Witam wszystkich serdecznie!.
Sama nie wiem od czego zacząć. Postanowiłam tu napisać do was aby się podzielić tym co dzieje się ostatnio w moim życiu. Ogólnie to mam dużo stresów, ale przez ostatnie 5 miesięcy miałam taką kumulację, że nic dziwnego, że ciało się zbuntowało.. Jechałam do wrocławia zawieźć pracę mgr. dwa dni przed terminem złożenia, wszystko na ostatnią chwilę przez promotora. W pociągu w drodzę na uczelnie poczułam się strasznie słabo, strasznie chciało mi się spać, w przedziale było ciepło, nagle zaczęłam odczuwać jakiś dziwny rodzaj lęku..(dodam, że kilka miesięcy temu w mieszkaniu dopadło mnie bardzo szybkie tętno, na szczęście miałam jeszcze propanolol, który brałam parę lat temu jak leczyłam nadczynność tarczycy, która obecnie jest wyrównana, bo kontroluję ją często).. gdyby nie propanolo w tej sytuacji, czułam się bliska zawału)..
i w tym pociągu czułam lęk, jakby ciśnienie spadało, komicznie się w każdym razie poczułam.. poprosiłam panią obok by poszła mi kupić kawę, bo czułam, że sama nie dojde do warsu..kupiła, wypiłam, uczucie przeolbrzymiego zmęczenie nie minęło.. We Wrocławiu, wysiadając na dworcu musiałam skorzystać z taksówki, bo czułam, że busem nie dojadę..
w taksówce to już w ogóle kompletnie się rozłozylam. Taksówkarz zawiózł mnie do przychodnii.. tam ekg serca, hydroxyzyna, ciśnienie 140 na nie pamiętam ile.. stwierdziła pani, że tachykardia.. na tle stresowym. nie dałam radę dojść na uczelnie, która była niedaleko przychodnii.. Usiadłam na korytarzu tam i poczułam się jeszcze gorzej.. wezwali pogotowie.. w szpitalu porobili wszystkie badania, i nie odkryli niczego nienormalnego.. potas niski ale w normie..ten caly dzień to było dla mnie koszmarne przeżycie..sama w obcym mieście..i to beznadziejne samopoczucie i ten strach, że umre..
tydzień później zasłabłam w mieszkaniu, musiałam wezwać faceta z pracy, co robie niechętnie, ale byłam sama w mieszkaniu i nie wiedizałam co robic, przyjechał wezwał pogotowie, sanitariusz stwierdził odwodnienie..możliwe..-ale nie wiem.w szpitalu badania, kroplówka, wypuścili do domu, zalecili hydroxyzyne.. a we wroclawiu przepisala mi propanolol.. z hydroxyzynę nie wykupiłam bo strasznie mnie przymula.. z kolei propanolol, naprawdę biorę doraźnie, tak jak kazali*doraźnie*.. czasem potrafie przez dzień 5mg tylko wziąć i to podzielone w dawki, bo nie chce się uzależnić.tzn nie chce by serce się przyzwyczaiło..
ostatnio doszły jeszcze inne objawy.. wybudzam się w nocy regularnie prawie codziennie..raz 1 rano, raz 2, raz 3, różnie.. z rozszalałym sercem.. obok stoi zaparzona melisa, po którą zaraz sięgam, ale mam zdrętwiałe słabe ręce i ledwo co daje radę po nią sięgnąć..obok melisy leży propanolol na wszelki wypadek..on niestety działa z opóźnieniem, ale jak już wezme troszkę to mam taki lekki efekt placebo.. wiem, że mi pomoże i się uspakajam.. czasem jeszcze wezme po czasie troszkę tak na wszelki wypadek..nie chce go brać za dużo, bo czułam, że po 10 za bardzo zjeżdza mi ciśnienie, a to dobija, bo czuje się tak jakbym miała zemdleć. Ogólnie mam niskie ciśnienie, wiec trochę się boje go.. czasem odrobinka wystarczy.. nawet *granulek*..i po czasie serce się uspakaja..
13 listopada miałam obronę.. 3 dni przed obroną siedziałam w mieszkaniu, uczyłam się, stresowałam egzaminem-wiadomo, i nagle ni z stąd ni zowiąd rozszalało mi się serce, nie wzięłam propanololu, bo czułam się dobrze, jedynie ziołowy uspakajacz.. jak już sięgnęłam po propanol, to czułam ze może być za późno.. strasznie spanikowałam, zapukałam do sąsiadki, ta wezwała karetka, która przyjechala bardzo późno(mogłam umrzez 3 razy).. zanim przyjechali propanolol zaczął działać.. i rozmowa z sąsiadką.. nie wzięli mnie do szpitala, bo serce miałam już spokojne)..
13 listopada z tymi wszystkimi objawami, mówie wam masakra, ale na egzaminie się trzymałam, choć miałam chwile takie uczucie, że zemdleje.. propanolol w torebce, melisa odlana do butelki (jak kretyn- ale mi to pomogło)..obroniłam się..wiem,ze większość stresu związana była z mgr..ale objawy nadal się utrzymują... od 13 listopada staram się wypoczywać w domu.nie byłam nigdzie.. raz wyszłam.. ale czułam się słabo.. nóżki jak z waty.. przymroczenie jakieś takie.sama nie wiem jak to określić i znów to przeokropne zmęczenie jak wówczas w pociągu do wrocławia.. wróciłam się do domu..próbuje jakoś dojść do siebie.. może lekkie odstresowanie się pomoże, bardzo licze na kardiologa..
wiem nakręcam się, ale jest lęk, że to się powtórzy- nie wiem czy sama z tego wyjde.. chciałabym bo trwa to nie za długo.. ważna jest psychika w tym wszystkim.. człowiek musi się uspokoić.. wmówić sobie*nic ci nie będzie* ale to trudne jak tak ci przywali serce.., ze czujesz się jak przed zawałem, drętwieje ci ręka i ogólnie jest to wszystko komiczne..
w środe mam kardiologa, chce iść i sprawdzić tzn wykluczyć organiczną przyczynę..by móć się później zająć psychą..
wiem, że wam się pewnie wydaję, że ziółka nie pomagają, ale na mnie bardzo zadziałała melisa apteczna w torebkach..lekarz zalecił mi w takich ekstremalnych sytuacjach zaparzać ją z dwóch torebek.. bardzo mi to pomogło przed obroną...wyciszyło.. serce się nieco uspokoiło..
aha i zbadajcie sobie potas i magnez..u mnie magnez wyszedł dobry, natomiast potas niski.. staram się jesc więcej pomidorów..i inne przetwory.. może tez efekt placebo, ale lepsze to niż faszerowanie się lekami, a potas tez uspakaja nerwy...
pozdrawiam was i nie dajcie się... trzeba wygrać z tym czymś, albo na tyle się oswoić by wiedzieć jak się zachować w takiej kryzysowej sytuacji, by móc przeczekać *Atak* i nie nakręcać się dodatkowo, bo wtedy już tylko pogotowie i karetka..
nawet pisanie o tym i myslenie sprawia,ze znów zaczyna mi się odzywac serce..może gadanie o tym nie jest dobre?? jak czujecie się jak o tym piszecie..??
pozdrawiam was