Witam wszystkich serdecznie,
ja walczę z nerwicą od 3,5 roku. Moja kochana przyjaciółka objawia się ciągłym złym samopoczuciem, słabością + wiele innych objawów, które zostały już tu x razy wymienione. Przeszłam przez wiele badań, brałam wiele leków i nic mi nie pomagało. Nerwicę wyhodowałam sobie sama, wmawiając sobie kolejne choroby, czemu towarzyszył zawsze ogromny lęk. Ale zawsze po badaniach *puszczało*ale w pewnym momencie układ nerwowy powiedział - dość. Rozumiem mechanizm nerwicy, wiem jak powstaje, ale i tak tego nie ogarniam. Jestem teraz na etapie akceptacji, ale chyba mi nie za bardzo wychodzi. Może macie jakieś rady, jak to cholerstwo zaakceptować. Czasem wydaje mi się, że posunęłam się do przody, a tu bęc i znowu źle. Ale już wiem, że nie warto i nie można się przejmować. Jedno mnie tylko martwi, że doszły mi stany depresyjne i że nic mi się nie chce, bo nic nie ma sensu. Ale tłumaczę sobie, że ktoś kto tak długo czuje się do bani, może mieć w końcu dość. Przeczytałam miliony stron, publikacji i wiem, że trzeba akceptować, *olewać*, racjonalizować, ale to takie trudne. Dużo tych wpisów na forum, nie jestem w stanie ich wszystich przeczytać, ale natknęłam się na post Ignaca, w którym pisze, że też miał trochę dobrze, a później źle. Ignac, czy opisałeś gdzieś swoją drogę wyjścia z nerwicy? 25lutego zaczynam terapię behawioralno-poznawczą (jestem po jednej, ale nic mi nie dała, ale ona nie była z tego nurtu), więc zobaczymy. Straszny ze mnie egocentryk, na początku myślałam, że tak źle tylko ja się czuję, że nikt inny nie ma tak źle, ale teraz rozumiem już, że nie jestem sama. Pozdrawiam serdecznie