Skocz do zawartości
kardiolo.pl

cudenka92

Members
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Osiągnięcia cudenka92

0

Reputacja

  1. cudenka92

    Rozwarstwienie aorty

    Odłączono trache. Mogliśmy porozmawiać z mamą. Trochę rzeczy jej się miesza, ale to wróci do normy. :) Niestety długo się nie nacieszyliśmy możliwością rozmowy. Mama ciężko oddychała i została podłączona do respiratora na 12 h. Teraz znów oddycha sama, ale nie może rozmawiać. Lekarze i pielęgniarki mówią, że stan mamy jest dobry i oni sami są dobrej myśli. RENATAN dzięki wielkie za odpowiedź. Staramy się mamie mówić same dobre rzeczy. Nie mówimy jej o tym co było. Zapytaliśmy tylko czy nas słyszała jak była w śpiączce. Dała znak, że mało, ale słyszała. :) Oznacza to, że naprawdę warto rozmawiać z ludźmi w śpiączce, to im pomaga. Będzie dobrze, musi być. :)
  2. cudenka92

    Rozwarstwienie aorty

    Witam, Minął miesiąc od najgorszego dnia w moim życiu. Wszystko zaczyna się układać więc chcę Wam opowiedzieć historię mojej mamy. Miesiąc temu sama szukałam pomocy, porad, podobnych przypadków na różnych forach, ale nie było tego zbyt wiele. Pomyślałam, że mogę komuś pomóc chociażby w sferze psychicznej. 30 listopada 2014 moja mama (58 lat) dostała krwawienia z nosa oraz z buzi. Chcieliśmy jechać na izbę przyjęć więc mama zaczęła się przebierać. Niestety dostała bardzo mocnego bólu w klatce piersiowej. Wezwałam karetkę. Po 30 minutach i badaniach w domu mamę przewieziono do szpitala powiatowego. Razem z siostrami i tatą pojechaliśmy tam by czegoś się dowiedzieć. Kazano czekać... Po jakimś czasie dowiedzieliśmy się, że mamie doszły wymioty i biegunka. Myśleliśmy, że to może coś od żołądka, podadzą leki i mama wróci do domu. Pojechałyśmy po rzeczy, a tata został w szpitalu. Niestety za pół godziny zadzwonił, że mamę zabierają do instytutu kardiologii, musi być natychmiast operowana. Byłysmy zdezorientowane, natychmiast pojechałyśmy po tatę. Okazało się, że tętniak rozwarstwiający aortę pękł. Nie bardzo zdawaliśmy sobie sprawę z tego co się dzieje. Jeszcze w miarę spokojni pojechaliśmy za karetką. W instytucie dowiedziliśmy się najgorszego. Po mojej i taty rozmowie z ordynatorem nie mogłam się pozbierać. Ordynator powiedział, że mama jest bardzo poważnie chora, musi być natychmiast operowana, że ma małe szanse (kilka, kilkanaście procent) na przeżycie. Szok! To był dzień jej urodzin, nie mogła umrzeć. Dowiedzieliśmy się też, że mama nie może być operowana w instytucie, ponieważ nie ma zespołu (trwała inna operacja), dopiero o 7.00 przychodził kolejny zespół a była godzina 01.00. Mama nie mogła tyle czekać. Ordynator znalazł inne rozwiązanie, kolejne przewiezienie do innego szpitala. Wykonał masę telefonów i udało się znaleźć miejsce dla mamy w innej placówce. O godzinie 2.00 mama była na bloku operacyjnym, na operację jechała przytomna, nie wiedziała jednak, że jest aż tak kiepsko. Powiedziała, że będzie o nas myślała i mamy się za nią modlić. Operacja trwała prawie 12 godzin, a my odchodziliśmy od zmysłów. Mama przeżyła operację, ale stan był krytyczny, straciła 4 litry krwi, doszedł do tego jeszcze udar, stany padaczkowe. Lekarze bali się, że krew nie dopływa do mózgu, jelit, nerek. Na szczęście po badaniach i kolejnych 2 operacjach okazało się, że jest ok. Co prawda na początku głównie dzięki lekom. Jakieś 2 dni po operacji nerki przestały pracować. Mama była dializowana przez (chyba) 3 dni, po tym czasie nerki zaczęły pracować, niestety nie tak jak powinny, z czasem jednak to się poprawiało. Przez tydzień nie dostawaliśmy żadnej dobrej wiadomości. Pojawił się problem, w związku ze stanami padaczkowymi mama musiała być silnie uspana. Po odstawieniu leków niestety nie mogła się wybudzić, około 3 tygodnie nie wiedzieliśmy co będzie dalej. Lekarze nie umieli nam powiedzieć nic konkretnego, wielką niewiadomą był udar. To czekanie było okropne. Wszyscy znajomi, rodzina pytali jak u mamy, a my nie wiedzieliśmy co mówić. Cały czas balismy się, że od nas odejdzie. Przełom nastąpił w Święta Bożego Narodzenia. Mama się obudziła, nadal była słaba, nie mogła mówić (przez tracheostomię), ale nas poznała, kiwała do nas głową i mrugała oczami. Tak się porozumiewaliśmy. Teraz z dnia na dzień jest coraz lepiej. Jest 5 stycznia 2015, mama odzyskała świadomość, jest rehabilitowana. Porusza rękoma (sama pije z kubka), nogami, głową, uśmiecha się jak z nią rozmawiamy, próbuje mówić, robi bardzo duże postępy z dnia na dzień. Wczoraj wieczorem miała zostać wyjęta tracheostomia, dzisiaj jak pojedziemy do szpitala to dowiemy się jak zabieg przebiegł. Mama ma również PEGa do odżywiania. Mamy nadzieję, że to niedługo również zostanie wyjęte. Gdy przypominam sobie te straszne dni, brak informacji to nadal się boję. Wierzę jednak, że mama jeszcze wiele ma przed sobą. Udowodniła, że jest silna, chce żyć. Wierzę również, że pomogła jej nasza miłość, nasza obecność, to jak do niej rozmawialiśmy.
×