Cześć! Mi też nikt nie wierzył, że jest coś ze mną nie tak. W sumie nie wiem kiedy to się zaczęło dokładnie, czy był jakiś impuls powodujący moje lęki.
Od zawsze byłam strasznie znerwicowana, zamartwiałam się wszystkim i miałam straszne wahania nastroju. Prawdopodobnie przez to, że wychowałam się w rodzinie patologicznej, gdzie przemoc i alkohol grały główną rolę. Ale dawałam sobie jakoś radę, mimo iż nie raz wpadałam w złe towarzystwo, alkohol, a nawet inne używki. Ale to co było postanowiłam skreślić grubą linią, wyjechałam do innego miasta, by zacząć na nowo życie. Tą zmianę rozpoczęłam jakoś 4 lata temu. Na początku było wszystko dobrze, chociaż ubolewałam wciąż nad tym, że nie miałam pieniędzy mimo iż ciężko pracowałam, ale po 3 latach udało mi się znaleźć sensowną pracę wraz z sensownymi zarobkami. W między czasie poznałam chłopaka, z którym aktualnie staramy się walczyć z moimi problemami.
Jakoś ponad pół roku temu zaczęłam się zamykać w domu, nie chciałam ani spotykać się ze znajomymi, a w szczególności robić *eskapad* do centrum, czy na plażę. Jedynie dobrze się czułam w domu oraz w obrębie swojego osiedla. Zaczęły się paniki, płacze, gdy musiałam jechać do pracy. Idąc na przystanek miałam nogi jak z waty, serce biło mi jak szalone, przed wyjściem biegunki, ciągłe łykanie leków na biegunkę. Jakiegoś dnia wraz ze swoim facetem spotkaliśmy się na przystanku i mieliśmy gdzieś jechać. Wtedy i on zrozumiał że coś jest nie tak. Zobaczył jaka spanikowana byłam, oczy wielkie, nie mogłam normalnie wysłowić się. Ale miałam nadzieje, że jakoś mi przejdzie. Byłam u lekarza, robiłam badania USG, krwi i inne by wykluczyć jakąś chorobę. Dała mi tylko tabletki na jelito wrażliwe. I jakoś tak ciągnęły się dni... Zaczęłam się awanturować ze swoim, ponieważ miałam częściej napady płaczu, złości. W nocy spać nie mogę, mam nocne poty, koszmary, budzę się kilkanaście razy.
W ten piątek mój dziadek przyjechał na mały zabieg do szpitala w moim mieście. Chciałam go odwiedzić. Mój mnie zawiózł i wysadził gdzieś w okolicach szpitala. Spanikowałam, nie wiedziałam w którą stronę iść, popłakałam się, a na dodatek nie mogłam spytać żadnej osoby o drogę, ponieważ nie mogłam się wysłowić... Od tygodnia jestem na urlopie, ponieważ nie sypiam, ciągle się trzęsę z nerwów, oraz płaczę... Odważyłam się iść w poniedziałek prywatnie do psychiatry... Mam nadzieję, że uda się jakoś mi pomóc. Ale i w tej kwestii zamartwiam się, że nie uda mi się i będę do końca życia cierpieć...