I zaczął się kolejny dzień. Chociaż jeszcze nie odważyłam się wyjść z łóżka. Najdziwniejsze jest to, że jak już uda mi się zasnąć( po wcześniejszej walce samej z sobą) to oprócz dziwnych snów wszystkie objawy mijają. Rano zaczyna się wszystko od nowa.Siedzę i doszukuję sie objawów. Mam powiększone węzły chłonne szyjne. Ale odkąd pamiętam już tak mam. Wszyscy mi mówią że to migdały, ale migdały na szyi? Pewnie chcą mnie spławić... :( Od dwóch miesięcy boli mnie ręka, na pewno mam raka kości. Często boli mnie gardło, mam zatkany nos-rak gardła. Gdy nie mam apetytu to mam raka żołądka, duszności- rak płuc. Węzły chłonne- chłoniak, albo już mam takie przerzuty nowotworowe , że odczuwam je na całym ciele. Nie mam nawet minuty szczęścia w życiu. Siedzę i czytam, szukam, dopasowuję. Oooo... boli mnie głowa-guz mózgu. Na pewno brak mi siły z powodu anemii. Gula w gardle- rak przełyku. Wszyscy się ze mnie śmieją a ja nie mogę przestać o tym myśleć. Nie mogę nawet na chwilę zacząć żyć normalnie. Dopiero gdy nadchodzi wieczów- po godzinie 24, uspakajam się. Być może podświadomie, że pójdę spać i nic nie będę odczuwać... sama nie wiem. Zwariuję. Nie dam rady sama. Miałam wiele przeżyć w życiu, ale nigdy takich objawów. Ojciec alkoholik, codzienne awantury, płacz, brak chęci powrotu do domu. Znęcał się nad nami nie tylko fizycznie ale też psychicznie. Potrafił wyłączyć prąd żebysmy nie mogli korzystać z komputera, zamykał drzwi na klucz, żebyśmy nie wychodzili z domu. Każde otwierające się drzwi wywoływały u mnie drgawki ze strachu. Póżniej wyprowadziłam się z domu. Było trochę spokojniej. Skończyłam studia, zaczęłam pracę w przedszkolu jako nauczyciel. Rzucił mnie chłopak. Mama zachorowala na raka. W przeciągu dwóch miesięcy schudłam 10 kg. Nie mogłam się pozbierać. Mama wyszła ze szpital a w domu ciągłe awantury. Byłam sama, nie mogłam się z tym pogodzić. Nie funkcjonowałam- wegetowałam. Wyłam dniami i nocami. Odwiedzałam wróżkę, jasnowidzkę. Robiłam wszystko, żeby mój chłopak wrócił do mnie. Do tego stopnia, że wielokrotnie zrobiłam z siebie pośmiewisko. Męczyłam się z tym dwa lata. Nie chciałam się z nikim wiązać. Dopoki nie poznałam mojego obecnego chłopaka. Poukładałam sobie jakoś to wszystko w głowie. Zyliśmy w związku na odległość ponad 2 lata. Dzieliło nas 1200 km. Nie było to łatwe. Ciągła zadzrość, stres, kłótnie. Aż w końcu rzuciłam wszystko w Polsce i wyjechałam do niego. Zostawiłam moją ukochaną pracę w przedszkolu, mamę, przyjaciół. I tu dopadło mnie to cholerne choróbsko. Nie daję już rady, nie mam siły walczyć... Poddaję się...