By-passy wszczepiono mi 6 lat temu. Oszczędzę wszystkim opowieści, w jakim stanie wyszedłem ze szpitala. Nie z powodu serca, lecz nogi, z której pobrano żyłę na 4 obejścia. Wszystkim, którzy przeszli ten zabieg lub podobne powiem tylko tyle - jakie sanatorium i gdzie nie ma większego znaczenia. Operowanemu niewiele może ono zaproponować - ważne jest to, co my z sobą postanowiliśmy zrobić. Żeby dojść do siebie, trzeba żelaznej konsekwencji i dyscypliny w dawkowaniu sobie wysiłku. Spacery, spacery, spacery. Coraz dłuższe, coraz bardziej wymagające. Ruch i gimnastyka. Wyszedłem ze szpitala w koszmarnym stanie, a na przełomie września i października wchodziłem na słowackie góry. Najwyższa miała 1670 m. Wokół mnie było w sanatorium mnóstwo ludzi, którzy nie ruszyli się poza najbliższy skwerek w parku. Ja codziennie robiłem od minimum 5 km. Sens sanatorium polega na tym, że tu można się skoncentrować na jednym celu. No, i poza tym tu są do dyspozycji odpowiednie urządzenia (najczęściej rowery rehabilitacyjne) i nadzór. Najczęściej nic więcej.
Pozdrawiam wszystkich.