
Ewusia_p
Members-
Postów
0 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez Ewusia_p
-
stokrotkaaw9 - agorke mialam jeszcze wiele lat zanim zaczelam brac lekarstwa. Potem bralam antydepresant (paroxetine) z przerwami i pomogal on w oglenym samopoczuciu i takze w stanach lekowych zwiazanych z agorafobia. A jak funkcjonowalam? Balam sie, panikowalam, ale szlam tam gdzie musialam (bylam wtedy na studiach). Ale fakt wtedy poruszalam sie miedzy jednym *bezpiecznym* miejscem a drugim. Zdarzalo mi sie uniknac jakichs wyjsc, ale raczej staralam nie poddwaca, chociaz wiele nerwow mnie to kosztowalo. Rozumowo do tego podchodzac jezeli moglam zrobic dwa kroki w domu, to moglam tez (fizycznie) zrobic dwa kroki poza domem, no nie? Oczywiscie rozum jedno, panika swoje :-). Ale nie wiem, jakos z czasem mi sie polepszylo, wiec chyba niewiele Co pomoge, bo nie potrafie powiedziec co mi pomoglo. Nadal mam pewne problemy (miejsca z dala od cywilizacji, miejscach takie jak jaskinie, metro, samolot), ale mimo, ze na ogol tam panikuje i tak tam ide, jade, byle na krotko :-))). agi120 - Twoje myslenie jest bardzo typowe :-). Ja czasami zaczynam sie denerwowac, bo NIC sie zlego nie dzieje i zaczynam sie nakrecac. Rozum jedno (ty idiotko, nic sie nie dzieje, nie ma po co sie denerwowac), a emocje swoje. Jednak ostatnio (to moje terapia) przeczytalam, ze na ogol za naszym samopoczyciem stoja mysli. I to faktycznie tak jest!!! Zdaje sobie sprawe, ze bardzo trudno uchwycic ten moment zanim czlowiek sie juz zle poczuje. Sama bylam bardzo sceptyczna kiedy o tym czytalam, tym bardziej, ze wydawalo mi sie, ze moje emocje nachodza mnie ot tak, same, bez jakiejkolwiek mojej interwencji. Ale zaczelam analizowac te sytuacje juz po fakcie - od czego sie zaczelo, co sobie myslalam, jak sie czulam. Po kilku(nastu) razach zauwazylam, ze czasem potrafie taka analize zaczac juz w trakcie takiego epizodu i udaje mi sie skierowac swoje mysli w innym kierunku i zapanowac na rozwojem swoich emocji. Oczywiscie u mnie to jeszcze jest w powijakach, ale mam nadzieje, ze z czasem czesciej bedzie udawalo mi sie o tym pamietac. No i to tez bardzo pomaga przy hipochondrii :-). Poza tym to cale obwinianie sie, wszystkie *musze, powinnam*, branie na siebie odpowiedzialnosci jest czescia *niepomocnego* myslenia i ono bardzo szkodzi w nerwicy (w depresji zreszta tez). Niestety nie znam literatury po polsku, ktora wyjasnialaby te mechanizmy, tylko po angielsku, moge cos podrzucic. Betunia75 - ja tez panicznie noje sie operacji, bo oczywiscie wydaje mi sie, ze umre. Zdarza sie, wiec dlaczego ma sie to nie zdarzyc mi? Rok temu mialam operacje nogi, wycinanie zylakow, wiec nie byla to operacja, ktora MUSIALAM miewc. Sama zdecydowalam, ze juz czas. Mialam juz jedna 15 lat, ale wlasnie ze strachu poprosilam o zniczulenie ledzwiowe, zamiast pelnego. Tym razem mialam miec pelne i oczywicie przez tydzien przed opracja chodzilam cala w stresie. W momencie operacji, juz lezac na stole mialam mysl, ze teraz musze wstac i wyjsc, to jest przeciez ostatni moment!!!!! Ale cale szczescie wtedy dali mi narkoze (dozylnie) i natychmiast swiat nagle przestal istniec. Za godzine obudzilam sie i czulam sie slodko, i z pieknie zoperowana noga :-). Duze brawa za to, ze poszlas na te operacje. Masz sie za pochwalic!! I takie ogolne rozwazania, dotyczace mojej choroby. Ja uwazam, ze po wielu latach zycia z nerwica to chyba ja zaczynam byc gora, a nie ona. Czuje sie znacznie lepiej niz kiedys, nawet zdajac sobie sprawe, ze byc moze do konca zycia bedziemy sobie towarzyszyc. Zmienilo sie przede wszystkim moje podejscie do nerwicy. Po pierwsze doszlam do wniosku, ze jezeli sama sobie nie pomoge, to nikt nie jest mi w stanie pomoc. Leki pomagaja doraznie, ale nie lecza. Grupy wsparcia jak to forum co prawda uswiadamiaja nas, ze nie jestesmy sami (ja sie prawde mowiac troche przerazilam, ze az tyle ludzi sie tak meczy jak ja i tak mi strasznie wszystkich zal), ale najwyzej lecza nas ze przekonania, ze caly swiat jest normalny, tylko z nami jest cos nie tak. Po drugie, ja uwierzylam (czy tez moze postanowilam), ze sama jestem sobie w stanie pomoc. Po trzecie, (ale nie wiem na ile inni chca czy moga to zrobic), ja zaakceptowalam te chorobe jako cos co jest integralna czescia mnie i ze mozna to nawet polubic. Moze *polubic* to zle slowo, ale nerwica stanowi dosc interesujacy obiekt do studiowania :-). Taka dysocjacja na przyklad jest bardzo interesujacym uczuciem, gdyby nie to, ze u mnie akurat zawsze prowadzila do atakow paniki :-(. Ta akceptacja mojej nerwicy nie jest jednak rezygnacja (patrz punkt 1 i 2 :-)) i podaniem sie jej, ale raczej przyzwoleniem dane sobie na bycie wlasnie taka jaka jestem z wszelkimi plusami i minusami. Ba, moje przypadlosci stanowia dla mnie czasem pozywke do humorystycznych opowiastek i potrafie sobie z nich zartowac. O moich stanach wie dobrze cala moja rodzina i niektorzy znajomi, chociaz tak naprawde doswiadczala ich tylko moja mama (jak jeszcze bylam panienka i mieszkalam w domu) i obecnie moj maz. Dzieci widza czasmi, ale nie w pewnej krasie, ale wiedza, ze mama ma takie problemy.
-
Czesc Dziewczyny, Ja przechodzilam dwie ciaze z nerwica lekowa. To juz bylo dosc dawno temu (dzieci maja 12 i 13 lat) i nic wtedy nie bralam, tylko leki na obnizenie cisnienia. No i lykalam waleriane, ktora co prawda nie scina mnie z nog, ale troche rozluznia. Dzieci urodzily sie zdrowe, 2 tyg po terminie, porody SN wywolywane bez znieczulenia. Coreczka byla bardzo mala jak na donoszone dziecko (2600g, 48 cm), ale nie wiem czy to bylo wina mojej nerwicy, czy taka miala byc i juz. Paradoksalnie te porody na jakis czas troche mi pomogly, bo myslalam sobie, ze jak bylam w stanie przezyc porod, to co mi tak jakas nerwica!! Niestety na dlugo mi to nie starczylo i nerwica dala o sobie szybciutko znac. Kaska, na wkladanie do glowy dobra jest psychoterapia (CBT) :-). Moj maz akurat jest dosc pomocny, bo on nie panikuje jak ja mam ataki paniki, ale tez nie ignoruje i nie lekcewazy. I odmawia wzywania pogotowia :-)). Raczej mi wspolczuje, ze musze sie tak meczyc. Jest przy mnie, przypomina mi, ze mam oddychac i przypomina, ze moge sobie poczytac papiery z roznymi informacjami, ktore dostalam od psychologa (tam mam rozne rady co robic). Niestety rady typu *wez sie w garsc* jedynie powoduja u mnie poczucie winy (ze sobie nie radze, a powinnam) i jeszcze gorsza nerwice, a to bledne kolo!! Zycze dobrego samopoczucia wszystkim ciezarowkom, mamusiom i starajacym sie.
- 11 508 odpowiedzi
-
- nerwica (serca inne)
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Hm, *tematy na tematy*, ale mi sie napisalo!!!
-
Witam, zapisalam sie na to forum, zeby poczytac o skurczach dodatkowych i odkrylam tu kopalnie tematow na tematy mi bliskie. Nerwica lekowa to moje drugie ja :-) i jestem juz chyba kombatantka, bo mam ja od ponad 20 lat. Ataki paniki miewalam po kilka razy dziennie i nie wiem w ogole jak ja funkcjonowalam! Agorafobia tez swego czasu mialam w pelnym rozkwicie - obecnie udaje mi sie ja opanowac, ale glownie dzieki wspanialemu osiagnieciu techniki jakim sa telefony komorkowe. Staram sie jednak pracowac nad tym uzaleznieniem i moze kiedys mi sie uda. Mam tez nadcisnienie i lekka depresje, ale kto by nie wpadl w depresje majac nerwice lekowa, ha, ha. Od ponad 10 lat biore (z przerwami) antydepresant(paroxetine), ktory toleruje calkiem niezle (tylko jest paskudna jak sie ja przestaje brac) i widze, ze mi pomaga. Bylam kiedys na terapii grupowej CBT, ale to mi niewiele dalo, bo chyba za dobrze sie wtedy czulam :-). Niedawno mialam pare indywidualnych spotkan z psychologiem (tez w kierunku CBT) i dalo mi to znacznie wiecej, wiec bede kontunuowac. Poza tym pracuje, mam meza i dwojke dzieci. Pozdrawiam wszystkich wspolcierpiencow :-)).
-
Hej, napisalam o sobie tez w innym watku, ale dopisze i tutaj. Ja tez mam te skurcze dodatkowe - od jakichs 20 lat (mam 42 lata), czyli z tym jakos zyc mozna. Poza tym mam nerwice, podwyzszone cisnienie i cierpie na ataki paniki. W sumie w porownaniu z tymi atakami skurcze dodatkowe to nic - kto kiedykolwiek mial, ten wie :-). U mnie niestety kiedys wlasnie wystepowanie skurczow dodatkowych powodowalo (miedzy innymi), ze panikowalam i ogolnie komfort zycia mialam dosc niski, bo ataki paniki zdarzaly mi sie i kilka razy dziennie. Odkad zaczelam brac antydepresanty jest z tym lepiej. Z lekami od czasu do czasu sie zegnam, a potem znow witam jak jest gorzej. Bylam tez na terapii grupowej (efekt marny, ale to chyba dlatego, ze akurat bylam w dobrym okresie), teraz od czasu do czasu spotykam sie z psychologiem. Po latach doswiadaczania tych skurczow i prob *robienia czegos*, po prostu je zaakceptowalam. Skoro inne badania wykazuja, ze jest OK i lekarze twierdza, ze to nie zagraza zyciu, to postanowilam sie nimi nie przejmowac i zaakceptowac je jako nieodlaczna czesc siebie. Owszem sa one bardzo nieprzyjemne, ale teraz nie wsluchuje sie w siebie, nie licze ile i kiedy mialam, podczas gdy kiedys zylam od jednego do drugiego. Nawet nie wiem czy mialam dzis juz jakis, albo czy zdarzyl mi sie jakis wczoraj. Jedyne co mi czasami przeszkadza, to to, ze zdarzaja mi sie okresy po kilka, kilkanascie dni, ze mam je ciagle - kilka razy na minute, ale glownie w pozycji lezacej, ale w pionowej tez, choc rzadziej. Przez to nie moge spac, ale, zgodnie z filozofia akceptacji skurczy, martwi mnie raczej to, ze nie moge sie wyspac, niz to, ze mam skurcze. Ostatnio poszlam wiec do lekarki i dala mi betablok (10mg propranololu) do doraznego stosowania i musze powiedziec, ze chyba mi pomogl, bo po wzieciu tabletki serce skakalo mi rzadziej, a pozniej w ogole sie uspokoilo i kolejna noc przespalam spokojnie. To bylo jakis tydzien temu.