Skocz do zawartości
kardiolo.pl

Po ablacji


Gość Marla19

Rekomendowane odpowiedzi

Dokładnie tak jak piszesz poziomka. Ja straciłam pracę przez kilka dni odlotu.. Dyrektorka i inni pracownicy patrzyli na mnie jak na wariatkę. Lekarze tak jak mówisz leki albo stół nic pomiędzy. Złe samopoczucie, zawroty głowy, trzeba nauczyć się z tym żyć, ok, tylko jak nauczyć się żyć z tym kiedy każdego dnia patrzysz na dzieci i nie masz siły bawić się z nimi czy wyjść na plac zabaw. Nie masz ochoty na nic, bo w głowie ciągle jest obecna gonitwa myśli, złapie nie złapie, zemdleje czy nie, wali a może staje.. I tak w kółko.. Pozdrawiam. Zuza czemu piszesz że u Ciebie nic się już nie da zrobić?

Odnośnik do komentarza

A ja napiszę tak : Lekarze mają trochę racji, trzeba nauczyć się z tym żyć. Mnie w chwili obecnej częstoskurcz łapie po przejściu kilku metrów, no ale to chyba nie oznacza, że mam się zamknąć w domu? Jestem już po dwóch ablacjach, wszczepieniu rozrusznika i teraz będę miała następną ablację. Oprócz chorego serca mam kilka innych poważnych schorzeń, ale nie myślę o tym cały czas. Czasami rzeczywiście brakuje siły żeby wstać z łóżka, ale wstaję bo wiem, że muszę. Ja akurat trafiłam teraz na takich kardiologów, którzy nie mówią mi *proszę nauczyć się z tym żyć* tylko mówią *Pani Marto zrobimy wszystko, aby pani życie mogło normalnie wyglądać* To było aż nieprawdopodobne jak leżąc na oddziale przychodzili do mnie lekarze z którymi kiedyś przez moment miałam styczność i pytali czy wszystko ok, czy rana pooperacyjna nie boli a jeżeli tak to czy czasem nie chcę czegoś p.bólowego, jak pani doktor przy wypisie pomogła założyć mi płaszcz bo jedną rękę miałam przecież niesprawną. Widziałam z jakim poświęceniem podchodzą do pacjentów i o każdego się troszczą. Boję się kolejnej ablacji - wiadomo znów ingerencja w ciało a będę dopiero miesiąc po operacji - ale im ufam. I wierzę, że zrobią wszystko, aby mi pomóc.

Odnośnik do komentarza

Wszystkie metody odnośnie likwidacji dodatkowych zostały u mnie wyczerpane. Jak już wcześniej pisałam moje komorowce zanikają tylko na kilka minut i wracają. Czasami po ablacjach potrafią wrócić, ale po latach, a u mnie natychmiast. Lekarze przecierali oczy ze zdziwienia i rozkładali ręce, bo takiego przypadku jeszcze nie mieli. Do tego mam kardiomiopatię rozstrzeniową dość rozległą i to też bardzo utrudnia moje leczenie, bo dużą powierzchnię serca mam zwiotczałą i nie pracującą. Mogą mi jedynie wszczepić rozrusznik, ale zbytnio on mi nie pomoże więc zrezygnowano. Jestem na lekach na niewydolność, a na dodatkowe to mam brać potas, magnez i nie stresować mam się nimi. Czasami jest to trudne bo mam je cały czas w ciągłości co drugie uderzenie, w dzień i w nocy. Czasami jestem obolała i słaba, ale nie ma się co dziwić, bo moje serce jest przemęczone tą ciągłą dodatkową obciążająca je pracą. Może za rok coś wymyślą i zdecydują co ze mną dalej :). Na razie staram się śmigać w miarę normalnie i nie przejmować się tym wszystkim. W domu moi najbliżsi mają zakaz pytania się mnie jak się czuję ? :)))) A jeśli się zapomną to ja zawsze odpowiadam, że DOBRZE :)))

Odnośnik do komentarza

Zawsze mówię, że czuję się dobrze i jestem jedynym przypadkiem i nie wiedzą co zrobić. U mnie problem polega na tym, że zatoka sama w sobie nie tak pracuje. Więc pewnie i tak będzie rozrusznik tylko ja nie wiem co lepsze, próbować ablacji czy od razu rozrusznik, po ablacji mogę być już tylko rozruszniko-zależna, a bez ablacji rozrusznik by mnie zabezpieczał. Generalnie u mnie zaczęło się od częstoskurczy, a teraz raz bije za szybko innego dnia za wolno a kiedy indziej dosłownie staje w gardle. eh okropne uczucie.. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mam w nikim wsparcia psychicznego i to jeszcze bardziej mnie osłabia..

Odnośnik do komentarza

Wiecie większość lekarzy podchodzi do pacjentów przedmiotowo, sucho, czasami zimno i surowo - to taki mechanizm. Z jednej strony im się nie dziwię, bo jakby emocjonalnie podchodzili do każdego pacjenta i jego choroby to by zwariowali :). Z drugiej strony byłoby milej jakby byli czasami bardziej ludzcy i dostępni emocjonalnie :). Ja, tak samo jak Marta, miałam to szczęście, że trafiłam na lekarzy z sercem i uczuciami, którzy zrobili naprawdę wszystko by mi pomóc. Było to naprawdę widać bo nikt nie ukrywał emocji, nerwów i determinacji podczas moich zabiegów. Jestem bardzo skomplikowanym przypadkiem bo moje ognisko zapalne znajduje się wewnątrz tętnicy głównej nad zastawką aortalną. Moje zabiegi były o bardzo dużym ryzyku powikłań i wystarczyłby naprawdę mały błąd lekarza i mogłabym stracić życie. Bałam się bardzo, ale zaufałam im. Mimo, że się nie udało to nie żałuję, bo wiem, że zrobiłam wszystko co mogłam. Teraz cieszę się tym co mam :).

Odnośnik do komentarza

Digimon jeśli Ci to tylko pomoże to śmiało opieraj się o mnie :). Ja mam duże oparcie w mężu, choć czasami to on sam bardziej sie martwi i narobi większej paniki niż ja :). Pisz ile tylko chcesz :). Ja na twoim miejscu spróbowałabym jeszcze raz ablacji, a na końcu wzięła ostateczne rozwiązanie - rozrusznik. Wiem, że człowiek się boi i myśli czasami o najgorszym, ale głowa do góry !!!! Dobre nastawienie to połowa sukcesu i pamiętaj nigdy nie jesteś sama - zawsze jest ten ktoś drugi od choroby, ale czasami trudno go znaleźć :))). Pozdrawiam serdecznie :)))

Odnośnik do komentarza

Ja tez jestem do dyspozycji :-))) I pamiętajcie rozrusznik to nie koniec świata! Ja gdy się o nim na początku dowiedziałam to ryczałam a później już tylko czekałam z wielką niecierpliwością na niego. Pewnie, że się bałam i jestem świadoma, że to jest jakieś ograniczenie ale jak to nazwała moja znajoma. To jest taka mała *bateryjka życia* i tego się trzymam :-) Mimo tego, że ta bateryjka spowodowała skrzepy i muszę teraz pilnować INRu to i tak ją lubię ;)

Odnośnik do komentarza

Bardzo cieszę się, że wymyślili takie *bateryjki życia* ( bardzo ładne określenie :))) ) i te wszystkie inne *pieszczoty* ;) typu przypalanie i zamrażanie :))). Dzięki nim mamy kolejne szanse i próby naprawy. Miło zobaczyć tu tylu optymistów, którzy potrafią się nie rzadko uśmiechać przez łzy :). Mam ochotę Was w wszystkich uścisnąć :))).

Odnośnik do komentarza

Zuza podziwiam Cię!Naprawdę Twój optymizm jest niesamowity. Dziękuję Wam za wsparcie. Ja wstałam dziś rano z nie najlepszym samopoczuciem, tak bardzo chciałam z kimś porozmawiać, ale po chwili uświadomiłam sobie, że nie mam numeru do takiej osoby, bo wszyscy moi bliscy są zbyt zajęci, żeby słuchać o moich dolegliwościach. Z drugiej strony ja nie chcę nikogo tym obarczać. Powiem Wam, że boję się panicznie szpitala, również mam bardzo duże ryzyko, ale na dzień dzisiejszy jestem tak wykończona, że czekam z niecierpliwością.. Gdzieś głęboko tli się we mnie płomyk nadziei na lepsze jutro, jednak średnio to widzę ;-))). Każdy taki post to łzy, ale są to łzy szczęścia, że nie jestem sama.. Dziękuję i pozdrawiam ;-))) To niesamowite , że tyle musimy *dźwigać* każdego dnia i macie jeszcze siłę *dorzucić* mnie ;-)), na mnie też możecie liczyć.

Odnośnik do komentarza

Digimon jak to kiedyś ktoś mi powiedział *Jeżeli wszystko zaczyna sie walić zaufaj iskierce nadziei* więc jeżeli ta iskierka jeszcze u Ciebie jest to jej ufaj jak najmocniej :-) Jeżeli chcesz pogadać pisz na gg *** lub mail : *** ja przeszłość kardiologiczną mam dość grubą ;) z resztą interesuję się kardiologią, czasami jeżdżę na różne konferencje dla lekarzy - mam jedną znajomą fundację i w ten sposób mi się udało ;) - więc czasami może będę mogła jakoś pomóc. Zuza coś mi się wydaje, że mamy podobne charaktery ;)

Odnośnik do komentarza

Marta dziękuję Ci bardzo. Chętnie skorzystam z mail*a. To całe gg jakoś mi nie wychodzi.Po prostu nie mam czasu ;-), jak nie dzieci to praca,dom itp. ;-). W pracy nie mam dostępu do komputera, więc pozostają późne wieczory. Chciałabym dowiedzieć się czegoś o życiu z rozrusznikiem.Zdania są podzielone. Zapewne dlatego,że każdy organizm jest inny. Jeszcze raz wielkie dzięki.Pozdrawiam.

Odnośnik do komentarza

Pół roku temu poznałam w szpitalu sympatyczną dziewczynę. Ma 17 lat, nie była w stanie sama funkcjonować, większość życia spędzała w szpitalach. Zdecydowano wszczepić jej rozrusznik. Teraz jest szczęśliwa, bo funkcjonuje jak zdrowy człowiek, a nasza szpitalna znajomość przetrwała. Ostatnio jak leżałam w szpitalu podłamana kolejną i ostatnią nieudaną próbą naprawy to przyjechała do mnie - to było bardzo miłe. Jej się udało i takich ludzi jest naprawdę wiele. Nie ważne co robią, co wszczepiają, co montują :) - ważne, że to pomaga :))).

Odnośnik do komentarza

Artur, dziękuję Ci za to. To niesamowite zobaczyć osoby,które żyją tak jak ja. U mnie jest inna arytmia,ale kto wie... To było super uczucie i cieszę się że mogłam to poczuć. Wielkie dzięki. Jesteśmy rozsypani po całej Polsce i nie tylko i fajnie,Ze możemy się tu w taki czy inny sposób jednoczyć, dodawać nawzajem sił i wsparcia...

Odnośnik do komentarza

Masz rację Zuza, ważne że jest nadzieja. A strach był i będzie, teraz wręcz nie odstępuje na krok ;-). Mogłabym mieć na imię *boję* a na nazwisko *się* ;-). Mam nadzieję,że mimo wszystko znajdą sposób na Ciebie. Kiedyś słyszałam czekając na wizytę jak facet mówił,że jest już po siedmiu ablacjach i nic. A myślałaś o Aninie? Ja wiem, że jak ma się udać to się uda wszędzie,ale może jakaś konsultacja..

Odnośnik do komentarza

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.


×