Mam 30 lat. Pięć lat temu doświadczyłam na własnej skórze ataku paniki. Jechałam w autobusie we wrześniu do pracy. Był to mokry dzień. Z nieba leciały krople deszczu autobus zaparowany od oddechów ludzi. Siedziałam tyłem do kierowcy słuchałam muzyki i nagle STAŁO SIĘ. Czuję,że nie mogę oddychać. Duszę się. Serce szybciej bije. Chyba zwymiotuję...Wstaję. Idę do okna. Otwieram je nie patrząc na ludzi,którzy są zniesmaczeni bo jest zimno i pada. Nic nie pomaga. Autobus stoi na moście w korku i nic się nie dzieje. Jakaś pani podchodzi chwyta mnie za rękę i karze usiąść. Nie mogę siedzieć. Będę płakać. Nie mogę wysiąść jestem uwięziona i duszności stają się jeszcze większe. Zjechaliśmy po 10 minutach z mostu i dalej stoimy w korku drżącym głosem proszę kierowcę żeby mi otworzył drzwi bo źle się czuję a on mi mówi,że każdy się śpieszy. Płaczę. po jakiś 15 minutach dojeżdżam do przystanku i wysiadam. Nogi mam miękkie wspieram się o ogrodzenie domu. Wybucham płaczem i nie wiem co mi jest. Dzwonię do pracy,że nie przyjadę i wracam do domu na nogach. Oczywiście uczucie niepokoju i duszności pozostały. Następnego dnia byłam w szpitalu i robiłam różne badania. Nie miałam lęków każdego dnia. Jednak powracały a jazda autobusem mnie *zabijała*. Wykonywałam różne badania i nic. W końcu lekarka zaproponowała mi abym poszła do lekarza psychologa. W grudniu mnie dopadło na dobre. Nie mogłam jeść. Leżałam i płakałam. Nie chciało mi się żyć a nieprzerywany lęk - niepokój nie dawał mi spokojnie spać ani myśleć. Mama zabrała mnie do psychiatry. Dostałam lekarstwa i skierowanie do psychologa.Brałam leki i chodziłam 1.5 roku na terapię. Może i coś mi to pomogło - w końcu w miarę funkcjonowałam jednak dalej miałam leki w sklepach kinie restauracji i oczywiście mój znienawidzony autobus. Rok temu zmieniłam lekarkę na inną. Dostałam inne lekarstwa i czułam,że żyję na nowo. Oczywiście w ogóle nie piję alkoholu bo nie wolno a i zapomniałam wspomnieć,że lęki zaczęły się jak rzuciłam w sierpniu papierosy. Z lekami nawet życie było łatwiejsze jednak problem paniki dalej pozostał. W czerwcu zaszłam w ciąże ale zorientowałam się dopiero w lipcu. Od razu kazał mi lekarz ostawić leki (doxapina. xanax,sedam,elicea) i zaczęło się. Wymiotowałam co dwie godziny przez 4 dni. Płakałam i lęk mnie nie opuszczał niczym cień. Po dwóch tygodniach się unormowało ale byłam już na l4 do końca ciąży ponieważ okazało się,że ciąża jest zagrożona. Niestety 15 września miałam usunięcie płodu ponieważ dzieciątko umarło w 3 miesiącu ciąży. Nie wróciłam do lekarstw. Walczę. Nie udaje mi się to. Mamy 7 października ja staram się dokończyć prawo jazdy i jeżdżę autobusami z lepszymi lub gorszymi efektami ale staram się dojechać do celu ewentualnie wysiadam. Dopada mnie chwila kiedy muszę płakać i mam ściśnięte gardło jakby jakiś mały chochlik siedział mi na klatce piersiowej. Czy jest ktoś w stanie mi pomóc?