Witam:)
Moj dzien w miare ok, choc stres, lęk i jakiś nieuzasadniony nerw gdzies tam cały czas we mnie siedzi.
zaczeło sie 1.5 tyg temu i od tamtej pory nie moge normalnie spac;/ 2-4 godz w nocy i tyle. Moze ze dwie noce przespałam normalnie i to własnie noce są dla mnie najgorsze.
Jutro ide do lekarza i zaczynam swoja wedrowke po pomoc. Moze trafie na jakiegos w miare normalnego psycholga który bedzie w stanie mi pomoc poradzic ze sobaa.
No i oczywista rzecz, zaczne tez nękać rodzinnego o kompleks badać, bo chora wyobraznia nasuwa mi coraz to now pomysły na choroby, Najnowszy to zatorowość płucna, no i oczywiscie wiekszosc objawow mam.
Mysle ze to te mysli mnie ostatecznie rozwaliły, były przysłowiową kroplą przepełniającą czare, bo w sumie gdzies tam od dawna czulam ze dzieje sie ze mna cos nie tak, ale byłm silna, zaskorupiona w sobie i jakos to wszystko tłumiłam, a przynajmniej nie oczuwałam tego tak bardzo jak teraz i normalnie z tym żyłam.
teraz coś pękło...
Ale wierze i ciagle to sobie powtarzam, że dam rade i sie uda, wymuszam u siebie pozytywne myslenie i w sumie rrobi sie troche lzej.
Wiem ze to nie bedzie łatwe ani krótkie, i nie wylecze tego w ciagu 1 wizyty i ze czeka mnie żmudna praca nad sobą, ale dam rade:)
Mam nadzieje ze moj chłopak da rade razem ze mna, bo w tym momencie jeszcze jego mi szkoda, a stara sie jak moze i jest dla mnie podpora:)
Pozdrawiam ciepło i przepraszam za aż takie wypracowanie, ale pisanie i wyrzucanie tego z siebie tez mi niejako pomaga:)