Skocz do zawartości
kardiolo.pl

Jak sobie radzić przy dodatkowych skurczach?


Gość ech80

Rekomendowane odpowiedzi

Allicjo, grunt to dobre wieści! Polprazol da radę stanowi zapalnemu i wkrótce wszystko będzie dobrze, zobaczysz :) A nie mówiłam, że gastroskopia to sport ekstremalny dla ludzi spragnionych niezapomnianych wrażeń? ;-) Mnie najbardziej fascynuje to, jak człowiek potrafi się podczas tego badania niejako rozwarstwić, na dwie niezależne istoty: homo sapiens i homo panicus. Rozum jest oczytany i wie, że nic złego się nie dzieje, i biedaczek myśli, że panuje nad sytuacją, ale ta zwierzęca część mózgu krzyczy: ratunku, mordują!!!, a za tym głosem podąża serce, galopując w siną dal, najchętniej poza granice klatki piersiowej, żołądek kwiczy: wyplujemy tę obcą rurę podłych najeźdźców!, skóra jest nadgorliwa i choć nie wie, jak może pomóc, to na wszelki wypadek poci się za dziesięć lat naprzód, mięśnie spanikowane plączą się we własne ścięgna i człowiek miota się na tym stole jak bulgocząca niezrozumiałe treści masa garmażeryjna z wybałuszonymi gałami. Mówiąc krótko, nie ma sensu robić fryzury i makijażu, z badania i tak wychodzi się jak neandertalczyk, co natknął się w krzakach na tygrysa szablozębnego. Ja mam się zgłaszać na kontrolną gastroskopię raz na dwa lata. Tylko coś od półtora roku nie mogę znaleźć kurtki i szalika ;)

Odnośnik do komentarza

Witam was co tam slychac u was tancerze serc :) ja znowu pojawiam sie tu z zapytaniem czy odstawienie metoprololu (bo juz z 100 mg zeszlem do 25 raz dziennie )moze wywomlac podwyzszone cisnienia bo od wczoraj boli mnie glowa zaczela tak o 23 :) i do teraz trzyma na elektroniczyn cisnieniomierzu wyskoczylo mi 151/91 nawiecej, powtorzylem pomiar bo ja zawsze cisnienie mialem 120/60(70) wiec czy odstawienie tego leku moze to spowodowac??? napisze wam jeszcze ze czytajac ulotke z tego leku jest napisane tam ze ten lek moze byc stowoany na nadcisnienie tetnicze ... ma to zwiazek ??

Odnośnik do komentarza

Hej Koszyku, z lekarstwami jest tak, że wszystkich reakcji organizmu nie przewidzi nikt. Może być, że to podwyższone ciśnienie jest reakcją na zejście z dawki, a może nie mieć z tym żadnego związku. 150/90 to jeszcze nie tragedia, choć gdyby się utrzymywało, zgłoś lekarzowi. Ja jestem niskociśnieniowa, a raz u kardiologa na pomiarze wyszło mi 160/90, na co lekarz wzruszył ramionami, że to pewnie *początki nadciśnienia*. Minęło 6 lat, a ja nadal mam zazwyczaj 100/60, w porywach do 110/70. Na wszelki wypadek nie *pomagaj* wysokiemu ciśnieniu, tj. odstaw kawę, herbatę, colę, słone przekąski, aż się sytuacja unormuje. Nadal wybierasz się na ablację?

Odnośnik do komentarza

No, no... Taki jesteś beznałogowy, że aż zazdroszczę. Może chociaż fajki jarasz jak nawiedzony, albo horrory pasjami oglądasz? ;) Jest jeszcze jedno rozwiązanie: czosnek spożywany często i regularnie, w sposób bezpieczny obniża ciśnienie. Ma tylko jeden skutek uboczny: spożywany często i regularnie obniża też atrakcyjność towarzyską osoby spożywającej :D Powodzenia na zabiegu i obyś nigdy już nie zaznał arytmicznej huśtawki!

Odnośnik do komentarza

No wiesz jaram fajki ale teraz juz nie tak duzo bo palilem paczke dziennie teraz juz hm.... moze z 7 na dzien .... wiesz pojade do szpitala to powiem o tym cisnieniu itd.. a teraz molestuje psychike wypowiedziami ludzi na temat ablacji hii.. odziwo nikt nie pisze ze zabieg jest niebespieczny itd tylko ze nieprzyjemny :D i ze ma duzy wspolczynnik powodzenia bo ponad 95 % przy tym czestoskurczu co ja mam, jestem pelny nadzieji te to bedzie juz moja ost wyzyta na serducho w zyciu i bede szczesliwie zyl bez taczacego serducha :) a i co do tego cisnienia to wezme sobie poltabletki i zobacze czy obnizy mi sie to cisnienie jezeli tak to to bedzie tego powodem jezeli nie hm.... lekarze ciag dalszy :)

Odnośnik do komentarza

Karamba Ciebie to łyżkami można jeść, jak wracam po całym dniu do domu, to nawet jak padam na przysłowiowy pysk, muszę tu wejść, żeby poprawić sobie humor i się uśmiechnąć. Dziś przeszłam kolejne badanie, też niezbyt miłe, ale cóż szukam, szukam, może znajdę jakieś pioruństwo, które wywołuje u mnie arytmie a jak nie to wtedy uwierzę lekarzom, że jednak u mnie serce jest źle pospawane i położę się też na stół ablacyjny jak mi proponują. Koszix tabletki, które bierzesz obniżają ciśnienie i puls i w jakiś sposób organizm się do nich przyzwyczaił więc jak przestajesz brać czy zmniejszasz dawkę ciśnienie może podskoczyć, ale również jak się już przyzwyczai na nowo organizm do braku leku ciśnienie może się unormować. Mimo wszystko skonsultuj to z lekarzem i kontroluj ciśnienie, może przed ablacją nie ma co eksperymentować z tabletkami. Przypomniało mi się jeszcze co mi lekarz powiedział jak robiłam gastroskopię, to dla tych osób, które skurcze mają nie z choroby serca tylko z nerw. Przed badaniem mały wywiad, podpisanie zgody, tradycyjne pytania, alergia jest - nie, uczulona na coś jest - nie wie itd.......... na coś choruje, tak ma kłopoty z sercem, jakie- ma arytmię, a wie , że arytmia to z nerwicy, pomyślałam wie, ale mówię sobie spokojnie nerwicy ci nie wmówi i mówię, mój kardiolog nie uważa, że mam ją z nerwicy więc chyba u mnie arytmia nie jest z tego powodu, aaaaaa, no dobra następne pytanie................ I tak mi się własna refleksja po tym pytaniu nasunęła, że coś jednak w tym musi być, że wielu osobom lekarze mówią, że dod. skurcze nie leczy się jak jest ich niewiele, że są na tle nerwowym, tylko, że tak trudno w to uwierzyć, kiedy trzepie tym sercem tak mocno a strach zagląda w oczy. Jak tak dalej pójdzie to zamiast pisać na forum o arytmii będę musiała się przenieś na forum nerwicowe bo się jej nabawię albo mi wmówią. To dziś na tyle, bo padam ze zmęczenia.

Odnośnik do komentarza

@Koszix O jakim częstoskurczu piszesz? Tak po prostu sam nazywasz swoje dolegliwości, wyszedł Ci jakiś na EKG i został tak sklasyfikowany przez kardiologa? Co ważne, to czy chodzi o częstoskurcz nadkomorowy, czy komorowy? To trochę inne, że się tak wyrażę *bajki*. Co do Twojego pytania: tak, odstawienie metoprololu może spowodować okresowe nadciśnienie. Ty go co prawda nie odstawiłeś, ale znacznie zmniejszyłeś dawkę, bo o 75% z dnia na dzień. Organizm zawsze jakoś się przyzwyczaja do betablokerów, i też się musi od nich odzwyczaić. Na przykład ja, kiedy zacząłem brać 50 mg metoprololu (Betaloc ZOK 50) z dnia na dzień, czułem przewlekłe zmęczenie, znużenie, senność, brak sił. Kiedy już sobie jednak go pobrałem, to jeszcze zanim organizm zdołał się do tej dawki dostosować, postanowiłem całkowicie go odstawić - no i wtedy miałem cyrki z ciśnieniem miewałem i 190/110, co w połączeniu z nerwicą i atakami paniki formowało naprawdę mało przyjemną mieszankę. Metoprolol, tak jak tu sugerowałeś równie często, co na zaburzenia rytmu serca, jest stosowany na nadciśnienie. Dlatego właśnie nigdy żaden karidolog nie każe Ci odstawić betablokera od tak, kończąc kurację, stosuje się stopniowe zmniejszanie jego dawek. Abstrahując tak w ogóle od powyższego, 150/90 to naprawdę nie jest jakiś alarmowy stan. Ja takie ciśnienie mam przynajmniej dwa, trzy razy w tygodniu i zupełnie tego nie czuję, tym bardziej się tym nie przejmuję - o zajmowanie mojego umysłu dba wzorowo moje serducho. Ja już myślałem, że jestem na dobrej drodze, żeby sobie z tym wszystkim zacząć dawać radę, ostatni miesiąc spokojniutki, jeśli chodzi o skurcze i ich różnorakie watahy (choć były, to nie pojawiały się dużych ilościach). Zszedłem jednak na ziemię, kiedy wracałem ze Świąt w ostatni weekend. Zamówiłem sobie bilet autobusowy z rodzinnych stron do stolicy, bardzo rad, że udało mi się tego dokonać, biorąc pod uwagę gorący okres powrotów. Autokar, nie dość, że spóźnił się ponad godzinę, którą ja musiałem wyczekać w deszczu i wietrze, pod jakąś prowizorką, jakiejś wiaty, skleconej z prowizorki jakiejś blachy, to jeszcze na wstępie kierowca mi powiedział, że do Radomia co najmniej będę musiał stać, jako że miejsc siedzących już nie ma. Wpadłem wręcz w furię, choć zdarza mi się to rzadko, zacząłem się z jegomościem kłócić, że przecież zakup biletu przelewem przez internet wg regulaminu przewoźnika jest gwarancją miejsca siedzącego, na co ten tylko przeprosił i twierdził, że to nie jest zależne od niego. Wrapoliłem się więc do pojazdu, w między czasie już dzwoniąc na infolinię przewoźnika by tam zrobić awanturę, aż w pewnym momencie spostrzegłem, że nie czuję się najlepiej, tak jakoś dziwnie. Szybki rekonesans, tj. palce na tętnice i wsłuchanie się w klatkę piersiową od razu dał mi odpowiedź - bigeminia. Chwilkę przeczekałem, wziąłem głęboki wdech i już było po wszystkim - ta metoda zawsze u mnie jest na bigeminię skuteczna. Nie trwało to długo, ale dało mi do zrozumienia, że się od tego cholerstwa nie uwolniło, co gorsze zasugerowało, że staje się to coraz bardziej zależne od poziomu moich emocji... Zaczęło się znowu myślenie o tym, subtelne nakręcanie się przez następne dni. Jakoś jednak się zbierałem, mimo sporadycznych skurczy i napadów bigeminii - trwającej do kilkunastu uderzeń i zawsze przerywanej głębokim wdechem. Jednak dziś uderzyła we mnie kolejne czarne wspomnienie. Po rozmowie telefonicznej z moją drugą połówką, chcąc nie chcąc zdenerwowałem się, nie na nią, tylko na sytuację, jak w tej chwili między nami jest, tj. na to, że na ten moment nie mamy na nic wpływu... To mniej ważne, po prostu jakoś to mnie rozdrażniło, zacząłem czuć napięcie. Zaraz po skończonej rozmowie spakowałem rzeczy i wyszedłem z biura (pracowałem do późna), niepokoiło mnie trochę, że wciąż odczuwam napięcie, coraz większe i większe, mimo że starałem się uspokoić. Przystanek tramwajowy był niedaleko biura, więc od razu wpakowałem się w tramwaj, szybko wyjąłem tableta, żeby puścić sobie jakieś śmieszne pierdoły na jutubie. Z napięcia zacząłem odczuwać rosnącą niepewność, nieswojość, jakiś strach. Nie minęły chwila, filmik na ekranie urządzenia nawet się nie zdążył załadować i BACH - dostałem ataku paniki poprzedzonego jednym skurczem, dość szybkim, który jakby wylał na mnie wrzątek, który rozpłynął się z samego czubka głowy, do koniuszków palców u stóp. Dawno go nie uświadczyłem, będzie dobre pół roku. Serce zaczęło bić jak szalone, do niego zaczął dorównywać oddech, jak zwykle odezwał się charakterystyczny dla takiego stanu instynkt ucieczki, zacząłem myśleć o tym, żeby tylko wydostać się z tego przeklętego wehikułu... Szybko jednak się opanowałem, jakoś po tym skurczu i fali gorąca zaczęła się odzywać racjonalna część mojej świadomości, uspokoiłem się prawie równie szybko, jak wpadłem w panikę. To nie był dobry pomysł samemu sobie zmniejszyć dawkę Depralinu o połowę. Kuracja to kuracja, została zaplanowana przez specjalistę na określony czas, z ściśle ustalonym dawkowaniem. Będę z powrotem brał całą tabletkę leku antydepresyjnego razem ze śmieszną dawką 12,5 mg Betalocu. To jeszcze nie czas, żeby określać się zwycięzcą w walce z nerwicą spowodowaną wkręcaniem sobie choroby serca (a może jednak nie wkręcanie?). Jeszcze nie dzisiaj, nie w ten tydzień, może i nie podczas kilku kolejnych lat... Ech. Do wzlotów i upadków na tej kamienistej, krętej, wyboistej ścieżce muszę się przyzwyczaić... Pozdrawiam, Dolor

Odnośnik do komentarza

DOLOR tak ja odstawiam lek od 10 dni i do jutra mam go calkiem nie brac.... a co do arytmii tak zostal zlapany na ekg i kardiolog powiedziel ze to NAPADOWY CZESTOSKURCZ NADKOMOROWY kazal mi zmiejszac dawdke o 25 mg ale cos mi cisnienie skacze no coz do ablacjii zostalo kilka dni wiec jak by cos sie dzialo to pojde do szpitala i powiem jak sprawa sie ma :)

Odnośnik do komentarza

Hej DOLOR mam pytanko odnośnie Twojej bigemini. Czy złapałes ją na holterze czy tak po prostu uważasz że ją masz na podstawie objawów. W ogóle to na jaki typ skurczy cierpisz, komorowe czy nadkomorowe? Co na to lekarz, masz bigeminie i przyjmujesz tak dziwnie niską dawkę leku że aż wątpie czy ona w ogóle jakoś na Ciebie działa. A pytam ponieważ u mnie nastąpiło nasilenie arytmii i praktycznie w ciągu dwóch dni pojawiły się skurcze następujące jeden po drugim pod rząd, nie wiem czy to salwy, czy bigeminie ale uczucie jest okropne. Choruje na skurcze już bez mała 7 lat ale to zdarzyło mi się pierwszy raz. Dzisiejszego wieczoru powtórzyło się to kilka razy, przeważnie są to 3 uderzenia jedno za drugim. Jestem nieco wystraszona bo nie wiem czy to salwy i powinnam jechac na pogotowie czy to bigeminie. Cokolwiek by to nie było jest mi ogromnie smutno z powodu tego że moja arytmia ewoluowała. Mam zamiar jutro umówić się na holter (oczywiście prywatnie bo z nfz-tu to nie wiem czy na maj bym się dostała) i sprawdzić co to jest. Czy te bigeminie są groźne? czy one mogą sprowokować jakaś gorszą arytmie? Chyba wybiorę sie też po jakieś antydepresanty, w sumie wątpię żeby coś pomogły bo do tej pory nie pomagały ale jestem już gotowa łyknąć cokolwiek co może polepszyć mój stan....Ręce mi opadają, nie wiem już jak sobie radzic z tymi arytmiami.

Odnośnik do komentarza

@Załamana Wiem, że to bigeminia - zawsze czuję ją w taki sam sposób, no i nieraz i nie dwa, kiedy miałem holter, urządzenie ją właśnie wychwyciło. Dla kogoś, kto czuje każdy skurcz, rozróżnić, czy to było jedno pobudzenie, para, bigeminia czy trigeminia jest bardzo łatwo. Przy analizie holtera kardiolog nie miał co do tego wątpliwości, zapisy ekg były w tej materii jednoznaczne. Bigeminia nie jest groźna, dla kogoś, kto ma normalne echo serca nie powinna stanowić żadnego problemu, poza uprzykrzaniem życia, jeśli jest odczuwalna. O bigeminii wszystko może Ci powiedzieć Allicja, która miewa jej ataki trwające nie tylko minuty, czy godziny, ale wręcz dni. Wg mnie zrobiłabyś bardzo dobrze udając się do psychiatry, który mógłby Ci przepisać jakiś dobry środek, którego lekarze innych specjalizacji nie bardzo mogą przepisać. Ja, kiedy byłem już na krawędzi totalnego załamania nerwowego, rzucenia pracy, dziewczyny, wyprowadzenia się do domu przez ciężką nerwicę spowodowaną strachem przed arytmiami, wykrytym u mnie krótkim epizodem nsVT, idącą w parze z napadami paniki w najróżniejszych sytuacjach, zdecydowałem, że zanim to wszystko zrobię, udam się jeszcze do psychiatry. Od razu dostałem Depralin na receptę. Na początku nie pomagał specjalnie, ale po tygodniu, coś zaczęło się dziać, nie wiem specjalnie kiedy, w którym momencie, ale zaczęło być jakoś lepiej. Przestałem obsesyjnie myśleć o jednym. Zaczęło do mnie w końcu docierać, kiedy kardiolog kazał mi się nie martwić, w moim umyśle pojawiło się miejsce na inne rzeczy. Dziś wiem, że rzucenie wszystkiego przez arytmię byłoby największym błędem, jaki popełniłbym w życiu. Byłem sceptyczny przed pierwszą wizytą, nie wierzyłem, że w jakikolwiek sposób mi pomoże, nie dawałem jej większych szans, no ale to była jedna z ostatnich desek ratunku. Nie możesz mieć oporów przed wizytą u psychiatry, wydaje mi się, że do dziś panuje mit, że do tego specjalisty udają się tylko wariaci, czubki itd. Tymczasem nerwica staje się chorobą cywilizacyjną, a jeśli ktoś, tak jak my, ma jeszcze *pod ręką* ognisko, które cały czas je wznieca i podsyca, czyli obsesyjny lęk o swoje serce, to już naprawdę alarmowa sytuacja i czas najwyższy, żeby skorzystać z pomocy, bo w pewnym momencie przekracza się w tym pogrążaniu się pewien próg, po którym już człowiek sam nie będzie sobie w stanie pomóc. Są tutaj, przepraszam za wyrażanie dosadne, *baby z jajami*, jak Kumen, Karamba, Allicja, które naprawdę doskonale sobie z tym radzą, i mają na tyle silną psychikę, by nie musieć zdawać się na czyjąś pomoc, ale są tacy jak ja, jak TY, którzy bez niej się nie obejdą, przynajmniej na pewnym etapie tej wewnętrznej każdego z nas *wędrówki*. Chociaż spróbuj. Tak naprawdę nie masz zupełnie nic do stracenia, a uwierz mi, baaaaardzo wiele do zyskania.

Odnośnik do komentarza

Oj Dolor baby z jajami, ja ostatnio trochę wysiadam, ale bardziej psychicznie i zaczynam, się bać, że wpadnę i ja w nerwicę. Oj te szpitale, oj ci lekarze, mówię Wam nie chorować, walczcie o swoje zdrowie i wierzcie mi skurcze to jest pikuś, czy jak mu tam pan pikuś, napatrzyłam się na tragedie ludzkie i niestety teraz sama mam to na co dzień w domu. Dla lekarzy w pewnym wieku nawet z chorobą śmiertelną pacjent skazany jest na pomoc tylko bliskich, ma się go głęboko w d..... i usłyszałam tekst niech się pani cieszy, że mama dożyła tylu lat bo dzieci małe umierają, tak jakbym tego nie wiedział, ale matka dla każdego jest matką nawet jakby miała sto lat. Rozumiem i wiem, że dziecko czy osoba młodsza to tragedią ale chyba śmierć osoby bliskiej jest dla każdego traumą. Jestem obecnie w rozsypce psychicznej a serce niestety to czuje i odpłaca się, tylko, że ja nie mam czasu na to, żeby o nim myśleć, ale jestem pewna, że odbije mi się to wszystko za jakiś czas, jak padam wieczorem do wyrka to nawet spać nie mogę mimo zmęczenia bo myśli i zmęczenie fizyczne daje mi popalić a serce potyka się i potyka, czego człowiek musi mieć ciągle jakieś kłopoty na łbie? pytanie bez odpowiedzi bo jej nie ma chyba. fakt, Ja Dolor jestem silna, na skurcze pojedyncze nawet co jakiś tam czas powiedzmy co pięć minut to ja nie zwracam uwagi , ale jak jest to co chwilę, czyli serce bije cały czas tak przez większość dnia źle bez minuty oddechu to też potrafię wysiąść, aż taka odważna to nie jestem, sam wiesz, bo pisałam, że zdarzyło mi się iść po pomoc do szpitala. Bigeminie, tak to moja najczęstsza przypadłość, mam zaburzenia komorowe głównie i skurcze moje komorowe układają się w bigeminie. To takie łupnięcia o ile pojedyncze skurcze są do przetrwania przy mojej bigemini jest mi gorzej, bo jak się rozpędzi to trzyma i dzień i nawet kroplówka nie zawsze daje sobie z nią radę. To takie dwa pukania na raz, jakby serce biło na dwa puk-puk, puk-puk, puk-puk, jakbym czuła i słyszała dwa serca we mnie bijące jak mam salwę to ja mam wtedy odczucie takiego mocnego łupnięcia jakby trzy lub cztery razy na raz serca, jest to bez jakieś przerwy i jest to takie solidne mocne walnięcie. Trudno to opisać, jak się ma samemu różne rodzaje arytmii to po czasie bez problemu można wyczuć co jest co. Co do brania leków tzw. uspokajaczy obojętnie z jakiej grupy, ja akurat nie biorę, ale dostałam od kardiologa lek uspokajający i jak mnie trzepie bigeminia bardzo długo tak ok. dnia to wtedy funduję sobie bloker i funduje uspokajacz bo boję się, żebym nie wpadła w jakąś histerię, że umieram bo przy tym serce jest chyba tak zmęczone taką złą pracą, że jest mi strasznie słabo a uspokajacz przynajmniej mnie uśpi i wyciszy też to serce. Jak leżałam w szpitalu i ani kroplówki ani bloker mi nie pomógł uspokoić serca, mimo, że ja byłam opanowana, spokojna a serce swoje, dali mi jakiś silniejszy uspokajacz, nie pamiętam co i wierzcie mi, ale po piętnastu minutach serce mi się uspokoiło i poczułam się jak nowo narodzona, biło spokojnie i równo. Ja tam nie zachęcam do psychotropów, ale czasami mogą pomóc. Bigeminie jak ma się zdrowe serce niby nie są niebezpieczne, tak przynajmniej twierdzą moi doktorzy, ale zaproponowali mi ablację, przed którą ja się jak na razie bronię, teraz i tak na to nie mam czasu. No to się znowu rozpisałam. Niby wszędzie mówią dod, skurcze nie groźne, żyć z tym spokojnie, tak zapewniają nas nasi lekarze a mi się wydaje, choć oczywiście mogę się mylić, czy takie ciągle źle bijące serce w końcu się nie zbuntuje, przecież ile może coś pracować nie tak jak trzeba. Naszło mnie jakieś pesymistyczne myślenie, no ale mam trochę żalu w sobie do lekarzy, podchodzą do pacjenta nie tak jak potrzeba, idziemy do kardiologa zbada serce, coś się z nim dzieje ale nie weźmie pacjenta jako całości, że może inny organ szwankuje i stąd te problemy, zamiast coś podpowiedzieć, zasugerować jakieś badania, nie lepiej się nie będę rozpisywać bo po ostatnich moich doświadczeniach chyba udusiłabym służbę zdrowia a zostało mi chyba napisać zażalenie do Pana Boga. Ochrzańcie mnie bo się załamuję a muszę być silna. A na koniec oczy pełne łez. Zamiast na temat to ja napisałam kartkę z pamiętnika, sorry.

Odnośnik do komentarza

Nie mam problemu z psychiatrą, uważam że to lekarz jak każdy inny. przykro mi tylko że niektórzy tego nie rozumieją. Kiedyś miałam taką sytuację że dostałam jakiś palpitacji serca, nawet nie wiem co to było bo to było na początku moich przygód z sercem. Brałam wtedy na wyciszenie antydepresant, no ale wracając do rzeczy, miałam te palpitacje, mój chłopak postanowił zadzwonić po pogotowie. Przyjechali, rozpoczęło się od standardowych pytań *co się dzieje, od jak dawna*, *czy zażywa Pani jakieś leki* jak im powiedziałam że biorę antydepresant to lekarka spojrzała na mnie jakby ją nagle olśniło i powiedziała *aaaa to Pani się leczy psychiatrycznie?*. Poczułam się jakbym dostała w pysk, jakbym była jakaś wariatką która sobie wszystko zmyśliła. Oczywiście skończyło się na dawce hydroksyzyny. Żałuje że nie powiedziałam jej wtedy co myślę o takim zachowaniu. No ale teraz chyba wrócę po antydepresanty. Alicja chce Ci powiedzieć że Ci zazdroszczę trochę - tego że lekarze zaproponowali Ci ablację. Pod tym względem dziwię się trochę że masz do nich pretensje, zaproponowali wszystko co mogli. Ja bym się zgodziła bez dwóch zdań na ablację. oczywiście, rozumiem ze z różnych powodów nie chcesz się zgodzić ale przyznać musisz że zaoferowali Ci wszelkie dostępne leczenie. Ja mam pretensje że musze się użerać z arytmią mimo iż ablacja mogłaby mi dać szansę na normalne życie. Co do Twojej mamy to bardzo Ci wspólczuje. Sama ostatnio będąc na izbie przyjęć byłam świadkiem jak kobieta płakała to słuchawki telefonu, szlochając że *nie chcą już jej leczyć* - chodziło o jej matkę która leżała na OIOMIE a lekarze odmawiali leczenia, nie wiem dokładnie z jakich powodów, może była za słaba na operację, może coś innego ale wiem że ta sytuacja mnie przeraziła, biedna kobieta czekająca na śmierć swojej matki gdyż lekarze nie chcieli jej już leczyć. Rozumiem że to pewnie nie była ich zła wola ale pewne przepisy, standardy. To okropne że ktoś może Ci powiedzieć *jesteś za stary na operację*. Jaki ten świat jest dziwny. Ten świat jest niesprawiedliwy, sama straciłam kilka lat temu ojca. Mam pretensje do lekarzy bo w dzień kiedy go przywieźli do szpitala z rozmowy z nimi wynikało że tata z tego wyjdzie a na drugi dzień rano, zadzwonili dwie godziny po jego zgonie, tłumacząc się tym że nie mogli znaleźć nr telefonu do nas (dodam że dzień wcześniej nikt nie kwapił się aby go od nas wziąć, sama go dałam pielęgniarkom) - gdyby nie to być może miałabym szanse pożegnać jeszcze żyjącego ojca gdyż był kilka godzin w agonii. A przez zaniedbania pielegniarek i lekarzy zobaczyłam go leżącego w łazience w czarnym worku bo przez przypadek pielegniarka nie zamknęła drzwi i wszyscy pacjenci mogli go podziwiać. oto nasza polska służba zdrowia. czasem gdy na izbię przyjęć się nasłucham rozmów pielegniarek i tego jak traktują pacjentów (jakby były drugimi lekarzami) to aż włos się jeży na głowie. te kobiety powinny przechodzić jakieś szkolenia psychologiczne bo empatii nie mają za grosz i rutyna ich już zjadła. ufff także się wyżaliłam a wracając do mojego serca, to dziś byłam u mojej rodzinnej lekarki i powiedziałam jej że zaczęłam odczuwać coś dziwnego z sercem, coś w stylu bigemini albo salw, mówię że nie wiem co to bo jeszcze nie miałam holtera podczas tego. Pytam się jej czy jak mi się to dzieje to powinnam jechać na izbę czy spokojnie czekać do wizyty u kardio a ona mi mówi * jeśli to faktycznie bigeminia to jest to niebezpieczne i może prowokować groźne zaburzenia rytmu*. więc ja już jestem oczywiście cała zeschizowana, bo dziś też już miałam tych bigemini trochę i nie wiem co mam o tym myśleć. A na domiar wszystkiego (być może popełniłam błąd) ale zrezygnowałam z pracy. Nie mogłam już wytrzymać i psychicznie i fizycznie. Nie mogłam się skupić na swoich obowiązkach bo serce mi szwankowało non stop. Mam średnio po 3 do 5 skurczy na minute więc na prawdę nie jest lekko. Nie mogłam tego wytrzymać, jak przychodzą te bigeminie to mam wrażenie że słoń stoi mi na klatce piersiowej. denerwuje mnie to że muszę rezygnować z normalnych codziennych czynności życiowych przez to serce :(. Nie wiem co będzie dalej. No cóż tymczasem łyk hydroksyzyny na noc i do spania.

Odnośnik do komentarza

ZAŁAMANA co Ty dziewczyno tak po nocach siedzisz, śpij sen to zdrowie. Widzę, że przeszłaś z lekarzami podobnie jak ja przez dwa tygodnie, takie same podejście, pacjent to kolejna jakaś osoba, która zawraca d....... Ja nie mam nic do swojego lekarza, prowadzi mnie dobrze, ostatnio musze nawet pochwalić swoją panią gastrolog, bo potraktowała mnie również bardzo poważnie, przyszłam z żoładkiem i ogromnymi bólami a ona podeszła tak jak powinien lekarz, wypytała wszystko, skierowała na gastroskopię i myślałam, że na tym się skończy a jednak dała skierowanie i na usg j.brzusznej, skierowanie do gin., i zrobienie masy badań z krwi, oj nie pamiętam, żeby kiedykolwiek lekarz podszedł do mnie tak całościowo. Ja załamana jestem i wściekła na lekarzy leczących moją mamę, sama chodziłam z niż do lekarza, ogólnie schorowana osoba, ale wszystko pod kontrolą, badania systematycznie robione, wyniki jak na ten wiek dobre, raptownie pada w domu, wzywam pogotowie, a oni jadła coś ostatnio ja mówię niewiele, to pewnie odwodniona, dać jeść, pić i będzie dobrze więc ja ale przecież ona jest nieobecna to nie jest normalny stan, prosze ją zabrać do szpitala, proszę mi pomóc, no dobrze ale proszę jechać za nami bo zapewne wróci do domu, nie wróciła i kadego dnia dowiadywałam się po kolejnych badaniach w szpitalu rak tego, kolejnego dnia tu też rak zaatakował, kolejny dzień to też zajęte nowotworem, nie wiedziałam co mam robić, czy wyć, czy zabić dotychczas leczących lekarzy, potrzymali tydzień wydali wyrok i do domu, przyjechaliśmy po Nią a ona dostała w tym momencie wylewu żeby było do kompletu i za chwilę dwa ataki padaczki, której nigdy w życiu nie miała, no i kolejny tydzień w szpitalu, to że nie chodzi, mówi coś nie wiadomo co to nie ważne, podreperowaliśmy teraz już pani musi się zająć, według nas już nie ma sensu męczyć mamy badaniami, lekarzami jak się coś będzie działo proszę jak kolejny wylew to szpital neurologiczny, jak zrobi się żółta do od razu na chirurgię, życzymy pani dużo siły, cierpliwości i wytrwałości, do widzenia. Wiem, nie jest Ona jedna, wiem, że dla nich to kolejny pacjent, ale czy nie można tego wszystkiego zrobić z jakąś nutką optymizmu, z jakimś sercem a może ja za dużo wymagam? Wiem, że nie powinnam tego pisać na takim forum, ale może to będzie taka przestroga, żeby walczyć o siebie, jak nam coś jest to drążyć temat, robić te badania kontrolne, samemu się dopominać a jak nie to nawet prywatnie sobie zrobić jakieś badanie, nie wiem ja w tej chwili to na prawdę nie wiem czy niektóre rzeczy dzieją się nagle, czy choroby spadają nagle? znowu zażalenie nie wiem do kogo??? Pewnie Załamana nie jedna osoba ma w swoim życiu takie traumatyczne przezycia i to niestety odbija się na nas, nawet jak w danej chwili musimy być twardzi, silni to po miesiącach, latach wyjdzie nam to na zdrowiu, to taki żal, który gdzieś tam w głębi nas siedzi. Co do biegeminii, jak widzisz co lekarz to inna diagnoza, moi dwaj kardiolodzy plus, dwóch w szpitalu jak miałam całodzienny atak bigeminii powiedzieli, że mam zdrowe serce więc nic mi nie zrobi, przynajmniej nie powinna, Twój lekarz mówi co innego. Tylko sobie tak pomyślałam, że dla rodzinnej a u takiej byłaś może to strasznie niebezpieczne zaburzenie a dla kardiologa jak pomierzy, przypatrzy na ekg i usg w trakcie bigeminii nie jest to nic aż tak strasznego. Podczas tego mojego ataku robiono mi usg, bo nie mogli jej unormować i lekarz mówił, że wszystko pracuje dobrze, serce kurczy się dobrze, zastawki i inne cuda w sercu pracowały dobrze, tylko była bigeminia, nie wiem, nie znam się, słuchaj swojego lekarza to podstawa. Co do pracy, to sama wiesz czy lepiej Ci z nią czy bez niej, jeśli miałaby Ci zaszkodzić to lepiej zmienić, zwolnić się, najwyżej jak nabierzesz sił znajdziesz inną. Nie zadręczaj się tym, że taką podjęłaś decyzję, dojdziesz do siebie to poszukasz i ponownie będziesz pracowała. Jest nas dużo z tym skaczącym sercem, sama wiesz, bo czytałam gdzieś Twoje posty i wiem, że długo się z tym mordujesz. Nie mam też na to lekarstwa, chyba posłuchałam lekarzy, że można z tym żyć i żyję, badam się co jakiś czas, kontroluję serce i nie wsłuchuję się jak bije, choć prawdę mówiąc ja nie muszę mierzyć pulsu, ciśnienia czy wsłuchiwać się, bo jak mi źle bije to czuję to wszędzie plus dusi mnie od razu w gardle i robi słabo, na szczęście nie zemdlałam, podchodzę do tego, że mam taką przypadłość i muszę to zaakceptować. A tak na marginesie w mojej rodzinie dalszej i bliższej nikt nie chorował nigdy na serce tylko ja jestem taka wyjątkowa. No i znowu sobie wylałam żale, chyba post Załamanej tak mnie rozczulił, a nie lubię opowiadać o sobie a jednak......... Miłego weekendu dla wszystkich trzepoczących serc.

Odnośnik do komentarza

Uwaga, poniższy post spełnia wszystkie kryteria kategorii “off topic”, a do tego jest długi, nudny, mentorski, może powodować tycie, albo inny uszczerbek na zdrowiu. Czytasz na własne ryzyko. Allicjo, Załamana. Nie ma uniwersalnych prawd, ani sposobów na nieprzerwane pasmo szczęścia na Ziemi, ani słów potrafiących pocieszyć w chwili prawdziwego cierpienia. Nie ma. Żadne *pozdrawiam*, *współczuję*, *trzymaj się*, *całuję*, nie przyniesie prawdziwej ulgi. Owszem, świadomość, że istnieją ludzie *łączący się z nami w bólu* pomaga, ale tylko na ułamek sekundy i tylko w jednej tysięcznej tego, co byśmy chcieli. Naukowo dowiedziono, iż człowiek to zwierzę stadne, a co za tym idzie - samotności boi się i jak zarazy unika. Człowiek szuka też i pragnie przynależności do grupy podobnych sobie (kółka garncarskie, stowarzyszenia poetów, kluby wielbicieli tego i owego). Stąd być może i nasza obecność na tym forum - szukamy nie tylko informacji o naszej chorobie, ale i *towarzystwa* osób nią dotkniętych, bo wierzymy, że takie osoby lepiej nas zrozumieją. Tyle, że stadność człowieka już dawno wymknęła się spod kontroli i nasza idiotycznie puchnąca i rozpychająca się liczebność zaprzecza wszelkim zasadom zdrowego rozsądku, ostatecznie szkodząc nam samym, jako gatunkowi. To tak w dużym skrócie. Wyobraźcie sobie przeciętną wioskę sprzed 200 lat, w której był jeden *lekarz*, czyli jakiś znachor lub stara baba zbierająca lecznicze zielsko po lasach. Oprócz tak światłej persony, we wiosce był również cieśla, młynarz, grabarz, karczmarz, szewc, nauczyciel, złota rączka, spec od bydła i wieprzowiny, szwaczka, itd. itp., no i obowiązkowo przynajmniej jeden głupek wioskowy. Dlaczego o tym piszę? Bo kiedyś każdy w swojej małej społeczności pełnił jakąś rolę i był jej istotną częścią. Nawet głupek wioskowy, bo dostarczał uciechy i niewybrednej rozrywki. Dzisiaj mamy wielotysięczne, a nawet wielomilionowe skupiska bezimiennych *człowieków*, którzy jedzą, ubierają się i używają produktów wyprodukowanych nie wiadomo gdzie, nie wiadomo przez kogo, nie wiadomo z czego i nie wiadomo w jakich warunkach. Jedyne, co na pewno wiadomo, to ile trzeba za daną rzecz zapłacić. Cena. Jeśli ktoś jeszcze ma wątpliwości, czy aby na pewno to pieniądz rządzi światem, niech się gruntownie doedukuje. Do czego zmierzam? Jako jednostki jesteśmy po prostu nieistotni. Liczymy się jedynie jako masa, ergo: siła robocza, siła nabywcza, siła wyborcza. Ludzi jest niestety tak dużo, że bez znaczenia jest to, kto z nich przeżyje, a kto umrze przedwcześnie. Jeszcze 500 lat temu przedwczesna śmierć geniusza-wynalazcy mogłaby kosztować ludzkość spore opóźnienie w postępie cywilizacyjnym, bo następny geniusz, statystycznie rzecz biorąc, mógł się narodzić dopiero za kolejne 100 lat (to są tylko przykłady, nie ścisłe dane historyczne). Dzisiaj to bez znaczenia. Gdyby Bill Gates zmarł na ospę wietrzną jako wymachujący patykiem kilkulatek, imperium Microsoftu stworzyłby ktoś inny. Nie chce mi się pisać elaboratu na 3 strony, choć mogłabym. Jednak z tego, co napisałam do tej pory, bardzo łatwo wyciągnąć dalej idące wnioski, jak również odpowiedzi na pytania: dlaczego my sami, czy ukochane przez nas osoby, w szpitalu są tylko numerem ewidencyjnym, czy statystycznym przypadkiem. Dlaczego *lekarz rodzinny* to dzisiaj już tylko pusta nazwa (nie mówię tutaj o wyjątkach, to chyba jasne), stworzona li tylko po to, by dać nam złudne poczucie bycia pod czyjąś czułą opieką. Dlaczego jesteśmy karmieni przemysłowym kurczakiem i pangą, w których stężenie lekarstw i innych syntetycznie wytworzonych związków przekracza już chyba poziom zawartości samego białka zwierzęcego. Mogę tak długo, ale znam granice ludzkiej cierpliwości ;) Zalamana napisała, że świat jest niesprawiedliwy. Błąd! W ogóle nie należy oceniać świata wg kategorii sprawiedliwy, niesprawiedliwy, piękny, brzydki, lepszy, gorszy. Sami stworzyliśmy te wszystkie pojęcia, żeby jakoś oswoić zjawiska zachodzące wokół nas. Świat po prostu jest. I to jest jedyna o nim prawda. Jaki jest, to już nasza subiektywna i jakże często zmienna ocena. W co wierzymy, to albo nasz świadomy wybór, albo wewnętrzne przekonanie, albo to, co narzucili nam inni, a my przyjęliśmy jako pewnik, z lenistwa umysłowego, strachu lub nieświadomości, że możemy sami poddawać zjawiska jakiejkolwiek analizie. O ile dobrze pamiętam, pacjenci *Oddziału chorych na raka* Sołżenicyna, po długich rozważaniach na temat tego, co jest w życiu najważniejsze, doszli do wniosku, że jest to miłość. I ja się z nimi zgadzam. Tyle, że miłość to najtrudniejsze, najbardziej wymagające , wielopoziomowe i skomplikowane wyzwanie, któremu nie każdy sprosta. Na dobrą sprawę większość ludzi nie ma o niej pojęcia. Jeśli pomyślicie sobie, że to mocne słowa, to pomyślcie: ilu znacie ludzi, którzy pozostawili swoich rodziców samym sobie, albo *dbają* o nich tylko na tyle, żeby po ich smierci ze spokojnym sumieniem zgarnąć ich mieszkanie, ile znacie związków, które *przetrwały* długie lata, ale tylko dlatego, że dobro dzieci, wspólny kredyt, brak innej opcji sprawiły, że *nie opłacało się* tego związku przerwać? Miłości jest dziś mało, za to pieniędzy i dóbr materialnych dużo, a ludzka natura jest leniwa i chciwa i zawsze będzie wolała walczyć o większy telewizor i smaczniejszy kęs mięsa, niż o drugiego człowieka. To są odpowiedzi na nasze pytania. Co nam pozostaje? Kochać i zasługiwać na to, by być kochanym. Tak długo, jak będzie nam dane. Codziennie rano myśleć: fajnie, że jeszcze tu jestem. Nie dożyjemy setki, nie łudźcie się (chyba że tej w barze za rogiem). Czeka nas jeszcze wiele przykrości i chorób, prędzej czy później. Lekarze nie będą nas kochać i trzymać za rękę, no chyba że wyhodujemy sobie coś niezmiernie rzadkiego i/lub widowiskowego, a tym samym wartego pokazywania w wieczornym show telewizyjnym (pieniążki...). Jedni będą mieli raka, inni cukrzycę i gnijące stopy, a jeszcze inni padną na masywny zawał mózgu i nawet nie zdążą się zdziwić (szczęściarze). Część z nas (w tym ja), każdego, ale to absolutnie każdego dnia, polemizować będzie i negocjować ze swoją nerwicą, by pozwoliła im cieszyć się życiem, wyjść do sklepu, przejechać pół kilometra samochodem bez wyobrażania sobie urywających się kół, a na koniec życia stwierdzi, że nie warto było się tak męczyć ;) Bezpośredni wpływ mamy tylko na to, co dajemy z siebie innym. Reszta zależy od zbyt wielu zmiennych.

Odnośnik do komentarza

Karamba mądra z Ciebie kobieta. Jak mam tylko chwilę, to siedzę, przetrzepuje internet, w sumie nie wiem po co, na co, ale człowiek szuka wszędzie tylko czego? Tak w niektórych sytuacjach nawet ciężko pocieszyć co byśmy nie mówili. Mam dużo znajomych, przyjaciół nie szukałam nigdy, chyba nie chciałam się zrazić, może nie wierzę w przyjaźń taką prawdziwą, nie mogę narzekać na pomoc ludzi, ale chyba jej nie chcę, zresztą w czym może mi ktoś pomóc w niczym, ale nawet te telefony, które dzwonią do mnie bardzo często są dla mnie jakimś wsparciem, człowiek potrzebuje w trudnych chwilach ciepła. Wydaje mi się, że wiem co to miłość i chyba powiem nieśmiało, że umiem ją dawać, chyba mimo mojego zamknięcia w sobie potrafię ją nawet okazać. Chyba jestem też osobą, która mimo jakiś kłopotów potrafi być oparciem dla innych, nie zadręczać innych swoim cierpieniem. Nie wiem sama dlaczego tak się tutaj na forum rozkleiłam, nie jestem taka wylewna, ale chyba chciałam wyrzucić swój żal całemu światu, miałam dość trzymania tego w sobie, nie wiem, anonimowi ludzie, ja anonimowa, a przecież mogę się spotkać ze słowami krytyki, które właściwie nie są mi teraz potrzebne, no ale liczyć się z tym trzeba, forum wiadomo rządzi się swoimi prawami, zaryzykowałam. Przeczytałam wszystko co napisałaś z ciekawością, nawet ostrzeżenie, które wywołało uśmiech na twarzy a jak przytyję, przydałoby się bo chudnę w strasznym tempie, nie mogę jeść, codziennie zmagam się ze złą praca serca i bólami w klatce piersiowej, pierwszy raz jak mnie tak solidnie ścisnęło w klacie to pomyślałam chyba zawał, ale skoro ciśnie codziennie, a ja dźwigam, latam to znaczy, że nie zawał tylko stres, jakoś sobie tłumaczę, ale jak to się odbije na moim zdrowiu aż strach pomyśleć. Karamba czy Ty wiesz skąd u Ciebie zaczęła się nerwica, gdzie tkwi jej źródło. Jesteś taką pozytywną postacią, pełną humoru, bardzo oczytaną i elokwentną, zapewne przeczytałaś tony książęk o nerwicy czy to Ci jakoś nie pomogło, pracujesz? i czy nerwica i kłopoty z sercem nie przeszkadzają Ci w pracy? odpowiesz jak uznasz za stosowne, jeśli nie nie ma sprawy. Dopytuję się, bo zaczynam mieć obawy, że wpadnę i ja w nerwicę, zaczynam narzekać a to na to a to na tamto, teraz to stres na pewno ale od tego jak zdąrzyłam się już zorientować krok do nerwicy albo jakiejś depresji. Jak coś to wyrzućcie mnie z forum, walcie jak coś się nie podoba czy jak za dużo zrzędzę, ja tam jestem ugodowa.

Odnośnik do komentarza

Allicjo, jak mają walić, to prędzej uderzą we mnie, nie w Ciebie, bo ja tu najwięcej śmiecę nie na temat. I prawdę mówiąc, jest to jedna z niewielu rzeczy, których się nie boję. Myślę też sobie, że jesteśmy ludźmi i oprócz arytmii mamy też inne problemy, a przecież nie sposób, chcąc się czasem *wyżalić*, pisać o każdym problemie na innym forum, jak jakiś internetowy schizofrenik. Ciężko mi ustalić punkt na osi czasu, który mogłabym określić jako jasny i wyraźny początek mojej nerwicy. Ciekawostką jest, że do dziś z rozrzewnieniem wspominam z pozoru beztroskie czasy szkolne, piesze rajdy szlakami turystycznymi, wyprawy na ryby, grzyby i jagody, czytanie książek z latarką pod kołdrą itp., podczas gdy moje pierwsze testy psychologiczne, którym poddano mnie gdy miałam 18 lat, mówiły jasno i wyraźnie: przeżywany lęk jest wysoki, choć nie dezorganizuje działania w znacznym stopniu, bla bla, osobowość silnie labilna emocjonalnie, bla bla. Pamiętam, że czytałam ten opis myśląc: to o mnie?? Nic takiego nie zauważyłam. Żyłam w totalnym zaprzeczeniu, nie wiedząc, że np. moja prokrastynacja jest w głównej mierze wywołana lękiem, najczęściej niesprecyzowanym. Kiedy nauczyciele mówili mojej mamie, że jestem zdolna ale leniwa, prychałam pogardliwie, a prawda była taka, że bałam się niepowodzeń, porażek, dlatego najczęściej w ogóle nie podejmowałam wyzwań. Charakterystyczne było to, że w jakiejkolwiek dziedzinie, czy to sportu czy nauki, zawsze porzucałam wszystko dokładnie w momencie, kiedy zaczynałam odnosić sukcesy. Bałam się, że to nie moja zasługa, tylko jakiegoś fuksa, kosmicznego przypadku, i że kontynuując zadanie w końcu polegnę. Mogłabym mnożyć przykłady. Irracjonalny i bezpodstawny brak wiary w siebie, masochistyczny samokrytycyzm i podkładanie belek pod własne nogi wytknął mi dopiero mój mąż, wiele lat temu. Wytknął nie w sensie potępiającej oceny, raczej objawił mi pewną prawdę, której nie umiałam, albo nie chciałam dojrzeć. Cudowne uleczenie jednakowoż nie nastąpiło :D Nadal zmieniam pracę co 2-3 lata, dokładnie wtedy gdy już wiem o niej wszystko, jestem najlepsza i w ogóle cuda na kiju. Bo wtedy właśnie jakiś demonek podpowiada mi: zaraz się na czymś wyłożysz, pęknie mydlana bańka, a wszyscy zakrzykną: królowa jest naga! I tu przechodzę gładko do Twojego pytania o pracę. Nie, obecnie zjadam oszczędności i gorączkowo myślę co dalej. Czego jeszcze nie robiłam, a mogłabym. A że trzy lata temu zamieszkałam w miejscu, gdzie ludność utrzymuje się głównie z zasiłków, przemytu i pewnie kradzieży, to... w mojej palecie barw zostały już tylko trzy kolory: czarny, bardzo czarny oraz g***niany. I w takich właśnie kolorach chwilowo maluje się moja przyszłość, a przynajmniej jej wymiar finansowy. Moja nerwica ma wiele twarzy. Dominuje lękowa, ale bywa, że natręctwa myślowe wychodzą na prowadzenie. Rozwijała się powoli, każdego dnia przynosząc do mojego wnętrza jakiś swój mały bibelocik, kolejną walizeczkę, saszetkę z różnościami, aż w końcu zadomowiła się, rozpanoszyła wręcz, moje *ja* spychając do głębokiej piwnicy. Tak, przeczytałam tysiące książek, w obu znanych mi językach. Nie o nerwicy. O prawie wszystkim. Mam jakąś tam wiedzę. Mój iloraz inteligencji nieznacznie przekracza średnią. Z mądrością niewiele to ma wspólnego, ale mniejsza o to. Potencjalnie jestem zdolna do wszystkiego, ale w większości sytuacji życiowych nerwica sprowadza mnie do poziomu bełkoczącej kupki galaretowatej substancji niewiadomego przeznaczenia. Serio. Relacje z ludźmi, jakiekolwiek, nawet typu klient-sprzedawca w sklepie z bułką tartą, kosztują mnie jakieś oceany energii wydawanej na samokontrolę i utrzymanie się w postaci zwartej kompozycji. Czy nerwica przeszkadza mi w pracy? Odpowiedź nie jest prosta. Z powodu niskiej samooceny i chorobliwego dążenia do perfekcji, swoją pracę zawsze wykonuję lepiej, niż się tego ode mnie oczekuje. Diabeł tkwi w kosztach takiej pracy, moich kosztach osobistych. Przebywanie 8 lub więcej godzin z ludźmi, choćby najwspanialszymi na świecie, samo w sobie jest dla mnie czynnikiem stresogennym. Do tego oczywiście dochodzi zamartwianie się, czy aby na pewno wszystko zrobiłam dobrze, na czas itp. Efektem jest stan permanentnego napięcia nerwowego, codzienne bóle głowy i żołądka. Zdaje się, że odpowiedź brzmi: nerwica przeszkadza mi w przeżyciu każdego dnia ;) Kłopoty z sercem? Moja arytmia jest *przeciętna*, jeśli ją porównać chocby do Twojej. Paradoksalnie, w pracy jest mi z tym o tyle łatwiej, że w okresach nasilonych objawów myślę sobie: jak tutaj padnę, to ktoś zauważy i karetka zdąży dojechać. Do mojego domu nie ma drogi na mapie... W depresję popadam okresowo, mam wtedy myśli, a nawet szczegółowo opracowane plany samobójcze, ale jakoś zawsze z tego wychodzę. Tylko nerwica ma u mnie stały meldunek :-/ Wracając zaś do Twoich zmartwień, zakładam z pewną dozą ostrożności, że nie popadasz w nerwicę, ale jesteś w chwilowym dołku życiowym, do którego wpędziło Cię nagromadzenie przykrych i trudnych okoliczności. Jesteś żywą, wrażliwą istotą, której los wrzucił na plecy o kilka tobołków za dużo, na przestrzeni relatywnie krótkiego czasu. Twoje obawy nie są irracjonalne, lecz zwyczajnie uzasadnione. Nie uważam też, żebyś nadmiernie narzekała, czy żaliła się bez potrzeby. Każdy czasem szuka informacji o chorobach w internecie, ale tylko hipochondryk zawsze coś dla siebie znajdzie ;) Kończę na dziś ten mój żałosny ekshibicjonizm. Naprawdę mam nadzieję, stuprocentowo szczerą, że już nie będziesz myśleć o nerwicy, bo tylko w tym celu wyprułam sobie te wszystkie flaki :)

Odnośnik do komentarza

Dobrze że ktoś to napisał bo myślałam że to tylko moje złudzenie. Mieszkam na Śląsku, często przechodzę najbardziej zatłoczoną ulicą Katowic i zastanawiam się *wokół mnie tyle ludzi a ja nie mam nawet jednej szczerej przyjaciółki, przyjaciela, kogoś komu mogłabym powiedzieć o wszystkich swoich sukcesach i porażkach* To okropne że jest nas tyle a wszyscy jesteśmy tacy anonimowi, jest nas tyle a gdybym podeszła do kogoś pierwszego z brzegu i powiedziala cześć i przedstawiła się to uznałby mnie za wariatkę. Czy to nie dziwne że w tylu milionowym kraju nie ma choćby jednej duszy która rozumiałaby mnie bez słów. Mam wrażenie a nawet jestem pewna, że osoby które zwą się moimi przyjaciółmi niemal się cieszą gdy coś mi nie wyjdzie, wręcz czuję tą rywalizację, ale spotykam się z nimi bo gdyby nie z nimi to z kim? Czasem czuje się jak stara dziwaczka bo mam w domu duży kineskopowy telewizor i nie rozumiem potrzeby kupowania płaskiego skoro ten jest dobry, nie potrzebuje internetu w telefonie bo od tego mam komputer - przeż takie bezdety ludzie patrzą na mnie jak na gorszą, oni uważają się za lepszych bo co rok wrzucają na fb zdjecia z Tunezji z kolorowymi drinkami, bo mają xboxa i inne wypasione graty. Za czym ta masa tak goni, za czym biegną? dlaczego nie cenią więzi rodzinnych, odkładają potomstwo na czas aż się *dorobią* a potem w wieku 40 lat budzą jako single w apartamentach po brzegi wypchanych gadżetami. kiedyś brałam udzial w ciekawej dyskusji na kafeterii, mianowicie chodziło o to czy wpuściłabyś bezdomnego na wigilię (zakładając że nie jesteś sama w domu tylko z całą rodziną). Byłam zaskoczona odpowiedziami typu *nie, bo jeszcze by mnie okradł* albo *nie, bo musiałabym mu dać ręczniki żeby się po kąpieli nimi wytarł i by je ubrudził*. gdy zapytałam jedną z dziewczyn po co w takim razie stawia dodatkowe nakrycie odparła *dlatego że to tradycja*. masakra co się z tymi ludźmi dzieje. Może ta jesienne szaruga tak na nas działa? ohhh niech już spadnie śnieg i niech będą święta - to taki rodzinny czas, przynajmniej dla mnie :) A co do mojego niespania w nocy Alicjo to chyba mam to w genach po ojcu. Zdecydowanie lepiej funkcjonuję w nocy niż w dzień :)

Odnośnik do komentarza

No i przez swoje własne smęcenie czy zaśmiecanie forum i dziewczyny wylały jakieś swoje smutki, moja wina, moja wina. Karamba, Załamana, może i trochę zboczyłyśmy z tematu, ale w pewnym sensie nasze historie, przeżycia, spostrzeżenia mogę kogoś na coś uwrażliwić, wskazać jakąś drogę. Czy w końcu nerwica, sytuacje stresowe nie powodują arytmii, dod. skurczy, zaburzają pracę serce? tak i to w dużym stopniu. Ktoś powie, nie ja nie mam nerwicy, to na pewno nie nerwica a choroba serca, a nasze przykłady pokazują, że gdzieś tam w przeszłości przeżyłyśmy jakąś traumę, byłyśmy zbyt wrażliwe, coś się działo nie zgodnie z naszym sumieniem czy żyjemy w jakimś potężnym stresie na c o dzień i to spowodowało, powoduje, że w jakimś momencie ten wulkan w nas drzemiący w końcu wybuchnie, albo w postaci nerwicy albo kołatań serca, albo innych bóli całego organizmu. Karamba jestem pod ogromnym wrażeniem Twojej osoby, możesz się bronić, zaprzeczać ale masz w sobie niesamowitą mądrość, Twój język jest tak bogaty, że czasami aż mi wstyd pisać tak prostym językiem i jeszcze bez składu i ładu, nie mówiąc o jakiś stylistycznych błędach czy nie daj Boże ortograficznych. Musiałam wygłosić taką mowę, bo cenię bardzo ludzi z ogromną wiedzą a jak domyślam się jesteś osobą, która nie stoi w miejscu, która się wciąż rozwija i chłonie tą wiedzę jak gąbka. Ubierasz wszystko w piękny poetycki język. Jak widać i takie osoby może dopaść nerwica, a wydawałoby się, że taka silna , oczytana osoba jak widzi problem sięga pamięcią do swoich książek, mądrości życiowej i stosuje to u siebie, nie dopuszcza negatywnych myśli do swojej głowy a jednak w myśl zasady szewc bez butów chodzi albo osoby o profesji psycholog też sobie nie potrafią czasami pomóc. Dobrze, że znasz chociaż jakiś zarys, co mogło spowodować nerwicę, teraz tylko nad tym pracować, choć pewnie zbyt długo ona w Tobie tkwi, pewne schematy myślowe tak się zakorzeniły w głowie, że ciężko je z tej głowy usunąć. Może byłaś zbyt ambitna, dążyłaś w życiu do perfekcjonizmu w każdej dziedzinie , a to się nie da, czasami warto pozwolić sobie na lenistwo, na bałagan, na nie zrobienie czegoś, może tak w skrócie na olanie i przy tym jeszcze należy nie mieć wyrzutów sumienia. Praca? jak widać z Twojej wypowiedzi w wielu się już sprawdziłaś, pracować dla pieniędzy?, no tak są potrzebne, za coś trzeba żyć ale pewnie w Twoim wypadku bardziej chodzi o jakieś samospełnienie, Ty chcesz się w tej pracy wykazać, chcesz ją lubić, ma być czymś innym niż tylko trzepaniem kasy, może błędnie myślę? Karamba a korzystałaś z jakiegoś psychologa, bierzesz leki na nerwicę? No nie mogę uwierzyć, że mając tyle mądrości w sobie można mieć nerwicę, choć oczywiście wierzę. Mówią, że nerwica to choroba osób leniwych, bezrobotnych, biednych, gdzieś to wyczytałam z czym absolutnie się nie zgadzam, ktoś chyba nie wie co to nerwica, że tak ocenił, Ty do żadnych z tych osób mi absolutnie nie pasujesz. Życzę Ci na prawdę dużo siły. Załamana z tego co napisałaś, to tych skurczy masz dużo a czy nikt Ci nie zaproponował badania elektrofizjologicznego, żeby zobaczyć co jest. Rozumiem, że skurczy na holterze nie masz w jakiś tysiącach, ale leczą Cię dobrzy fachowcy z dobrego szpitala, jeśli dobrze pamiętam?, chodzisz tam już jakiś czas, bierzesz trochę leków na serce, jesteś młoda, psychika jak Ci jeszcze nie siadła, to nie wiadomo jak to będzie, za młoda jesteś na takie sensacje z sercem. Dlaczego nikt Ci tego badania nie zaproponował, może warto wymusić na lekarzach, powiedz im, że siadasz z psychiką, że nie dajesz rady, że rujnuje Ci to życie. Nie wiem czy masz mężą, dzieci? jeśli nie powiedz, że chcesz założyć rodzinę i żyć normalnie jak każdy. Przecież komfort pacjenta niby tak bardzo się liczy, co Ci na to mówią lekarze? Co do przyjaciół, bo Załamana i jak widzę Artur poruszyli ten temat, może nie cieszą się z naszych nieszczęść, ja bym była ostrożna z taką oceną, chyba, że nie są to prawdziwi przyjaciele a tylko znajomi. Chyba jednak ani jednych ani drugich nie powinno cieszyć cudze nieszczęście, ale macie rację, ludzie zazdroszą jak komuś lepiej a czy współczują, czy są chętni okazać pomoc , wsparcie dla tego co jej potrzebuje? nie zawsze i nie każdy. Dlaczego się z nimi spotykamy? Jak to napisała Karamba, jesteśmy istotami stadnymi i potrzebujemy się komuś wygadać, wypłakać, pożalić a i jak można to wspólnie pocieszyć, a dlaczego się spotykamy? bo uważamy ich za kogoś dla nas ważnego, bo liczymy, że zrozumieją, bo w pewnych okolicznościach czujemy się z nimi dobrze. Bardzo ostrożnie wybieram przyjaciół, bardziej wolę znajomość niż przyjaźń, może właśnie dlatego, żeby się nie sparzyć? Dziękuję, że jesteście, nawet taki post napisany od czasu do czasu trochę w temacie, trochę poza daje dużo, chyba każdemu??? mnie na pewno.

Odnośnik do komentarza

Allicjo, w dużym skrócie - oczywiście, że współczesny tryb życia, w tym i jakość żywności, powoduje większą zapadalność na rozmaite choroby. W naturze już tak jest, że nie ma skutku bez przyczyny, choć nie wszystkie przyczyny wykrywamy tak od razu. Skąd się nagle, na przestrzeni zaledwie 10-20 lat, wzięły te wszytskie dzieciaki z astmą, cukrzycą, skazą białkową? Temat - rzeka. Prawie każda osoba wpadająca na ten wątek na początku skarży się jedynie na arytmię. Później okazuje się, że towarzyszy im i stres i problemy emocjonalne. Nasza pisanina - dla jednych będzie bezwartościowym spamem, dla innych kopalnią cennych informacji, punktem wyjścia do dalszych rozważań na temat: co mogę zmienić w swoim życiu, żeby być choć trochę zdrowszym. Związek nerwicy z lenistwem czy bezrobociem jak najbardziej widzę, ale w odwrotnej, że się tak wyrażę, zależności. Nerwica może z człowieka zrobić wrak niezdolny do życia, a tym samym zarabiania na siebie. Może wpędzić w *lenistwo*, gdy zapędzi nas w ślepy zaułek, gdzie tylko pozostawanie w inercji zapewnia jako taki spokój ducha. Tak, jak wielokrotnie pisałam, ja walczę z nerwicą, przeciwstawiam się jej, a czasem tylko z nią negocjuję, ale to mnie kosztuje masę energii i daje zbyt wiele przykrych efektów ubocznych, dlatego cyklicznie popadam w depresję, niezmiennie z niedoszłym samobójstwem w tle. Kolejny temat - rzeka. Tak przy okazji - spieszę donieść, że mój żołądek postanowił - chyba w ramach solidarności z Twoim - dać mi w kość tej nocy. Obudził mnie o 6 rano (bezbożna godzina) ból tam, gdzie wyobrażam sobie koniec przełyku, a początek żołądka. Palił, gniótł, wiercił i przeszywał dobre 10 minut, po czym rozlał się wyżej, aż w okolice lewej łopatki. Pomyślałam oczywiście, że to w końcu ten zawał, na który uczciwie pracowałam tyle lat, ale nic z tego. Po godzinie, w trakcie której analizowałam opłacalność udania się do kuchni, w której panuje temperatura 15 stopni, po moje cudowne mleczko zobojętniające, *nieznośna lekkość bólu* wzięła górę nad lenistwem i poszłam łyknąć. Kolejne pół godziny upłynęło mi na rozmyślaniach o nowotworach żołądka, aż w końcu ból przygasł na tyle, że udało mi się ponownie zasnąć i obudzić, o zgrozo, o 11:00. Allicjo, do pewnych poruszonych przez Ciebie kwestii celowo się nie odniosę, bo naprawdę ludzie się wkurzą i zadźgają nas obie tępą bagietką. Mam za to propozycję, którą umieszczę na końcu tego znów przydługiego postu :) Załamana, niektóre Twoje spostrzeżenia są nie tylko podobne do moich, ale wręcz identyczne. Nawiązując do dyskusji na Kafeterii, o której wspominasz - ja poszłam o krok dalej, bo podczas którejś kolacji wigilijnej zapytałam wprost moją własną rodzinę (liczne zebranie ciotków, wujków i kuzynków), czy gdyby ktoś obcy, głodny i zmęczony, zapukał do drzwi, dostałby miejsce przy tym pustym talerzu, czy może raczej tym pustym talerzem w łeb? To było dawno, a ja zawsze byłam *wywrotowcem* w rodzinie, niegdyś dość aktywnym. Jakoś mnie wtedy zbyli, ale na 30 sekund wywołałam mieszaninę oburzenia, niepewności, zmieszania, zwątpienia, i kto wie czego jeszcze. Sęk w tym, że nikt taki nigdy nie zapukał do drzwi, by zweryfikować uczciwość zamiarów mojej rodziny. Dopóki ktoś lub coś nie zweryfikuje naszych poglądów, będziemy przekonani o swojej racji. Ale poruszając ten wątek wkraczamy na bagnisty teren. Jak bardzo grząski i oślizgły, myślę że każdy z nas w głębi duszy doskonale wie. Telewizora nie mam W OGÓLE. Od kilku lat. Nie tylko da się bez tego żyć, ale wręcz jakość życia się podnosi. Mam na myśli życie wewnętrzne. Współczesna telewizja i moja nerwicowa natura jakoś nie mogły się porozumieć, mówiąc oględnie. To samo tyczy się znajomych, z którymi tak naprawdę nie mamy już nic wspólnego (Hej Artur46, zadałeś pytanie i zniknąłeś, szelmo?). Tak w przypadku telewizji, jak i jałowych znajomości, po nagłym zerwaniu występują objawy odstawienia, jak w przypadku każdego szkodliwego nałogu. Łazimy z kąta w kąt, nie wiemy co ze sobą zrobić, ręka odruchowo szuka pilota/telefonu, czegoś nam brakuje. Ale to mija i nagle okazuje się, że mamy dużo czasu dla siebie, bliskich, książek, internetu w innej formie, niż tylko rozrywkowej. Na szczęście dla mnie Facebook pojawił się w Polsce wtedy, kiedy już parę rzeczy miałam poukładane w głowie, nawet więc przez 3 sekundy nie zastanawiałam się, czy zakładać konto. Jeden kompletnie zbędny nałóg mniej do rzucenia ;) A teraz odezwa, wniosek, propozycja: Jawni i utajeni, acz stali bywalcy tego wątku - może to zły pomysł, może umrze śmiercią naturalną, ale co nam szkodzi założyć odrębny wątek, żeby nie śmiecić na tym poświęconym arytmii? Wątek, na którym możnaby pisać o wszystkim, również o arytmii i nerwicy, żalić się, narzekać, pytać, radzić, *filozować* i dociekać nieistniejących prawd wszelakich? Coś w rodzaju Speakers Corner w Hyde Parku, skąd nikt nas nie wyrzuci za zbaczanie z tematu? Karamba, dziś zamulona bardziej, niż zwykle.

Odnośnik do komentarza

Ja dziś krótko. Karamba ten pęd życia, to zdobywanie, ta chemia we wszystkim i stres niestety wpływają na każdego, tego się nie da ukryć. Wszystkie te rzeczy odbijają się na zdrowiu, wystarczy poczytać fora, gdzie każdy na coś narzeka a stres, nerwice zjadają ludzi na porządku dziennym. Niestety niektórych spraw się nie przeskoczy. Żołądek zostaw w spokoju, nie solidaryzuj się ze mną w bólu. Mi też się wydawało, że jestem silna baba ale widać do czasu, mimo wszystko nie poddaję się, nie mam też innego wyjścia. Co do nowego wątku to ja zaczęłam pisać nie tak dawno na forum o arytmii bo to moja pięta achillesowa a w między czasie życie mi się pokomplikowało i pewnie mogłabym zacząć pisać na wielu innych wątkach i tematy by się znalazły ale na razie brak mi na to czasu, nawet na moja arytmię brak mi czasu a daje mi popalić razem z strasznymi bólami w klatce piersiowej do kompletu, nawet na narzekanie nie mam czasu a jak już złapie doła, potrzepie mi sercem nieźle to wtedy siadam i wylewam swoje żale na temat i nie na temat na tym forum. Jakby coś nowego powstało dla osób z zawirowaniami w życiu, arytmią, nerwicą i wszystkimi innymi paskudami tego życia w jednym to proszę o zostawienie tutaj namiarów i pojawię się na pewno trochę pozrzędzić w wolnej chwili. Artur gdzieś tam kiedyś czytałam twoje zmagania, pamiętam, że jesteś po ablacji (chyba, że skleroza też mnie dopadła) to już trochę czasu po Twojej ablacji, jak Twoje serce czy nadal równo bije, bo ja wciąż myśli o ablacji odkładam. Pozdrawiam, uśmiechu życzę i do następnego poklikania.

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×