Witam,
mam 29 lat i walczę z tym co wy 5 lat tyle, że sama bez leków i psychologa...od stanu, gdy nie mogłam wyjść nawet na klatkę schodową, nie mogłam jeść niczego innego niż to co miało płynną postać ( wszystkim się dusiłam) do momentu normalnego jedzenia,podjęcia pracy i urodzenia dziecka, malymi kroczkami jakoś mi szło...oczywiście o wyjazdach poza granice wrocławia nie bylo mowy i o samotnych dalekich wędrówkach, ale dla mnie to i tak byl wielki sukces...dwa miesiące temu dowiedziałam się, że mój tato ma nowotwór, tydzień temu zmarł...a moje *przyjaciółki* objawy zjawiły się w jednej sekundzie niszcząc moją mozolną, pięcioletnią pracę nad soba :(...myślicie, że ktoś wogóle pozbył sie tego * dziadostwa* ???