Skocz do zawartości
kardiolo.pl

justyna91

Members
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez justyna91

  1. Hej. Piszę to, ponieważ naprawdę już sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Rok temu moje życie zamieniło się w koszmar. Zacznę od tego, że zawsze byłam osobą bardzo wrażliwą, trochę zamkniętą w sobie i nieśmiałą. Od najmłodszych lat miałam problem, aby odnaleźć się w większym gronie. Mam dużo problemów ze sobą - nietrafiony wybór studiów, problemy w domu, samotność, niemożność pogodzenia pragnień z rzeczywistością. Jednak nie to jest dzisiaj moim głównym problemem. Otóż rok temu w przeciągu jednej nocy z normalnej dziewczyny stałam się kłębkiem nerwów. Pamiętam jeden z listopadowych wieczorów, kiedy coś zaczęło mnie kłuć w żołądku. Zawsze byłam trochę przewrażliwiona na swoim punkcie, jednak nie wiem dlaczego akurat tamtego dnia przejęłam się tym zbyt przesadnie. Do tego stopnia, że od razu wpisałam w wyszukiwarkę swoje objawy i zaczęłam czytać o różnych poważnych chorobach (rak żołądka itp.). Przeraziłam się i nakręciłam się strasznie, ale cóż - poszłam spać. W nocy obudziłam się i... ni z tego, ni z owego, wróciły okropne, czarne myśli. Ogarnęła mnie rozpacz, byłam przerażona, zaczęłam myśleć *a co jeśli bym teraz umarła?* . Nie mogłam nad tym zapanować, po raz pierwszy w życiu nie mogłam opanować lęku, który z sekundy na sekundę wypełniał każdą cząstkę mojego ciała. Próbowałam zasnąć, ale nic z tego - zaczęłam *wsłuchiwać się* w siebie i mój oddech stawał się coraz płytszy. Przeraziłam się, że się duszę. Usiadłam, próbowałam kilkakrotnie wziąć głęboki oddech, ale nie mogłam. Moje serce biło coraz szybciej. Otworzyłam okno, ale i to nic nie pomogło. W końcu pobiegłam obudzić mamę. Powiedziałam, że nie mogę oddychać, że nie wiem co się dzieje. Po chwili było jeszcze gorzej. Zaczęłam się cała trząść, ręce mi się pociły. Mama zaczęła mnie uspokajać, że nic mi nie jest, że jestem zdrowa, położyła się obok mnie i stopniowo zaczęłam się uspokajać, po czym udało mi się zasnąć. Niestety rano wszystko wróciło - te trzy najgorsze rzeczy: duszności, kołatanie serca, lęk. Kłucie w żołądku odczuwałam jeszcze przez parę tygodni, aż same minęły. Ataki paniki zdarzyły mi się kilka razy - praktycznie każdego wieczora wyczekiwałam, kiedy znowu mnie to złapie. Podczas ataków miewałam jeszcze mrowienia w kończynach i na twarzy. Bywało też tak, że bałam się, iż stracę nad sobą kontrolę i zrobię komuś krzywdę. Krótko mówiąc - obawiałam się, że zwariuję. Do tego nogi jak z waty i myśli w stylu *zaraz zemdleję, zaraz umrę*. Przez jakiś czas spałam przy małej lampce, bo tak bardzo się bałam. Od tamtej pory KAŻDEGO dnia walczę z lękiem. Krótko po pierwszym ataku poszłam do lekarza rodzinnego - zbadał mnie i nie zauważył nic niepokojącego, więc tylko przepisał mi jakieś tabletki rozkurczowe, które niby miały ułatwić mi oddychanie. Nie ułatwiły, więc kilka dni później znów poszłam do lekarza, tym razem do innego. Opowiedziałam o swoich objawach, pierwsze co usłyszałam: *nerwica lękowa. Pani musi iść do psychiatry, zanim nabawi się pani naprawdę poważnej nerwicy*. Dała mi jeszcze skierowanie na badania tarczycy. Nie zrobilam tych badań do dziś, bo (wiem, że to głupio zabrzmi) boję się pobierania krwi do tego stopnia, że kilka lat temu zemdlałam z tego powodu. Strach wywołuje u mnie nawet zwykły zastrzyk, po którym też muszę jakiś czas odczekać, aby wstać. Przez jakiś czas brałam hydroksyzynę - faktycznie przynosiła mi ulgę. Ataki paniki zniknęły, lęki też jakby się zmniejszyły, a co za tym idzie - kołatanie serca i duszności nie męczyły mnie już tak bardzo jak wcześniej. Pojawiały się głownie tylko wieczorami, najbardziej przed pójściem spać. Myślałam, że uporam się z tym sama. Poczułam się w pewnym momencie na tyle silna, że stopniowo zaczęłam odstawiać tabletki, aż w końcu zrezygnowałam z nich całkowicie. Nadeszła wiosna i wydawało mi się, że jest już lepiej, a skoro jest lepiej, to może wkrótce będzie tak jak kiedyś, czyli po prostu... normalnie. Myliłam się, bo w połowie wakacji nerwica uderzyła ponownie - nie miałam już ataków paniki, bo przestałam się ich bać. Pojawiły się natomiast jeszcze większe lęki i ciągłe poczucie zagrożenia. Jest coraz gorzej, dochodzą nowe *objawy* - najpierw przez kilka miesięcy codziennie czułam kłucie w klatce piersiowej (samo przeszło), później pojawiły się bóle głowy, uczucie jakby coś w środku mi się rozlewało. I oczywiście w dalszym ciągu duszności, dławienie w gardle, uczucie jakby mi coś tam *przeszkadzało*, kołatanie i kłucie serca. W internecie naczytałam się o kolejnych chorobach, które sobie wkręcam. Po drodze miałam również epizod z sercem - strasznie bałam się zawału. Generalnie nie ma dnia, żebym nie myślała o tym, co mi jest. Zauważyłam jednak, że gdy się czymś bardzo zajmę, to zapominam o moich kłopotach i jest okej. Najgorzej, gdy zacznę się na nich skupiać. Chciałabym pójść do lekarza i zrobić niezbędne badania, ale nie wiem od czego zacząć i jak pokonać tę niechęć przed pójściem do niego? Mam straszne myśli, że dowiem się, że coś jest nie tak... Miałam nadzieję, że będzie lepiej, że to wszystko samo zniknie, ale teraz widzę, że jest gorzej z dnia na dzień. Psychicznie czuję się jak wrak człowieka. Nie potrafię się z niczego cieszyć, budzę się nad ranem, często chce mi się płakać, najchętniej ciągle bym leżała, nie mam motywacji by wstać rano (chyba, że obowiązki mnie zmuszają do tego). I przede wszystkim -wszechogarniający lęk przed chorobami, śmiercią i przed czymś, co nie do końca potrafię zdefiniować, poczucie niebezpieczeństwa, czarne myśli. Rozpacz, chęć ucieczki. Wszystko mnie przeraża i dołuje. Jestem młoda, mam 21 lat, chciałabym cieszyć się życiem, wyjść do ludzi, ale... po prostu nie mogę. Bo ten koszmar jest wszędzie tam gdzie ja. Jak mój drugi cień. Nie daję już sobie z tym rady i kompletnie nie wiem, co mam robić, jak mam sobie pomóc, od czego zacząć? Bardzo proszę o jakąś radę, pomoc, cokolwiek... :(
×