Witam Was Kochani. od jakiegoś czasu podczytuje to forum,ale chyba nadszedł czas by do Was dołączyć:) chyba łudziłam się, że sama sobie poradzę,ale powoli trace nadzieję...Wasze forum jest jednym z najbardzij aktywnych, widze, ze stanowicie dla siebie mocną grupę wsparcia i mam nadzieję, ze mnie dobrze przyjmiecie:)Mam na imię Monika i mam 28 lat. zawsze byłam, że tak się wyrażę dość kruchej natury psychicznej,ale moje problemy zaczęły sie w czerwcu tego roku. Wtedy zginął w wypadku mój kochany Tata i od tego czasu moje zycie jest kompletną ruiną. czasem wydaje mi się, ze jest bez sensu, choć mam cudowną córeczkę,udany związek, mamę, brata, wielu przyjaciół i obowiąków, które wydawało mi się, ze pozwolą mi się uporać z bólem po stracie. żyłam sobie beztrosko, bez zadnych problemów, realizowałam się na wielu płaszczyznach i dzis stwierdzam ze nie potrafiłam tego docenic. a smierć była dla mnie totalna abstrakcją i sądziłam ze mnie ten temat nie dotyczy, bo jestem młoda, a moi bliscy nie przekroczyli jeszcze 50-tki,wiec nie musze póki co zawracac sobie tym glowy. ale..do rzeczy.chciałabym Wam napisać, jak to u mnie jest z tą nerwicą, choć po przeczytaniu setek postów, wiem, ze wszystko na ten temat wiecie. to chyba jednak po prostu chęć wygadania się, a każdy skierowany do mnie post, każda indywidulana rada- wierzę, ze sprawia, ze dostrzegę światełko w tunelu. a więc zaczeło się od potwornych bóli głowy i kołatania serca. na pierwszy rzut- tomografia głowy- moje urojenie - guz mózgu, bo o czym moze swiadczyc nieustępliwy, okropny trwający 3 tygodnie ból głowy? wynik w porządku. Następnie nie mogłam pozbyc sie mysli - rak- tylko czego? poszukiwania. USG tarczycy, jajników, piersi. są drobne zmiany. Biopsja-nic grożnego. cały czas oczywiście potworne zmęczenie, niechęc do zycia, towarzyszące uczucie, ze to własnie ostatnie minuty mojego zycia. Na jakis czas odpuściłam. nerwica i nieumiejętność poradzenia sobie ze stratą. kilka miesięcy zażywania leków antydepresyjnych i lantylękowych. Poczułam się lepiej. odtsawiłam. stweirdziłam, ze teraz na pewno sama się z tym uporam, bo to leciutka nerwiczka:). Poza tym przygotowywałam się do egzaminu, bardzo chciałam go zdać - dla taty, bo było to dla niego tak wazne i tak się cieszył, ze będę radcą prawnym.... udało się. ale co dalej. przeciez niemozliwe, ze jestem zdrowa. zaczyna się- ból rąk, moje podejrzenie bola mnie żyły. co to może być- na pewno jakies problemy z krażeniem które spowodują moją nagłą śmierć- zator do płuc lub coś w tym stylu, ewentualnie ciężkie zapalenie żył. ten ból rąk trwa ok 3 tygodni i towarzyszy mi do dzis. a na dodatek coś chyba ugryzło mnie w tę rękę, co potęguje ból i moje schizy. od dwóch dni boli mnie także bark,ale rzecz jasna nie wiąże tego z kręgosłupem, tylko krążeniem ( mój znajomy który zmarł kilka miesiecy temu w wieku 32 lat tez tak miał). moja córcia choruje i jestem na L4 więc mam bbbardzo duzo czasu na przemyslenia i wertowania netu w poszukiwaniu tego co mi jest i zastanawianie się do jakiego lekarza się udac.mam dość, dośc mnie ma też moja rodzina, więc nie moge już im o tym opowiadać, a nawet za bardzo okazywać swojego gorszego samopoczucia. chce iść na terapię,ale nie wiem czy to dobry moment. boje się, ze ryczałabym tam bez przerwy, bo ja wiem co jest przyczyną mojego stanu- brak taty i tęsknota potworna za nim....nie moge znależć sensu zycia, boje się cały czas, ze malutko mi go zostało, ze nie zdaże wychowac córki, ze nie ma sensu wysilac się przy urządzaniu mieszkania ( za co mój mąz ma do mnie pretensję i ja go rozumiem), ze nie wiem po co mam dalej sie uczyc, po co sprzątać. tylko z jedzeniem nie mam klopotu, bo po co mam być szczupła- Tata i tak juz tego wszystkioego nie zobaczy.... a ja nie mam ochoty sie z tego cieszyc...
ale sie rozpisałam. moze znajdzie się ktoś kto to przeczyta:) następnym razem będę sie streszczac, Będę Wam wdzięczna za każdy dodajacy otuchy post, za każda rade, miłe słowo. pozdrawiam Was serdecznie. M