Witam się z Wami niechętnie, bo też niechętnie się choruje. Mnie częstoskurcze komorowe męczyły od wielu lat, choć wcale o tym nie wiedziałam. Dotychczas jednak nie były zbytnio uciążliwe. Niestety we wrześniu nastąpiła taka ich eskalacja, że nie mogłam normalnie funkcjonować. Niestety podczas mojej wizyty na SOR-ze mimo trzykrotnego badania EKG nie stwierdzono niczego nadzwyczajnego, potraktowano mnie jak histeryczkę i odesłano do domu. O dziwo po około tygodniu dolegliwości minęły i potraktowałam je jako skutek uboczny nowego leku antykoncepcyjnego, który co prędzej odstawiłam.
Minęły dwa miesiące, zaczęłam przyjmować kolejny lek antykoncepcyjny. Po kilku dniach walenie serca, słabość, zawroty głowy, ciemnienie w oczach i niepokój powróciły ze zdwojoną siłą. Szybko odstawiłam i ten lek czekając na ustąpienie kołatań. A tu nic - serce dalej fika kozły. Ponieważ nie mogłam ani pracować, ani normalnie żyć, a wizytę u kradiologa na NFZ wyznaczono mi na koniec stycznia, postanowiłam udać się do przychodni prywatnej.
Założono mi holter i wyznaczono wizytę na następny dzień. Jadąc na zdjęcie *podsłuchu* wzięłam ze sobą męża, bo dzień wcześniej ledwie sama dojechałam do domu. Gdy tylko zdjęto mi holter i go odczytano, pielęgniarka wystrachana poleciała po lekarza, po czym zrobili mi EKG i .... zadzwonili po karetkę...
Miałam napadowe, utrwalone częstoskurcze komorowe, przy których tętno skakało mi od 180 do 240/min.
I tak jestem po dwóch ablacjach, które przeszłam w odstępie 3 dni.
Dodatkowe przewodzenie miałam w prawej komorze, pod zastawką płucną. Przysmażono mi 3 miejsca.
Minął prawie tydzień od tej drugiej, podobno już udanej. Tylko ja nie czuję się dobrze. Serce co prawda już tak nie fika, jednak puls mam sporo za wysoki, bóle za mostkiem i często mnie zatyka - jakby brak oddechu.
Czy to normalne?
Przyjmuję bisocard, rytmonorm, aspargin i acard.