Witajcie! Piszę do was w imieniu swoim i mojego chłopaka, cierpiącego na nerwicę lękową. Nie znamy się długo, więc nie miałam podstaw, żeby stwierdzić, że to co mu grozi to nic innego jak nerwica, aż do pierwszego ataku (niecałe 2 tygodnie temu - drgawki, hiperwentylacja, uderzenia gorąca, ucisk w klatce piersiowej). Poradziłam się psychoterapeuty i zapisałam go na wizytę, za 4 dni. Bardzo chciałabym mu pomóc, jednak ciężko jest mi żyć u boku takiej osoby. To przerażające, że ma dopiero 22 lata, a wstając rano kompletnie brak mu sił, nie potrafi się do niczego zmotywować, przesiaduje ciągle w domu, łyka nervomix i hydroksyzynę, co tylko pogarsza jego samopoczucie. Niestety nie mam nad nim kontroli, bo dzieli nas 100km, a martwię się, że będzie w końcu na tyle sfrustrowany tym wszystkim, że przestanie się kontrolować w braniu tabletek. Bez przerwy jest senny, brak mu energii, huśtawki nastroju. Wiem, że jego również to męczy. Jedyną nadzieje pokładam w psychoterapii, bo nie wierzę, że leki mogą cokolwiek zmienić i poprawić na dłuższą metę. Powiedzcie mi proszę, jak nauczyć się żyć z chorym na nerwicę lękową? Doskonale wiem, z czym mam do czynienia i z czym przyjdzie mi się zmagać, ale nie chcę się poddać. Z góry dziękuję za odpowiedź!