Mój tata (70l.)zmarł 5 dni temu po operacji tętniaka lewej komory. Ryzyko według lekarzy było niewielkie, dokładnie takie jak przy operacji bajpasów. Myślę, że wpływ na to miała rutyna i traktowanie operacji jako kolejnego szybkiego przypadku. Zero dokładniejszych badań, jedno echo serca kilka tygodni przed operacją. Przyszedł do szpitala (Jana Pawła - Kraków) w pełni sił, zdrowy, bez objawów a za 2 dni wyjechał w trumnie. Podobno tętniak okazał się o wiele większy niż w echu i trzeba było wyciąć pół serca. Czemu nie zrobiono bezpośrednio przed zabiegiem dokładniejszego echa przez przełyk, które jest wskazane w takich przypadkach? Informacja szpitala też pozostawia wiele do życzenia. O stanie krytycznym taty po zakończeniu operacji informowano jak o braku towaru w sklepie. Teraz pozostał tylko smutek, żal i zastanawianie się, co byłoby, gdyby nie poszedł na operację...