Witam wszystkich
Od 10 lat meczę się z nerwicą natręctw myśli, przez 8 lat myślałam że coś mnie opętało ale to była nerwica, odwiedziłam księdza żeby nie było bo mysli związane były z treściami religijnymi, ale on powiedział *trzeba się leczyć* Więc poszłam na terapie okazało się, że behawioralną, kazano mi odsuwać od siebie te myśli, mówić im *Stop*, racjonalnie sobie je tłumaczyć, aby wzmocnić swoje ja racjonalne. Ale akurat mi to pomogło jak zawsze tylko na chwilę, dopuki przez pół roku raz na dwa tygodnie chodziłam na terapię to był spokój, ale miewam często takie kilkumiesięczne okresy remisji a potem terapia się skończyła uznano że już nie jest mi ona potrzebna i wszystko od początku, na parę miesięcy spokój a potem nawrót, i od początku, najgorzej jest kiedy mam urlop w tedy nawrót murowany... I tak się bujam lata całe... A lęk jest coraz silniejszy... Im więcej próbuje sobie w takim ataku tłumaczyć tym bardziej zapadam się w te myśli i nie mogę się od nich oderwać, im dłużej to sobie tłumaczę tym dłużej trwa nawrót a potem po paru tyg. kiedy już jestem skrajnie emocjonalnie wyczerpana i juz poprostu nie chce mi się o tym myśleć w koło i sobie tłumaczyć ogarnia mnie jakieś zobojętnienie i myśli odchodzą i jest spokój parie nadal są lęki ale juz nie ma tych natrętnych myśli...
Jestem przypadkiem beznadziejnym próbowałam już i pisać pamietnik, uciekać w świat miłych nieszkodliwych książek, tłumaczyc sobie te mysli, próbowała je odpychać, ale dopuścić ich do siebie tak do końca nie potrafie jak niektórzy doradzają bo raz że pojawia się straszny lęk to jeszcze strasznie mnie to wewnętrznie boli.... i nie potrafie się z tym pogodzić... co mam zrobić jeszcze nie wiem....pomóżcie prosze