Witam,
Moja *przygoda* z nerwicą zaczęła się 10 lat temu tuż przed maturą która zbiegła się w czasie z utratą bliskiej osoby. Z początku nie wiedziałam co to jest i oznaki były bardzo słabe. Często chorowałam na zapalenie gardła + bóle głowy. Z czasem bóle głowy nasiliły się do tego stopnia, że z bólu zaczęłam wymiotować. Każda wizyta w szpitalu kończyła się podaniem ketanolu plus jakiegoś zastrzyku. Oczywiście trafiłam raz na lekarza, który się na mnie i mamę wydarł się, że za długo czekałam i powinnam się zgłosić jak tylko zaczyna boleć (jasne… gdybym się zjawiła z lekkim bólem dostałabym opierdziel, że zawracam im tylko dupę). Tak źle i tak niedobrze. Czas matury zbliżał się nieubłaganie wtedy pojawiły się jeszcze silniejsze i dłużej trwające bóle głowy, dreszcze, wymioty, biegunki, trzeszczenie w uszach, drętwienie rąk. W szpitalu zrobiono mi ekg serca bo lekarz stwierdził, że mogę mieć zawał + inne badania. Słowa lekarza do mamy* Pani córka jest zdrowa jak koń* nie jeden by chciał mieć takie wyniki. Męczyłam się prawie dwa miesiące, prawie nie jadłam, wymiotowałam i miałam biegunkę. W domu przerażenie, bo nie mogą mi pomóc. Zaczęłam tracić dużo na wadze. Gdy trafiałam do szpitala dostawałam później relanium i spałam, tak co 2/3 dni W końcu mój lekarz w przychodni stwierdził, że to nie są zwykłe przeziębienia tylko, że prawdopodobnie mam nerwicę. Wtedy stwierdziłam, że pójdę prywatnie do psychologa i będzie super. Niestety… o matko jak się myliłam…… Pani psycholog jeszcze bardziej mnie wystraszyła bo stwierdziła, że mogę mieć tętniaka w mózgu. Ja, że co??? O boże!!!!! Znów załamka. następnie poszłam do lekarza na NFZ tam stwierdzono depresję…. Tylko, że jej nie miałam……. po przeczytaniu ulotki stwierdziłam, że nie mam depresji i nie będę brać tych mózgojebów. (Pani doktor mało co mnie pytała). Powiedziałam znajomym co i jak okazało się, że moja przyjaciółka ma nerwicę z napadami lękowymi i że miała super lekarza ale niestety wyjechał do Anglii. Wcześniej bała się przyznać bo słowo psycholog czy psychiatra to wg niektórych już jesteś szurnięty w domu bez klamek. Nauczył ją wywoływać lęki i samej je zatrzymywać (kołatanie serca), mogła nawet dzwonić o każdej porze. Poszłam więc do tej samej kliniki ale do psychiatry pierw po tabletki. Po opowiedzeniu z czym przyszłam Pan powiedział *tylko proszę się mnie nie pytać czy Pani umrze albo zostanie zamknięta w domu bez klamek bo nerwica jest chorobą 21 wieku i łatwo sobie z nią radzić*. Człowiekowi od razu lepiej(siła sugestii). Wytłumaczył mi co i jak, że same tabletki to nie wyjście z sytuacji. Kazał iść do psychologa i powoli podczas branych sesji odstawiać leki oraz zacząć uprawiać sport. Trafiłam na super psychiatrę i później super psychologa. Pierwsza wizyta u psychologa mnie rozłożyła. Opowiedział mi również na czym to wszystko polega, o innych przypadkach jakie są i jak rozpoznać znerwicowaną osobę w autobusie  Stojącą przy oknie z butelką wody  cała ja. Zawsze do tej pory mam ze sobą wodę i cukierka. Jak robi mi się słabo lub niedobrze powolutku popijam (najlepiej zimną) a cukierki mam na wypadek kaszlu, który też powodował wymioty. Wcześniej również nosiłam przy sobie lek bardzo silny na nagłe wypadki ale jednak świadomość działa swoje bo gdy je miałam to nigdy nie potrzebowałam. Zadanie od mojego psychologa (bałam się wychodzić bo myślałam, że dostanę biegunki lub zwymiotuję w miejscu publicznym) *Proszę Panią Pani zadanie na dzisiejszy wieczór to wyjść do miasta i spróbować zwymiotować lub dostać biegunki* na to ja, że co??????!!!!!!! Na samą myśl już słabłam, prawie wymiotowałam i kręciło mnie w brzuchu……. Powiedziałam to koleżance, która czekała na mnie przed przychodnią. No i stało się….. wyrzuciła mnie w centrum i to samą!!!!! Już prawie umierałam padałam, było mi niedobrze, myślałam, że zaraz dostanę biegunki …. a tu nic….. Fakt faktem psychicznie się zmęczyłam. Na kolejnej wizycie opowiedziałam co i jak a Pan doktor do mnie, że był w 100% pewien że tak właśnie będzie. Chodziło mu o to bym sama się przekonała. Chodziłam jeszcze kilka razy na terapię. Gdy zdałam maturę (też myślałam, że zejdę nawet prawie na oczy nie widziałam) i poszłam do innego miasta na studia zaprzestałam niestety terapii. Mój błąd…. Co prawda funkcjonuję normalnie raz na studiach miałam mega atak ale jakoś wybrnęłam. Pojawiają mi się lekkie nawroty mojego tchórzostwa przed wyjściem ale jakoś daję radę bez tabletek i terapii. Może kiedyś powrócę na terapię, by zniwelować to całkowicie bo wiem i wierzę że się da. Wtedy będę wolna na 100%. Kiedyś myślałam matura? studia? praca? życie osobiste? Przez nerwicę nie mam szans a jednak. Zdałam maturę, wyjechałam do innego miasta, skończyłam studia, pracuję mam narzeczonego i wszystko idzie w dobrym kierunku. Najważniejsze by się nie poddawać
Jedna ważna rzecz…. gdy chodzicie do jakiegoś lekarza, przy którym nie widać wyników poprawy lepiej szybko go zmieńcie. Nie łatwo jest o dobrego ale lepiej 10 razy zmienić niż tkwić u jednego obiboka i całe życie się męczyć.
Więc reasumując psychiatra plus lekkie tabletki (ja miałam słabe + silne do *noszenia przy paski* ;) bym czuła się pewnie, następnie dobry psycholog i odstawianie tabletek).
P.s. Myślę, że w lżejszych stanach każdy da radę bez tabletek. Ja nie czułam się na siłach po dwóch miesiącach leżenia w łóżku.
Pozdrawiam i przepraszam, że tak się rozpisałam