Skocz do zawartości
kardiolo.pl

Iselor

Members
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Osiągnięcia Iselor

0

Reputacja

  1. Witam, Chciałbym podzielić się moją historią. Bardzo długo czytałem to forum zanim zdecydowałem się napisać, ale odczuwam potrzebę kontaktu z kimś kto przechodzi to samo. Mam 27 lat. Wszystko zaczęło się w maju zeszłego roku. Siedziałem sobie spokojnie w sobotni wieczór w domu, aż w pewnym momencie zacząłem odczuwać silny ból w klatce piersiowej nieco po lewej stronie. Ból opisałbym jako tępy, w którym występuje ognisko bólu obejmujące 2-3 żebra około 2 cm od mostka i rozchodzący się na całą lewą stronę klatki piersiowej. Nie przejąłem się tym zbytnio tłumacząc sobie, że to pewnie jakiś nerwoból, czy nadwyrężyłem te mięśnie podczas pływania czy jazdy na rowerze (staram się dużo uprawiać sportu). Tego wieczora byłem umówiony ze znajomymi na piwo w plenerze (była bardzo ładna pogoda) więc wyszedłem o umówionej godzinie. Na miejscu źle się poczułem klatka piersiowa zaczęła mnie coraz silniej boleć i zacząłem się realnie bać. Gdy ból stał się nie do wytrzymania postanowiłem wrócić do domu, tłumacząc się znajomym, że dostałem ważny telefon od matki i muszę do niej pojechać. W domu zacząłem panikować serce uderzało mi bardzo szybko, miałem bardzo wysokie ciśnienie, przyspieszony oddech. Zacząłem szukać w internecie co mi może dolegać no i w moim mniemaniu jak w mordę strzelił – zawał, wszystkie objawy można było podciągnąć pod moje! W internecie pisali, żeby nigdy nie lekceważyć bólu w klatce piersiowej więc zadzwoniłem po karetkę. Gdy przyjechali okazało się, że EKG prawidłowe, ale wzięli mnie na SOR na dokładniejsze badania. Okropne miejsce ze straszną znieczulicą, generalnie podejście takie ze strony lekarza i pielęgniarek *pan się przyzna co pan zażywał* tłumaczyłem im spokojnie, że nic, nie miałem siły, chciałem żeby tylko zrobili mi dokładniejsze badania. Wszystko oczywiście wyszło prawidłowo, ból się utrzymywał, trochę zelżał nad ranem. Gdzieś około godziny 8 rano (przeleżałem całą noc) przyszedł do mnie konował (specjalnie tak go określam), który zadawał głupie pytania, cały czas obracając się w kręgu *na pewno pan nic nie brał*, w końcu powiedziałem, że aktualnie biorę odżywki dla sportowców: białko i aminokwasy, bo dużo ćwiczę, a on mi na to *acha, czyli bierze pan sterydy anaboliczne* – no co za idiota! Tłumaczę mu, że to nie są sterydy, że to środki łatwo dostępne w pierwszy lepszym sklepie z odżywkami, a on na to, że ból raczej nie jest pochodzenia wieńcowego, a w wypisie i tak napisał *pacjent po zażyciu sterydów* – koszmar. W każdym razie uspokoiłem się, że nie jest to ból pochodzenia sercowego, wróciłem do domu i zasnąłem – całą niedzielę spałem jak zabity i obudziłem się bez bólu. Przez miesiąc było wszystko spoko. Pewnego dnia w czerwcu wracając z pracy, nagle ni z tego ni z owego zaczęła mnie boleć klatka (ból o podobny charakterze jak ostatnio), dojechałem do domu, generalnie scenariusz podobny jak miesiąc wcześniej, w mojej głowie myśli krążyły w okół *przecież klatka piersiowa nie powinna boleć, przecież nic nie zrobiłem, żeby bolało nie uderzyłem się ani nic, może tamten beznadziejny lekarz nie wykrył choroby, a może po prostu mam pecha i teraz mam zawał, a wtedy nie i tak dalej i tak dalej. Wsiadłem w taksówkę i pojechałem do szpitala (innego). Tam trafiłem na miłego lekarza, który wypytał mnie dokładnie o wszystko, bardzo długo prosił żebym mu opisywał ten ból, co nie zawsze jest proste jak pewnie wiecie. Zrobili EKG (wynik książkowy), dali ketonal w zastrzyku. Powiedział żebym posiedział spokojnie. Po pół godziny przyszedł i spytał się jak tam. Powiedziałem, że trochę mniej boli, a następnie powiedział, że ból nie jest pochodzenia wieńcowego, że najprawdopodobniej to nerwoból lub od kręgosłupa i żebym w takiej sytuacji spróbował najpierw wziąć leki przeciwbólowe, a w przyszłości dokładniej zbadać kręgosłup. Uspokoiło mnie to i wróciłem do domu. Przez wakacje miałem spokój, kilka razy ból powrócił, ale potrafiłem sobie wytłumaczyć, że to nie od serca, przecież już 2 lekarzy tak powiedziało. Szczególnie jedna sytuacja była znacząca, jak ból mnie dopadł jak byłem z dziewczyną w kinie (film był długi :)). Powtarzałem sobie w myślach, że gdyby to było serce to przecież by mnie nie puścili tak łatwo dwukrotnie do domu na pewną śmierć. Wytrzymałem i po filmie pojechaliśmy do mnie, wziąłem ketonal (miałem jeszcze kilka tabletek po usunięciu zęba mądrości) i po jakimś czasie mi przeszło – bardzo mnie to ucieszyło, że nie poddałem się temu lękowi o życie i bólowi. Ta sytuacja miała miejsce w sierpniu. Cały wrzesień przebiegł mi dość dobrze. Prawdziwy koszmar zaczął się w październiku i trwa do dziś. Któregoś dnia dopadł mnie znowu silny ból w klatce, ale jakby o innym charakterze niż zwykle – teraz jakby mnie paliło bardziej niż bolało. Oczywiście szperanie w necie, zdobywanie kolejnej wiedzy o chorobach serca, dowiedziałem się, ze EKG spoczynkowe może nie wykazywać choroby serca i że na SORze sprawdzają tylko markery zawałowe! Spanikowałem, zadzwoniłem po karetkę. Jak sam to piszę wydaje się to absurdalne, ale w danej chwili tak właśnie się czułem. Przyjechali, facet, zobaczył EKG i mówi, że mam serce jak dzwon. Powiedział tak *będę z Panem szczery, jeżeli coś się dzieje takiego z sercem u człowieka w pana wieku to to się dzieje nagle, bez ostrzeżeń i nie ma szans na uratowanie życia, więc gdyby na prawdę miał pan zawał już by tu pana z nami nie było*. Wbrew pozorom uspokoiło mnie to – na jakiś czas oczywiście. Cały czas martwiłem się tymi bólami. Żeby nie było to aż takie długie wypracowanie postaram się to trochę skrócić. Od października ból w klatce towarzyszy mi praktycznie przez cały czas. Z czasem dochodziły mi kolejne objawy, np. Którejś nocy obudziłem się z silną dusznością, która towarzyszmy mi momentami do dziś. Jak robiłem spirometrię to lekarz powiedział *dawno nie było u mnie kogoś z tak dobrą spirometrią!* Przebadałem sobie cały kręgosłup i żebra i jedyne co znaleziono to lekkie zniesienie wypukłości w odcinku szyjnym, które nie powinno dawać, aż takich objawów jak moje. Ogólnie jestem cały czas zmęczony, depresyjny i na nic nie mam ochoty, a niestety całymi dniami pracuję, więc muszę wychodzić z domu i muszę zarabiać pieniądze żeby żyć. W styczniu jak byłem na basenie i pływałem, to po wyjściu tak mi się kręciło w głowie i było mi słabo, ze myślałem że zaraz z powrotem tam wpadnę. Doszedłem ledwo do domu na miękkich nogach i dopiero jak godzinę poleżałem to lepiej się poczułem. Ostatnio przeraziły mnie trudności z wysiłkiem, każdy nawet mały wysiłek sprawia mi uciska w klatce piersiowej, panicznie unikam i boję się schodów, bo po wejściu na nie nie mogę złapać oddechu i strasznie boli mnie klatka, do tego wpadam w panikę. Przez dłuższy okres uwierzyłem, że nie jest to serce, ale te bóle przy wysiłku spowodowały na powrót mnie przeraziły, że postanowiłem zapisać się jednak do kardiologa. Trafiłem na super lekarza: zlecił mi echo serca, próbę wysiłkową i holter, ale niestety dopiero czekam na te badania. Byłem już dwukrotnie u sprawdzonego psychiatry, za pierwszym razem dał mi pramolan (było chyba trochę lepiej po nim), teraz ostatnio dostałem Paxtin – krótko go biorę, ale chyba jest poprawa w samopoczuciu. W tej chwili klatka piersiowa boli mnie praktycznie cały czas, ból są zróżnicowane i nasilają się w różnych sytuacjach w tej chwili szczególnie gdy robię wysiłek – psychiatra mówi, że to efekt depresji, z uwagi na działanie które podejmuję. Podobno u mnie wygląda to tak: mam atak bólu, boje się o życie, ale potrafię przezwyciężyć strach myślą, ze przy zawale ma się problemy z oddychaniem a ja nie mam, strach mija, ale po jakimś czasie zaczynam mieć problemy z oddychaniem i strach o życie wraca ze zdwojoną wiłą. Niweluje go poprzez myślenie, że serce reaguje przy dużym wysiłku, a u mnie tak nie ma – strach się zmniejsza, ale z czasem ból zaczął się pojawiać przy wysiłki itd. Ogólnie jestem zafiksowany na sercu i posiadam już gigantyczną wiedzę o budowie serca, chorobach, zastawkach, dolegliwościach, itd. Psychiatra zapisał mnie na psychoterapię, ale pierwszą wizytę mam dopiero za miesiąc. W moim przypadku najgorszy nie jest strach, a ból. Strach jestem w stanie przezwyciężyć, ale przez ból i ciągle zmieniające się objawy, nie jestem w stanie pokonać myśli *a może jednak wszyscy się mylą i jednak mi coś jest*. Cóż, cały czas staram się wierzyć, że kiedyś wszystko wróci do normy.
×