Skocz do zawartości
kardiolo.pl

Zojka30

Members
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Osiągnięcia Zojka30

0

Reputacja

  1. Witam wszystkich nerwicowcow bardzo serdecznie. To jest moj pierwszy wpis na jakimkolwiek forum troche sie boje uzewnetrzniac swoje leki przed obcymi ale jednak wielu z Was zrozumie mnie duzo lepiej niz ktokolwiek z bliskich... Zaczne od poczatku, mam 30 lat, mieszkam za granica (stad przepraszam za brak polskich znakow), pracuje, studiuje I ogolnie staram sie jak najnormalniej funkcjonowac. Jestem doroslym dzieckiem alkoholikow. Oboje rodzicow pilo, mama moze troche mniej, ale jednak jak juz wpadla w cug to trwalo to do 2 tygodni. Niewiele z dziecinstwa pamietam, wiecej moja siostra. Zawsze bylam lekowa, ale wszystko tak naprawde zaczelo sie od tego jak dowiedzialam sie o swojej przewleklej chorobie bedac w ciazy (wirusowe zapalenie watroby typu B) okolo 7 miesiaca ciazy wpadlam w ogramna panike, ze zaraze swoje dziecko. Przez miesiac latalam po lekarzach, szukalam info w internecine I jedyne o czym moglam myslec to ze MOJE D|IECKO SIE NAPEWNO ODEMNIE ZARAZI. Po uplywie miesiaca przestalam spac, tak zupelnie. Zasypialam nad ranem albo I wcale. Mialam juz wszystkie mozliwe leki wtedy, ze zwariuje, ze sie zabije, ze napewno syn moj bedzie chory, a najwiekszym bylo, ze juz nigdy nie bede spala I nie poradze sobie z wychowaniem mojego synka. Bylo naprawde zle. POtem jak synek sie urodzil, to spaniel wrocilo, ale przyszly obawy ze go nie kocham (chociaz kochalam jak cholera) I tak ta natretna mysl wracala, ale poprzez wspolspanie I dluge karmienie piersia, wiem ze mamy z synkiem bardzo silna wiez. Po roku zrobilismy synkowi badania i lekarze powiedzieli, ze jest zdrowy, ze szczepionka po porodzie zadzialala i jest ok. Po roku od porodu zaszlam w druga ciaze, znowu wielkie leki o to jak to bedzie, o zdrowie dziecka, o tym jak ja dam rade (ciaza zupelnie nie planowana) ciut sie poprawilo, pogodzilam sie z mysla, ze bedzie druga dzidzia, a w 13 tygodniu poronienie. Zalamalam sie, ale jakos z tego wyszlam. Po miesiacu od tego leki wrocily, obudzilam sie rano i mialam natretna mysl *ze gdyby nie pierwsza ciaza to lekow by nie bylo* nie moglam odpedzic od siebie tego natreta, plakalam po nocach bo obawialam sie, ze sobie wmowie, ze leki to wina ciazy i mojego synka. Obwinialam sie, ze jestem okropna matka bo mam takie mysli. POtem obawialam sie, ze przestane go kochac bo sobie wmowie, ze to przez niego te leki. Zaczelam psychoterapie i jakos z tego tez wyszlam. Po drodze byly leki o niespaniu, o tym, ze moje wyniki sie nagle pogorsza, ze umre i zostawie synka samego, ze jak on to przezyje jak ja odejde. Ale z nimi dawalam sobie jakos rade. Okolo 2 miesiecy temu dostalismy telefon z przychodni, ze trzeba zrobic dodatkowe badania dla mojego synka na wzw b bo nie zrobili waznego badania poprzednim razem. Swai mi sie zalamal. Nie moglam spac, nie moglam jesc, funkcjonowalam jak robot. Wiedzialam, bylam pewna, ze okaze sie, ze go jednak zarazilam i to bedzie moja wina, ze bedzie mial raka watroby, ze umrze, a ja najpewniej to sie z tego wszystkiego zabije. Czekalismy na wyniki ponad tydzien. Przyszly i okazalo sie, ze zdrowy jak ryba. Ale ja nadal ie potrafilam sobie ze soba poradzic, caly czas doszukiwalam sie jakies ukrytej choroby, bylam pewna, ze lekarze ponownie cos pomineli. Znowu gadalam z psychologiem, ale nie moglam sobie ogolnie poradzic. Bylo strasznie. POtem przeszlo i po miesiacu uderzylo znowu. Tym razem zapytalam mojej psycholog dlaczego moje leki tak sie skupiaja w okolo mojego dziecka. Ona zupelnie nieswiadomie, chcac uzyc skrotu mylowego, powiedziala *bo lek ma twarz Twojego synka* w sensie, ze jest o moim synku, ze jest takim straszakiem. Tej nocy nie moglam spac bo te zdanie *lek ma twarz Twojego dziecka* nie dawala mi spokoju. Od tamtej pory czyli od okolo 2-3 tygodni caly czas powraca na zmiane z tym ze przestane go kochac, albo ze zwariuje i wyladuje w psychiatryku.... Zmienilam psycholog, zaczelam cwiczyc, slucham Szulca wieczorami i staram sie pozbierac. Jest mi ciezko, bo za kazdym razem jak przychodzi jakis nowy lek to boje sie ze juz ze mna na zawsze zostanie, za kazdym razem jak jest nowy to mysle, ze ten jest najgorszy z mozliwych, a poprzedni lek to byla pestka. Ze wolalabym, zeby poprzedni wrocil. A jak wraca poprzedni to znowu, ze ten jest najgorszy i ze zwariuje, ze bedzie koniec bo zamkna mnie do wariatkowa :( Czy Wy tez tak macie ze swoimi lekami?
  2. Witam wszystkich nerwicowcow bardzo serdecznie. To jest moj pierwszy wpis na jakimkolwiek forum troche sie boje uzewnetrzniac swoje leki przed obcymi ale jednak wielu z Was zrozumie mnie duzo lepiej niz ktokolwiek z bliskich... Zaczne od poczatku, mam 30 lat, mieszkam za granica (stad przepraszam za brak polskich znakow), pracuje, studiuje I ogolnie staram sie jak najnormalniej funkcjonowac. Jestem doroslym dzieckiem alkoholikow. Oboje rodzicow pilo, mama moze troche mniej, ale jednak jak juz wpadla w cug to trwalo to do 2 tygodni. Niewiele z dziecinstwa pamietam, wiecej moja siostra. Zawsze bylam lekowa, ale wszystko tak naprawde zaczelo sie od tego jak dowiedzialam sie o swojej przewleklej chorobie bedac w ciazy (wirusowe zapalenie watroby typu B) okolo 7 miesiaca ciazy wpadlam w ogramna panike, ze zaraze swoje dziecko. Przez miesiac latalam po lekarzach, szukalam info w internecine I jedyne o czym moglam myslec to ze MOJE D|IECKO SIE NAPEWNO ODEMNIE ZARAZI. Po uplywie miesiaca przestalam spac, tak zupelnie. Zasypialam nad ranem albo I wcale. Mialam juz wszystkie mozliwe leki wtedy, ze zwariuje, ze sie zabije, ze napewno syn moj bedzie chory, a najwiekszym bylo, ze juz nigdy nie bede spala I nie poradze sobie z wychowaniem mojego synka. Bylo naprawde zle. POtem jak synek sie urodzil, to spaniel wrocilo, ale przyszly obawy ze go nie kocham (chociaz kochalam jak cholera) I tak ta natretna mysl wracala, ale poprzez wspolspanie I dluge karmienie piersia, wiem ze mamy z synkiem bardzo silna wiez. Po roku zrobilismy synkowi badania i lekarze powiedzieli, ze jest zdrowy, ze szczepionka po porodzie zadzialala i jest ok. Po roku od porodu zaszlam w druga ciaze, znowu wielkie leki o to jak to bedzie, o zdrowie dziecka, o tym jak ja dam rade (ciaza zupelnie nie planowana) ciut sie poprawilo, pogodzilam sie z mysla, ze bedzie druga dzidzia, a w 13 tygodniu poronienie. Zalamalam sie, ale jakos z tego wyszlam. Po miesiacu od tego leki wrocily, obudzilam sie rano i mialam natretna mysl *ze gdyby nie pierwsza ciaza to lekow by nie bylo* nie moglam odpedzic od siebie tego natreta, plakalam po nocach bo obawialam sie, ze sobie wmowie, ze leki to wina ciazy i mojego synka. Obwinialam sie, ze jestem okropna matka bo mam takie mysli. POtem obawialam sie, ze przestane go kochac bo sobie wmowie, ze to przez niego te leki. Zaczelam psychoterapie i jakos z tego tez wyszlam. Po drodze byly leki o niespaniu, o tym, ze moje wyniki sie nagle pogorsza, ze umre i zostawie synka samego, ze jak on to przezyje jak ja odejde. Ale z nimi dawalam sobie jakos rade. Okolo 2 miesiecy temu dostalismy telefon z przychodni, ze trzeba zrobic dodatkowe badania dla mojego synka na wzw b bo nie zrobili waznego badania poprzednim razem. Swai mi sie zalamal. Nie moglam spac, nie moglam jesc, funkcjonowalam jak robot. Wiedzialam, bylam pewna, ze okaze sie, ze go jednak zarazilam i to bedzie moja wina, ze bedzie mial raka watroby, ze umrze, a ja najpewniej to sie z tego wszystkiego zabije. Czekalismy na wyniki ponad tydzien. Przyszly i okazalo sie, ze zdrowy jak ryba. Ale ja nadal ie potrafilam sobie ze soba poradzic, caly czas doszukiwalam sie jakies ukrytej choroby, bylam pewna, ze lekarze ponownie cos pomineli. Znowu gadalam z psychologiem, ale nie moglam sobie ogolnie poradzic. Bylo strasznie. POtem przeszlo i po miesiacu uderzylo znowu. Tym razem zapytalam mojej psycholog dlaczego moje leki tak sie skupiaja w okolo mojego dziecka. Ona zupelnie nieswiadomie, chcac uzyc skrotu mylowego, powiedziala *bo lek ma twarz Twojego synka* w sensie, ze jest o moim synku, ze jest takim straszakiem. Tej nocy nie moglam spac bo te zdanie *lek ma twarz Twojego dziecka* nie dawala mi spokoju. Od tamtej pory czyli od okolo 2-3 tygodni caly czas powraca na zmiane z tym ze przestane go kochac, albo ze zwariuje i wyladuje w psychiatryku.... Zmienilam psycholog, zaczelam cwiczyc, slucham Szulca wieczorami i staram sie pozbierac. Jest mi ciezko, bo za kazdym razem jak przychodzi jakis nowy lek to boje sie ze juz ze mna na zawsze zostanie, za kazdym razem jak jest nowy to mysle, ze ten jest najgorszy z mozliwych, a poprzedni lek to byla pestka. Ze wolalabym, zeby poprzedni wrocil. A jak wraca poprzedni to znowu, ze ten jest najgorszy i ze zwariuje, ze koniec. Przepraszam za ten wielki monolog. Czy Wy tez tak macie ze swoimi lekami?
×