Witam,
wątków takich jak mój było już sporo (a przeczytałam tylko początek)
Mam na imię Marcelina i mam 22 lata.
Wątpliwie przyjemne spotkanie z nerwicą pierwszy raz miało miejsce po kłótni z przyjacielem ( bardzo zależało mi na nim emocjonalnie), po prostu zrobiło mi się słabi i tak jak wielu z Was miałąm przeświadczenie że umieram, miałam wówczas 17 lat, może 16 nie pamiętam, od tego epizodu miałam spokój...
Kolejny atak jaki pamiętam, heh szkoda,że tak dobrze się je pamięta (..) miałam będąc w kinie ( wszystko ok, zero stresu, fajny film, znajomi itd), wówczas czułam chyba jeszcze silniejszy atak, coś jakby ciągnęło mnie do tyłu i to wszechogarniające uczucie słabości...
Później tez było ok, nawarstwienie nastąpiło po operacji, czułam się fatalnie i na spacerze z mamą doznałam chyba najbardziej silnego ataku jaki miałam...
dalasza opowieść była by nudna ale pisząc to może sama uświadomie sobie jaka jestem *przewrażliwiona*?
jeśli chodzi o leki to brałąm je z uwagi na tzw *otępienie*, z tym nie umiem do dziś sobie poradzić, brałam nootropil i luxetę, było nawet ok, posżłam dwa razy do psychologa ale nie czułam się sobą , brałam nootropil później i było ok, najwidoczniej do czasu bo później brałam memotropil i asentrę ( to odpowiednik tych dwóch pierwszych leków) i dostałąm przeokropnego ataku i wówczas powiedziałałam - DOŚĆ leków.
na dzień dzisiejszy moje objawy to uczucie otępienia, uczucie omdlenia, drżące ręce, panika wszechogarniająca i demotywująca do JAKICHKOLWIEK działań, przez te lata nieco jakby przywykłam do tych objawów ale ostatnimi czasy czuję jakby coś się działo z sercem, ciężko mi sie oddycha, budzę się w nocy, mam uczucie ucisku w piersi, rtg i ekg są ok... nie chcę już biegać po lekarzach bo brakuje mi sił i się po prostu wstydzę ;/
nie wstydzę się choroby której do tej pory nie potrafię zrozumieć a zachowań hipochondrycznych... zapisałam sie do kardiologa ale dopiero na kwiecień...
obecnie nie pracuję ( kilak dni wolnego) ale boję się co będzie dalej, w pracy czasem czuję się tak źle że chce mi się płakać, wracając do domu kręci mi się w głowie, poci mi się dekolt tak że mogę sobie go wycierać spokojnie, w nocy też mi się to zdarza... Tak bardzo się boję, badałąm już szpik kostny bo bałam się że to chłoniak- ale ani biopsja aspiracyjna ani trepanobiopsja nie wykazały nic, niedawno miałam wycinany węzeł bo też były powiększone ( ale to już baaardzo długo) conajmniej połowę mojego życia... nie wiem c omnie wpędziło w te starszną chorobę, bo dla mnie to istne piekło, jestem podobna z charakteru do Was, ambitna, perfekcjonistka, pozornie wydaje mi się że nie zależy mi na społecznej akceptacji ale nie wiem czy tak jest naprawdę, rodzice nie wymagali ode mnie nigy cudów, ale ja sama od siebie wciąż wymagałam, więcej i więcej, w szkole piątki , basen, biegi przecież musze być najlepsza, heh nie wiem może na zderzenie z rzeczywistością tak zareagowałam? nie mieszkam z rodzicami, nie tęsknię przeraźliwie za domem bo kojarzy mi się wciąż z nerwicą ( parę nocnych ataków)... Jest mi strasznie ciężko, przez chorobę strasznie się ograniczam, pracuję i studiuję nie wychodzę bo się boję że będę się źle czuć itd, od dwóch lat nie byłam w stałym związku, tylko jakieś przelotne znajomości, boję się odtrącenia, niezrozumienia i nie wiem czego jeszcze, kiedyś byłam wesoła, nie wyglądałąm idealnie, byłam nieco puszysta, swegpo czasu miałąm problem z włosami a raczej ich brakiem, przygoda z bulimią, nie wiem co jeszcze musi się zdarzyć abym uwierzyła że to choroba psychosomatyczna i to ja nad nią mam władzę, mnie jest szczególnie trudno uwierzyć bo wciąż pojawiają się jakieś objawy, teraz najbardziej boję się tego szybkiego męczenia i potliwości, stąd pomysł na kardiologa, badań innych ( z krwi) miałam mnóstwo i nadal nadal nie jestem w stanie uwierzyć że jest ok, ze mogę zawalczyć, chyba po powrocie do Warszawy poszukam jakiegoś psychologa bo stojąc na przystanku i czując jak słąbnę i zaczynam się trząść mam już dosyć, i tak codziennie, nie pamiętam już dnia bez ataku ( czasem to dosłownie kilka sek, minut czasem cały dzień sie to ciągnie, nie oczekuję kochani że mnie uzdrowicie, nie czekam na złote rady, podobnie jak część z Was noszę wodę ze sobą, mam na ogół validol i noeospasminę ale to jednak niewiele, widziałąm post mężczyzny, który pisał, że najlepiej jest odnaleźć to co sopwodowało nerwicę i wykrzyczeć to głośno, nie wiem co u mnie ją mogło spowodować, po prostu jedno silnie emocjonalne zdarzenie? To przeważyło szalę? przecież jest całe mnóstwo osób które mają nie takie przeżcia a nie mają nerwicy... czasami też marzę o tym aby w końcu ktoś znalazł tę chorobę i zaczął ją leczyć ale później sama wątpię w te słowa...
nie wiem nie wiem co ze mna jest nie tak, chyba sobie zaraz to wszystko wypiszę na kartce, a co cama sobie zafunduje terapię ;)
wydaje mi się że nieco przynudzam, że piszę chaotycznie za co bardzo przepraszam, ale tych pięciu czy sześciu lat nie da się opisać w 3 słowach ;) co robić aby zacząć żyć jak najnormalniej? nie mieć problemu typu- jak się będę jutro czuć? czy dam radę wstać z łózka, czy nie będzie mnie nic bolało, czy nie zrobi mi się słabo, a jak nikt mi nie pomoże? mimo szściu lat życia z tym paskudztwem nie umiem sobie przetłumaczyć nie umiem to jest najgorsze...
pozdrawiam