Czesc..jestem tu pierwszy raz i wlasnie skonczylam czytac wasze komentarze na temat atakow paniki..widze,ze nie jestem pierwsza i ostatnia,he...latwo jest o tym pisac,wiem..ale sam atak to juz inna historia..pierwszy raz przezylam atak paniki ok 6 lat temu..wtedy pracowalam w sklepie odziezowym a moim szefem byl prawdziwy tyran..kiedys wpadl do sklepu jak nigdy nic i zaczal wydzierac sie na mnie przy wszystkich klientach,tak bez powodu(taki juz byl)ciagle cos mu nie pasowalo..wtedy dostalam strasznego bolu zoladka,za chwile cale podbrzusze przezywalo koszmar,bol, skurcze jelit,pot,drgawki,arytmia serca..myslalam ze umieram!!chcialam uciec i nie widzialam co ze soba robic...upokorzenie,wstyd,strach przed utrata pracy?co spowodowalo ten atak??od tego dnia moje zycie to jeden wielki koszmar...przez kilka lat byl spokoj...slub,dziecko,sielanka..ale do czasu...maz okazal sie wielka pomylka i nadszedl czas na rozwod..odwokaci,klotnie,codzienne telefony,grozby meza,ze mnie wykonczy,zabierze dziecko i ta straszna bezradnosc..w obcym kraju,z malym dzieckiem,praktycznie sama bez wsparcia rodziny..i znowu ten sam problem,ataki byly juz czescia mojego rozkladu dnia..skierowanie na terapie,terapia,ktora nie pomogla(moze tylko na chwilke),leki..duzo lekow,po ktorych odplywalam,musialam przestac brac bo nie moglam zajmowac sie dzieckiem..przejazd metrem choc jedna stacje bylo wielkim wyczynem..atak w metrze,atak w autobusie,atak w windzie..kiedys przez atak musialam opuscic pociag..wysiadlam z metra usiadlam na platformie i zaczelam plakac...nie chcialam juz zyc..nie moglam przejechac glupich 5 stacji bez ataku paniki..musialam rzucic prace bo przez ten problem spoznialam sie co drugi dzien..rozpoczelam druga terapie,ktora tez nie dawala pomyslnych rezultatow.przestalam wychodzic z domu,wyjscie do sklepu bylo wielkim wyczynem...mialam wrazenie,ze wszyscy sie na mnie gapia,ciagly niepokoj i bole zoladka.kazde spojrzenie w moim kierunku napawalo mnie strachem..zaczelam myslec ze jestem psychiczna,ze przez ta chorobe strace dziecko..musialam byc silna,nie poddawac sie bo przeciez mam dla kogo walczyc.wychodzilam z corka do parku w wielkim stresie przed atakiem,ale wychodzilam...musialam zyc,mimo tego,ze nie radzilam sobie z emocjami..za duzo problemow,ktorych nie bylo widac konca,ciagla walka o przetrwanie..ehh..moglabym pisac tak bez konca...nadal walcze,ale jest ciezko..przestalam wychodzic do pabow i klubow,rzadko spotykam sie ze znajomymi,raczej oni przychodza do mnie,bo tu czuje sie bezpiecznie i moge byc soba.staram sie zyc normalnie o ile wogole mozna to tak nazwac,ale nie schodze juz do metra i nie jezdze pociagami,czasem wsiade w autobus,ale rzadko,wole pojechac taksowka bo zawsze moge z niej wysiasc(mala kontrola sytuacji)..wiem ze musze cos z tym zrobic,bo moje zycie diametralnie sie zmienilo.choroba calkowicie zawladnela moim zyciem i juz nie jestem ta sama osoba,pewna siebie,radosna i pelna pomyslow i celow zwariowana dziewczyna.musze nabrac pewnosci siebie i postawic jakis cel w zyciu.przestac myslec o chorobie i skupic sie na przyszlosc..ja to wszystko wiem,tylko trudno to zrealizowac..psychika czlowieka jest zadziwiajaca,a najgorzej jak przestaniemy nad nia panowac..wiec nie dajmy sie i walczmy sami ze soba..powodzenia wszystkim.trzymam kciuki za Was.. i za siebie....