Cześć, jestem tu nowa. z nerwicą zmagam się od wielu lat, ale ostatnie dwa to chyba apogeum tej przypadłości. Mam wrażenie, że walczę z jakimś inteligentnym *stworem*, bo jak tylko uda mi się opanować i pokonać jedne objawy, to nerwica natychmiast powraca pod inną postacią i formą. Jak pokonałam napady agorafobii (poczucie, że mi duszno i zaraz zemdleję, mokre i zimne ręce i stopy) w kościołach, sklepach itd, to pojawiły się skoki tętna, drgawki, uderzenia gorąca i poczucie odrealnienia. Kiedy po wizycie u kardiologa i holterze wytłumaczyłam sobie, że serce jest jak dzwon i to głowę trzeba leczyć, to zaczęły się problemy z oddychaniem - poczucie zaciskającego się gardła, niemożność wzięcia głębokiego oddechu, co zakończyło się męczącym *oddechem kontrolowanym* czyli branym za każdym razem świadomie. Ściskanie w gardle po ISLI minęło, nos się przepchał po ziółkach na zatoki i oddech wrócił do normy, to teraz przed wyczekiwanym zagranicznym wyjazdem - zamiast się cieszyć - to oczywiście truchleję i się zamartwiam. Bo biorę antybiotyk na ropień w dziąśle i oczywiście mam już wizję, że na pewno na wyjeździe dopadnie mnie sepsa od tego ropnia, albo przynajmniej spuchnie mi twarz i będę musiała usuwać ząb u jakiegoś włoskiego dentysty.... A oczywiście po znieczuleniu dziąsła dostaję schizy, że się duszę, że puchnie mi gardło i nie mogę oddychać. I już myślę, co będzie jak jeszcze dostanę ataku paniki... Normalnie MASAKRA...