Witam wszystkich. Przeczytałem dużo waszych wypowiedzi i sam postanowiłem podzielić się z wami moją historią. Zacznę od tego, iż * dobry aktor * to powinno być moje pseudo. Uważam tak ponieważ od chwili zachorowania (2000 r.) nikt z mojej rodziny, ani ze znajomych nie domyśla się że jestem chory; ale zacznijmy od początku. Mam 32 lata i jak już nadmieniłem początek mojej choroby zaczął się w maju 2000 r. Pamiętam dobrze ten dzień gdy wszystko się zaczęło, gdyż tego dnia pisałem maturę z języka polskiego. Po wylosowaniu miejsca i po przeczytaniu zadań wszystko było ok. Lecz po godzinie egzaminu zaczęło ze mną dziać się coś niedobrego. Pierwszym objawem było zdrętwienie prawej ręki, początkowo zbagatelizowałem ten objaw i próbowałem skoncentrować się na zadaniu. Jednak po upływie kolejnej godziny zacząłem czuć straszne osłabienie i pojawiła się nadmierna potliwość. Mimo tych przeciwności udało mi się skupić i wytrwałem do końca. Niestety nie spodziewałem się, iż jest to początek mojego *drugiego* życia. W kolejnych dniach i przy następnych egzaminach objawy nie pojawiły się, zdałem maturę i spokojnie wyjechałem na wakacje. Pewnego dnia w lipcu byłem na odwiedzinach u mojej rodziny; dojazd do nich z miejsca gdzie przebywałem zajmował ok.60 min. publicznym transportem czyli: najpierw ok 20 min. tramwajem a potem ok. 40 min. autobusem. W drodze powrotnej poczułem nagły lęk, autobus skurczał się coraz bardziej, czułem się jakby ktoś zmniejszał mi dopływ tlenu. Pot zalewał moje skronie, nagle zaczęło wydawać mi się ,iż każdy pasażer to widz a ja jestem głównym aktorem tej groteskowej sytuacji. Mój system samozachowawczy zaczął wariować i powoli opanowywal moje ciało i moje myśli. Pierwszą z nich było bym jak najszybciej wydostał się z tej pułapki a do tego wszystkiego wzrok pasażerów zaczął palić moje ciało. Próbowałem tą zaistniała sytuację opanować i w myślach mówiłem sobie, że to jest niedorzeczne i wszystko to jest złudzeniem, niestety na niewiele się to zdało a wręcz zadziałało odwrotnie. Kiedyś przeczytałem w książce Coelho o takim ćwiczeniu polegającym na zadawaniu sobie bólu poprzez wbijanie paznokcia w swój kciuk i od razu zastosowałem tą metodę.Objawy ustały i już bez problemów dojechałem do miejsca pobytu. Do końca wakacji podobnych zdarzeń nie miałem. Po powrocie udało mi się dostać do szkoły policealnej o kierunku medycznym. Pewnego dnia mieliśmy wykłady o chorobach i siedząc w ławce mój koszmar powrócił. Ledwo wytrzymałem do przerwy i będąc wtedy palaczem w ciągu tych 15 min. chyba z trzy papierosy wypaliłem i cały czas krążyła mi po głowie myśl by już nie wracać na te zajęcia i to ona zwyciężyła. Udałem się do profesora i poprosiłem o zwolnienie z wykładu. Niestety coraz częściej przytrafiały mi się takie stany a największa zmorą stały się dla mnie podróże. Czasami uda mi się spokojnie dojechać w wyznaczone miejsce bez problemów, jednak w większości przypadków jest to podróż przez mękę. Symptomy to: nadmierna potliwość, uczucie że zaraz zdarzy się wypadek i w moim umyśle kołata się ciągle myśl UCIEKAJ!!!!!! czasami jej się poddaje i wysiadam na najbliższym przystanku i jeśli mam już niedaleko to przebywam tę drogę pieszo lub próbuje się opanować i wsiadam do kolejnego jadącego w moim kierunku autobusu.Oraz ciągle uczucie iż wszyscy się na mnie gapią. Niestety z czasem te same objawy zacząłem odczuwać przy jeździe samochodem jako pasażer. Prawa jazdy nie posiadam chociaż uczęszczałem na kurs i nawet go skończyłem, ale nigdy nie podszedłem do egzaminu z powodu tego, iż będąc na kursie spowodowałem mały wypadek (urwałem lusterko zahaczając o znak) Teraz musi nastąpić nawias i potrzebne jest małe wyjaśnienie jak do tego doszło. Więc od urodzenia mam wrodzoną wadę wzroku a konkretniej to prawie nic nie widzę na jedno oko i często sam siebie określam jako cyklop :-) i po prostu źle odmierzyłem odległość od przeszkody. Po tym zdarzeniu drogowym doszedłem do wniosku, iż moja obecność za kółkiem mogłaby być zagrożeniem dla mnie, dla pasażerów podróżujących razem że mną jak i dla innych uczestników ruchu drogowego. Dlatego skazany jestem na komunikację miejską ze wszystkimi jej wadami jak i zaletami. Gdy ktoś mnie pyta dlaczego nie mam prawa jazdy to żartobliwie odpowiadam iż jako przyszły prezydent nie potrzebuję tego dokumentu bo i tak będę podróżował na tylnej kanapie ; koniec nawiasu. Wkraczając w dorosłość jak większość obywateli zacząłem rozglądać się za pracą. I tutaj pojawił się kolejny problem bo pojawiły się kolejne lęki. Każda moja rozmowa kwalifikacyjna zdawała mi się takim wyzwaniem jakby ktoś zaplanowałby mi wspinaczkę na Mount Everest a przy moim lęku wysokości o którym jeszcze nie wspomniałem (a towarzyszy mi on już od dzieciństwa) to nie jest najlepszy pomysł. W moim przypadku objawy podczas rozmów to: po raz kolejny nadmierna potliwość, drżenie rąk jak u alkoholika ( ten problem niestety też towarzyszy mi od dawna) i przysparza mi wiele trudności w życiu.Zaczął objawiać się już w szkole podstawowej i np. podczas zajęć technicznych jak mi coś nie wychodziło to od razu zalewał mnie pot i ręce zaczynały mi strasznie latać co nie mogło zostać nie zauważone przez kolegów, jednak miałem to szczęście, że nie należałem w klasie do mamisynków i kumple mnie lubili, to trochę się pośmiali, ale po pewnym czasie już nie zwracali na to uwagi. Niestety tą przypadłość mam do dzisiaj a już nie jestem w szkole podstawowej i jest to dla mnie ogromna uciążliwość na którą jak do tej pory nie znalazłem sposobu. Po wielu nieudanych rozmowach zaprzestałem na pewien okres czasu poszukiwać dla siebie zajęcia i postanowiłem podjąć walkę z samym sobą. Niestety efekt był mizerny. W końcu znalazłem pracę i pojawiła się przeszkoda; dojazdy. Jak już wcześniej pisałem jazda autobusami, samochodami to dla mnie wielkie wyzwanie więc by temu zapobiec próbowałem kilku sztuczek by nikt nie zauważył że podróż do pracy jest dla mnie problemem. Początkowo próbowałem nic z tym nie robić, ale po paru tygodniach znowu dały o sobie znać moje lęki. Gdzieś wyczytałem że pomocna może być guma do żucia i muszę przyznać, iż podczas jazdy gdy skupiłem się na żuciu to lęki odchodziły na dalszy plan. Jednak po pół roku niestety guma już mi nie wystarczała i znów pojawiły się lęki. I tutaj dochodzimy do kolejnego rozdziału w moim życiu a jest nim alkohol. Na moje nieszczęście zauważyłem, że najlepszym sposobem na moje dolegliwości jest alkohol i się zaczęło. Przed wyjściem do pracy piłem dwa piwa. W pracy wychodzę z założenia iż nie powinno się spożywać alkoholu, więc spokojnie wytrzymałem do końca dniówki. Jednak podczas powrotu z pracy zawsze miałem w plecaku kolejne piwo i podczas podróży spożywałem je. I tak przez dwa lata. Dawki alkoholu nie zwiększałem tylko czasami zamiast piwa wypijałem setkę wódki. Niestety praca się skończyła bo była redukcja etatów, ale przyzwyczajenie pozostało. Czasami myślę czy lekarz nie powinien mi przepisywać alkoholu jako leku na moje problemy komunikacyjne. To oczywiście żart. Niestety przez moje lęki od kilku lat nie podróżuję, na samą myśl że miałbym np. pociągiem jechać kilka godzin odczuwam strach. Do 20-tego roku życia każde wakacje spędzałem poza domem. Najczęściej wyjeżdżałem do mojej babci która mieszka ode mnie ok. 600 km a podróż do niej pociągiem była dla mnie wielką frajdą, niestety teraz tak już nie jest i wiele bym dał gdybym mógł ponownie spokojnie podróżować bez uprzednio wypitego alkoholu i bez tych wszystkich obaw które towarzyszą mi teraz. Kolejnym symptomem niepokojącym zauważonym przeze mnie jest to iż coraz częściej mam głupie myśli np. jedząc obiad nagle ni stąd ni z owąd wypada mi do głowy myśl bym wbił sobie widelec w rękę i tym podobne głupoty. Tych głupich myśli mam niestety coraz więcej i chyba one też w jakimś stopniu wpłynęły na to bym się otworzył i napisał swoją historię na tym forum bo przed nikim kto mnie zna nie potrafię tego zrobić i dalej *gram* swoją rolę. Ludzie z którymi przebywam pewnie zapytani o moją osobę powiedzieliby, że jestem dowcipny, towarzyski i ogólnie jestem duszą towarzystwa. Lubię dyskutować z ludźmi nie jestem typu cicha myszka i często zdarza mi się zdominować rozmowę i rozkręcać towarzystwo. Niestety pod tą powłoką kryją się moje lęki i bóle które coraz ciężej jest ukryć. Oczywiście znajomi zrezygnowali z zapraszania mnie na wypady za miasto bo w 90% znajdowałem wymówki by nie jechać, a jak ktoś mnie przekonał to jak już nadmieniłem sięgałem po alkohol i zanim wyjechaliśmy ja już byłem po piwku lub dwóch. Najbardziej boli mnie to iż będąc tak dobrym *aktorem* moja rodzina nie widzi, że ze mną dzieje się coś niedobrego. Oto dochodzimy do ostatniego rozdziału czyli do rodziny. Przez te wszystkie moje lęki i poprzez wiecznego pecha w miłości (dziewczyny w których się zakochiwałem nie odwzajemniały mojego uczucia i kończyło się to złamanym sercem i w większości końcem znajomości) przestałem poszukiwać tego uczucia i schowałem je głęboko w sobie. Dlatego też do tej pory mieszkam z moimi rodzicami i z siostrą. Najlepsze relacje mam z siostrą z którą też niestety los nie obszedł się łaskawie ( jest na rencie inwalidzkiej) i pomimo swojej choroby nie podaje się i jest dużo silniejsza psychicznie ode mnie (jakbym na to samo chorował to pewnie by już mnie na tym świecie nie było) Wiele razy zbierałem się do tego by siostrze opowiedzieć o moich dolegliwościach ale chamuje mnie to, iż nie chce jej zawracać głowy moimi problemami bo ona ma wiele swoich. Mam sporo znajomych i nawet zrobiłem sobie listę i próbowałem wybrać osobę przed którą się otworzę lecz niestety żadnej nie potrafiłem wybrać i dalej tkwię w tej beznadziejnej sytuacji. Wracając do rodziny to niestety nie zdając sobie sprawy z tego iż codziennie muszę zmagać się z moimi lękami i dlatego wyciągają w tej sytuacji złe wnioski tzn. uważają mnie za nieroba i lekkoducha i czasami przez to wybuchają konflikty. Lecz coraz gorzej znoszę tą sytuację i zastanawiam się czy nie jest już pora bym udał się do specjalisty i czy to pomogłoby mi wytłumaczyć mojej rodzinie że nie jest tak jak oni myślą. Najbardziej chciałbym by mój ojciec powiedział kiedyś - Synu jestem z ciebie dumny. Jak uda mi się to uczynić to będzie to najszczęśliwszy dzień w moim życiu. I na zakończenie tym którzy doczytali do końca dziękuję że dotrwaliście i przepraszam za błędy w tekście no i za brak przecinków w odpowiednich miejscach. Na razie mój świat jest czarno-biały, pełen lęków i bólu. Mam nadzieję, że ktoś na tym forum i w tzw. *realu* sprawi, że znów będzie kolorowy. I ostatnie pytanie czy zdecydować mam się na szczerą rozmowę z rodziną? Bo na dzień dzisiejszy to mój największy dylemat. Do kolejnego spotkania żegna się *Aktor ukryty za maską normalności*