Skocz do zawartości
kardiolo.pl

Nerwica lękowa - jak z nią walczyć?


Gość aga

Rekomendowane odpowiedzi

Witaj Celestyno:) Cieszę się, że powróciłaś na forum. Wiem, że Ci ciężko - nowa sytuacja, nowe miejsce, nowe wyzwania, a człowiek jest tak rozbity jakby dostał obuchem w głowę. Każdy, w nowym miejscu, przechodzi etap klimatyzacyjny. Nam, nerwusom, ciężej on przychodzi. Musisz uzbroić się w cierpliwość, choć wiem jakie to trudne. Kiedy ja zaczynałam życie w nowym mieście, z dala od domu, to pierwsze miesiące były pełne euforii. Cieszyłam się, że jestem niezależna, że mam własne mieszkanie, które mogę urządzić jak chcę, o które muszę zadbać. Cieszyłam się, że jestem z moim narzeczonym, że mamy mnóstwo czasu dla siebie. Prozaiczne czynności, jak robienie zakupów, sprzątanie, gotowanie, sprawiały mi mnóstwo frajdy i radości, bo robiłam coś dla nas, byłam panią sytuacji, gospodynią, jeszcze nie żoną i nie matką, ale kobietą odpowiedzialną za naszą małą rodzinę. Miałam w sob9ie tyle energii, zapału, wszystkie dolegliwości odeszły, nawet zapomniałam o tym, że kiedyś miałam jakieś dodatkowe skurcze serca, nie wspominając o lękach. Trwało to trzy miesiące. Kiedy poszłam do pracy, za punkt honoru postawiłam sobie, aby być świetnym nauczycielem, takim, którego uczniowie będą kochać, szanować, podziwiać. Miałam misję, którą z perfekcyjną dokładnością starałam się wypełniać. Wstawałam o 6 rano, kładłam się spać o 1 w nocy. Udzielałam też korepetycji, sprawdzałam wiele prac (pracowałam w systemie amerykańskim, a więc w trybie trymestralnym i sprawdzałam do 800! prac na przestrzeni trzech miesięcy), przygotowywałam się do zajęć następnego dnia. Rzucono mnie na głęboką wodę odrazu po studiach. I znów zaczęły się problemy ze zdrowiem - byłam niedospana, sfrustrowana, rozczarowana, bo nawet w tak dobrej szkole młodzież anielska nie była. Nie dość, że nie ufali mi na początku wogóle, traktowali jak gówniarza po studiach, którego można urobić, albo który ma niewiele do powiedzenia. Wiadomo, świetna nie byłam, w końcu to doświadczenie jest najlepszym nauczycielem, a je zdobyć można tylko ucząc się na własnych błędach. Tak więc, byłam rozczarowana uczniami, byłam rozczarowana sobą. Żyłam w ciągłym napięciu, czułam się jakbym codziennie miała zdawać egzamin przed czterema trzydziestoosobowymi komisjami. Po powrocie do domu, siadałam do książek, bo przecież ze studiów człowiek wynosi jedynie wiedzę teoretyczną, praktycznej trzeba się nauczyć. Pojawiły się bóle głowy, nocne ataki, wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Przepłakałam wiele popołudni, odechciało mi się wszystkiego, bo kiedy moi znajomi bawili się na imprezie, ja musiałam albo zostać w domu, albo siedziałam naburmuszona do 22, bo rano należało wstać do pracy. Oni byli tacy beztroscy, ja miałam już obowiązki. Brak wolności wywoływał we mnie jakiś niezrozumiały dla mnie samej gniew. Czułam się przeciążona. Mój chłopak nie pracował, miał wiele czasu dla siebie, bo na ostatnim roku miał się prawie tylko i wyłącznie skupić na pisaniu pracy. A ja? Biegłam rano do roboty, scierałam się, jakbym rzucała grochem o ścianę, tłukłam się autobusem do domu, po drodze zakupy, potem szłam jak obujczony wielbłąd jakieś 500 m do domu. Po obiedzie korepetycje, po korkach przygotowanie zajęć na nastepny dzień, wieczorem parc sprawdzanie, kąpiel i już 1. Tak wyglądały moje dni. Nawet, kiedy przyjeżdżaliśmy do domu na weekend nie umiałam psychicznie odpocząć. Wiedziałam, że mam tyle pracy, że w niedzielę trzeba będzie się tarabanić 4 godziny autobusem, że dopiero o 22 dotrzemy do domu, a rano trzeba wstać i iść do szkoły - mówić do uczniów coś mądrego, a do tego ciekawie, śmiesznie i jeszcze mieć świetny humor, bo oni tego wymagali. Towarzyszyła mi też ciągła tęsknota za domem, za rodzicami, znanymi miejscami. Nie raz, jadąc autobusem, zastanawiałam się, gdzie właściwie jest moje miejsce, gdzie jest mój dom. Płakałam w duszy, a czasem łzy spływały mi po policzkach. To uczucie było tak silne, że czułam jak podnosi się we mnie, jak rośnie mi klucha w gardle i nie było już odwrotu, płakałam. Myślałam sobie, moje koleżanki wychodzą za mąż, są ze swoimi mężami, ale najczęściej albo mieszkają z rodzicami, albo blisko nich. Mają wszystkich przy sobie, a ja? Jestem sama w mieście, w którym nie mam nawet przyjaciół, nie mam nawet swojego lekarza rodzinnego, gdyby coś się działo, nie mam do kogo się zwrócić z prośbą o pomoc.Dlatego, Celestyno, wiem doskonale, co przeżywasz, jak jest Ci ciężko. Nie wiem, co doradzić, bo czy jakiekolwiek słowa coś zmienią? Boisz się i to jest ludzkie uczucie. Ja nigdzie się za granicę nie ruszam, właśnie ze strachu! Zrobiłam pierwszy krok wyjeżdżając z rodzinnego miasta, być może kiedyś odważę się pojechać gdzieś dalej choć na trochę, by zarobić pieniądze na lepsze życie w Polsce. Pamiętaj to tylko nerwica, tylko Twoja głowa, tylko Twoje własne ograniczenia. Dobrze, że mąż załatwił Ci wizytę u specjalisty, może to jest ten, o którym pisałam przed Twoim wyjazdem, że wyciągnie Cię z choroby:) Póki co, urządzaj nowy dom, postaraj się oswajać miejsce, w którym mieszkasz. Nawet, kiedy jest tak źle, że masz wrażenie, iż nie podniesiesz szklanki wody, kiedy paraliżuje strach, a serce wali jak oszalałe, wstań, zrób coś. Odkurzałaś już - nie szkodzi, odkurz jeszcze raz, a jak będzie trzeba i dwa razy:) Umyj okna, upiecz ciasto, zrób pranie, prasuj, wycieraj kurze, haftuj jeśli potrafisz, maluj, spiewaj, skacz, tańcz, możliwości jest wiele. Obyś tylko była w ruchu. Pomyśl - już niedługo synek będzie z Tobą. Może postaw przed sobą taki mały cel - urządzić przytulny dom na przyjazd dziecka:), zajmij się jego pokojem, pomyśl, gdzie mogłabyś go zabrać, nawet jeśli miałoby być to w okolicach domu. Pamiętaj też, że my tu wciąż jesteśmy:) Jeśli będzie Ci naprawdę ciężko, jeśli chciałabyś pogadać, pisz do mnie maila, możemy się też wymienić telefonami, albo jeśli masz skypa to pogadamy w cztery oczy, poplotkujemy tak zwyczajnie - po babsku:) I jeszcze jedno...Polecam bardzo gorąco film pt *Pod słońcem Toskanii*, idealny do Twojej emigracyjnej sytuacji, a w dodatku optymistyczny, zabawny, dla mnie rewelacja!!! trzymam kciuki i wierzę w Ciebie. Nie daj się!
Odnośnik do komentarza
Do MAŁEJ - odnośnie starań o dzidziusia. Ja mam 7 - letniego synka i pora chyba najwyższa, żeby postarać się o nastepnego (podeszły wiek mamusi- 32 lata :).Nie biorę leków, nie byłam też chora, kiedy zaszłam w pierwszą ciążę. Problem w tym, że nie mam w ogóle ochoty na drugie dziecko i okoliczności też nie sprzyjają. Właśnie za miesiąc zacznę nową pracę i jak tu tak na powitanie oznajmić pracodawcy, że jestem w ciąży? Ale to tylko jeden z moich pretekstów. Prawda jest taka, że ja się boję samej ciąży, problemów zdrowotnych, porodu (tego akurat boję się koszmarnie),tego czy dziecko urodzi się zdrowe no i obowiązków, które mnie czekają. Wiem już jak wygląda opieka nad maluchem... Gdybym miała inny charakter, była optymistką i więcej cieszyła się z życia, to by było łatwiej.Za bardzo tez przeżywam kazdą chorobę syna, przy drugim dziecku już tego nie zniosę. A na wsparcie rodziny też nie mam co liczyć. Mąż bardzo chce mieć drugiego dzidziusia, owszem, ale pracuje po całych dniach, nawet w soboty.Po pracy już tylko drzemka... Wiem, że mnie nie odciąży w obowiązkach. Wszystko będę robić sama. A co po powrocie do pracy? Mama nie zaopiekuje się takim maluchem Nie mam o to pretensji, ona tez ma prawo do własnego życia. I tak pomogła mi przy pierwszym synku. A teraz ma 62 lata. Ja właściwie nie odczuwam potrzeby posiadania drugiego dziecka,jestem na to za wygodna, nie chce mi się do tego wracać, ale rozsądek mi podpowiada, że robię błąd. Tu już nawet nie chodzi o presję ze strony teściowej, rodziny męża czy znajomych. Po prostu okropnie się czuję, kiedy widzę kolezanki mające dwójkę pociech. Szok przeżyłam po powrocie z gór, dwa dni temu. Dowiedziałam się, że moja (26- letnia...) sąsiadka, mająca już córkę, jest w ciąży... Jest mi głupio po prostu, że ona, młodsza ode mnie będzie mieć już drugie dziecko. Najgorsze są jednak coraz częstsze pytania mojego synka : czemu on jest sam, dlaczego inni mają rodzeństwo, a on nie itd. Szkoda mi go. Nie chcę, żeby był inny, żeby kiedyś faktycznie został sam. Rodzice nie są wieczni, a przeciez nie wiem, jak życie mu się ułoży... I takimi dylematami żyję od dwóch , trzech lat... Czuję, że jak nie wpadnę, to nici z drugiego potomka :) Ale jak znam siebie, to mało prawdopodobne, żebym wpadła (spontaniczność kontrolowana:). Ciężkie jest życie kobiety... Zwłaszcza z nerwicą... Do DHARMY - dzięki, już odpoczywam po górach i wracam do codziennej szarzyzny dnia powszedniego... Nawet jakiś mały niepokój wczoraj mnie ogarnął, ale ataku lęku nie miałam na szczęście. W porę się opanowałam. Tylko jakoś w ogóle nie mogę się wziąść do roboty :)... Ale brakuje mi tych górskich wędrówek do tego stopnia, że nawet do sklepu na rowerze jeżdżę! Po prostu potrzeba ruchu! A rower to mnie już raczej zapomniał, odkąd mam samochód :) Masz rację, że wakacje, lato, słońce, to coś wspaniałego, zwłaszcza dla nas, nerwusów. Aż chce się żyć, kiedy ma się tak bliski kontakt z przyrodą, można się poopalać na słoneczku. Jesienią czy zimą rzeczywiście warto by było pouprawiać jakis sport, problem w tym, że nie lubię gimnastyki,a aerobic mnie odstrasza. Jestem raczej leniwa, jedynie na górskie wyprawy nie brakuje mi energii :) Ja mam jeszcze jedną radę. Musimy unikać spotkań z ludźmi zwanymi *wampirami energetycznymi*, którzy ciągle narzekają na własne życie, gadają na okrągło o swoich chorobach i tylko gędzą... Wypisz wymaluj my :):) Ale nie mówię tu o spotkaniach na forum, a w życiu codziennym. Akurat spotkania z Wami, kochani, to bardzo mi pomagaja, myślę, że Wam też. Dobrze wiedzieć, że nie jesteśmy sami, zwierzyć się, podzielić problemami. Pozdrawiam Was serdecznie. Pa!
Odnośnik do komentarza
Gość Celestyna
Dharma skypa nie mam jeszcze podłączonego.Jak przyjedzie mój syn to mi to wszystko podłączy.Ale jeśli możesz to podaj mi przez e-maila jaki Ci wcześniej podałam nr telefonu do Ciebie. Ja stąd mogę dzwonić do Polski bez kosztów.Chętnie zadzwonię.
Odnośnik do komentarza
Witam Droga Dharmo . Piszecie o miękich nogach ja mam to samo na dodatek w wtedy robi mi się gorąco i zaraz ląduje W.C. Dawniej miałam tak jak wszyscy na tym forum , ztymi lękami przeszło jak ręką odią . Uwierzcie teraz jest duźo goźej. Śledząc to forum duźo osób pisze źe nie bieźe leków ja tak samo staram się odstawić leki ale jesto bardzo trudne ,tym bardziej źe brałam od kwietnia. CZy u was tak samo występuie lęk przed biegunką i wtedy lepiej zostać w domu. I jest Ok. Pozdrawiam iźycze zdrowia.
Odnośnik do komentarza
Gość Celestyna
Awe, mnie nie bolą nogi, ja mam takie uczucie że one mi bardzo przeszkadzaja, nie moge znaleźć dla nich miejsca.Jest to na tyle nie przyjemne że muszę cały czas nimi poruszać, naciągać a ostatnio nawet przeszłam na maście chłodzące i jakoś zasypiam.Ale męczy mnie to. Jeśli chodzi o problem WC, to ja jeśli mam nawet niezbyt mocny lęk to czuję natychmiastową potrzebę skorzystania z toalety, co jest dosyć upierdliwe, ponieważ nigdy nie wiadomo gdzie i kiedy nas dopadnie.Ja również odtawiam leki z tym że ja biorę już od 8 lat. Jeszcze do kwietnia tego roku brałam 05 mg xanaxu dziennie, sporadycznie 1 mg. Wkwietniu po próbie wzięcia innego leku dostałam takiego nawrotu tego dziadostwa, że od kwietnia zaczęłam brać 2mg xanaxu.Od czerwca odstawiłam sobie 05 mg i tego się trzymam.Na dzień dzisiejszy biorę 1,5mg. Co do odstawienia leków należy mieć dużą cierpliwość i odstawiać leki tak żeby organizm jak naj mniej to odczuł. Co parę tygodni najlepiej odcinać kawałeczek tabletki i tak oszukiwać trochę organizm, ale to muszą być naprawdę małe dawki, inaczej będziej odczuwała skutki odstawienne, a wszyscy wiemy jakie one są. Tak to jest, ale same wpakowałyśmy się w te leki i teraz same musimy z nich zejść.Nie ma antidotum.Ja swoje 1,5 mg założyłam że odstawię w ciągu roku i będę dążyć do tego. Pozdrawiam,PA
Odnośnik do komentarza
Witam ponownie u mnie nerwica zaczęła się na dobre w maju br (wcześniej też miałam lęki głównie przed wyjściem do kościoła),stresowałam się komunią chrześnicy dostałam coś w rodzaju grypy żołądkowej tzn biegunka wymioty temperatura osłabienie tylko że to trwało 2 tygodnie mimo zażywania leków przepisanych i zmienianych przez kilku lekarzy, aż wreszcie pediatra mojego synka (5 lat) stwierdziła że to nerwy przepisała mi afobam na uspokojenie i wysłała do psychiatry i tak zaczęłam brać leki o których pisałam wczoraj. Znalazłam sposób opanowania nerwicy który mi już kilka razy pomógł w chwilach dla mnie krytycznych powtarzam w myślach ;TO TYLKO NERWICA ZARAZ PRZEJDZIE; i to naprawdę pomaga .pozdrawiam i życzę Wam i sobie pozytywnych myśli choć to takie trudne.
Odnośnik do komentarza
Gość Celestyna
Do jabe.Ja w momencie kiedy mam zawroty głowy a jestem w domu, moczę ręcznik zimną wodą i robię okład na czoło, twarz i głowę,mi to pomaga.Natomiast zawsze kiedy wychodzę mam przy sobie małą butelkę wody mineralnej, zimnej i albo ją piję albo taką zimną butelkę przykładam sobie do karku. Dobrze jest też (jeśli to możliwe)poklepać się po twarzy zimnymi rękoma dla otrzeżwienia dosyć mocno.
Odnośnik do komentarza
Cześć dziewczyny:) A teraz po kolei:) DO DORY - zgadzam się, że ruch jest nam bardzo potrzebny i to jest dla nas lekarstwo. Ja niestety też jestem z natury leniwcem. czasem mwię *cicho! budzi się we mnie zwierz - to chyba leniwiec:)* Miałam szczytne plany biegania podczas wakacji. Udało się dwa razy, nałykałam się zimnego powietrza, zaczęło mnie boleć gardło i skończyło się w łóżku. Potem już mi sie jakoś nie chciało. Moim marzeniem jest taniec. Uwielbiam latynowskie rytmy, chciałabym tańczyć, bo wiem, że ten rodzaj ruchu bardzo mi odpowiada, podnosi samoocenę, dodaje egzotyki, tajemniczości codziennemu zyciu. Świetnie wpływa też na sylwetkę. Jesienią i zimą będę musiała zmobilizować się do chodzenia na basen, od czasu do czasu na solarium, aby złapać odrobinę światła. Poza tym, gdy człowiek zadbany, skóra opalona i lśniąca, to od razu lepiej się czuje. Może dzięki temu uda się zatrzymać wakacyjną beztroskę. Obecnie jestem na etapie *zacznę od poniedziałku* i tyczy się to wszystkiego: odchudzania (bo przybyło mi parę kilo i już źle się z tym czuję), ćwiczeń, aktywniejszego życia, bo póki co większość czasu spędzam w domu. Winę zrzucam oczywiście na pogodę, a raczej jej brak, bo wiem, że gdyby pogoda była w miarę stabilna to żyłoby się inaczej. A tu człowiek zaplanuje sobie coś na dzień następny, wstaje rano a tu leje. Ręce opadają, wszystkiego się odechciewa i snuję się jak cień po domu. Codzień mówię sobie, że jutro będzie lepszy dzień i na pewno zrealizuję plan, bo jestem typkiem, który lubi mieć to, co zaplanował dopięte na ostatni guzik:) DO CELESTYNY - nie ma sprawy, zostawię Ci telefon na mailu. Komórka czy stacjonarny?:) DO WSZYSTKICH KOBITEK:) - włączam się jeszcze w dyskusję na temat miękkich, słabych, czy niespokojnych nóg. Słabe, tak jak już pisałam, też miewałam. Choć wiem, że coś takiego jak zespół niespokojnych nóg istnieje, tego uczucia nigdy nie miałam. To oczywiście na tle nerwowym -wiem, że głoszę tu banały. Co do zawrotów głowy ja też polecam zimną wodę. Kiedy czuję, że coś się ze mną dzieje, najczęściej, kiedy zaczyna walić mi serce, cała zlewam się zimną wodą. Nie wiem, czy to otrzeźwia, czy może ochładza i obniża ciśnienie, ale działa. Schładzam kark, skronie, czoło, nadgarstki, a najczęściej całe ręce. Po chwili wszystko znika. Piszecie też, drogie panie, o dzieciach, bo jesteście już mamami lub o planach na kolejne pociechy. Dobrze, że temat ten wszedł na tapetę, bo ja mam z tym wielki problem. Nie wiem, czy będę potrafiła się zdecydować na dziecko, tak bardzo boję się całej fizjologii, ciąży, porodu, zmian. Tak jak pisała Dora do Małej, musiałabym chyba wpaść, ale ja też zawsze mam spaontaniczność kontrolowaną. Mój narzeczony bardzo chce mieć dzieci w niedalekiej przyszłości, tymbardziej, że oboje mamy po 26 lat, a ja nie potrafię się na to zdecydować. Kiedyś myśl o tym, że mogę być w ciąży powodowała we mnie ogromną panikę. Wręcz chodziłam nieprzytomna ze strachu, nie mogłam skoncentrować się na niczym innym, wciąż myślałam. Teraz mam już nieco inny stosunek do tematu, ale strach pozostał mimo to i póki co nawet w żartach jakoś nie potrafię o tym rozmawiać. Myślę sobie, cholera jasna! przecież miałam normalne dzieciństwo, normalnych rodziców, a tu takie szopki. Czuję, że cały czas jestem zamknięta w skorupie małej dziewczynki i tak się czuję! Nie potrafię, a może nie chcę dorosnąć, dlatego tak trudno jest myśleć o tym, że ja mogłabym być rodzicem, poświęcić się swojemu dziecku, być już w pełni odpowiedzialnym dorosłym. Póki co nie jestem ani po tej, ani już po tamtej stronie dorosłości. Za magiczny próg wkroczenia w dojrzałość przyjmuję wiek 18 lat, mam wrażenie, że pomimo tego, iż jestem już dość daleko za nim, jeszcze do niego nie dorosłam. Co wy na to? Mam nadzieję, że jako bardziej doświadczone i już mamy:), podzielicie się ze mną, niedojrzałą doświadczeniem:) Z góry dziękuję:)
Odnośnik do komentarza
Do Dory-słoneczko nie denerwuj sie ,ze nie jesteś gotowa na drugie dziecko.To przedewszystkim kobieta musi byc na to gotowa,bo to jest decyzja na całe życie, a jednak głownie matki zajmuja się dziećmi.Twój wiek to jeszcze żadna przeszkoda.Ja urodziłam drugą córkę w wieku 34 lat a pierwszą w wieku 30, bo wczesnie nie czułam takiej potrzeby, apotem instynkt sam się odezwał.Ne patrz na otoczenie ,posłuchaj siebie. Idz do pracy a pózniej wszystko sie samo ułozy.Zaufaj sobie.Te nękania z otoczenia mogą ci e znericowac, a po co ci to.Chciałam jeszcze CI powiedzięc,że moja siostra dojrzała do drugiego dziecka po 12 latach.Głowa do góry
Odnośnik do komentarza
Do Dharmy-po przeczytaniu twojego listu,muszę ci napisac to co mi powiedział psychiatra.a mianowicie,ze nerwice czsto nachodzą człowieka jeśli się za bardzo stara.Tak chyba było ze mna mimo,ze sobie z tego nie zdawałam sprawy.Chyba chciałam być dobrą córka.dobrą kolezanką,dobrą pracownica,dobrą zoną itp I głowa nie wytrzymała.Nigdy o tym tak nie myślałam,wydawało mi sie że sobie świetnie radzę. I tak było tylko że zawsze wszyscy byli wazniejsi,zawsze uśmiechnięta zawsze pomocna, zawsze mająca czas. I przyszedł kryzys.Teraz robię dokładnie to samo,taką mam juz naturę, lubię pomagac i byc pomocna,ale częściej myślę o sobie i jeśli trzeba umiem juz odmówićsłowm-przepraszam ale nie dam rady i jest w porządku. Być moze coś w tym jest.Tle sie dowiedziałam o sobie podczas terapii psychologicznej.Moze ty teżpowinnaś tak zrobic,poprostu niektóre rzeczy sobie troszke odpuścić, Jesteśmy aż i tylko ludzmi a do tego chyba bardziej wrazliwymi od innych skoro takie rzeczy nam sie przytrafiają.Pozdrawiam wszystkich
Odnośnik do komentarza
RENIU! Dzięki za słowa otuchy. Ja też mam siostrę starszą ode mnie o 12 lat, moja mama ma brata starszego o 13... Tylko że ja boję się, że kiedy dojrzeję wreszcie psychicznie do decyzji o drugim dzieciaku, będę mieć ok. 50 lat :)(czy przy menopauzie też zdarzają się ciąże?:)Tym bardziej,że - jak już pisałam - zamartwiam się dolegliwościami mojego syna.To ciągłe wsłuchiwanie się w ewentualne symptomy jakichś (najczęściej wymyślonych przeze mnie) chorób jest wykańczające. To dla mnie koszmar. Dziś na przykład parę razy mówił, że latają mu czasem jakieś przezroczyste paciorki przed oczami i że już od dawna tak ma.... Oczywiście zafundowałam sobie fatalny nastrój na resztę dnia. Już zastanawiam się od czego to ma. Może do okulisty powinnam go zabrać, a może do pediatry, żeby zlecił badania. Ja go już zaciągnęłam do alergologa kilka lat wcześniej, bo wydawało mi się, że ma alergię i nic testy nie wykazały.Kaszel Przeszedł oczywiście nawet nie wiem kiedy. W tym roku byłam z nim na USG brzucha, bo bolało go w boku. Też w porządku. Jakoś od tego czasu jest dobrze. Każde jego przeziębienie, a nie daj Boże gorączka, to dla mnie koszmar, choć naprawdę staram się nie panikować. Myślę, że to się wzięło od naszego wspólnego pobytu w szpitalu, gdy miał 2 miesiące. Zapalenie płuc i ostra biegunka. Dwa tygodnie strachu. I jak tu powtórnie zostać mamuśką? Przecież ja zwariuję przy chorującej dwójce! DHARMO! Ty jesteś jeszcze młoda! Ja chciałabym mieć chociaż 28 lat w tej chwili, to może nie czułabym ,że czas mnie tak nagli.Masz mnóstwo czasu na oswojenie się z tą myślą, że możesz zostać mamą. Pocieszę Cię, że ja często też czuję się jak mała dziewczynka. Czyli można tak o sobie myśleć i urodzić, a nawet wychować dziecko. Ja nie miałam nigdy tzw. instynktu macierzyńskiego, nie wyobrażałam się w roli matki, nie wiedziałam o dzieciach kompletnie nic, bo mnie zwyczajnie nie interesowały. No i gdyby nie wpadka... Może dlatego teraz już się tak kontroluję:)Ale powiem Ci, że moje dziecko to najlepsze, co mi się w życiu przytrafiło i nigdy nie miałam jakichś*niepotrzebnych* myśli odnośnie macierzyństwa. Nawet wtedy gdy panikuję przy tych jego dolegliwościach. Chyba każda kobieta jest dumna, kiedy urodzi i posiada taką swoją pociechę. Mam nadzieję, że nie zniechęciłam Cię do macierzyństwa tymi swoimi wątpliwościami. Na pewno kiedyś będziesz wspaniałą, wrażliwą, czułą i opiekuńczą mamuśką :)
Odnośnik do komentarza
Doro, absolutnie mnie nie zniechęciłaś, wręcz odwrotnie - dobrze jest wiedzieć, że są kobiety, które macierzyństwo traktują podobnie jak ja. Ja również dziećmi się nie interesuję, nie zachwycam nimi jak moje koleżanki. Czasem nawet boję się zajrzeć do wózka, aby się *nie zarazić*:) Moja mama mówi, że też nie miała jakiegoś szczególnego instynktu. Dopiero dwa lata po ślubie urodziła mojego brata, ja przyszłam na świat 12 lat później. Hehehheheeh jakaś szczęścliwa 12 nas tu łączy, bo widzę, że siostra reni zdecydowała się na dziecko po 12 latach, Ty masz również o tyle starszą siostrę:) Oczywiście, mama tłumaczy mi, że to najlepsze co może sie kobiecie przytrafić, a kiedy widzi się maleństwo to cały ból, niepewność, wszystko znika. Ja jednak bardzo się tego boję, jakoś nie umiem sobie wyobrazić, że mogłoby we mnie rodzić się życie, a potem, że to życie trzeba właśnie urodzić:) Niedawno przyszedł na świat synek mojej przyszłej szwagierki. Szczęśliwy tatuś był przy porodzie, ale kiedy wyszedł ze szpitala o 1 w nocy (a był w nim już od 8 rano) powiedział do swego brata, a mojego narzeczonego: *Szanuj kobietę, która urodzi ci dzieci, bo nie wiesz przez co ona przechodzi*. Nie zapomnę tych słów do końca życia, były jakoś tak trafnie dopasowane do sytuacji i sugestywne, że przeraziłam się chyba jeszcze bardziej. A dodam, że sama byłam przy porodzie. Będąc jeszcze w liceum, marzyłam by pójść na medycynę. Bardzo chciałam być ginekologiem-położnikiem. Miałam znajomego ordynatora oddziału położniczego w naszym szpitalu, który zgodził się, abym poszła na dyżur i zobaczyła pracę lekarza od podszewki. Byłam z nim, powiedzmy *asystując*;), przez cały poród, niemalże między nogami pacjentki:) To było niesamowite przeżycie, byłam tak wzruszona, kiedy mała dziewczynka przyszła na świat, że omało nie rzuciłam się lekarzowi na szyję. Fajnie się *oglądało*, gorzej w tym uczestniczyć. Mam nadzieję, że z czasem dojrzeję:) pozdrawiam wszystkie mamy:)
Odnośnik do komentarza
Mam 22 lata i mam jakies dziwne objawy zaczelo sie dwa miesiace temu od bolow glowy pozniej mialam zawroty glowy pozniej problemy z widzeniem a teraz mam wszystko naraz i mam tkie oslabienie organizmy ze niemoge sie ruszyc z domu. Strasznie sie boje wysc z domu ze znow bedzie mi slabo ze zemsleje na ulicy. Kiedys chodzilam na imprezy bawilam sie na domowkach spotykalam codziennie ze znajomymi uwielbialam podrozowac. Ateraz boje sie wyjsc z domu gdzies pojechac. bylam juz u wszytskich mozliwych lekarzy, dostalam skierowanie do psychiatry o podejrzenie nerwicy ale boje sie pojsc ze przeoprzepisze mi psychotropy a ponich bede otepiala. Teraz sa wakacje na szczescie ale od pazdziernika znow zaczynam studia juz 3 rok i nieche ich przerywac ale boje sie ze niepodolam ;(((
Odnośnik do komentarza
ide teraz sprobowac pobiegac a moze jakis spacer niewiem co robic bo kiedys tez mialam duzo stresu ale potrafilam znim se uporac i niemiala takich problemow ze zdrowiem teraz mnie rwie cala glowka bym chciala gdzies wyjsc pojechac musze pojechac po notatki a niemoge bo boje sie oddalic od domu poraddzie cos moze na to sa jakies cwiczenia ;((??? chyba za duzo o tym mysle tak mi sie wydaje ale nipotrafie przestac ;((
Odnośnik do komentarza
No tak, DHARMO, nie ma nic gorszego (dla przyszłej matki) od wysłuchiwania cudzych opowieści o porodach... To naprawdę potrafi zniechęcić. Raczej nie funduj sobie pogaduch ze znajomymi, które urodziły i koniecznie chcą się zwierzyć z tego, co przeżyły.Twoja wiedza jest już wystarczająca. Ja, będąc w ciąży żyłam sobie w słodkiej nieświadomości, co mnie czeka. Prawie w niczym się nie orientowałam, moje najbliższe koleżanki nie były jeszcze nawet mężatkami i nie miałam się od kogo dowiedziec nawet podstaw. Wyobrażałam sobie jedynie *szkicowo* to, co mnie czeka... A szczegółami nie zawracałam sobie głowy. Dobrze, że nie miałam wtedy komputera z internetem, bo jak bym się do niego dorwała, to pewnie szukałabym wiadomości o porodach :)Zresztą zajmowaliśmy się wtedy urządzaniem naszego wspólnego gniazdka, zatem głowę miałam zajętą czym innym.Mój lekarz nie był też jakimś fanatykiem objaśniania co i jak, nawet USG mi nie polecał. Jak sobie porównam moje wizyty u ginekologa z wizytami koleżanek, to śmiech mnie ogarnia. Czasem mam wrażenie, że ginekolodzy w obecnych czasach mocno przesadzają, ale to już inna historia. W każdym razie Twoja mama ma zupełną rację, o bólu kobieta zapomina bardzo szybko, szybko też (zazwyczaj) dochodzi do formy.Zresztą spada na nią od razu tyle obowiązków, że nie ma czasu się nad sobą rozczulać:) Mówię o naturalnym porodzie, którego miałam *przyjemność* doświadczyć. Teraz *modne* są cesarki. Jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wszystkie moje znajome właśnie tak rodziły, bez bólu, pod znieczuleniem zewnątrzoponowym. No, są wady i zalety takiego porodu. Teraz z innej beczki. Dziś zafundowałam sobie prawdziwy dzień gospodyni. To lekarstwo na brzydką pogodę, na zły humor, na myślenie o *mroczkach *przed oczami mojego syna i przede wszystkim na wyrzuty sumienia(bo się lenię ostatnio) Zrobiłam kompoty z 12 kg wiśni moje kochane panie! Tym optymistycznym akcentem kończę i pozdrawiam wszystkie gospodynie domowe, które muszą *babrać* się w przetworach :)
Odnośnik do komentarza
witam wszystkich Ja właśnie od wczoraj zostałam sama z moja dwuletnia córka w domu na kilka dni.Kiedyś było to nie do pomyslenia,pewnie juz bym zaliczyła lekarza.Wprawdzie rano jak wszyscy wyjeżdzali(ja niestety nie mogłam)trochę się poddenerwowałam,ale wyszłam na spacer z moją dwulatką i jest ok.Muszę jednak przyznac,ze gdyby nie terapia ,pomoc męza(kochanego)niewiem,czy sama bym z tego wyszła.Szczerze mówiąc mąz miał duzy dylemat czy mnie zostawić sama,ale jeszcze mamy sześcioletnią córkę,która bardzo chciała pojechac nad morze,bo jeszcze nie miała okazji nad nim być.bo zawsze cos a to moje zawirowania,a to brak finansów,a to nowa praca.Takze po 9-o miesięcznej terapi psyciatryczno-psychologicznej dojrzałam do tego.Wam słoneczka tez tego życzę.Do usłyszenia
Odnośnik do komentarza
Reniu jak ja Ci zazdroszczę , ja dzisiaj również zostaję sama z córką i bardzo się boję czego-chyba tego że coś mi się stanie męża nie będzie przy mnie a dziecko zostanie same . Boże jak długo jeszcze.... trwa to już ponad 3 lata (nerwica)robię wszystko co mogę aby z tego wyjść tzn. leki seroxat i psychoterapia od 2 lat . Jestem załamana bo wciąż od 3 lat boję się zawału a wyniki mam ok - jeżeli mam ok to dlaczego tak boli w lewej piersi , piecze w mostku. Od seroxatu przytyłam ok 15 kg i tu znowu kolejny powód do zmartwień (przecież nadwaga sprzyja chorobom serca )i braku akceptacji siebie (jestem taka gruba). Jedyną chorobą jaką mi wykryli jest dyskopatia i zwyrodnienie kręgów szyjnych .Pomóżcie mi przetłumaczyć sobie że zawał mi nie grozi.
Odnośnik do komentarza
Do Gosi ja też kilka razy w panice biegłam do lekarza z objawami zawału zbadał mnie zrobił ekg wszystko ok to nerwy prosiłam o skierowanie na echo serca nie dał mówiąc że jestem za młoda na choroby serca poszłam prywatnie wyszło dobrze tylko serce bije za szybko ale zawał mi nie grozi .teraz leczę się na nerwice jestem pod opieką psychiatry ale nadal mam lęki gdy jestem sama w domu z moim synkiem lub mam gdzieś wyjść gdzie jest dużo ludzi.dodam że leczę się od czerwca tego roku ale wcześniej było dużo gorzej lęki były nie do zniesienia. pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Gosiu, no właśnie, musisz sama to sobie wytłumaczyć. Jeśli nie przekonały Cię wyniki badań i zapewnienia lekarzy, że wszystko jest ok, to i my Ci nie wytłumaczymy. Doskonale wiem, co czujesz, bo ja, mimo, że mam 26 lat, też ciągle boję się zawału. Kiedy zaczęły się moje nerwicowe problemy z sercem, z miejsca pomyślałam, że kiedyś serduszko nie wytrzyma i będzie koniec. Żyję już z tym 7 lat, ty przekonałaś się, że od 3 świetnie sobie radzisz. Ból w klatce, pieczenie, to zwykłe objawy nerwicowe - nerwobóle, być może masz też zagagę. Twoje samopoczucie pogarsza też nadwaga. Ja również, kiedy przytyję nawet 4 kg czuję się fatalnie. Tak to już jest z nami, kobietami:) Pomyśl sobie, że skoro do tej pory zawału nie dostałaś, to go nie dostaniesz! Argument nr 2 - sport to zdrowie, zacznij się ruszać, spacerować, wykonywać drobne ćwiczenia fizyczne, to świetnie wpływa na serduszko, chroni przed zawałem,a i zgubisz kilka kg, poczujesz się lepiej i pewniej:) Zażywaj magnez i potas z wit B6. Polecam też herbatkę *KARDIORYTM* firmy BIO-ACTIVE, która wzmacnia serce, wlaczy z miażdżyvą i cholesterolem, a zawiera dziką różę, herbatę zieloną sen-cha, hibiskus, jabłko, miętę, owoc głogu, ekstrakt z czerwonych winogron, ziele karczocha. Samo zdrowie:) Może, Gosiu, świadomość tego, że właściwie troszczysz się o swoje serce sprawi, że przestaniesz bać się zawału. My, kobiety jesteśmy w jeszcze lepszej sytuacji, bo przed zawałem chronią nas hormony (chyba estrogeny). Oczywiście, jeśli ktoś nie szanuje swojego zdrowia lub przeszedł w życiu naprawdę dużo, to nawet będąc kobietą może dorobić się zawału. Postarak się nie myśleć o tym, bo negatywne mysli jeszcze bardziej napędzają kołowrotek, który nasila objawy nerwicowe, sercowe. Musisz sobie uświadomić, że sama pozwalasz sobie na zamykanie tego błędnego koła. Usiądź, weź kartkę, wypisz to, czego obawiasz się najbardziej. Spójrz, i też zapisz, obiektywnym okiem na swoje objawy. Następnie, zapisz to, co powiedział Ciu lekarz. Jesteś zdrowa, a dolegliwości, które odczuwasz to tylko newrica. Zastanów się, jak się czujesz, jak wyglądają Twoje dni, kiedy cały dzień chodzisz i zastanawiasz się, czy nie dostaniesz zawału. Zapisz, co czujesz. Na koniec, wystosuj zestaw kontrargumentów, a będą one niepodważalne, gdyż poparte badaniami. I zajmij się czymś:) Zamiast siedzieć i się martwić, przeżuwać własne myśli, działaj - wstań, wyjdź na spacer, idź do parku, argumentem niech będzie *ROBIE TO DLA SIEBIE, DLA SWOJEGO SERCA, DLA SWOJEGO ZDROWIA*. Wiem, że to nie łatwe i wiem, że spacery nie są lekiem na wszystko, ale ruch pozwala złapać dystans, przestać myśleć. Trzymam kciuki! P. S Widzę, że chyba nasze nerwice mają podobne podłoże, tzn oprócz tego, że wyrosły na gruncie problemów osobistych, to przez dolegliwości somatyczne, ukształtowały się właśnie wokół nich. Teraz, nawet jeśli nie ma realnego, racjonalnego zagrożenia czy kłopotu, tkwimy i tak w stanie napięcia, bo boimy się o nasze zdrowie lub zdrowie najbliższych. Naszym lękiem jest właśnie strach przed chorobą, zazwyczaj serca :)
Odnośnik do komentarza
Brawo Renia! Masz okazję teraz się sprawdzić, na pewno świetnie sobie poradzisz z córą!Nie przejmuj się, że zostałaś sama, masz jeszcze na tyle małe dziecko, że opieka nad nim jest zapewne dość zajmująca. Nie będziesz miała zatem zbyt dużo czasu do zastanawiania się nad stanem swojego zdrowia. Trzymam kciuki! Swoją drogą, to zazdroszczę Ci i wielu z Was kochane panie tak wyrozumiałych partnerów życiowych. Szczerze mówiąc z moim mocno stąpającym po ziemi mężem nie bardzo mogę pogadać na temat moich dolegliwości. Wątpię, czy by mnie zrozumiał. Niby wie, że miewam złe nastroje, był przy moich *atakach*, widział, co się ze mną działo, przytulał mnie, ale... Wsparcia w nim nie mam.(Tym bardziej, że po powrocie z pracy zasypia przed tv, a potem idzie do łóżka) Nie potrafimy za dobrze ze sobą rozmawiać. Nie mamy złych relacji, ale rozmowy nie są naszą mocną stroną. Z mojej winy też. GOSIU! Musisz zapewniać sobie każdego dnia dużo zajęć, żeby nie myśleć o swoim zdrowiu. Skoro lekarze stwierdzili, że zawał Ci nie grozi, to na pewno mają rację. Ja jestem w gorszej (chyba)sytuacji, bo badań serca to akurat nie robiłam, a dolegliwości odczuwam. Jednak mam stwierdzoną przez lekarza nerwicę naczyniowo-ruchową jakieś 2 lata temu (szum w uchu, zawroty głowy, stany lękowe) i stwierdziłam, że teraz doszły mi nowe przyjemności nerwicowe, związane właśnie z sercem.A serce zawsze miałam *jak dzwon*, to czemu nagle miałoby się popsuć? Parę dni temu byłam w górach i naprawdę mocno się forsowałam. Skoro tam nic mi się nie stało, to chyba serce mam ok. Tylko ta psychika za mocno nam pracyuje. Trudno sobie przetłumaczyć, oj trudno... A wagą się nie przejmuj. Dziewczyno, nie masz gorszych problemów? Też mam deprechy związane z przybieraniem na wadze, chciałabym ważyć trochę mniej, ale zbytnio się tym nie zamartwiam. Ty też się nie zamartwiaj. Przyjdzie czas, że będziesz silniejsza psychicznie i dasz radę zwalczyć nadwagę. Pa!
Odnośnik do komentarza
moze ktos mi poradzic jakie leki najlepiej brac na nerwice lękowo wybieram sie w poniedzialek od psychiatry, no ale boje sie ze mi przepisze jakies mocne psyhotropyy ktore mnie oglupia pomozcie mi prosze juz niewiem co robic czasami jest dobrze a na nastepny dzien znow mysle o bolu i znow mi jest goraca jabym miala jakis zawal zaraz dostac ;((
Odnośnik do komentarza
Beti, tak szczerze mówiąc, to my tu sobie odradzamy psychotropy. Poczytaj wcześniejsze posty, to zobaczysz jak niektórzy opisywali trudne *rozstania* z lekami. Ja niczego nigdy nie brałam, a walcze z nerwicą już 7 lat. Zdaję sobie sprawę z tego, że może nie wszyscy potrafią się uporać z tym paskudztwem samodzielnie. Niektórym leki są potrzebne po to, by się wyciszyć, wzmocnić...Ale tabletka nie rozwiąże Twojego problemu, a przecież to właśnie problemy, negatywne myślenie, traumatyczne doświadczenia, konflikty z sobą, otoczeniem i światem wogóle stoją u podłoża nerwicy. W rozwiązaniu tych wewnętrznych rozterek pomoże Ci psycholog. Na Twoim miejscu udałabym się do niego. Możesz, wspomagająco, zażywać łagodne, ziołowe środki uspokajające, pić melisę, magnez z potasem i witaminą B6. Obawiam się, że psychiatra przepisze lek i uzna, że jest po problemie. No chyba, że trafisz na świetnego, ludzkiego specjalistę. Moje zdanie na temat leków jest takie - usuwają jedynie objawy, nie przyczyny. Wywołują albo zwiększone wydzielanie serotoniny (tzw hormonu szczęscia), albo blokują jakieś funkcje mózgu odpowiedzialne za analizowanie, przetwarzanie informacji itp. A więc dają spokój, ale tylko pozorny. Co będzie, kiedy odstawisz lek? Niektórzy piszą, że nerwica po odstawieniu wraca ze zdwojoną siłą. Lepiej się w to nie pakować. Znajdź dobrego psychologa, a jeśli się zdecydujesz na psychiatrę, wypytaj go o wszystko ze szczegółami, nie daj się zwieść zapewnieniom, że wszystko będzie ok. Pewnie, że będzie, poczujesz się pewnie lepiej (choć wielu już pisało, że droga do znalezienia właściwego dla organizmu leku jest długa i czasem to rodzaj eksperymentu, w którym to ty jesteś królikiem doświadczalnym), ale kiedy będziesz chciała odstawić dany specyfik, czy przyjdzie Ci to tak samo łatwo jak zażycie pierwszej pigułki??? Zachęcam, poczytaj to, co napisali na tym forum ludzie, zażywający różnego typu pigułki. Jednym pomaga, innym szkodzi, jedni polecają, inni odradzają...Ty zapytałaś *jakie leki najlepiej brać na nerwicę lękową*. Odpowiadam - w miarę możliwości, żadne! Ale to tylko moje zdanie. Zaglądaj tu częściej, jakoś będziemy się ratować nawzajem i zdaj relację z wizyty u psychiatry:) Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×