Witam wszystkich:)
Cieszę się, że paru osobom spodobał się mój post. W zasadzie to cieszę się jeszcze bardziej, że mogłam go napisać, bo jeszcze jakiś czas temu nie odważyłabym się podsumować siebie w sposób optymistyczny. Strach, że nadejdzie jakieś kolejne dno był długo silny i wszelkim pozytywnym zmianom towarzyszyło wciąż niedowierzanie oraz sceptycyzm.
Teraz nie wiem, czy ta wiosna tak dobrze działa na człowieka, czy może faktycznie uwierzyłam, że potrafię być szczęśliwym człowiekiem (tak nawiasem mówiąc *felix* znaczy *szczęśliwy* a to przecież cel każdego z nas). Ale chyba i tak to właśnie najtrudniejsze sytuacje przynoszą najbardziej spektakularne przełomy... U mnie taki nastąpił w lutym, kiedy cała nasza 4osobowa rodzinka zachorowała na grypę. Bałam się tej grypy od początku jesieni, a jednocześnie - nie wiedzieć czemu - nie zaszczepiłam się. Ale tak trąbili o epidemiach, pandemiach, powikłaniach, że złapałam totalnego schiza. No i chciałam się zaszczepić, ale ciągle byłam przeziębiona, bo nasze dzieci w tym roku poszły do przedszkola i na okrągło przynoszą do domu legiony wirusów, którymi co chwila się zarażałam. No i w końcu przytargały grypę. Ja się bałam jej i ze względu na możliwość powikłań, i ze względu na samą siebie, że psychicznie nie wytrzymam, wpadnę w panikę, a to z całą pewnością sprowadzi na mnie powikłania:)) Ostatecznie zachorowaliśmy:((( Oczywiście musiało się to stać! Tylko o dziwo ja przeszłam grypę najlżej!!! I jeszcze musiałam się opiekować całą resztą naszej familii, która jak jeden mąż złapała powikłania.
Kiedy cały ten koszmar trwał udało mi się znaleźć w swojej głowie jasne światełko - że kiedy to wszystko się wreszcie skończy, będę robić to, to i to, będę zajebiście zadowolona i maksymalnie często ową wizję sobie przywoływałam. I zadziałało!!!!! A kiedyś by nie zadziałało - to wiem na pewno. Dlatego właśnie wreszcie uwierzyłam, że potrafię normalnie żyć i z pełną odpowiedzialnością uznałam pewien etap nerwicy w moim życiu za zamknięty. A kiedy słońce tak pięknie zaświeciło poczułam to jeszcze mocniej.
MISIA: strasznie dobry ten tekst o lęku. Ja już to dobrze widzę, dlaczego on się pojawia. Powstają jakieś sytuacje, które mi z różnych względów nie odpowiadają. Te względy oczywiście mogą być całkowicie subiektywne i wynikające z moich osobistych kompleksów lub obaw. I wtedy muszę dokładnie zlokalizować, czego się naprawdę boję. I jeśli nic z tym nie zrobię, nie wytłumaczę sobie, nie przetrawię, ewentualnie nie znajdę rozwiązania, to lęk się wkrótce pogłębia bądź też przybiera postać objawów czysto somatycznych, w moim przypadku głównie zawrotów głowy lub skurczów dodatkowych serca. I wtedy to jest kolejny sygnał organizmu. I nie mogę wtedy ulec panice i roztrząsać tych objawów tylko szukać źródła oraz rozwiązań. Jeśli zaliczę to pomyślnie - a naprawdę chyba wreszcie regularnie mi się to udaje - to lęki i objawy mijają. Ale tekst o lęku to samo sedno. Ten lęk chyba zawsze gdzieś tam będzie nam towarzyszył w pewnych sytuacjach i rzeczywiście nie ma sensu z tym walczyć, tylko traktować go jak naszego anioła stróża.
A w ogóle to w pełni rozumiem ucieczki Misi do samochodu, bo ja w chwilach schizu kiedy wreszcie zamknęłam się sama w samochodzie, czułam się najbezpieczniej pod słońcem. Tam właśnie nikt nie widział moich jazd, byłam wariatką tylko przed sobą. Natomiast autobus to było...... Uff, tyle oczu mogących dostrzec moje dyszenie, wielkie oczy, przerażenie. Co za obciach!!!!
No właśnie - poczucie obciachu to chyba nasze przekleństwo. A przecież po co o tym myśleć. Kiedy naprawdę będziemy sobą, bez oglądania się na cudze poglądy, właśnie przestaniemy się zachowywać dziwacznie, zarówno w odczuciu własnym, jak i innych. To jest właśnie najważniejszy cel.
Do TAJEMNICZA1986 - wrażliwość i dobroć to przecież zajebisty dar!!! Jesteś na pewno zupełnie wyjątkowa. Ale nawet święty ma prawo się czasem unieść gniewem, powiedzieć NIE, kolokwialnie mówiąc - poddać się słusznemu wkurwowi. Jedno drugiego nie wyklucza. Jesteśmy ludźmi, wielowymiarowymi, skomplikowanymi, nie możemy być tylko dobrzy, kochani, ułożeni, wrażliwi na czyjąś krzywdę, bo równolegle chcąc nie chcąc walczymy o swoje miejsce na tym padole i choćby skały srały nie odbędzie się to bezboleśnie i bezkonfliktowo. Sęk w tym, że jeśli tak na 100 % damy sobie prawo do niezadowolenia, bez zastanawiania się czy aby inni nie słusznie uważają, że jednak nie mamy takiego prawa, to będziemy reagować ze swym niezadowolniem dużo łagodniej, niż gdybyśmy gdzieś tam w głębi sami siebie tępili za to niezadowolenie. Paradoksalnie.
Acha! MISIA! Strasznie podoba mi się Twój wieczorny tryb życia, bo to jest również mój optymalny tryb. I wcale nie miałam nigdy popołudniowych zajęć, a mimo to jestem typową sową i tryb życia większości społeczeństwa jest dla mnie katorgą. Ja się w pełni budzę do życia po godzinie 19tej:). Dlatego zamierzam kiedyś otworzyć własny biznes i spać do której mi się żywnie podoba!!! I tyle:)
A wogóle to nienawidzę mojej pracy i wreszcie muszę się zdobyć na odwagę i zacząć robić, to co kocham.
Tym optymistycznym akcentem kończę mój długaśny wywód (przepraszam, ale nie umiem krócej:() i oczywiście wszystkich gorąco pozdrawiam:)