Witam wszystkich. Jest to mój pierwszy wpis na forum i już we wstępie chciałbym zaznaczyć, że nie mam zielonego pojęcia, czy mam akurat nerwicę lękową czy może jakiś inny rodzaj bądź jakiś rodzaj depresji, jednak niektóre z objawów pokrywają się. Nie wiem jednak do czego zdolna jest nerwica lękowa, więc zdam się na Waszą opinię.
Na początek może powiem co nieco o sobie. ;)
Jestem świeżo upieczonym 20-latkiem (dokładnie od 12 kwietnia). Mierzę sobie około 192 cm wzrostu i jestem lekko słoniowaty, bo ważę okrągłe 100 kilo. Od dziecka borykam się z problemem astmy oskrzelowej, która uaktywnia się głównie podczas chorób, wadą wzroku, a od czasów, mniej więcej, 2 klasy gimnazjum, z problemami z ciśnieniem, które do tej pory przeważnie mam podwyższone, bo w okolicach 140/90. Dość często boli mnie głowa, a zazwyczaj są to bóle z tyłu głowy, z prawej strony. O ból ten pytałem już nie raz lekarzy, zarówno swojego rodzinnego, jak i lekarza w Centrum Pulmonologii (...) w Karpaczu, w którym leżakowałem 4 razy. Żaden z nich się tym nie przejął, tak więc do dzisiaj nie wiem co odpowiada za te bóle.
Jestem generalnie człowiekiem dosyć nerwowym i dość agresywnie reaguję na różne sprawy, przede wszystkim w szkole, przy czym ostatnio jest z tym u mnie delikatnie mocniej. Nie to jest jednak głównym problemem, który poważnie utrudnia mi życie w ciągu ostatniego miesiąca.
Od dłuższego już czasu mam przeczucie, że coś jest ze mną nie tak. Z czasem podejrzenia zmieniły się w strach i załamanie. Moją, że tak powiem, domeną do zamartwiania się, są sprawy nowotworów i guzów mózgu. Nie wiem dlaczego akurat te spośród pozostałych śmiertelnych schorzeń, ale były takie dni, że obawa przed tym wyciskała ze mnie nawet łzy i niczym światowej klasy paranoik zaczynałem wyszukiwać objawów poszczególnych nowotworów i guzów mózgu i zastanawiać się, czy przypadkiem żadnego z nich nie mam. Były to jednak pojedyncze przypadki i wtedy chociaż wiedziałem dlaczego i czego się boję. W gruncie rzeczy nie czułem się tak źle, nie licząc bóli głowy (o ile występowały danego dnia) i innych dodatków, takich jak problemy z koncentracją.
Prawdziwy problem zaczął się dla mnie około miesiąca temu. Jego inicjacja miała miejsce podczas trwania lekcji. Po prostu siedziałem i nagle zacząłem czuć, że ciśnienie gwałtownie mi skacze (uderzenia gorąca i dosyć pokaźne zawroty głowy), czemu towarzyszyły myśli, że *zaraz tutaj umrę* i uczucie takiego... ja wiem, *odlotu*, które przeszło przez całe moje ciało. Jak tylko wstałem z ławki i poszedłem do ubikacji, te myśli i uczucia odlotów przeszły mi. Wróciły po około 5 minutach, kiedy wróciłem na lekcję.
Naturalnie, zwolniłem się wówczas do domu, gdzie wziąłem tabletki pomagające przy wysokim ciśnieniu i odpuściło mnie po około 20 minutach. Czułem się potwornie zmęczony już do końca dnia.
Taki stan rzeczy trwał około tygodnia. Później nieco się uspokoiło. Jakiś którki okres czasu później jednak dolegliwości ciśnieniowe ustały, natomiast nadal bardzo dziwnie się czułem, doskwierało mi uczucie lęku (zupełnie tak, jakbym się przed czymś stresował/czegoś bał - charakterystyczne uczucie w brzuchu) i oczywiście myśli, że *zaraz coś mi się stanie*. Było tak kolejny tydzień.
Pewnego dnia czułem się, w sumie tak jak dziś, dziwnie. Byłem skołowany, miałem poczucie otępienia, co jakiś czas występowały lęki. Do tego ukłucia w klatce piersiowej po lewej stronie, w dosyć różnych miejscach - raz całkiem z lewej strony, raz bliżej centrum, raz naprawdę blisko centralnej części klatki. Do tego jeszcze dziwne uczucie słabości. braku siły w rękach - którą przecież mam. Gdy nadeszła noc to nawet się ucieszyłem. Pomyślałem sobie - odpocznę sobie, wyśpię się, będę się czuł jutro lepiej. NIC BARDZIEJ MYLNEGO! To była NAJGORSZA NOC w moim życiu.
Na początku nie mogłem po prostu zasnąć. Zamykałem oczy i nie działo się nic, nie czułem w ogóle senności. Po pewnym czasie po zamknięciu oczu zaczęło mi towarzyszyć znowu uczucie *odlotu*, bardzo nieprzyjemne uczucie które zmuszało mnie wręcz do otwarcia oczu. Zacząłem się trochę bać, ale próbowałem dalej zasnąć. Po kilkunastu próbach w końcu usnąłem, na moment...
Po kilkunastu minutach otworzyłem oczy i byłem już naprawdę mocno wystraszony. Co się działo?
Po otwarciu oczu miałem wrażenie, że nie mam kompletnie sił w rękach i nogach. Byłem niesamowicie skołowany i otumaniony i jakby nieobecny. Doszedłwszy do łazienki zdałem sobie sprawę, że mi się niesamowicie kręci w głowie. W rękach, oprócz braku sił, czułem też zimno na wysokości mięśni, w dokładnie tych samych miejscach na obu rękach. Do tego oczywiście ogromny lęk, strach i myśl, że zaraz umrę. Nie było żartów, chciałem już budzić matkę żeby dzwoniła na pogotowie.
Postałem jednak nad umywalką minutę czy dwie, obmyłem twarz zimną wodą, napiłem się. Zaczęło powoli ustępować, ale i tak łyknąłem dosyć silny środek na uspokojenie - hydroxyzinum, po którym dopiero odpuściły mnie wszelkie lęki, strachy i dyskomforty, choć i tak nie mogłem usnąć do 4 rano.
Problemów ze snem do tej pory miałem łącznie 3 bądź 4, z czego pierwszy był wyżej opisywanym. Żaden następny przypadek nie był już na szczęście tak straszny, po prostu nie mogłem usnąć, też do 4 nad ranem. Pozostałe noce były już normalne.
Po tym incydencie jedynie co to mnie przez około trzy dni później wciąż prześladowało uczucie lekkiej niemocy w rękach i jakiś tam mały, przelotny lęk.
Od 10 do 13 kwietnia miałem, powiedzmy, mocne powody do zmartwienia z własnej winy, już mniejsza o szczegóły. Wtedy też, zajęty zamartwianiem się, nie odnotowałem żadnych z powyższych dolegliwości (prócz lekkiego bólu głowy, od intensywnego rozmyślania o sprawie ;)), a nawet i spało mi się bardzo dobrze.
Po tym czasie znowu wróciło, na szczęście delikatnie i przeszło.
W ostatnich dniach czułem się bardzo dobrze. Pogoda bardzo dopisywała, no pięknie było, ale to już chyba każdy wie ;) Był to czas dla mnie bardzo dobry, ponieważ nie bolała mnie ani głowa, ani nie uświadczyłem żadnych lęków, po prostu nic. Do wczoraj.
Wczoraj pogoda uległa znacznemu pogorszeniu. Naprzemienne opady śniegu, deszczu, gradu, czasami słońce i niska temperatura. Z automatu więc siedzę w domu i zwyczajnie nie mam co robić. No i problem wrócił. Wczoraj męczyło mnie uczucie lęku, słabość w rękach, kłucia w klatce - standard w ostatnim czasie. Dzisiaj zamiast kłucia w klatce mam bóle głowy. Właściwie to w tym momencie przypomina, jakby mi ktoś lekko uciskał czaszkę. No i obawiam się, że tej nocy znowu mogę mieć problemy ze snem.
Dosyć często mam wahania nastroju. W jednej chwili jestem zły, by za moment mieć dobry humor. Zazwyczaj też jestem negatywnie do wszystkiego nastawiony.
Ostatnio również miałem niejako problem przed prowadzeniem samochodu. Również mocny lęk, który gnał mnie co chwila do ubikacji i wywoływał w pewnym stopniu nudności. Na myśli od razu pojawiały się różne wizje kiedy prowadzę samochód i nie daję rady w pewnej sytuacji, choć w rzeczywistości nie mam z tym najmniejszych problemów i nawet się nad tym chwili nie zastanawiam. Trwałem w takim stanie do momentu wejścia do samochodu. Z chwilą dotknięcia nogą sprzęgła - wszystkie lęki zupełnie odeszły. Co ciekawe na drugi dzień lęk nie wystąpił, a w jego miejsce pojawiła się radocha że pojadę, bo właściwie jazda autem sprawia mi frajdę.
Ze spraw, które osobiście zauważyłem to między innymi fakt, że wszystkie te lęki i dolegliwości dotykają mnie kiedy siedzę bądź leżę, ewentualnie wtedy się nasilają. Kiedy wstanę, stoję, chodzę - jest jakby lepiej. Jest również lepiej kiedy z kimś rozmawiam lub kiedy jestem zajęty, coś robię, mam czym zająć umysł.
Jeżeli o używki chodzi to nie ukrywam, że po prostu lubię wypić jakiś alkohol. Papierosy, niestety, również są, jednak w bardzo małych ilościach. Głównie do, tak zwanego, piwka, do którego przyjemnie mi jest puścić chmurkę, aczkolwiek nie usprawiedliwia mnie to w żaden sposób.
Ostatnio kiedy paliłem była niedziela, spaliłem wówczas dwie fajki. Próbowałem powiązać jakoś fakt popalania z tym, co mnie dotyka, natomiast to połączenie nie ma specjalnie sensu, szczególnie, że kiedy to wszystko się zaczęło to był okres, kiedy nie paliłem absolutnie nic od sylwestra.
Używam również tabaki, w bardzo niewielkich ilościach. Standardowe, 10-gramowe pudełeczko starcza mi na ponad miesiąc. Ma ona jakieś tam ilości nikotyny, ale też nie sądzę, by się do tego wszystkiego w jakiś sposób przyczyniała. Tym bardziej, że tabaka skończyła mi się w niedzielę, więc ani wczoraj ani dziś jej nie używałem.
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia jak przyjmiecie moją historię, ale w końcu postanowiłem się z kimś tym podzielić. Wierzę nawet, że znajdę tutaj odpowiedź choć na jedno pytanie, wyjaśnienie choć do jednej dolegliwości.
Zapytacie się - dlaczego do tej pory nie poszedłeś, chłopie, do lekarza?
Cóż... nie będę owijać w bawełnę - boję się. Głównie tego, że któreś z badań wykryje u mnie coś bardzo nieciekawego... ;/
Jeżeli gdzieś nagmatwałem, napisałem coś nielogicznego czy coś - przepraszam. Wyjątkowo ciężko mi opisywać i ubierać w słowa to, co mnie dotyka.
Pozdrawiam.