Piszę, bo wpisy z tego forum bardzo mi pomogły, kiedy moja mama miała zawał z zatrzymaniem akcji serca - historie tu zamieszczone podtrzymywały mnie na duchu i pomagały zrozumieć co się dzieje i czego się spodziewać - może ja też komuś pomogę...
Moja mama (60 lat) nagle straciła przytomność - na szczęści nie była wtedy sama w domu, więc od razu została podjęta akcja reanimacyjna i trwała aż do przyjazdu pogotowia, które po stwierdzeniu zatrzymania akcji serca przywróciło krążenie przy użyciu defibrylatora - mama została przewieziona do szpitala, gdzie od razu przeszła zabieg angioplastyki (wstawiono jej trzy stenty). Kiedy po kilku godzinach wpuszczono mnie na oddział była w śpiączce, podłączona do respiratora i wprowadzano ją w hipotermię - na 24 godziny obniżono jej temperaturę ciała do 34 stopni. Tai stan trwał 3 dni, potem nastąpiła próba wybudzenia - mama odzyskiwała przytomność ale nie nawiązywała kontaktu. Została też odintubowana, miała tylko podawany tlen przez maskę. Myślałam, że wychodzimy na prostą, ale kiedy kolejnego dnia przyjechałam do szpitala, mama znowu była w śpiączce i pod respiratorem - poinformowano mnie, że w nocy wystąpiły problemy z oddychaniem. Kolejne 3 dni bez zmian i kolejna próba wybudzenia (na razie bez odłączania od respiratora) - mama powoli odzyskiwała przytomność, początkowo bez nawiązywania kontaktu potem stopniowo zaczęła reagować - rozpoznała mnie, wykonywała proste polecenia. Z każdym dniem robiła postępy, po dwóch kolejnych oddychała już samodzielnie, trochę rozmawiała, ale była bardzo nerwowa - trzeba było jej przypiąć nogi do łóżka bo upierała się, że będzie wstawać. Nie chciała nic jeść, zachowywała się jak małe dziecko przechodzące bunt dwulatka, poza tym praktycznie nie funkcjonowała jej pamięć krótkotrwała - powtarzaliśmy jej te same informacje nieskończoną ilość razy, a po chwili znowu o nie pytała. Nie chciała słuchać personelu szpitalnego, była uparta i kapryśna. Ale z każdym dniem było coraz lepiej, chociaż nadal była bardzo trudna - z relacji tutaj na forum wiedziałam, że u części osób podobny stan utrzymywał się około dwóch tygodni - uczepiłam się tej myśli i postanowiłam, że nie będę się zamartwiać na zapas. I rzeczywiście pewnego dnia jakby coś zaskoczyło w jej mózgu i powróciła mama jaką znam i kocham. Ma dziurę w pamięci obejmującą około dwa tygodnie - nie pamięta także, tego czasu po wybudzeniu ze śpiączki, kiedy była teoretycznie kontaktowa. Kiedy wychodziła ze szpitala (około 3,5 tygodnia po zawale) nadal miała kłopoty z pamięcią (nie rozpoznała naszego samochodu, była bardzo zdziwiona moim mieszkaniem, w którym była wcześniej setki razy) ale osoby rozpoznawała bez problemu. Nie do końca ogarniała rzeczywistość, chociaż upierała się, że chce już wracać do swojego domu (mieszka sama) i że świetnie sobie poradzi (oczywiście nie pozwoliliśmy jej na to). W chwili obecnej jest już po turnusie rehabilitacyjnym w sanatorium kardiologicznym, mentalnie doszła całkowicie do siebie, fizycznie jest trochę osłabiona i ma problemy z pracami precyzyjnymi typu pisanie czy robótki ręczne. Jest jednak całkowicie samoobsługowa, mieszka sama, porusza się po mieście komunikacją publiczną, spotyka ze znajomymi i wraca powoli do dawnego życia.
Piszę, żeby dać nadzieję osobom, których bliscy trafili nagle do szpitala po zatrzymaniu akcji serca - wiem, że bywa różnie, ale może się też skończyć dobrze. Potrzeba dużo cierpliwości i wiary...