Skocz do zawartości
kardiolo.pl

Nerwica lękowa - jak z nią walczyć?


Gość aga

Rekomendowane odpowiedzi

Do Mirki:Dziekuję ogromnie za słowa otuchy;)ale w moim przypadku muszę najpierw poradzic sobie z przyczyna obecnej sytuacji.Powinnam zastrzelić mojego eks a to niestety mi się nie opłaca.Nie dam mu tej satysfakcji.zawsze stawiałam sobie zbyt wysokie poprzeczki.Nie wiedziałam tylko , ze jestem zbyt słaba by je przeskakiwac sama.Czasem czuję sie osaczona.Zastanawiam się czy kazdy z nas ma takie wrażenie,że kiedy zaczyna mówic bliskim jak sie czuje ma świadomosc robienia z siebie idioty.Ja tak mam. Tak jakbym mówiła do nich zupełnie obcym językiem i widzę po ich twarzach,że pukają sie po głowie- bo znow sobie coś wymyślam.Wtedy przerywam- bo to i tak nie ma sensu.Pewnie gdybym broczyła krwią, mdlała na ich oczach, wiła się w bólach- pewnie wtedy uwierzyliby jak bardzo cierpię.A przeciez cierpienia psychicznego nie widac chociaż ono jest bardziej okrutne czasem od bólu fizycznego.Mirko- uwierz- staram się wyluzować- ale to sprawia,że obojetnieje a wtedy tracę chęć życia.Ale mam dziecko co prawda 17- stoletnie ale to jeszcze dziecko.Najgorsze w tym wszystkim jest to ja jestem jej stabilizacją / paradoksem - stabilizacją psychiczna/;) Do Mini: Jestem wdzięczna za kazde rady:)pomimo tego,że pewnie jak kazdy tutaj swój organizm znam na wylot. Kiedyś pare lat temu przetestowałam na sobie kazdą chorobę:)wystarczyły dwa objawy i już pędziłam do lekarza robiac cały zestaw badań;)Ech..co miesiac pół pensji wywalałam na prywatnych lekarzy.Potem nagle mi przeszło, nawet nie wiem dlaczego ale do dzis pamiętam upiory hipochondri.Co do przyspieszenia rytmu serca - u mnie wcześniej to był ewidentny skutek uboczny pakowanych we mnie leków w psychiatryku.Ja mówiłam na obchodzie, ze czuje sie coraz gorzej a lekarze mi wmawiali,ze kiedy podniosą dawke leku będzie lepiej.Uciekłam stamtąd kiedy moje tetno w spoczynku wciąż wskazywało 120 - 140. Dziś jeśli czuję kołatanie serca to wiem, ze to ze strachu, to skutek lęku . A fakt że pisze sie lekko a robi cieżko to znam z autopsji. Nieznoszę kiedy ktoś mi mówi- weż się w garść. Gdybym tak mogła kontrolować swoją psychikę to pewnie tu by mnie nie było , prawda? :)
Odnośnik do komentarza
Gość lukkielbasa
Czesc Miniu Wpisalem sie na stronie do ktorej mi podalas link ale jako loocash:)a jsli chodzi o tomografie to byla ona w kierunku pluc iec potrzebny mi dobry pulmunolog,ja mieszkam 13km od Lublina polecili mi lekarzy ze szpitala na Jaczewskiego,ale moze uda sie cos dowiedziec pozdrawiam:)
Odnośnik do komentarza
Alu nie ustrzelaj eks bo pogrązysz tylko siebie,a masz 17 stolatka jak piszesz i to on jest teraz wazniejszy od całego świata,a do równowagi dochodzi sie latami jednoczesnie popełniając błedy i jednocześnie łapiąc równowage,ja złapałam to cholerstwo 5 lat po urodzeniu córki z porażeniem mózgowym tz dopiero popięciu latach do mnie dotarło ze Ania nigdy nie będzie taka jak inne dzieci to co się wtedy ze mną działo jest nie do opisania i wyobraż sobie zostałam z tym sama nawet moja mama mówiła że jestem chyba nienormalna a mąż zaczół pić tłumacząc że nie może dać sobie z tym wszystkim rady a oprócz Ani mam starszą dwujkę i one też mnie potrzebowały,a ja za to że one jak to dzieci śmiały się i cieszyły ,a ja im tego zabroniłam tak mi siadła psychika ,o pujściu do psychologa czy psychiatry 22 lata temu nie było mowy bo brali cię za świra odizolowałam sie całkowicie od świata i żyłam na prochach gdy się z tego otrząsnełam minęło około 10 lat ,nie powiem że byłó mi łatwo i teraz czasami zarza mi się połknąć coś na uspokojenie ale jest to kontrolowane starsza dwójka jest na swoim a Ania mimo że jest całkowicie zdana na nas -mąż też jest już mężem i ojcem-karmienie ubieranie pieluchowanie i jest dzieckiem nie chodzącym ale nie wyobrażm sobie teraz życia bez niej ona też potrawi dać wiele radości.A ja mam niedoczynność tarczycy częstoskucz nadkomorowy jestem po jednej ablacji a 10 sierpnia mam drugą mamzwichrowany kręgosłup a mimo to uważam że warto żyć i cieszyć się pełną piersią czego wzsystkim życzę pozdrowienia z dużym uśmiechem mirka
Odnośnik do komentarza
Do Karli: dzięki za rady:) Masz rację, że tkwią w każdym z nas sprzeczności, jakby dwie odmienne osoby, których różne widzenie świata prowadzi do konfliktu. Dostrzegłam ostatnio w sobie kolejną sprzeczność, która często wywołuje we mnie jakiś niepokój, napięcie. Chodzi o moje kontakty z mamą. Obie wiemy, że mamy nie przeciętą pępowinę:) Mimo tego, że od roku mieszkam już poza domem, w zasadzie 200 km od mojego rodzinnego domu i jakoś sobie, raz lepiej, raz gorzej, ale radzę, to wciąż towarzyszy mi taka dziwna tęsknota, troska, obawa, że w domu dzieje się *coś*. Oczywiście nie mam podstaw do tych obaw, ale zawsze po weekendzie wyjeżdżam z duszą na ramieniu. Mama nigdy w niczym mnie nie ograniczała, nie jest typem zaborczej matki i to raczej ja, nie ona, mam syndrom opuszczonego gniazda. Nawet, kiedy wracam do domu radosna, zadowolona, to już po chwili jest mi przykro, że muszę ten dom zostawić, wyjechać. Jestem już za stara na takie reakcje, ale nie wiem jak, nie umiem sobie z nimi poradzić. Męczy mnie to bardzo. Napiszcie, czy wy też macie takie relacje z rodzicami? Ja o swoich wciąż się martwię, czasem widok zmęczonej mamy (bo jest to osoba bardzo obowiązkowa, skrupulatna, ale często zapominająca o sobie) robi mi się smutno, nękają mnie wyrzuty sumienia, że za mało pomogłam, za mało z nią rozmawiałam. Nawet zapewnienia, że wszystko jest w porządku, że nic sie nie stało jakoś mnie nie uspokajają. Moi rodzice są bardzo aktywni, mają przyjaciół, czasem mawiają, że nasz dom to *istny przechód wojska przez parafię*, tylu ludzi nas odwiedza:) Mimo to chciałabym, żeby moja mama robiła coś dla siebie, odpoczęła, a ja przez to, że zaczęłam żyć na własny rachunek, tyle km od domu, nie jestem w stanie w wielu trudach codzienności jej wyręczać. Ona tego ode mnie nie wymaga, ale ja wymagam tego od siebie. Dlaczego?
Odnośnik do komentarza
Gość Natalia_21
Cześć Dharmo, mogę Ci powiedzieć, że ja też tak czasem mam, chociaż jeszcze nie wyprowadziłam się od mamy, to już myślę, w czym będę jej pomogać jak zamieszkamy oddzielnie. Ja sobie to wyjaśniam tak, że czuje jakieś zobowiązanie wobec mamy, ona mnie utrzymuje, kształci, wiem, że wszystko zawdzięczam jej. A przez to, że w gronie swoich znajmoych bardzo często spotykam się z tym, że rodzice dzieci zostawiają samym sobie jak skończą szkołę średnią, to jeszcze bardziej, to utrzymuje mnie w przekonaniu jak wiele jej zawdzięczam, i że w przyszlości to ja będę jej pomagać, a nie ona mi. Jednak nasze mamy nie oczukują niczego od nas w zamian, bo uwarzają to za coś normalnego, one po prostu chciały dla nas to robić i wcale nie chcą od nas później pomocy dopóki same sobie radzą. Ale my i tak staramy się im pomagać, bo gdzieś tam podświadomie czujemy, że tak powinno być...
Odnośnik do komentarza
Droga Dharmo! Postanowiłam napisać w odpowiedzi na Twoją ostatnią wypowiedź, bo doskonale rozumiem co czujesz. Mam swoją rodzinę - męża i 4-letnią córeczkę, ale nadal mama jest mi najbliższą osobą. Mój mąż twierdzi, że *nawet siłą, by mnie od cycka nie oderwał* :-). I to jest prawda. Mam ten komfort, że jeszcze mieszkam z rodzicami (tak póki co ułożyły się nasze sprawy), ale teraz jestem od miesiąca w Anglii na wakacjach u męża, który tu od pół roku pracuje. I wyobraź sobie, że tak jak Ty ciągle myślę co dzieje się w domu, co robi mama, gdzie akurat poszła, czy dobrze się czuje, czy zamartwia się o mnie (bo ja mam objawy nerwicy dopiero od 3 miesięcy i wie w jak złym stanie wyjeżdżałam) i codziennie sprawdzam bilety na samolot, aby może zdecydować już na powrót. Ale póki co zostaję, bo mam świadomość, że mąż też potrzebuje obecności mojej i córeczki. Już jednak rozmyślam jak to będzie, gdy wyprowadzę się na *swoje*, bo zamierzamy kupić mieszkanie, jakieś 80km od mamy. Ale wiesz, ja myślę, że nie powinnaś dopatrywać się tu sprzeczności, tylko przyjąć, że wynika to z miłości. Myślę, że nauczysz się żyć z dala od mamy i z czasem nie będziesz tak często myślała o domu, a to że sercem będziesz blisko nich świadczy tylko o tym, jak mama jest Ci bliska. A chyba to jest ważne, że jest tam gdzieś ktoś na kogo zawsze można liczyć. Choćby się waliło i paliło ONA nigdy nie zawiedzie. Myśl o domu, w którym zawsze znajdzie się bezpieczny kąt powinna być dla każdego uspokojeniem. Nawet, gdy jest się daleko. Ja tak staram się myśleć. I każdemu życzę takich relacji z mamą. Nie myśl o tym jak o sprzeczności. Raczej spróbuj ułożyć sobie życie daleko sama, mając mamę w sercu. Pozdrawiam serdecznie. *Mamusina córeczka* :-)
Odnośnik do komentarza
Widze ze nie jestem sama. Ja od paru dni mam podobne objawy i ze strachu zaczelam szukac w internecie co to takiego. Az trafilam tutaj i teraz wiem skad sie to wszystko wzielo. Wszystko zaczelo sie od tego jak na studiach zaczely sie letnie egzaminy. Juz miesiac przed nimi nie spolam po nocach sie uczac, chodzilam spac o 4 a wstawalam o 9. Malo snu, duzo stresu, az po miesiacu serce chyba nie wytrzymalo i penej nocy zaczelo mi strasznie szybko bic, potem czulam jak by wogole nie bilo, i do tego dusznosci. od tego czasu balam sie ze to sie znowu powtorzy, ze zejde z tego swiata. teraz ciezko mi jest z tego wyjsc bo sobie wmawiam ze jest mi duszno, jak mnie serce lekko kluje to juz sobie wmawiam ze zaraz cos mi sie stanie itp. W dzien jakos sobie radze bo jestem zajeta i nie mam czasu o tym myslec. Ale gdy tylko przychodzi wieczor i ide spac po prostu boje sie ejsc do lozka. Wmawiam sobie ze znowu bedzie tak jak wtedy. Gdy zaczynam o tym myslec od razu przyspiesza mi serce, mam dusznosci, nie moge zasnac bo sie boje. Mam wtedy rozne mysli, i czuje sie okropnie. Mam 20 lat a wtedy czuje sie jak staruszka na lozu smierci. Coraz mniej mnie rzeczy cieszy, chodze zdenerwowana... Teraz wiem ze jak nie zaczne szbko dzialac to to sie zacznie poglebiac. Musze sie wybrac do dobrego psychologa, ktory mi pomoze rozmowa- nie lekami. Na ekg wyszlo ze moje serce jest ok, a ja sobie wmawiam ze jest inaczej. Troche poczytalam na tym forum i musze sie przekonac do pozytywnego myslenia. To nie jest latwe bo z tym co siedzi w glowie trudno sie walczy. Ja sobie potrafie wszystko wmowic. Nic mi nie jest a jak sobie zaczne myslec ze mnie boli serce to czuje ze mnie boli. To jest sila psychiki. trzeba temu stawic czola poki nie jest pozno. Pozdrawiam wszystkich i rzycze pozytywnego myslenia czego i sobie rzycze :)) I wiecej usmiechu :)
Odnośnik do komentarza
Witam wazystkich!!! 15 lat borykam się z tą cholerą, od 2 lecze u psychiatry. Zjadłam już tyle różnych specyfików, które pomagały, ale bardziej się pogrążyć. Jak nie urok to sr.... Po ostatnim, miałam zdrętwiałą lewą rękę przez blisko tydzień. ale jak zaczęłam się w nocy moczyć to odstawiłam:/ Dosyć wstydliwy temat, ale nic na to nie poradzę i wydaje mi się że nie jestem z tym sama. Dodam , że takie obiawy miałam po połączeniu Mobemidy z Deprexoletem. Także radzę nie zgadzać się u lekarza na taki eksperyment. Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich nerwusków:)
Odnośnik do komentarza
Witam wszystkich:) Mała, Natalio, dziękuje Wam za optymistyczne odpowiedzi:) Z nami, dziewczynami to już chyba tak jest, że jesteśmy przywiązane do swoich mam. Freud pewnie by to w odpowiedni sposób wyjaśnił, że mamy jakiś tam kompeks Edypa czy Elektry już sama nie wiem, który jaki był:) Ja jestem bardzo przywiązana do mojego rodzinnego domu. Byłam do tego stopnia, że wiedziałam, iż za rok, dwa zapuszczę korzenie i wogóle nie ruszę się od mamy i taty. Uświadomiłam sobie, że wcale nie będę sie z tym lepiej czuła. Wręcz odwrotnie - stanę się życiową kaleką, która wszystkiego będzie się obawiała. Dlatego, z moim narzeczonym, postanowiliśmy zamieszkać razem, a że on kończył jeszcze studia, wyjechaliśmy tak daleko od domu. Znalazłam pracę, wynajęliśmy mieszkanie, poczułam się pewniej, ale tęsknota za domem i obawa o rodziców nadal pozostały. Wiem, że to normalne, ludzkie uczucia, martwić się i troszczyć o najbliższych. Tak jak napisała Natalia czuję wielką wdzięczność wobec moich rodziców za to, jak bardzo mi pomagali, wykształcili, wychowali, kochają. Fakt - inni rodzice szybko rzucają swoje dzieci na głęboką wodę i zmuszają do radzenia sobie w życiu. Czasem myślę nawet, że takim ludziom jest w życiu łatwiej. Nabierają takiego hartu ducha, szybciej stają się niezależni. Oczywiście każdy medal ma dwie strony, więc pewnie niejednokrotnie mają żal do własnych rodziców, czują się pokrzywdzeni, nie kochani. Ale zbytnia opiekuńczość też nie jest dobra. Oczywiście zależy jak zdefiniujemy słowo *nadopiekuńczość*...Nie uważam, żeby moi rodzice byli nadopiekuńczy, ale jednak moja mama ma to *coś* w oczach, nie wiem, czy jest to troska, matczyna miłość, ale to *coś* sprawia, że czuję się tak, jak sie czuję. Rozmawiamy o tym z mama, ale nie wiemy, o co chodzi...Mała życzę Ci wytrwałości na obczyźnie, to bardzo dobry sprawdzian dla Ciebie. Wierzę, że wytrwasz beż problemów:) A jaka będzie radość po powrocie:) Pewnie zmienia się stosunek do własnej mamy, gdy też jest się mamą...:)Ja jeszcze nie jestem, ale moż kiedyś:) Pozdrawiam serdecznie
Odnośnik do komentarza
Witam! Wyprowadziłam się z domu 9 miesięcy temu. Wprawdzie jest to zaledwie kilometr, jednak nie ma tygodnia kiedy bym nie nawiedziła rodziców swoją obecnością. Z mamą czuję tak ogromną więź, że jest mi niezmiernie trudno, gdy tylko ide do siebie. Mieszkam z chłopakiem. Zawsze chciałam żebyśmy zamieszkali razem, a jak już to nastąpiło to poczułam ogromną pustkę. Jestem pewna, że każdemu jest na początku ciężko, ale u mnie trwa to nadal. Snuję się po domu jak obca. Najgorzej jak moja połowa jest w pracy. KIedy wraca, to wszystko staje się łatwiejsze. Zaczęłam mieć wyrzuty sumienia, że nie czuję się komfortowo, że w pewnym sensie zawiodłam mojego chłopaka, a przecież to właśnie z nim chciałam rozpocząć nowy etap w życiu. Powoli zaczyna mnie dręczyć myśl o dziecku. Może jak się pojawi to wszystkie obawy znikną.
Odnośnik do komentarza
No właśnie żenia - ja też mam takie uczucie, niby u siebie, a jednak obco, niby na swoim, a jednak niby tylko na chwile. Mam tak, że kiedy jade do rodziców mówię *jedziemy do domu*, ale w drugą stronę już tak nie czuję. Zauważyłam nawet, że gdzieś w głębi serca myślę, że mieszkam sobie w akademiku, a kiedy *skończą się studia* to wrócę do domu. Oczywiście studia ukończyłam rok temu, tak jak Ty zaczęłam nowe życie z ukochanym i całkiem podobnie się czuję, myśląc, że zawiodłam narzeczonego. Czyli znów mamy kolejną sprzeczność w sobie - jesteśmy rozdarte między tym, co chciałybyśmy, tym, o czym marzymy oraz pomiędzy naszymi rodzicami i przyszłymi mężami. Jak to pogodzić, jak zrozumieć? Mam nadzieję, że z czasem dojrzejemy do tej nowej, ale zupełnie naturalnej zmiany w życiu. A póki co chociaż wiemy, że jest to jedna z przyczyn wzbudzających napięcie i prowadząca do naszych *stanów*. Warto nad tym pracowac...
Odnośnik do komentarza
No cóż. Non stop nad sobą pracuję:) Efekty widzę sama. Jakieś dwa lata temu nie chciało mi się żyć, zamknęłam się w domu i trzęsłam na myśl, że miałabym się spotkać ze znajomymi. Akurat wtedy zbliżała się obrona pracy magisterskiej. Sama jestem pełna podziwu dla siebie że dałam rade. Ale wiem, że gdyby nie moja siostra, nie udałoby mi się tego osiągnąć. Do dziś widzę jak mnie zmuszała do ruszenia się z miejsca. Pierwsze co zrobiła to zawiozła mnie do dobrego lekarza psychiatry. już pierwsza rozmowa z panią doktor bardzo mi pomogła. A potem woziła mnie do szkoły. I jakoś tak powolutku dotrwałam do obrony. Mało się wtedy nie przewróciłam. Serce waliło mi jak oszalałe, nie potrafiłam logicznie odpowiedzieć na żadne zadane mi pytanie. Myślę że musieli się nade mną zlitować, bo nikomu nie postawiono by oceny dostatecznej za same yyyy i eeee. Na szczęście mam to już za sobą. Czasami tylko budzę się w nocy zlana potem.
Odnośnik do komentarza
Cześć wszystkim nerwusom!Dharmo, dzięki za pozdrowienia przed moim wyjazdem w góry! Nie będę dziś pisać o moich dolegliwościach, bo... ich zwyczajnie (prawie) nie mam! Wróciłam wczoraj. Było cudownie, mimo że bałam się tego wyjazdu (zawsze mam jakieś obawy, kiedy oddalam się zbytnio od domu). Przez całą drogę co prawda nasłuchiwałam bicia mojego serca, czasem coś mnie w nim zakłuło, czasem trochę sobie *poskakało*, zbytnio skupiałam się na swoim oddechu, który sprawiał mi dziwny dyskomfort (wydawało mi się, że coś mnie piecze w przełyku), czasem nie mogłam wziąść głębokiego oddechu (teraz też tak mam)... Ale wszystko minęło kiedy ujrzałam moje ukochane góry. I ja - ciągle obawiająca się o swoje serce - chodziłam w tym upale każdego dnia na męczące wyprawy (oczywiście z mężem i dzieckiem). To nie były zwykłe spacerki, ale Giewont (na sam szcyt nie weszłam, bo mam lęk przestrzeni:), zatrzymałam się przed łańcuchami), Dolina Pięciu Stawów, Sarnia Skała w Dolinie Strążyńskiej.. Każdego dnia szliśmy po kilka kilometrów i - uwierzcie mi, czułam się wspaniale. I psychicznie (zero lęków i pozbycie się myśli, że coś mi się stanie np. z serduchem), i fizycznie. Nawet głowa mnie nie bolała ani razu, a mam do tego tendencję. Codziennie wracałam zmęczona, pełna wrażeń i było mi bardzo dobrze. Wniosek? Wyjeżdżajcie w ukochane strony, jeśli macie takie możliwości i niczego się nie obawiajcie.Odmiana jest potrzebna każdemu, oderwanie się od codzienności może sprawić cuda. Mam nadzieję, że będę się czuć tak dobrze również teraz, po powrocie. Pozdrowienia dla Dharmy! Łukasz, co tam u Ciebie? Coś zmieniło się w *sprawach sercowych*?
Odnośnik do komentarza
Witaj Dora:) Cieszę się bardzo,że tak świetnie sobie poradziłaś, udowodniłaś sobie, że jesteśmy w stanie przeciwstawić się naszej chorobie, zapomnieć o niej, słowem - *przenosić góry*:D...Nie ma to jak dobry wypoczynek, który pozwoli złapać nieco dystansu do wielu spraw i do życia wogóle...Ja w ten weekend wybrałam się pod namiot nad jeziorko. Przed wyjazdem też towarzyszyło mi uczucie niepokoju, psychika rysowała jakieś tam czarne scenariusze, ale nie poddawalam się im. Pojechałam, było bardzo sympatycznie, tylko że pogoda spłatała nam figla i w niedzielę obudziła nas ulewa. Pomyślałam, to też ma swój urok, będzie co wspominać:) W sobotę oczywiście wyszło moje przedwyjazdowe napięcie. Sama nie wiem, czy to nerwy, czy tylko chwilowa niedyspozycja, bo kiedy wyszłam z namiotu (a tam wiadomo duszno, parno i kolorowo, a ja jestem wrażliwa na zmiany oświetlenia) zrobiło mi się jakoś dziwnie: zakręciło mi się w głowie, zrobiło mi się niedobrze, zaraz serduszko przyspieszyło, ja zdenerwowałam się, że to *już*, zaczęłam się trząść. Usiadłam, pomyślałam olewam to, nie nasłuchuję, zaraz przejdzie. Siadłam ze wszystkimi przy stole, wciągnęłam kiełbasę z grilla, pogadałam, a potem to nawet trzy browarki wypiłam i bawiłam się świetnie do 3 rano rozmawiając na babskie tematy z moimi towarzyszkami:)Nic się ze mną nie działo. Dlatego zgadzam się z Dorą, wyjeżdżajmy, udowadniajmy sobie, że potrafimy normalnie żyć. Czasem wystarczy się oddalić na chwilę od wszystkich, usiąść cicho w kąciku, przeczekać zły czas, a świadomość, że marnujemy sobie urlop dodatkowo otrzeźwia i pozwala szybko wrócić do równowagi. Doszłam ostatnio do wniosku, że powiedzenie *na smutki i kaca najlepsza praca*, jest nie bezpodstawne. Cały ubiegły tydzień odwracałam moją uwagę od pseudo-dolegliwości właśnie wypełniając sobie czas różnymi zajęciami, najlepiej działa na mnie sprzątanie. Zauważyłam też, że świetne rezultaty daje takie poczucie wolności, kiedy wystawiamy ciało na słońce, czerpiemy radość z zabawy i beztroski, pływamy, chodzimy po lesie, widzimy uśmiechniętych ludzi, którzy mijając się rozmawiają choć się nie znają. Wszystkie smutki wydają się wówczas irracjonalne. Tylko jak zatrzymać ten wakacyjny nastrój jesienią, zimą? Może basen, solarium, joga, aerobic, fitness club...? Doro życzę miłego odpoczynku po wypoczynku w górach:) Wszystkim - optymizmu, słońca i radości...
Odnośnik do komentarza
U mnie tez postęp..;) Wiecie jaka byłam z siebie dumna kiedy w sobotę pojechałam na solarium (sama!) i wytrzymałam bez żadnego leku całe opalanko..! Byłam naprawdę szczęśliwa...! Dziś zrobię powtórkę z rozrywki ale najpierw czeka mnie wycieczka do miasta-ale jeszcze nie samodzielna :P Zgadzam się z Wami że należy sie lękom przeciwstawiać,podejmować ryzyko i to są kroki w dobrym kierunku! Kupiłam tez kilka publikacji na temat lęków: *stany lękowe*, *optymizmu można sie nauczyć* i *oswoić lęki i fobie* :) teraz będę mądrzejsza.... :P Pozdrawiam Was gorąco-łuki już wysyłam maila..:)
Odnośnik do komentarza
Minia, brawo!!! Gratuluję postępów. Wiesz, że ja czasem, kiedy jestem na solarium też mam pewne obawy np że klapa się zamknie, a ja usmażę się na skwarek :), albo ze zasłabnę, a nikt tego nie usłyszy. Wtedy staram się skupić na muzyce, wyobrazić sobie, że leżę na plaży, słyszę szum fal. Od razu jest mi lepiej, a po takiej 10 min dawce *słoneczka* czuję się odpręzona, spokojna. Jeszcze raz gratki i trzymam kciuki za kolejne postępy!:)
Odnośnik do komentarza
Witam Was też w dobrym nastroju :-) Dziś chyba taki wspaniały *dzień nerwusa* :-) Ja po kryzysie we czwartek, gdy usiadłam pod ścianą, ryczałam i myślałam *dłużej nie dam rady!* , wstałam i pomyślałam *jednak przeszło, chyba mogę więcej niż mi się wydaje*. Później pół nocy przegadałam z mężem wylewając ze łzami wszystkie swoje żale i mam wrażenie, że wiele ze mnie *spłynęło*. Od tego czasu jest o niebo lepiej. Nie powiem, że wszystko minęło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i wiem, że nieraz pewnie będzie gorzej, ale teraz cieszę się tym, że jest dobrze i że wiem, że potrafię *przechodzić* gorsze chwile, że one mijają. Znów wróciły plany dzidziusia :-D Może jednak nie warto chorobie podporządkowywać wszyskiego i*dla niej* rezygnować z tego co naprawdę ważne.... Drogie Panie jeśli, któraś z Was była w ciąży już chorując (ja mam 4-letnią córkę i miałam super ciążę, ale wtedy byłam zdrowa), to proszę o podzielenie się tym, jak było i czy choroba dawała się bardziej we znaki. Miniu, Dharmo i Doro cieszę się Waszymi sukcesami i życzę ich więcej! I sobie też :-) Pozdrawiam gorąco!!! pa
Odnośnik do komentarza
Witam Was kochane nerwusy ja też cierpię z powodu nerwicy mam te same objawy co Wy . Od 7 06 07 zażywam leki ; luxeta , sedam i propranolol , muszę powiedzieć , że czasami czuję się super , ale są dni że nie mogę sobie poradzić sama ze sobą . powiedzcie cz Wy też macie takie uczucie ,że Wasze nogi są takie słabe ? ja tak mam czasami myślę że odmówią mi posłuszeństwa i upadnę . Może ktoś wie coś na temat tych moich lekarstw . Pozdrawiam i czekam na Wasze listy.
Odnośnik do komentarza
Cześć Mała Ja zaszłam w ciązy po półrocznej kuracji nerwicy- byłam na xanaxie.Na początku sie trochę zdenerwowałam,ale jak się okazało zupełnie nie potrzebnie.Ciąże przeszłam super i ani razu nie zdarzyła mi się *wpadka *Zresztą przez sześćlat miałam spokój i znów to spadło na mnie jak grom z jasnego nieba.Obecnie pomału zblizam się do końca kuracji.Czasami jeszcze mi się cos przydarzy ale juz jestem silniejsza i nie wpadam tak bardzo w panikę. Ach w międzczsie jak było okejas urodziłam drugą dziewczynkę.Moze ciąża to dobry pomysł ale nie lekarstwo, moze najpierw powinnas się podleczyć? Pozdrawiam
Odnośnik do komentarza
Do job:) Szczerze pisząc, nie wiem na czym polega uczucie słabych nóg, ale mi też się ono zdarzało i czasem jeszcze zdarza. Pisałam już kiedyś, że miałam taki etap, podczas którego towarzyszyło mi ciągłe uczucie omdlewania. Miałam wrażenie, że nie ustoję, nogi robiły mi się jak z waty. Myślę, że wszystkiemu winny jest strach. Nie bezzasadne jest powiedzenie *aż mi się nogi ugięły* w momencie, kiedy usłyszymy złą nowinę, przestraszymy się lub czymś zdziwimy. Kiedy się denerwujesz, panikujesz wtedy zapala się światełko *zagrożenie*, organizm staje w stan gotowości, szykuje się do ucieczki=zniwelowania strachu. Wówczas produkuje więcej hormonów strachu, czyli adrenaliny, kortyzolu. Myślę, że tak jak wpływają one na przyspieszone bicie serca, czy pocenie się dłoni, tak samo wpływają na nasze mięśnie powodując ich chwilową niedyspozycję. My, nerwuski, już tak mamy, że jak tylko zaczyna się z nami coś dziać, to potem czekamy tylko na sygnał z głębi ciała, że dzieje się coś, nawet jeśli nic się nie dzieje. Oczekując na symptomy, sami sobie je wmawiamy. Myślisz na pewno *osłabły mi nogi, czy nie osłabły? wstanę bez problemu, czy zrobię krok i upadnę*. W gruncie rzeczy sami siebie ograniczamy, wprowadzając się w kolejny stan napięcia i ostrożności. A gdy tylko coś zaswędzi, zastrzyka, zaboli, zdrętwieje, momentalnie wyolbrzymiamy sprawę (ech...te nasze nadwątlone psychiki), nakręcamy się i znów odczuwamy te pozorne dolegliwości. W ten sposób po raz kolejny wprowadzamy w stan niepokoju nasz autonomiczny (wegetwtywny)układ nerwowy. Wszystkie skumulowane emocje, muszą znaleźć ujście i znajdują - właśnie w postaci naszych ataków, czyli objawów somatycznych, które najczęściej nie posiadają podłoża chorobowego, patologicznego. Dlatego też nasze newrwice nazywa się nerwicami wegetatywnymi. Nie jestem lekarzem, ale czytam sporo na temat nerwic, bo zrozumienie problemu, całego łańcuszka reakcji, które w nas zachodzą, ułatwia mi zrozumienie samej siebie i uspokojenie się, kiedy *to* nadchodzi. Niektórzy z nas piszą o drętwieniach karku, uczuciu ciężkości w głowie, otępieniu, zabużeniach równowagi, drętwieniach kończyn, a nawet języka. Nie wspomnę już o newrwicach histerycznych, w których dochodzić może nawet do czasowej utraty wzroku! A wszystko na tle nerwicowym właśnie. Jaka musi być siła naszego umysłu!Ja niejednokrotnie stojąc na przystanku i czekając na autobus do pracy, miałam wrażenie, że nie ruszę nogą, że nie wsiądę, bo zaraz zemdleję. Czasem towarzyszyło mi, nawet podczas zwykłego spaceru, uczucie takiego falowania, jakbym była na morzu. Trwa to tylko kilka sekund, a ja wystraszona tym dziwnym stanem, momenatlnie się otrzeźwiam. Wszystko wraca do normy, lecz nadal w głowie pozostaje strach, a jeśli to coś poważnego? I znów powiem to, co już pisałam - naprawdę najlepsza na to wszystko jest praca, zajęcie. Człowiek zapomina o sobie i zapomina o dolegliwościach. Łapie się na tym, ze dawno nie czuł się dziwnie. Często mam wrażenie, że przez nasze dolegliwości, tak bardzo przyzwyczailiśmy się do *nienormalności*, że kiedy nasze ciało jest w pełnej równowadze, wszystko działa w nim jak należy, wydaje nam się, że jest coś nie tak. Dla nas, drogie nerwuski, stan normalności jest właśnie nienormalny. Chyba dlatego tak ciężko walczyć jest z nerwicą. Job, jeśli chcesz mieć 100% pewność zgłoś się do lekarza, zrób tomografię, podstawowe badania, ale ja wierzę, że nic Ci nie jest. Spokojnie, to tylko nerwica! Życzę uśmiechu i uszka do góry, będzie dobrze:) Pozdrawiam P.S na temat leków się nie wypowiem, bo nie wiem cóż to za specyfiki. Ja niczego nie biorę, więc nie mam doświadczenia, ale na pewno ktoś na forum Ci pomoże:) Dobrze, że mamy tu siebie:), tak jakoś łatamy dziury i wspieramy się wzajemnie. Jesteśmy chyba taką dużą rodziną nerwusków, które choć się nie znają, to rozumieją jak łyse konie. I oto tutaj chodzi!:)
Odnośnik do komentarza
Nie zauważyłam, że wymieniłaś Propranolol. Na początku, tzn kiedy pierwszy raz poszłam do lekarza, też przepisał mi ten lek. Wzięłam chyba dwa razy, niestety nic mi nie pomógł. Czekałam aż serce przestanie walić, kiedy nie przestało wzięłam drugą tabletkę, sytuacja się nie zmieniała. Nakręcałam się tylko, bo czekałam aż serce się uspokoi, a tu ukojenia nie było. Dałam sobie spokój. Dodam jeszcze, że ja leków nie biorę ze zwykłego strachu: przed uzależnieniem, złym wpływem na mój organizm, a poza tym myślę sobie, że leki to ostateczność, to - w moim mniemaniu - wydanie wyroku na siebie: poddaję się. A ja poddać się nie chcę! Oczywiście nie chciałam nikogo tymi słowami urazić. To tylko mój sposób na walkę z nerwicą, a wiadomo, że każdy ma swój. Niektórzy po prostu muszą zażywać leki, inni potrzebują ich, aby się wyciszyć, wziąć w garść i dopiero zacząć walczyć o siebie np pod okiem psychologa, ale już w stanie względnej równowagi. Tak więc - z tego co wyczytałam w necie -propranolol eliminuje dodatkowe skurcze serca, luxeta - jest lekiem eliminującym stany depresyjne (najczęściej stosowany u kobiet:)) i zapobiegający lękom. Ale to pewnie wyczytałaś z ulotki...:)
Odnośnik do komentarza
Gość Celestyna
Hej Dharma.No i jestem tutaj w moim nowym domu.Nie przypuszczałam że będzie aż tak źle.W czasie podróży czułam się ok i obiecywałam sobie że jak tylko będzie lęk to zaraz z nim stoczę konfrontację i muszę sobie radzić.Ale zaraz z samego rana jak mój mąż miał iść do pracy, wpadłam w taką panikę że mam zostać tutaj sama(a mój syn jest jeszcze na obozie w Polsce)że musiał mnie zabrać ze sobą do pracy.To mnie trochę uspokoiło.Byłam jednocześnie zła na siebie że łamię wszystkie reguły.Jeźdzę z nim prawie codziennie. Jest mi trochę wstyd przed jego kolegami że żona jeździ z mężem do pracy,no ale cóż narazie nie idzie inaczej.Wiem że to droga do nikąd i tak być nie może.Najchętniej zwinęła bym manatki i wróciła do Polski, ale sopprawy zaszły już tak dalego no i nie chcę się rozstawać już z moim mężem. Może jak mój syn będzie tutaj to będzie trochę mi raźniej. Kiedy jestem sama w domu sprzątam, sprzątam i sprzątam i faktycznie wówczas trochę zapominam o tym paskudztwie.Nie wiem czy tu wytrzymam.Mój mąż załatwił mi psychoterapeutę, ale do niego trzeba jechać tramwajem a dla mnie to bariera nie do przeskoczenia. Narazie jeszcze u niego nie byłam bo jest na urlopie, ale fakt jest że to Polak to już dużo.Mój mąż stara się jak może, ale czy wytrwam tu nie wiem.Daję sobie czas do października na oswojenie się z nową sytuacją.Jeśli nie dam rady to zjeźdzam do Polski i zdecyduję się chyba na szpital.Zastanawiam się Dharmo czy to wszystko nie wzięlo się też z klaustrofobii jaką mam od dzieciństwa,i dla tego w obcym państwie czuję się jak w klatce.Czy ktoś z Was przy tej nerwicy cierpi na tzw. zespół niespokojnych nóg. Ja jak kładę się do łóżka to najchętniej odkręciła bym sobie nogi i postawiła koło łóżka do rana tak mi one przeszkadzają.Pozdrawiam wszystkich.
Odnośnik do komentarza
Reniu dziękuję za odpowiedź i nadzieję, jaką mi dałaś, że nawet my-nerwusy możemy starać się o dzidziusia :-)Ja nie traktuję maleństwa jak lekarstwa. Planowaliśmy już od dawna wakacje przeznaczyć na starania, a tu pojawiła się choroba. Na początku w ogóle nie rozumiałam co się ze mną dzieje, nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to nerwica. Teraz radzę sobie coraz lepiej, bo gdy już wiem, że to jest *to*, zaczęłam się z tym oswajać i uczę się z tym żyć. Po pierwszym szoku i ciągłym załamaniu teraz jest mi lepiej. I wiem też, że jak znów będzie gorzej to jakoś sobie poradzę, bo już tak było i przeszłam to. Jeśli o dzidziusia chodzi, to ciągle się łamię, ale może wreszcie podejmę decyzję. Pozdrawiam Cię serdecznie! Odnośnie problemów z nogami, to też je mam. Nawet teraz, gdy ogólnie czuję się dobrze, to nogi bolą mnie cały czas, choć nasila się to, gdy kładę się spać. To chyba wynika z ciągłego, nieświadomego napinania mięśni. Ja podobne *osłabienie* odczuwam też w karku, rękach, ramionach i w dole kręgosłupa. A czasami nawet na twarzy. Ale sama przekonałam się o tym, że wiele mięśni mam często spiętych bez powodu i nawet nie zdając sobie z tego sprawy i zauważam to dopiero, gdy pomyślę *o, chyba muszę rozluźnić mięśnie na twarzy* i próbuję i mi się to udaje. Więc może to wszystko wynika z tej ciągłej pracy mięśniowej. Pozdrawiam i miłego dnia!
Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×