładowałam na moim ukochanym, doprowadziłam go - pierwszy raz w życiu!, bo jest człowiekiem niezwykłej cierpliwości, wręcz Aniołem w ludzkiej skórze - do kresu wytrzymałości. Doszło do tego, że czuł się tak winny, że płakał. Zresztą, płakaliśmy oboje, przegadaliśmy całą noc, już świtało jak kładliśmy się spać. Czuję się okropnie, że dopuściłam do tego, że tak bardzo go skrzywdziłam, obarczając winą i złością, którą żywiłam do siebie samej. I też, nie mam pojęcia, dlaczego tak zrobiłam, co chciałm tym osiągnąć. Czuję się z tym bardzo źle, ale wszystko sobie wyjaśniliśmy:) Bywają takie dni, że my kobiety zachowujemy się jak rozkapryszone złośnice, a najgorsze jest to, że wówczas same nie wiemy dlaczego. Może powinnyśmy zbadać sobie poziom estrogenów (ech... ten nasz cykl miesiączkowy);), bo kiedy facet się wścieka to mówimy, że ma za dużo testosteronu. Pozostaje mieć nadzieję, że naszym połówkom nie zabraknie cierpliwości:) Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
To jeszcze raz ja:) Doro, nie zauważyłam Twojego postu, w którym pisałaś o zmiennych nastrojach. Niestety to też jest moja specjalność. Jednego dnia jestem radosna jak skowronek, a biegam, a gadam, a się śmieję, ochom i achom tego świata nie ma końca, wydaje mi się, że mogę wszystko, a moje problemy to jakieś głupstewka, wymysły. I nadchodzi nowy dzień, wstaję z łóżka i jakby ktoś odebrał mi chęci do życia, jak to się mawia *jakby diabeł we mnie wstąpił*. Chodzę naburmuszona, mój tato mówi, że jestem jak osa. Wszystkich się czepiam, o wszystko mam pretensje, szukam dziury w całym, wszystko mnie przytłacza, znów powracają choroby, objawy - można by wymieniać. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, skąd aż taka dysharmonia emocjonalna. Jak można zmieniać się tak z dnia na dzień, czy z godziny na godzinę? Ja także jestem wściekła na tegoroczne lato. Chyba nie było dnia, żebym nie narzekała na pogodę. Mój nastrój niestety też jest wprost proporcjonalny do niej. Jeśli rano świeci słoneczko to żyć mi się chce, a jeśli po południu zaczyna się chmurzyć i pada (norma tego lata!) to ja opadam z sił. Zaraz jakieś bóle głowy, niepokój, przygnębienie. I też obawiam się, aby to napięcie nie doprowadziło do nadejścia koleżanki nerwicy. Ale jakoś ostatnio coś się we mnie zmieniło. Uświadomiłam sobie, jakie bezsensowne jest to nasze nakręcanie się. Zawsze o tym wiedzialam, ale teraz ktoś/coś, wylało na mnie kubeł zimnej wody. Od dwóch tygodni nie miewam żadnych strachów, tego nieprzyjemnego mrowienia w żołądku, nawet serce siedzi cicho i pozwoliło mi zapomnieć o swoim istnieniu. Wychodzą też na światło dzienne - nagle, przy codziennych zwykłych czynnościach - stare problemy, które siedziały we mnie, a których nie dostrzegałam. Dzieje się całkiem tak, jak mówiła mi moja bioenergoterapeutka. Tak, jakbym zaczynała się dokopywać do źródła mojej przypadłości. Nie wiem - być może dzieje się tak, bo odpoczęłam psychicznie, odciełam się od szumu wielkiego miasta, obowiązków, pracy. Aż boję się pomyśleć, czy *to* nie wróci, kiedy i ja wrócę do *normalności* po wakacjach, kiedy zacznę nową pracę, pełną wyzwań i nieznanego. Z drugiej jednak strony mam nadzieję, że to zdobywanie samoświadomości hartuje mojego ducha. Bo naprawdę mam ochotę na nowe wyzwania. Boję się wielu rzeczy, wielu nie rozumiem (w tym samej siebie), ale coś się chyba rusza. Wszystko nie zniknęł jak zły sen...Nawet, gdy siedzę ze znajomymi w pubie odczuwam nagły przypływ negatywnych emocji i już bije szybciej serce, już coś się ze mną dzieje. Ale, być może dlatego, że objawy nerwiciwe chwilowo sie uspokoiły (nie mam zawrotów głowy, mroczków, uczucia omdlewania, kołatań serca), to i uspokoiłam się ja. Zaczełam od sprzątania, ono pewnego dnia, 1,5 tygodnia temu, udowodniło mi, że jestem w stanie coś zrobić, przełamać się. To takie proste, a tak długo trzeba było do tego dochodzić. Mam tylko nadzieję, że pozostanie na zawsze...
Odnośnik do komentarza
Witam Was serdecznie! Dawno nie pisałam, ale uważnie przeczytałam wszystkie posty i cieszę się Waszymi sukcesami i trzymam kciuki za przejście tych gorszych dni. Ja po jakimś tygodniu lepszych dni, w sobotę późnym wieczorem znów dostałam ataku paniki :-( Było jak zawsze - STRASZNIE. Zresztą Wam nie muszę pisać o szczegółach, bo znacie to na pewno.... Jakoś przeszło, nawet bez leków, z pomocą i opanowaniem mojego kochanego męża. Ale oczywiście noc miałam z głowy, wczorajszy i dzisiejszy dzień, to też pozostający po wszystkim, wewnętrzny niepokój. Znów mnie to załamało. Wiem, że takie ataki wracają, ale po każdym mam uczucie, że mam dość takiego życia w ciągłym niepokoju, napięciu i oczekiwaniu, kiedy znów coś mi będzie. Od 3 miesięcy, nawet jak mam lepsze dni, to ciągle czuję ten niepokój i ciągle myślami jestem przy mojej chorobie. We wszystko w sobie się wsłuchuję i ciągle czekam.... Już nie potrafię żyć tak normalnie jak kiedyś i to mnie strasznie wkurza, ale też nastawia pesymistycznie. Efekt ostatniego ataku jest taki, że kupiłam bilet powrotny do Polski i za 3 tygodnie będę już w domu. Niby fajnie, powinnam się cieszyć, bo odkąd przyjechałam do Anglii, to marzyłam tylko o powrocie (a wytrzymałam już 5 tygodni - mój sukces!!!), ale z drugiej strony muszę zostawić tu mojego ukochanego męża i mam świadomość tego, że powinnam z nim być. To on musiał rzucić wszystko, wyjechać do obcego kraju i żyć tu, a ja teraz, gdy mogę z nim pobyć - uciekam. Ale po prostu muszę. Wytrzymałam ile mogłam, a teraz muszę wrócić i zacząć się leczyć. Po pierwsze skorzystam z rady Kredeczki i wybiorę się do endokrynologa. JUż dawno o tym myślałam, bo zauważyłam, że najwięcej ataków i niepokojów mam w okresie tzw. przedmiesiączkowym, poza tym kiedyś też leczyłam się na tarczycę i niby została wyleczona i tsh też mam teraz w normie, ale może rzeczywiście coś z tym jest nie tak. Zobaczymy. Narazie jestem w kiepskim nastroju i marzę tylko, aby było jak kiedyś. Wiem, że to zależy odemnie i mój pesymizm szkodzi, a nie pomaga, ale dziś jestem ze wszystkim na nie.... Pozdrawiam Was serdecznie! papa
Odnośnik do komentarza
A wiesz, Dharma, masz rację. Niepokoje nadchodzą wówczas, gdy ustają inne przykre objawy, tzn. te fizyczne. Ja też zauważyłam, że z sercem ostatnio lepiej (od czasu mojego wyjazdu w góry)- odpukać, nie mam tez problemów z głową (choć czasem boli, ale to inny ból, dolegliwość do wytrzymania),nie czuję się tak, jak bym była *odwirowana*, otępiała, nie do życia zupełnie, ogólnie jest lepiej.Czuję, że odpoczęłam po tym trudnym roku. Ale gdy mam za dużo wolnego czasu, to zaczynam głupieć. Wtedy mam te historie z cudacznymi nastrojami, lęk nie wiadomo z jakiego powodu. Wkurza mnie to, bo mam jeszcze miesiąc wakacji i zamiast z tego wolnego czasu korzystać, to mój organizm mi na to nie pozwala. Rozumiem, że to podświadomość tak działa. Też boję się nowości, a niedługo nowa praca, syn idzie do pierwszej klasy... Już to przeżywam, wyczekuję, nie wiem, czy dam radę. Nigdy nie należałam do ludzi, którzy potrafią się zrelaksować tak, jak trzeba. Po co ja głupia o tym wszystkim już myślę, po co się tak martwię? Wiem, że co ma być, to będzie, ale co z tego... Teoria to nie wszystko, gorzej z zastosowaniem wiedzy w praktyce. Mogę doradzać innym, a samej sobie jakoś nie umiem pomóc. Ten mój trudny charakter... Ale masz rację. Skoro umiemy poradzić sobie ze sprzątaniem i szeregiem innych czynności, których nikt za nas nie wykona, to znaczy, że nadajemy się do życia. Tak naprawdę jesteśmy w stanie *góry przenosić*, a nawet po nich chodzić i jeszcze szczyty zdobywać :). Udowodniłam to sobie całkiem niedawno.Pozdrawiam!
Odnośnik do komentarza
Dopiero teraz przeczytałam, co napisałas Mała. Trudno o optymizm przy naszych stanach lękowych, łapiących nas bez przyczyny niepokojach.... Człowiek nie może się uwolnić od wyczekiwania, kiedy nastąpi kolejny atak, od myśli o własnych przykrych dolegliwościach. Tu już nie ma miejsca na optymizm, bo to, co czujemy jest zbyt męczące. Ale oczywiście można sie starać. Tylko to nam, pozostaje. I wsparcie bliskich.Trzymam kciuki, żeby udało Ci się dojść do ładu z samą sobą.
Odnośnik do komentarza
Witajcie!!!Jestem tu po raz pierwszy,ale szukam wyjaśnienia i pomocy.Mam synka,który ma 7,5 roku.Zawsze był bardzo ostrożnym dzieckiem i ciężko było namówić go na wejście na drabinkę,samodzielne pohuśtanie się itp.Od jakiegoś czasu jednak zaczęło się to nasilać...W każdej czynności dopatruje się zagrożeń dla swojego zdrowia i życia.Wystarczy,że w windzie zacięły się drzwi także nie mógł z niej wysiąść i musiał pojechać na inne piętro i zejść schodami (nic wielkiego w sumie się nie stało,ani żadna krzywda,a już nie chce jeździć żadną windą w przekonaniu,że na pewno coś się wydarzy.Przy drzwiach windy widzę w jego oczach autentyczny strach.Raz poparzył się pokrzywą i teraz nie zejdzie ze ścieżki w lesie nawet na krok,bo tam mogą być pokrzywy. Jak się skaleczy,to robi taką panikę,jakby miał conajmniej stracić rękę,a żeby zdezynfekować ranę musimy go trzymać,bo szczypania od wody utlenionej boi się jeszcze bardziej.Przez ulicę muszę trzymać go za rękę,bo inaczej na pewno zabije go samochód itp. Boi się o siebie na każdym kroku i przy każdej czynności,a od pewnego czasu te lęki zaczęły się nasilać i wystarczy malutki *bodziec*,żeby wywołać u niego coś w rodzaju wręcz fobii. Czy to może być nerwica lękowa?To zaczyna utrudniać małemu normalne funkcjonowanie.Obawiam się,że niedługo będzie bał się sam wychodzić na klatkę itp. POmóżcie proszę,bo nie wiem,czy mam iść z małym do lekarza,czy to poprostu taki charakter...
Odnośnik do komentarza
Dziewczyny powiedzcie mi czy to jest normalne , że non stop mnie bolą plecy pod łopatką na wysokości serca (ehh znowu te serce), od czego to może być przecież serce mam przebadane wzdłuż i wszerz , może zator tętnicy płucnaej ale się BOJĘ.
Odnośnik do komentarza
Gosiu! Może spróbuj jakoś ignorować te bóle, chociaż wiem, że to trudne. Wmawiaj sobie, że nic Ci nie będzie, zdrowy rozsądek podpowiada Ci na pewno, że skoro serce masz przebadane, to jest ok. Nie szukaj sama przyczyn Twoich dolegliwości, bo będzie jeszcze gorzej.Lepiej znajdź sobie jakieś zajęcie. Joasia! Mam syna w wieku Twojego. Nie ma takich lęków, ale jestem często nadopiekuńczą *kwoką* i próbuję przywoływać się do porządku. Zastanawiam się czy Ty też nie za bardzo boisz się o swojego synka, może trochę mu pomogłaś w nabawieniu się tych lęków? Ja zazdroszczą trochę matkom, które potrafią z przymrużeniem oka patrzeć na *wyczyny* swoich dzieci. Bo dzięki temu są samodzielniejsze (dzieci oczywiście:)
Odnośnik do komentarza
DO JOASI - to niesamowite, że nerwica dotyka nawet dzieci. Bo wynika, z objawów, które opisałaś, ze jest to jakieś zaburzenie na tle nerwicowym. Dzieci w wieku Twojego synka, nie mają jeszcze tak bardzo rozwiniętej świadomości własnego ciała. Oczywiście, odczuwają ból, boją się wielu rzeczy, ale nie utożsamiają tego np ze śmiercią. Dla większości dzieci, śmierć jest pojęciem abstrakcyjnym albo nie istnieje wogóle. Tymczasem Twój synek wyraźnie obawia się o siebie i unika sytuacji, które mogłyby mu zagrażać. Jego rówieśnicy zapewne myślą jedynie o zabawie. Potrafią czerpać radość dzieciństwa pełnymi garściami, cieszyć się każdym dniem, są na pewno pełni beztroski i nawet nie myślą, czy może im się coś stać, czy nie. Taki jest już dziecięcy świat - wejść w każdą dziurę, poznawać świat, nawet kosztem zdartego kolana, czy złamanej na placu zabaw ręki. Z tym, że większości dzieci tego typu doświadczenia nie zniechęcają do dalszych *niebezpiecznych zabaw*. Dopiero z czasem uczą się ostrożności. Twojemu synkowi, ktoś lub coś zburzyło ten spokój. Być może ktoś naopowiadał mu dziwnych historii, może to rówiesnicy mu dokuczają, a może przezył coś, o czym nawet nie wiesz. A może zetknął się ze śmiercią i dlatego stał się taki ostrożny? Moim zdaniem powinnaś, Asiu poszukać dobrego psychologa dziecięcego i nie czekać, nie myśleć, że to tylko taki charakter. Bo nawet jeśli, to problem będzie się pogłębiał, sam nie zniknie. Psycholog z pewnością dobierze odpowiednią metodę - dotrze do źródła problemu, a więc lęku i odpowiednią psychoterapią pokieruje dzieckiem tak, aby nie interpretowało wielu sytuacji w sposób negatywny. Mam jeszcze pytanie. Rozmawiałaś z nim o tym, spytałaś czego się tak bardzo boi? I czy, poza strachem, unikaniem niebezpiecznych sytuacji, ma jakieś inne objawy (np problemy żołądkowe, niechęć do jedzenia, moczenie nocne itp)? Idź z małym do lekarza, niech się dziecko nie męczy. I lepiej przygotować go do tej wizyty, aby nie przezył niepotrzebnego stresu, bo dzieci -jak większiść z nas - kojarzy lekarza tylko ze strzykawką i bólem. Joasiu, zaglądaj do nas i napisz, czy zdecydowaliście się na wizytę , jakie są jej skutki. Ja będę czekała z niecierpliwością, bo szkoda brzdąca. Ale wierzę, że wszystko da się wyjaśnić i w porę zapobiec. Trzymam kciuki:) DO GOSI - Gosiu, myślę, że Twoje problemy nie muszą oznaczać, że z serduszkiem dzieje się coś złego. My, nerwicowcy zawsze myślimy o najgorszym, jakoś nie umiemy dopuścić myśli,że może być tysiąc powodów bólu, a większość z nich po prostu niegroźnych. Osobiście myślę, że ból może pochodzić od kręgosłupa, spiętych mięśni bądź przestrzeni międzyżebrowych. Mnie czasem dopadnie taki ból, zwłaszcza jak się zdenerwuje, który promieniuje od kręgosłupa w odcinku piersiowym, przez cały bok aż po mostek. Czasem wystarczy, że mój ukochany zrobi mi masaż. Kiedy tylko dotknie moich pleców, nie mogę się nadziwić, że w przeciągu dosłownie chwili byłam w stanie tak spiąć mięśnie. Czuję, jak takie spięte kulki (jak z kauczuku) przemieszczają się pod skórą. Ból znika, kiedy się je rozmasuje, nie jest to łatwe, wymaga czasu, ale pomaga. Są takie punkty na plecach, pod łopatkami zwłaszcza i między żebrami, że właśnie tam lubi się ulokować stres. Ja nauczyłam się już wyczuwać te miejsca, czasem, gdy mocniej ucisnę, czuję taki kłójący, rozchodzący się ból i wiem, że to jest przyczyną - nie serce. Nie wkręcaj sobie, żadnego zatoru tętnicy, bo jak sama nazwa wskazuje *zator*, z nim na pewno nie funkcjonowałabyś normalnie. Jeśli byłoby to serce, to też nie czułabyś tego bólu non stop, jak piszesz. Serce odmówiłoby posłuszeństwa, nie dałabyś rady chodzić z tym ileś dni, czy tygodni. Ja radziłabym pożądny masaż, ewentualnie prześwietlenie kręgosłupa, czy nie masz wady lub zwyrodnienia. Bo podejrzewam, jakem nerwicowiec:), że to stres, który szczególnie kocha świdrowanie w plecach. Poproś kogoś o 30 min masaż, nie trzeba znać żadnych technik, wystarczy ucisk, delikatne głaskanie, bo przecież sam dotyk już odpręża, a sama się przekonasz, że to nie serduszko. Pozdrawiam:)
Odnośnik do komentarza
Bardzo dziękuję za odpowiedź.Faktycznie mały ma (oprócz tych objawów) lęki nocne,krzyczy wtedy potwornie,a jak do niego idę to jest blady i spocony.Uspokaja się dopiero,gdy dociera do niego,że to ja.Wiem,że większość dzieci nie myśli o śmierci i nie zdaje sobie sprawy z tego co ona oznacza,ale mój synek mówi o niej bardzo często.Nie pyta np.jaki był nasz pies,czy lubił się z nim bawić,tylko jak umarł i dlaczego.Ja bardzo starałam się *nie obarczać* go tą tematyką zbyt wcześnie,ale niestety zetknął się ze śmiercią mając zaledwie 2,5-3 latka.Zostawał wtedy czasami pod opieką mojej mamy,która w wyniku śmierci swojego taty zapadła na depresję i *wkładała* małemu do głowy historie o drewnianej skrzynce pod ziemią,w której schowano pradziadka i że teraz są tam już same kosteczki... Jak ja się o tym dowiedziałam,to myślałam że ją rozszarpię. Wiedział,że tak jest że ludzie odchodzą,ale nie tak brutalnie. Nawet się nie spodziewałam,że w psychice dziecka takie *opisy* zapadają tak mocno,a tymczasem nawet teraz mały potrafi nam to opowiadać. DORO nie należę do nadopiekuńczych matek.Sama byłam dzieckiem *łażącym* po drzewach,nie przejmowałam się bólem i do tej pory mam blizny na łokciach i kolanach.Mam jeszcze młodszego synka,który we wrześniu skończy 2 latka i on jest zupełnie innym dzieckiem.Właśnie takim,co wszędzie wejdzie i nie wpadnie na pomysł,że tam może być *kuku*.Moj starszy w jego wieku bał się na ulicy puścić moją rękę,a kiedy szedł na plac zabaw nie mogłam odejść na krok,podczas kiedy ten młodszy znika mi na chwilę z pola widzenia,a kiedy się obejrzę już jest w połowie drabinki. Bardzo ciężko mi jest przyjąć do wiadomości,ż moje dziecko może mieć*takie*problemy.Gdybym to była ja,to nic,bo ja sobie poradzę,ale tak bardzo boję się,że dla niego to nie będzie łatwe.On już tak wiele w tym swoim krótkim życiu przeszedł. Urodził się jako wcześniak,potem dużo chorował,z resztą powtarzał nawet zerówkę z powodu chorób i dopiero teraz idzie do pierwszej klasy. Boję się,ale już wiem,że muszę iść po pomoc... Dzięki.
Odnośnik do komentarza
Dora i Dharma dziękuje Wam serdecznie za odpowiedź . Co do bóli to rzeczywiście mam stwierdzoną dyskopatię i stany zwyrodnieniowe kręgosłupa szyjnego ale jako rasowy nerwicowiec kręgosłup mnie nie interesuje (bo przecież od tego się nie umiera)tylko serce .Ach , z tych moich *zawałów* to się już nieraz śmieję i oczywiście mam w związku z tym kilka śmiesznych historii . Raz mąż mnie zawiózł do szpitala na pogotowie bo oczywiście umieram , poleciałam pędem nie czekając na niego i tak sobie biegam po piętrach szukając lekarza , który mógłby mi pomóc . W pewnej chwili zaczepił mnie facet (lekarz) patrząc na te moje biegi i pyta co się dzieje a ja na to ,że szukam lekarza ponieważ mam zawał a ten w śmiech i mi odpowiada nieźle pani biega z tym zawałem oczywiście nawet mi ekg nie chciał zrobić a ja na nim to wymusiłam . Historia jest śmieszna i śmieję się z tego do dziś choć wtedy mi nie było do śmiechu .
Odnośnik do komentarza
Droga Joasiu, więc sprawa jest jasna. Po pierwsze - historia opowiedziana małemu przez babcię, po drugie - problemy zdrowotne i ograniczenia od najmłodszych lat życia. Twój synek jest wrażliwym dzieckiem, a historia o kosteczkach w drewnianej skrzyneczce, zakopanych pod ziemią podziałała nawet na mnie. Na Twoim miejscu poszłabym, jak najprędzej do psychologa. Myślę, że on oswoi małego z tematem śmierci, skoro już się z tym zetknął. Trzeba mu teraz to wszystko wyjaśnić i poukładać. To jeszcze młodziutki umysł, szybko można usunąć z niego przykre doświadczenia i sprawić, by znów był optymistycznym dzieckiem. GOSIU, widzisz sama, że czasem zachowujemy sie po prostu śmiesznie, ale dobrze, że choć potrafimy się od czasu do czasu śmiać z siebie. Piszesz, że masz dyskopatię, więc to jest przyczyna bólu. Marsz na rehabilitację, masaż do jakiegoś przystojniaka, na basen, bo dobrze wpływa na kręgosłup, a z głowy won czarne myśli!:)
Odnośnik do komentarza
JOASIU ja mogę tylko dodać, że sama byłam bardzo lękliwym i nerwowym dzieckiem. Nie powiem, ze wszystkim zawsze radziłam sobie dobrze, bo charakter mam taki, że się nie poddaję, ale lęki towarzyszyły mi zawsze. Do dziś pamiętam, jak zrywałam się z krzykiem w nocy i zawsze się czegoś bałam. Dziś choruję na nerwicę lękową i myślę, że *to* zaczęło się już wtedy. Niestety te 15 lat temu nie było takiego dostępu do psychologów jak teraz i mimo, że moi rodzice są osobami wykształconymi nie udali się ze mną do żadnego specjalisty. Teraz jest dużo większa świadomość ludzi w tym zakresie. Poza tym jako pedagog z wykształcenia wiem, że jest wielu wspaniałych psychologów dziecięcych, którzy potrafią dotrzeć do dziecka i pomóc mu opanować lęki. Proponuję Ci, abyś zanim pójdziesz do lekarza z dzieckiem, poszła sama i poprzez to pierwsze spotkanie *wybadała* danego lekarza. Może brzmi to głupio, ale wiem również, że są to tylko ludzie i czasami można trafić na kogoś, kto tylko z nazwy jest psychologiem. A sądzę, że nie chcesz narazić dziecka na jeszcze większe stresy. Po takim spotkaniu, gdy uznasz, że warto przyjść do danej osoby z dzieckiem, porozmawiaj z synkiem, przygotuj go na to spotkanie, opowiedz o tej osobie, wyjaśnij po co tam idziecie. Nastaw synka pozytywnie, bo to on będzie głównym *bohaterem* tego spotkania. Życzę Wam powodzenia i abyście znaleźli kogoś, kto faktycznie pomoże synkowi. Dobrze, że nie zostawiłaś tego problemu sądząc, że to tylko taki charakter. Ja sama mam bardzo nerwową córeczkę i boją się, aby i ją nie spotkał taki kłopot. Martwię się także dlatego, że widzi nieraz mnie w kiepskim stanie (choć staram się, aby moje kłopoty nie stały się jej lękami, ale niestety nie wszystko przy tym zaburzeniu da się ukryć :( ). Jednak na szczęście narazie jest to tylko nerwowość, a nie lęki. I mam nadzieję, że tak zostanie, ale ciągle bacznie, choć dyskretnie, się temu przyglądam. Pozdrawiam Cię gorąco i pisz jak sprawa się układa. Pa
Odnośnik do komentarza
Zgadzam sie z dziewczynami, co do wizyty Twojego dziecka u psychologa, Joasiu. To dobry pomysł, tym bardziej, że - jak piszesz - prawdopodobnie jego zachowanie nie jest wynikiem wadliwego wychowania, przesadnej troskliwości. Wydaje mi się, że synek należy do dzieci zbyt wrażliwych, a Twoja mama rzeczywiście niepotrzebnie naopowiadała mu takich drastycznych rzeczy o śmierci, kiedy był malutki. Trafiła niestety na *podatny grunt*, na chłopca myślącego i to intensywnie. Kiedy wracam pamięcią do czasów gdy byłam dzieckiem wkraczającym w świat szkoły, mniej więcej była to pierwsza, druga klasa - też stwierdzono u mnie nerwicę , konkretnie żołądka. Mama leczyła mnie u jakiegoś zielarza. Potem przeszło, kiedy już zdążyłam się przyzwyczaić, ale zawsze nazbyt emocjonalnie reagowałam na różne rzeczy, a to bałam się klasówki, a to pytania, wycieczki szkolnej itd. Nie ma się co dziwić, że skoro człowiek przez całe życie boi się każdego wyzwania, każdej nowości, to wcześniej czy później zaowocuje to nerwicą z tak przykrymi objawami, jakie mam teraz.Również - jak Mała, obserwuję bacznie swojego syna i widzę, że często niepotrzebnie martwi się o różne rzeczy.A jest inny niż ja. Ja byłam dzieckiem cichym, nieśmiałym, trzymającym się *z boku*, spokojnym. On lubi być w centrum uwagi, lubi występy, jest aż nazbyt głośny, rozbrykany. Ale ma momenty, w których martwi się o różne rzeczy, nie wierzy w siebie.Czasem dziwię się, skąd w jednym dziecku tak odmienne cechy charakteru. Zawsze próbuję mu tłumaczyć, że zamartwianie się nie ma sensu, że lepiej być optymistą. Z różnym skutkiem. Ale cieszę się, że nie odziedziczył po mnie wszystkich cech osobowości, bo wiem, jak ciężko iść przez życie z takim niewdzięcznym *bagażem*. Rozmawiaj dużo ze swoim synkiem, Asiu i okazuj mu dużo cierpliwości (chociaż przypuszczam, że właśnie to robisz).Może on tez boi się czekającej go szkoły? Może to lęk tkwiący w jego podświadomości? Myślę, że póki co powinnaś faktycznie odwiedzić psychologa, ale dzieci zmieniają się na naszych oczach. Może po prostu przejdzie mu to z wiekiem? Nie przejmuj się, będzie dobrze. Pozdrawiam.
Odnośnik do komentarza
Witajcie!!!Dzisiaj pokonałam pierwszą barierę na drodze do pomocy małemu.Przeprowadziłam rozmowę z moim mężem,a bałam się tego jak diabli.On bardzo kocha nasze dzieciaki,ale jak to facet wolałby,żeby obaj byli*normalnymi*,zdrowymi chłopakami,nieobarczonymi żadnymi poważnymi problemami,a już na pewno nie takimi wymagającymi wizyty u psychologa. Od dłuższego czasu twierdził,że mały wyrósł na *niemotę*, że nic nie można z nim zrobić,bo się o siebie ciągle boi(oczywiście mały nigdy tego nie usłyszał),nawet na rowerach nie da się nigdzie jechać,bo mały nie umie(zawsze bał się,że spadnie i wpadał w panikę nawet na czterech kółkach)itd.Nawet nie wiecie w jakim byłam szoku,gdy zobaczyłam reakcje męża jak powiedziałam mu,że podejrzewam u małego taką przyczynę tych*strachów* i że rozmawiałam z Wami i wiem już co powinniśmy zrobić i że możemy małemu pomóc.On poprostu odetchnął z ulgą.Myślę,że potrzebował też mieć jakiś punkt oparcia,coś co pomoże mu zrozumieć zachowania naszego synka i teraz będzie mu łatwiej przyjąć do siebie,że mały autentycznie się boi i wcale mu nie jest z tym łatwo.Tak więc podjęliśmy już wspólną decyzję o pójściu do psychologa. Doradźcie mi proszę,czy psycholog szkolna będzie dobrym pomysłem?Mały ją zna,bo rok temu przeprowadzała z nim testy jak miał dostać odroczenie obowiązku szkolnego.Czy lepiej od razu poszukać specjalisty od nerwic? Dziękuję,że Was znalazłam.
Odnośnik do komentarza
Cześć dziewczyny. Dora, przypomniałaś mi, jaka ja byłam w dzieciństwie:) Piszesz, że dziwi Cię fakt, iż Twój synek jest głośnym, energicznym dzieckiem, a zarazem zdarza mu się nie wierzyć we własne siły, zamartwiać się. Myślę, że to jak najbardziej ludzkie, ale wszystko jest we właściwej równowadze. Nikt przecież nie jest tylko i wyłącznie optymistą, a nawet jeśli taki by się znalazł, to powiedziałabym o nim, że jest człowiekiem nieszczęśliwym. Dlaczego? Bo niestety optymiści widzą jedynie to, co chcą widzieć, a więc świat ich oczami jest tylko iluzją rzeczywistości. Nie ja to oczywiście wymyśliłam, ale przeprowadzono badania, które udowodniły, ze to właśnie pesymiści postrzegają świat takim, jakim jest naprawdę. Mimo tego *zaszczytu* chyba każdy z nas chciałby choć w 50%, tak dla równowagi, być optymistą:) Myślę, że taki jest właśnie Twój synek, Doro - martwi się, bo ma świadomość, że w życiu ponosi się porażki, ale równoważy to radością, energicznością:) Zmierzam jednak do tego, aby powiedzieć, że ja byłam podobnym dzieckiem. W pierwszej klasie szkoły podstawowej, na pierwszym spotkaniu z rodzicami wychowawczyni powiedziała, że jestem generałem w spódnicy:D Do dziś moi rodzice to wspominają i opowiadają znajomym. Przez całą szkołę byłam bardzo aktywna, brałam udział w każdym konkursie recytatorskim, grałam w teatrze amatorskim, chodziłam na koło fotograficzno-plastyczne, wyjeżdżałam na wymiany młodzieży, jeździłam na warsztaty. Nawet już na studiach, kiedy cierpiałam na moją przypadłość, wzięłam udział w Ogólnopolskim Konkursie Oratorskim, na którym zajęłam II miejsce. Ale, bo zawsze jest jakieś ale...Wszystkim tym przedsięwzięciom towarzyszyły zawsze wielkie emocje, czy to pozytywne, gdy człowiek nie mógł się już czegoś doczekać, czy negatywne, kiedy bałam się, że sobie nie poradzę. Pamiętam, że Pierwszą Komunię Świętą tak bardzo przeżyłam, że już kilka dni przed uroczystością miałam ostry rozstrój żołądka, a kiedy jechaliśmy na pielgrzymkę *komunistów*:) do Rokitna tydzień później, wszystko zaczęło się na nowo (kierowca musiał się zatrzymywać, bo nie dawałam rady).Inny przykład - kiedy wracałam z kolonii wyłam całą drogę do domu, ze nie chcę wracać, bardzo przeżywałam rozłąki z poznanymi dziećmi i oczywiście pierwsze nastoletnie miłości. I tak jest przez całe moje życie. Jak dobrze pogmeram w pamięci to przypominam sobie, jak bardzo zwracałam uwagę na moją klasową, idealną koleżankę, której bardzo zazdrościłam (jako że byłam bardzo pulchnym dzieckiem) talii osy, zgrabnych nóg, ciemnej karnacji i długich, czarnych, prostych włosów. Starałam się naśladować, czy być jak inni już w dzieciństwie. Teraz już wiem, dlaczego robię to i w dorosłym życiu (bo zawsze mam względem kogoś kompleksy). Dlatego Dora ma rację! Rozmawiaj ze swoim dzieckiem Joasiu, bo te wszystkie *brudy* zbierają się w nas już w dzieciństwie. Oby tylko udało się je szybko wysprzątać:)!
Odnośnik do komentarza
Tak Dharmo masz świętą rację w tym, że my nerwicowcy nawet jak przemy do przodu, to zbyt dużo emocji zostaje w nas. Ja zawsze radziłam sobie ze wszystkim świetnie. Przynajmniej tak mogli to odbierać ludzie z zewnątrz. Zawsze byłam do wszystkiego pierwsza i starałam się we wszystkim być najlepsza. W ostatnim roku (tym krytycznym, jak sądzę dziś, dla mojego zdrowia) starałam się ze wszystkich sił pokazać wszystkim, że potrafię być perfekcjonalistką w każdej dziedzinie. A więc super żona i mama, super nauczycielka (moja pierwsza praca!), super studentka drugiego kierunku studiów dziennych (po co mi to było?? Ja Wam pokaże, że potrafię). I to wszytko naraz. Ale jak długo można być super kosztem samej siebie? Nie przespane noce, brak czasu na relaks i własne przyjemności, ciągle w biegu, zawsze gdzieś byłam spóźniona, nocne ślęczenie nad książkami lub materiałami dla uczniów. No i z tego super,wyszedł szpital, załamanie nerwowe i to co mam teraz, a więc nerwica. Tylko ja wiedziałam ile lęków, obaw, niepewności, chorych ambicji i chęci sprostania wszystkiemu, kryje się za tym, że jestem super. A inni twierdzili,żeby brać ze mnie przykład, bo ja jestem *do wszystkiego*. A teraz z tego *do wszystkiego* stałam się *do niczego* :-) Tak więc wniosek z tego taki, że nie należy zawsze starać się być we wszystkim dobrym i trzeba wiedzieć kiedy odpuścić. JOASIU ja polecam Ci znalezienie psychologa dziecięcego, a nie takiego *ogólnego*. On ukierunkowany jest tylko na dzieci i na specyficzną pracę z nimi. Zorientuj się, czy pani psycholog w szkole Twojego synka ma taką specjalność, bo często w szkole zatrudniani są tacy ogólni psycholodzy. Raczej nie szukaj narazie specjalisty od nerwic, bo myślę, że dalsze kroki działania powinien wyznaczyć Wam właśńie psycholog dziecięcy. Gratuluję Ci, że porozmawiałaś szczerze z mężem. To ważne, aby przyjąć wspólny front i wspierać się, bo choroba szczególnie dziecka wymaga wiele cierpliwości i zaangażowania i to obojga rodziców. Życzę Wam powodzenia i mam nadzieję, że synek wyjdzie w tego zwycięsko. I cała Wasza rodzina. Pozdrawiam Was i wszystkich serdecznie! Całusy :*
Odnośnik do komentarza
Wiecie co? Zauważyłam, ze próbuję sobie Was wyobrazić, kiedy czytam Wasze zapiski. Wydaje mi się, że wiem, jak wyglądacie, a jednak Dharmo nie pomyślałabym, że byłaś pulchnym dzieckiem, a już jestem pewna, że z kompleksami w czasie teraźniejszym przesadzasz :)Tak nawiasem mówiąc, to też zawsze byłam *pulchniakiem*, odchudzonym w liceum, ale skłonności, że tak powiem mi pozostały. Chociaż nie powiem, żebym była przesadnie gruba, to jednak z przerażeniem badałam dziś ilość sadełka na brzuszku (a raczej brzuszysku:)No, ja się nie dziwię, te słodycze zdziałały w końcu swoje.... JOASIU! Ja też bardzo się cieszę, że tu trafiłam. Naprawdę ulżyło mi, kiedy dowiedziałam się, że są ludzie mający podobne do moich problemy.Przynajmniej nie myślę już, że zwariowałam... Poza tym takie rozmowy pomagają, a na Twoim przykładzie widać, że także naszym rodzinom. Trzymam za Was kciuki!
Odnośnik do komentarza
Ja też się uśmiechnęłam i zdziwiłam zarazem, kiedy Mała napisała, że ma wykształcenie pedagogiczne. Tak, jak Dora, gdzieś coś czułam, gdzieś mi coś dzwoniło i się okazało, że trafi swój na swego:) Dziewczyny, ja też taka jestem, choć staram się już spuścić z tonu. We wszystkim *naj* - na studiach, w domu, w pracy i wobec wszystkich *ach* - pomocna, wyrozumiała, przyjacielska, zawsze mająca czas nawet kosztem własnych obowiązków. Niestety potem zarywałam noce, denerwowałam się jak mi się czegoś nie udało dopiąć na ostatni guzik. I zawsze podziwiałam młode mamy - studentki, myślałam jak one godzą obowiązki szkolene z domowymi. Popadałam w jeszcze większą depresję i wyrzucałam sobie, że ktoś z takim *bagażem* potrafi, a ja nie. Ale, drogie panie, udowadniacie mi to, o czym zawsze mówiła mi moja mama - nie myśl, że wszystkim jest dobrze, tylko Tobie źle. Wy musiałyście podołać jeszcze większej liczbie obowiązków niż ja! Prawdą jest, że nasz pęd do perfekcjonizmu, zapędził nas w nie co innego, jak w nerwicę. Wiele razy usiłowałam przystopować, wydawało mi się, że nie robie czegoś za szybko, ze daję sobie czas na przygotowanie, że pozornie się nie denerwuję. Ale, kiedy stawałam przed określonym zadaniem, okazywało się, że czuję niedosyt i znów był niepotrzebny stres. Nigdy nie potrafiłam znaleźć złotego śrdoka. Wiem, że mam tendencje do popadania ze skrajności w skrajność, czyli robię wszystko bez ustanku, bez rozsądku, albo nie robię nic... Ja też wyobrażam sobie, jak wyglądacie:) Dora ma w mojej wyobraźni bląd włosy (trafiłam?:)), nawet twarz sobie wyobrażam, ale nie potrafię jej opisać:)Mała natomiast kojarzy mi się z moją koleżanką, ale tylko i wyłącznie dlatego, że na nią też mówią Mała:) Niestety Doro, byłam pulchnym dzieckiem i to bardzo. W liceum też się namiętnie odchudzałam i tak zostało mi do dziś - stale i wciąż się odchudzam, stale i wciąż ważę za dużo:) Niektórzy sądzą, że przesadzam, ale ja, jak to ja, wiem swoje:)Ja myślę nawet, że powinnyśmy się kiedyś spotkać:) Zorganizować jakiś zjazd nerwusków albo seminarium, albo po prostu zjechać się do jakiegoś miasta i pójść na kawę:) Skąd jesteście dziewczyny?
Odnośnik do komentarza
Dziewczyny dosłownie z ust wyjęłyście mi to wszystko, co dziś napisałyście :-) Ja odkąd tu trafiłam to ciągle zastanawiam się jak wyglądacie, jakie jesteście, jak żyjecie, co porabiacie i jak udało Wam się przetrwać kolejny dzień. Choć może dla Was to już nie jest na zasadzie przetrwania dnia, ale dla mnie póki co to niestety tak :-( Choć gorsze są noce :-( Ale o tym nie teraz. Pomyślałam, że czas na małą prezentację :-) Ja też zaliczam się do tych *większych* kobietek :-) Zobaczcie, to też jakiś znak :-) W ciąży przytyłam 27 kg (bleee) i niestety większość zostało. Odchudzam się od każdego poniedziałku, ale póki co we wtorek wszystko bierze w łeb :-). Mam 26 lat i jestem z Krakowa. Skończyłam pedagogikę opiekuńczo - wychowawczą a teraz będę na 5 roku pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej. Strasznie się cieszę, że na Was trafiłam i bardzo lubię tu zaglądać, czytać co u Was i dzielić się swoimi sprawami. Tu nareszcie mam poczucie, że jest tam gdzieś ktoś, kto doskonale mnie rozumie i wie co czuję. Sama świadomość takiego *wirtualnego* wsparcia jest dla mnie bardzo ważna, bo powiem Wam, że odkąd 3 miesiące temu wszystko się zaczęło, to czuję się strasznie samotna (choć moi kochani najbliżsi bardzo starają się mi pomóc) i trudno jest mi samej radzić sobie ze wszystkim, co mnie dotyka. Tym bardziej, że to zawsze ja byłam tą, która wysłuchiwała innych, pomagała, tłumaczyła, podtrzymywała na duchu itd. (Zawsze marzyłam, aby zostać psychologiem :-) Szkoda, że na mnie te moje *mądrości* nie działają. Doro, Dharmo zwracam się szczególnie do Was, bo jesteście tu najczęściej napiszcie coś więcej o sobie. (ale innych też zapraszam do wymiany *danych* :-)Mam nadzieję, że będziemy utrzymywać kontakt i całkowicie jestem za wspólną kawą, winem, czy co kto lubi :-) POZDRAWIAM!!!
Odnośnik do komentarza
Masz intuicję, Dharma! Jak na prawdziwą kobietę, z krwi i kości:) Trafiłaś, jestem blondynką, taką trochę pokręconą (i zakręconą, jak mawia mój luby). Ja pewnie nie trafię, ale kojarzę sobie Ciebie z ciemnymi, też trochę pokręconymi włosami, raczej długimi. I wyczuwam, że jesteś taką 100% kobitką, ciepłą, troskliwą. Twój przyszły mąż będzie miał dobrą żonę. Ale Cię skomplementowałam:)A co, komplementy zawsze mile widziane i w dużej ilości, nie? Ja mieszkam blisko Częstochowy, ale nie wiem, skąd Ty jesteś. A reszta dziewczyn? Z tym perfekcjonizmem, to prawda. Też mam tego typu *skłonności*. Nie tylko zawodowe. Nie mogę na przykład znieść bałaganu w domu. To jest wręcz chorobliwe momentami, takie natręctwo. Po prostu mogę padać z nóg, ale nie odpocznę, dopóki nie sprzątnę. Nawet jak wyjeżdżaliśmy na urlop, musiałam dokładnie sprzątnąć w domu, bo inaczej wyjazd byłby zepsuty myśleniem o pozostawionym bajzlu. To mi wręcz utrudnia życie, psuje relacje z mężulkiem - notorycznym i beztroskim bałaganiarzem. Lubię też układać sobie plany na najbliższy tydzień, zapisywać, co mam do zrobienia w danym dniu w pracy. Wynika to też z rozwijającej się sklerozy:)W każdym razie czasem jestem zmęczona i znudzona tym porządkowaniem sobie życia i otoczenia, ale nie umiem bez tego funkcjonować. Nie umiem być spontaniczna!(znowu *spontaniczność kontrolowana*) Ja chyba jakaś sztywniaczka jestem normalnie... Ale za to nałogowo oglądam kabarety i lubię poczytać fajne książki z dużą dozą humoru. Właśnie czytam synkowi do poduchy (taki mamy zwyczaj), już po raz drugi, *Dzieci z Bullerbyn*. Można momentami ryczeć ze śmiechu. Polecam nerwuskom, które nie czytały, mimo, że już *duże*. Dużym nerwusom też!
Odnośnik do komentarza
Mała, teraz przeczytałam, co napisałaś. Wydaje mi się, że to, co przeżywamy daje nam możliwość lepszego rozumienia ludzkich problemów. My chyba już mamy zadatki na dobrych psychologów:) po tej dogłębnej analizie swoich umysłów.Tak, że psycholog byłby z Ciebie dobry. To nic, że nie umiesz pomóc samej sobie (jeszcze). A co powiesz na to, że lekarze, do których chodzimy często cierpią na to, co my? Całkiem niedawno jeden z nich tu pisał. Widzę, że mieszkasz w sąsiedztwie mojego województwa :) Jeśli chodzi o spotkanie, to ja zawsze jestem *za*, ale mnie trzeba - zwłaszcza w wakacje, kiedy *zasiedzę* się w domu - wołami wyciągać. A i to nie zawsze działa:)
Odnośnik do komentarza
Drogie panie, to teraz ja o sobie:) Skończyłam Uniwersytet im. A. Mickiewicza w Poznaniu (filologia polska i dziennikarstwo). Ale niech ten Poznań Was nie zwiedzie, bo pochodzę z małego miasteczka w woj. lubuskim. Z moim ukochanym przeniosłam się do...Gorzowa Wlkp i od roku jestem przyszywaną Gorzowianką:) I to jest smutne, bo tak szybko na kawę z Wami nie dojadę:( Widzę, ze mieszkacie po sąsiedzku, a ja tak daleko, jakieś 600 km...ale co tam, jak mamy się spotkać to i żadna odległość nam nie przeszkodzi. Doro - trafiłaś w 10! Mam ciemne, kręcone włosy, długości do łopatek (w tej chwili, bo jeszcze dwa tygodnie temu były dłuższe). Dziękuję bardzo za przemiłe komplementy, a skoro mamy taki słodki wieczór - to ja też czuję dziewczyny, że jesteście fajne, zwariowane i niezwykle sympatyczne kobitki:)! Takie do rany przyłóż...Mała ja też mam 26 lat, więc jesteśmy rówieśniczkami:) Jedyna rzecz, która różni nas trzy jest taka, że ja nie jestem jeszcze mamą. Ale tak jak Wy, narzekam na tłuszczyk tu i ówdzie, odchudzam się co poniedziałek, a kończę we wtorek (dosłownie!), lubię oglądać kabarety i wogóle cenię sobie szeroko pojęte życie kulturalne. Dlatego też będę pracowała jako specjalista do spraw edukacji filmowej, a więc połączę w jedno bycie *nauczycielem=edukatorem*;P i pracownikiem ośrodka sztuki. Chyba się w tym spełnię, zasmakuję czegoś nowego. Oby mi tylko nie przeszkodziła w tym nerwica, bo praca pewnie do spokojnych nie będzie należała. Z Wami dam radę!:)Doro, też mam tendencję do spisywania listy zadań bojowych, które planuję wykonać w ciągu dnia, czy tygodnia. Jako nauczyciel nie umiałam żyć bez kalendarza! Wogóle lubię mieć wszystko czarno na białym. Kiedyś nawet prowadziłam pamiętnik, a w nim coś na wzór psychoautoterapii jak ja to mawiałam. Kiedy miałam problem, to rozpisywałam go na zasadzie dialogu serca z rozumem. Łączyłam więc to, co racjonalne z tym, co emocjonalne. Nie powiem, pomagało, polecam:) Cieszę się, że też trafiłam w Twój wygląd Doro. Od kiedy czytam Twoje posty, tak właśnie Cię widzę. Ciekawa jestem, czy wyglądasz choć odrobinkę tak, jak sobie Ciebie wyobraziłam:) Wiecie co dziewczyny? Mam wrażenie, że zmieniłyśmy trochę oblicze tego forum (forumoterapia?) Zaczęłyśmy odwracać naszą uwagę od dolegliwości, objawów, leków, opisów tego, co boli. Zaczęłyśmy się dzielić dniem codziennym, sukcesami, zaczęłyśmy się poznawać. I o to chodzi! Po co się użalać, lepiej rozwiązywać problemy, pogadać o nich:) Ile my już tu kwestii poruszyłyśmy - zauważcie, ze od jakiegoś czasu nie mówimy o nerwicy jako takiej, tylko o życiu z nerwicą:)A więc wreszcie zaczęłyśmy sobie odpowiadać na pytanie *Nerwica lękowa - JAK Z NIą WALCZYC?* Bardzo mnie to cieszy, bo od pewnego czasu jestem radośniejsza, spokojniejsza, bo wiem, że jest ktoś, kto mnie wysłuchał, zrozumiał, komu i ja czasem mogę coś doradzić. I kiedy wstaję rano to pierwszą czynnością, którą wykonuję jest właśnie zajrzenie na forum:) Dobrej nocy, nerwuski. Do jutra, do następnego poplotkowania:)
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×