Od lutego 2009 roku (28 roku życia) cierpię na tzw *łagodne (napadowe) położeniowe zawroty głowy (z ang. BPPV). Słowo *łagodne* brzmi w przypadku tego schorzenia niemal ironicznie, ponieważ atak BPPV, zwłaszcza pierwszy nie ma w sobie nic łagodnego. Niektózy zapewne wiedzą, z czym to się je - gwałtowny napad zawrotów głowy (tzw *prawdziwych*, czyli razem ze złudzeniem ruchu ciała lub otoczenia i oczopląsem) po nagłej zmianie pozycji głowy, często przetoczeniem jej z boku na bok podczas leżenia na wznak. Mnie trafiło akurat jak spałam i trzymało 5 dni. Akurat tak się złożyło, że byłam wówczas niewątpliwie odwodniona, wyprana z magnezu (potrafiłam w tamtych czasach przez kilka dni z rzędu pić niemal tylko kawę, wodę przyjmując w ostateczności). Byłam również świeżo po kłótni z ówczesnym narzeczonym, więc i zdenerwowana. Położyłam się spać, jak zwykle na wznak, przespałam jakąś godzinę i BUM! Nie poszłam wtedy do lekarza, ponieważ zostałam poinformowana przez moją matkę, że ona też to miewa, za pierwszym razem też miała akurat 28 lat, a lekarze tak ją wymęczyli - to był jeszcze PRL - że ciągle wywoływali jej kolejne zawroty i ciągnęło się to przez miesiąc. Po czym nikt nie ustalił co to, dostała tabletki na rozszerzenie naczyń krwionośnych i cześć pracy, rodacy. Przeszło samo. Mnie też, zresztą, choć koszmar był to nieziemski.
Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, co to.
Drugi atak przyszedł, kiedy mieszkałam w Wielkiej Brytanii, cierpiąc na strasznego doła z racji tęsknoty za domem. Nie przypuszczałam, wyjeżdżając, że dół będzie tak gigantyczny. W dodatku mieliśmy z narzeczonym potworne kłopoty ze znalezieniem pracy. Dodatkowo zaczęłam unikać ludzi, bałam się wychodzić, rozmawiać. Znam język, więc nie do końca to było problemem, raczej obcość miejsca i mnogość kultur. Dodatkowo również ponownie, z racji nieskorygowanych przyzwyczajeń żywieniowych, byłam odwodniona i z niedoborami magnezu. Męczyło mnie to niemal miesiąc, do tego doszły inne, dziwne dolegliwości: nieożność zasypiania, nawet w *bezpiecznej* pozycji - słyszalny i wyczuwalny puls, drętwienie i poczucie pustki a jednocześnie nadmiernego ciężaru w głowie, dreszcze, zimne poty, gorąco. Przez konieczność zachowania jednej pozycji podczas snu, zaczęły mnie boleć plecy i drętwieć kark. Z samymi zawrotami mogłam po pewnym czasie funkcjonować w pionie, ale noce były koszmarne. Nie wytrzymałam i pojechałam wtedy do Polski, do rodziny i przyjaciół. Zmniejszyło się poczucie zagrożenia, zrelaksowałam się, już wtedy co nieco poczytałam na sieci i przypuszczałam, że to BPPV, ale poszłam też do neurologa, który potwierdził przypuszczenie, stwierdził na pewno niedobory wody i magnezu (oczywiście) ale na wszelki wypadek dał skierowanie na rezonans magnetyczny, który oczywiście wypadł doskonale.
No to piłam wodę, jadłam magnez i rzeczy zawierające magnez. Zawroty głowy niemal całkiem ustąpiły podczas pobytu w Polsce. Zostałam w Anglii jeszcze tylko rok i wróciłam do domu na stałe.
Kolejny większy atak pojawił się po powrocie, ale szybko okazało się, że mam dużo bezpiecznych pozycji, więc samo przeszło, nawet nie wiem, kiedy, bo całkowicie unikałam pozycji powodujących zawroty. Do tej pory kojarzyłam stany drętwienia i ciężaru w głowie oraz tego okropnego pulsu jako objawy towarzyszące BPPV, więc nic dziwnego, że kiedy pojawiły się same z siebie, zaczęłam się martwić czy nie dojdą do tego też znajome zawroty. Ku mojemu zdziwieniu nie przyszły - niewielki plus. Ale znów miałam kłopoty ze spaniem. Piłam melisę, zasypiałam nad ranem i jakoś powoli przeszło. (Lekarzy wtedy nie odwiedzałam z racji braku ubezpieczenia i pieniędzy.)
Następny atak BPPV pojawił się w maju 2014 - spowodowałam go sobie sama. Leżałam czując lekki niepokój w głowie, który przeszedł. Potem nagle zaszła potrzeba zamknięcia okna i z lewego boku ostro przekręciłam się nie tylko na prawy, co wręcz dookoła i na brzuch, żeby się podeprzeć i sięgnąć klamki w oknie. Nie wiem, czemu zrobiłam ten piruet, ale jakoś mi tak wyszło. No i poleciałam. Ale wiedziałam z czym to jeść, poznałam już ideę manewru Epley*a (choć nie do końca umiałam go dobrze zrobić), więc uznałam - co tam. Przejdzie. I aktycznie - było lekko, mogłam chodzić. Potem miałam jeszcze lekkie nawroty, *ciągnięcie* w głowie, delikatny oczopląs przy niewłaściwych pozycjach głowy, ale ogólnie szło ku lepszemu. Z początku zdziwiona stwierdziłam, że dodatkowych objawów (nagła *trema*, puls, lekko-ciężka głowa) nie mam. Co mnie tylko ucieszyło. Zawroty przeszły, ale pilnowałam się, zeby nie robić żadnych zdradliwych ruchów. Zdenerwował mnie około listopada jeden z delikatnych nawrotów - w dodatku uświadomiłam sobie, że od maja śpię tylko w dwóch pozycjach, plecy zaczynają protestować, ciągle się pilnuję i nie byłam tak naprawdę w pełni zrelaksowana ani razu przez pół roku. Od tej pory non stop boję się, że trafi mnie BPPV. Boję się, więc się denerwuję, jestem spięta, więc denerwuję się coraz bardziej. Zaburzenia snu, połączone z ciągnięciem w głowie, pustką, zagubieniem. I ciągle czekam na duży zawrót głowy. Dodam jeszcze, że jestem notorycznie rozczarowana swoim życiem zawodowym, miewam napady autonienawiści (kiedyś z samookaleczaniem, dziś już nie), bywam histeryczna, mój PMS to trzecia wojna światowa, mam problemy na tle seksualnym, jestem na wiecznej diecie, ciągle jestem dla siebie za gruba (fakt, że szczupła nie jestem, ale też nie wyglądam jak wieloryb, nie otyła a z pewną nadwagą), mam napady rozpaczy i agresji z wyzwiskami pod własnym adresem, prowokuję kłótnie z bliskimi, unikam towarzystwa i jakiejkolwiek odpowiedzialności, tudzież dziecięcy lęk przed ciemnością i potworami nigdy mi nie minął. Czyli dobrze ze mną nie jest.
Obecnie staram się przezwyciężyć agresję i stany dystymiczne i wiem już, że mam nerwicę lękową. Nie poddaję się terapii, ciężko mi się przemóc, ponieważ mam złe doświadczenia z terapeutami, w psychoterapię generalnie nie wierzę, próby podjęcia terapii pogarszały stany nerwicowe, więc próbuję z innej strony (może i ten upór jest objawem chorobowym?) Z kolei na leki nie chcę iść, bo nader łatwo się uzależniam.
Ale BPPV czyli położeniowe zawroty głowy też mam. Czy to możliwe, że ciągnięcie w głowie jest spowodowane autosugestią, lękiem przed wystąpieniem zarówno prawdziwych zawrotów, jak i napadu nerwicowego, co napędza moją nerwicę dodatkowo i powoduje wrażenie podobne do tego poprzedzającego BPPV? Czy w zawrotach nerwicowych możliwy jest oczopląs? Czy jest to stricte element *zawrotów prawdziwych*? Chciałabym wiedzieć, czy mogę sobie niektóre z tych *ciągnięć* i braku równowagi tłumaczyć objawami na tle nerwowym, to by mnie, paradoksalnie, uspokoiło, bo chyba bardziej boję się BPPV, niż nerwicy. Samonapędzające się błędne koło...