Skocz do zawartości
kardiolo.pl

gugu

Members
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Osiągnięcia gugu

0

Reputacja

  1. Hej. Od mojego ostatniego posta minęło trochę czasu i mam coś do napisania. A więc tak. Po tym co napisałem nie paliłem w ogóle przez jakieś 2,5 miesiąca. I okazało się, że to co przeżyłem zaraz po moim zjeździe to nie wszystko. Miałem dziwne... nazwijmy to stany lękowe. Byłem na wakacjach za granicą odpocząć (bardzo dobrze mi robiło przebywanie z rodziną, a właściwie z kuzynką). Byłem nerwowy cały czas wewnętrznie, czułem nieustające napięcie. Pewnego razu idąc na spacer wkręciło mi się wyobrażenie, że ziemia straci grawitację i wszystko poleci w powietrze. No i miałem tak przez kilkanaście dni. Będąc w pewnym mieście pod ogromną budowlą czułem się bardzo dziwnie, jakby sam jej obraz mnie przytłaczał. Wkręcało mi się też, że za mną pojawia się przepaść. Gdy opierałem się o sofe miałem przez to niemiłe uczucie. Ogólnie było nieciekawie i miałem jakieś lekkie myśli samobójcze. W głowie zawsze chaos myśli, które płynęły z za szybką prędkością. Ale z czasem wszystko przechodziło, ale bardzo wolno. I były to stany (chyba jest już dobrze)/drama. Po paleniu przez rok zdałem sobie sprawę, że moje projekty stanęły w miejscu albo nawet się cofnęły. Wycofałem się nieco z życia przez ten czas. Poznałem wtedy *znajmoych*, którzy gdy nie spotykasz się z nimi na dżoja, to nie spotykasz się w ogóle. Którzy dziwnie się na ciebie patrzą, gdy mówisz że nie palisz. Moja samoocena podupadła podczas tego okresu i dopiero przestając palić zauważyłem jaki gówniny stosunek mają do mnie niektórzy *kompani*. Spadła mi koncentracja bardzo drastycznie na pewien czas i świat był nieco... za mgłą. Po zjeździe byłem pewien, że nie chcę już palić, jednak zdawałem sobie sprawę, że prawdopodobnie jeszcze zapalę. I zapaliłem jakiś miesiąc temu na weselu, ciężko mi powiedzieć czy coś poczułem, bo wlałem w siebie dużo wódki a to było nad ranem. Ale złych faz nie było. Potem zapaliłem jeszcze 2 razy ze starą ekipą i już podczas palenia stwierdziłem, że nie mam już po zielsku miłej, odprężonej fazy, a przeciwnie. Natłok myśli i napięcie. I podczas jednego razu wypaliłem dużo mniej niż koledzy. W końcu potrafiłem odmówić. Od tej pory nie palę. THC niezależnie od wikipedii utrzymuje się dosyć długo w organizmie, a jego efekty pozostają na dłużej. Ciężko mi ocenić na ile zmieniła się moja psychika, choć z każdym dniem czuję się coraz bardziej sobą (to też wymaga pracy, spotykania się z ludźmi, rozwijania pasji, wychodzenie z domu). Prawdopodobnie zacząłem palić bo byłem niezbyt szczęśliwy i ziołem chciałem załatać jakieś problemy życiowe. Nie chcę tutaj podsumowywać marihuany. Opisałem po prostu swoją 1-roczną przygodę z tym środkiem. Czułem, że potrzebuję to napisać szczególnie dla ludźi, którym pojawiły się różne stany lekkowe i tym podobne. Pewnie przeczytanie, że pewne rzeczy mijają pomaga. Na szczęście jesteśmy wolni i możemy decydować co spożywamy. Wydaje mi się jednak, że ludzie za mało obserwują wpływ zielska na siebie (psychikę, relację z innymi, wpływ na kreatywność, koncentrację na trzeźwo), albo nie mają jak go obserwować bo palą dosyć często i zapominają jak to jest być normalnym sobą. gugu
  2. Hej, a to moja opinia. Mam 23 lata. Palę od roku. Na początku była bardzo fajna faza, super wizje, totalne odprężenie. Choć na początku też miałem jeden niemiły epizod. Serce zaczęło mi bić jak szalone na fazie, zbladłem, czułem zimny pot, miałem przyśpieszony oddech, nie wiedziałem co się dzieje, strasznie się bałem. Potem miałem tak jeszcze raz, wypaliliśmy kilka joy*ów, wszystko było fajne, a potem rzuciło mnie na kibel, wymioty. No i potem ledwo co poszedłem do łazienki przemyć twarz zimną wodą, znów panika. Myślałem, że może umrę + jak jednak nie umarłem to czułem się znakomicie. No i ostatni epizod. Niedawno była 18mnastka kumpla, wypiłem drinka z whiskey , 4 shoty kamikaze i trochę piwa. Wypaliliśmy 2 jointy (prawie zero tytoniu) na trzech i była totalna masakra. Wracając cały świat się załamywał, ogólnie przejebana faza, tak jakby wszystko się miało za chwilę zawalić, milion myśli na sekundę, osłabienie. Potem na mieszkaniu znów wymioty, znów serce, osłabienie i myślałem, że już po mnie. Ale jakoś przeszło, na następny dzień nie mogłem się pozbierać. + kilka dni po tym miałem wieczorem coś z sercem, nie mogłem spać i nie wiedziałem czy mi wysiada czy coś. Nadal czuję serce i pije chwilowo krople na serce, może udam się do doktora niedługo jak nie przejdzie. Opisałem 3 przejebane fazy, było jeszcze dużo świetnych, normalnych, zmulonych, smutnych, strasznych :D No więc tak. Ja marihuany na razie palić nie będę, jednak jej nie odradzam. Tylko palcie to w ilościach odpowiednich do waszych organizmów, obserwujcie swoje ciało i psychikę. Być może po prostu nie jest to dla każdego. Plus mieszanie z alkoholem/innymi rzeczami to zły pomysł, chociaż dlatego, że na fazie do końca się nie kontrolujecie lub czysta whiskey smakuje jak sok. No i to nie zawody, nie musicie nigdy *osiągnąć* jakiegoś poziomu, np. wypalenie 6 joy*ów w dzień jak khalifa. Pamiętajcie, że pali się dla dobrej fazy, żeby się wyluzować itp. :) I to co pisali inni, tak na prawdę jak nie macie dojść, to nie wiecie co palicie. Różni idioci pryskają trawę jakimś gównem żeby była mocniejsza. Inna sprawa jest wiele odmian i działają one różnie. Pozdrawiam palących i niepalących, życzę zdrowia i dobrych faz ;)
×