
Teen
Members-
Postów
0 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Osiągnięcia Teen
0
Reputacja
-
Bardzo trudno w kilku zdaniach opisać moje problemy. Z pewnością o czymś zapomnę, ale chciałabym, by ktokolwiek mógł powiedzieć, co mi dolega. Jako mała dziewczynka byłam bardzo roześmiana i kontaktowa. Wraz z pójściem do przedszkola stało się coś zupełnie odwrotnego- dopadła mnie potworna nieśmiałość. Wstydziłam się wejść do innej sali, gdzie zajęcia miały inne panie i mogłam tak pod nią stać nawet godzinę. Jednak, co tu mowić- myślę, że to było całkiem normalne. Wiele dzieci w tym wieku potrafi być nieśmiałe, właśnie. Jednak już wtedy wykazywałam się dużą inteligencją, ale też *umiejętnością* to zbytniego przejmowania się. Przykładowo- znalazłam jakiś maleńki plastikowy kwiatuszek. Wziełam go do domu, ale dopadła mnie myśl, że go ukradłam. Bzdura. W każdym razie bardzo się tego bałam, chowałam go pod łóżko, podczas którego wymiany wprost cała się trzęsłam. Po tych kilku dniach, może tygodniach,okazało się, że zgubiła go pewna koleżanka, która takich pierdółek miała więcej. Ja udałam, że przyłączam się z nią do zabawy i od razu go jej oddałam. Poczułam ogromną ulgę, choć przecież nic złego wcześniej nie zrobiłam. Ale to taki detal. Przez wiele lat samodzielnie jeździłam do babci i dziadka. Wiele dzieci przeżywało tak swoje wakacje. Ale dla mnie to była katorga. Oczywiście, kochałam i kocham ich, jednakże wieczorami bardzo tęskniłam. Tak bardzo tęskniłam za mamą. Nie wiem czemu- po prostu wieczorem dopadała mnie ogromna tęsknota. Do takiego stopnia, że pewnej nocy dostałam jakby ataku paniki. Serce waliło mi jak opętane do tego stopnia, że pojechaliśmy do szpitala na EKG. I po prostu dziwnie poczułam się, gdy okazało się, że jest jak najbardziej prawidłowe. Gdybym była chora, mama przyjechałaby wcześniej. Tak się nie stało. Ona nie zostawiała mnie od tak. Myślę, że po prostu miała kilka spraw do załatwienia, a dzieciom u dziadków, zostawionym na dwa tygodnie nic się nie dzieje. Nie popełniała niczego złego. W wieku sześciu lat nieśmiałość znikła całkowicie. Uwielbiałam występować, ludzie mnie chwalili. W podstawówce nie mogłam opędzić się od rówieśników. Myślę, że była to swego rodzaju duża pewność siebie. Z drugiej strony cierpiałam na bezsenność. Chciałam przyjść do rodziców do łóżka, jednak nie pozwalali mi na to. Bardzo cierpiałam. Ich argumentem było to, że się przyzwyczaję. Sielanka dotycząca dobrego sampocczucia wśród ludzi znikła, gdy miałam około dziewięciu lat. Szkolna akademia, każda klasa miała wykonać projekt. Zawsze się bardzo angażowałam, lubiłam dowodzić i z tego powodu pani wybrała mnie i inną koleżankę jako reprezentantkę naszej grupy. Po wyjściu na środek sali, przed całą szkołą, jedna z nauczycielek zadała nam głupie pytanie, w stylu *czy warto robić aniołki na śniegu*. Chociaż byłam zupełnie wyluzowana, nie wiem czemu, totalnie mnie zatkało. Nie wiedziałam, co z siebie wydusić. I tu po raz pierwszy w całym moim życiu doświadczyłam rumieńca na twarzy. Tak się zaczęła moja erytrofobia. Gdy ktoś przez to nie przechodzi, nie potrafi zrozumieć jak bardzo niszczy to życie. Najgorsze jest to, że zakodowana jest ona w podświadomości. Od tamtego czasu, pomimo tego, że nadal nie byłam wstydliwa i nie miałam żadnych obaw, to podczas wystąpienia przed klasą, recytowania jakiegoś wierszyka ponownie robiłam się czerwona. Od dwóch chłopców usłyszałam nawet teksty *buraczek, buraczek*. I powiem szczerze, że na początku nie wiedziałam o co im chodzi. Dopiero potem się zorientowałam. I tu jest dowod na to, że ta choroba, fobia naprawdę istnieje, że się jej nie wmawia, tylko, że siedzi w człowieku. Nieco przerwy i na pograniczu 4 i 5 klasy objawy się nasiliły. Starałam się unikać jakichkolwiek wystąpień. Przed każdym z nich zastanawiałam się, czy nie zrobię się czerwona. Tragedia. Byliśmy też w pewnym domu kultury, zajęcia grupowe. Tam rozgrywało się istne piekło. Kiedy dochodził moment, by powiedzieć coś o sobie, ja po prostu wypadałam na gbura. Miałam tyle do powiedzenia- zawsze kochałam mówić, paplałam i paplam jak opętana w grupie osób, które znam. Tam jednak po wypowiedzeniu jednego zdania byłam w stanie spuścić głowę tak, by nikt nie widział mojej czerwoności. Myślałam *uznali mnie za totalną idiotkę*. Miałam bardzo dużo koleżanek, mogłam nawet w nich wybierać, ale erytrofobia towarzyszyła mi podczas każdego publicznego wystąpienia, odezwania się. Na lekcjach wolałam już nic nie mówić, choć podobnie miałam wiele do powiedzenia. Pamiętam przykrą sytuację na lekcji polskiego, z którego zawsze osiągałam sukcesy. Pani zawsze uznawała moje teksty za najlepsze i pewnego dnia kazała mi przeczytać jeden, ze sprawdzianu przed całą klasą. Ja po pierwszym zdaniu, poczułam, że pąsowieję i przerwałam. Powiedziałam, że to, co napisałam jest głupie, nie chcę tego czytać. Jeden chłopiec znów powiedział, że zrobiłam się czerwona. Widać było, że nauczycielkę zdziwiła moja reakcja. Jednak pozwoliła mi usiąść, lubiła mnie, choć ja zawsze nienawidziłam, gdy ktoś mnie chwalił. Ona robiła to prawie na każdej lekcji. Moje czerwienienie się zaczęło wymykać się spod kontroli. Paliłam buraka podczas zakupów w sklepie i coraz częściej. Doszłam do wniosku, że trzeba coś z tym zrobić. W intrnecie wpisałam mój problem i okazało, że ma on nawet nazwę! Z erytrofobią zaczęłam walczyć. Miałam przyjaciółki, dobrze czułam się w ich gronie i nie przejmowałam się zbytnio obgadywankami, same też przecież to robiłyśmy. W koleżankach miałam wsparcie. Czerwienienie się- ZWALCZYŁAM! Nie wiem jak to osiągnęłam, po prostu stawiłam czoła problemowi, nie bałam się. Jeszcze pod koniec podstawówki w moim życiu pojawiło się kilka niemiłych incydentów. Pewnego razu jeden z rodziców bliskiej mi koleżanki wygarnął mi wszystko to, co złe na mój temat. Że lubię dowodzić innymi, że inni się mi podporządkowują, że nie szanuję innych. Zrobił to pod wpływem złości przez wydarzenie nie przeze mnie spowodowane. Na mnie się po prostu wyżył. Jednak nie doczekałam się żadnych przeprosin, nikt mnie nie bronił. Co gorsza, mój tata nawet kilka razy mi to wypomniał. Teraz nawet to pisząc, mam łzy w oczach. Myślę, że przede wszystkim tamto wydarzenie odcisnęło przeogromne piętno na moich uczuciach. Bardzo wtedy płakałam. Najgorsze było właśnie to, że ani jedna osoba się za mną wtedy nie wstawiła, choć powinna. Zostałam naobrażana za to, że postawiłam się w pewnej sytuacji i nie zmieniłam zdania tak jak większość. Tak to już jest, że w dzisiejszych czasach za silne charaktery się ludzi każe. Kolejną sprawą, także w tamtym czasie było znajdywanie w sobie mnóstwa kompleksów, towarzyszących do dziś. Najgorszy z nich to moja sylwetka. Pomimo tego, że miałam niedowagę, czułam, że jestem gruba. Widziałam wyimaginowaną oponkę na moim brzuchu, chciałam się głodzić, ćwiczyłam, oczywiście w tajemnicy przed innymi. Zauważyłam efekt i serię odchudzającą przerwałam. Wszyscy się oczywiście nabijali, może nawet myśleli, że jestem w tym fałszywa. Ale ja naprawdę widziałam i widzę siebie jako tłuściocha. No i ostatnim moim problemem w tym okresie były pierwsze dolegliwości zdrowotne na podłożu psychicznym. Poczułam dziwne uczucie przeskakiwania w sercu. Wybrałam się z mamą na EKG. Diagnoza- skurcze dodatkowe. Pani pediatra powiedziała, że bardziej przyda mi się lekarz psycholog niż kardiolog, bo to wszystko wina nerwów. Swoją drogą nie wiem, czym mogłam się wtedy stresować. Zawsze przed snem czułam i czuję nadal to nieprzyjemne uczucie. W trakcie dnia, gdy coś robię- całkowicie zanika. Najgorzzej było podczas jednego wyjazdu. Zasnąć nie mogłam zupełnie, miałam wrażenie, że krążenie mi się zatrzymuje, że zaraz umrę. Brałam tabletki nasenne/uspokajające i to mi nieco pomagało. Przyszedł czas pójścia do gimnazjum. Bardzo się stresowałam, ale nie nauką, bo sp zakończyłam z wielkimi osiągnięciami, dostałam się tam, gdzie chciałam. Bałam się tego, że nie znajdę przyjaciółki. Przez całe wakacje o tym myślałam i wryty w umysł schemat, wszedł w życie. W nowym miejscu nie potrafiłam się odnaleźć. Początek roku był istną katorgą. Zawsze przyzwyczajona byłam, by mieć kogoś obok, a tam tak nie było. Miałam łzy w oczach podczas lekcji, po powrocie do domu płakałam. W sumie nie działo się nic złego- miałam znajomych, ale nie znalazłam przyjaciółki. Do kilku dziewczyn zbliżyłam się w drugim półroczu i trzymamy się razem do dziś. Czuję się bezpieczniej, ale wiem, że to nie jest przyjaźń. Już teraz dopadają mnie paniczne myśli dotyczące pójścia do szkoły. Nie chcę nawet o tym myśleć. Wiem, jak bardzo to głupie, ale najbardziej boję się tego, że nie będę miała z kim usiąść w ławce. Macie mnie za idiotkę, jestem tego pewna. Jednak opinia innych ludzi, chyba strach przed ośmieszeniem wdarł się w moje życie na stałe. Jego objawami jest powrót erytrofobii (nieco w mniejszym natężeniu, ale jednak; tyle rzeczy chciałabym powiedzieć na lekcjach i nie tylko, a sobie nie pozwalam, przez co ludzie i nauczyciele nie do końca mogą odkryć mój potencjał) i głupie natręctwo, które towarzyszy mi od dwóch lat oraz nie pozwala żyć. Wszelkie natrętne myśli często mi towarzyszyły. Pamiętam, że nie wiem skąd w mojej głowie brały się na przykład obrazy, że popchnę kogoś na witrynę sklepową i coś mu się stanie. Albo stojąc przy oknie, zastanawiam się jakby było, gdybym wyskoczyła. Prawda jest taka, że rzeczą, której boję się chyba najbardziej jest odrzucenie. Jestem świadoma tego, że ludzie mnie lubią, jednak zawsze zachowuję pewien dystans, przez który może sama nie pozwalam im się ze mną zaprzyjaźnić. Każdy mój koszmar, powtarzam- każdy dotyczy tego, że bliscy się ode mnie odwracają, że zawsze jestem tą złą. Ogromne cierpienie przez sen... Największą panikę sieje we mnie myśl, że ktoś może mnie nie lubić. Gdy dostaję taki czasem przeze mnie wymyślony sygnał, robię wszystko, by sytuację odwrócić. Pod koniec tego roku szkolnego, pewna nauczycielka dała mi do zrozumienia, że mnie nie lubi. Powiecie, że tak sobie mówię- nieprawda. Kilka osób też zauważyło, że ta kobieta jest wobec mnie nie w porządku. Zaczęłam się bardzo przejmować. Ona wprost upokarzała mnie przed ttablicą (z resztą nie tylko mnie, taki typ... raz milusia, raz zołza). Zdarzyło się, że po lekcji wprost płakałam. Koleżanki były przy mnie. Mam wrażenie, że niektórym nie podpasowuję, bo wyczuwają we mnie konkurenta, kogoś lepszego. Zawsze lubiano ze mną konkurować, już od SP. Ludzie się do mnie porównywali. Zachowuję się jak silna osoba, bardzo wiele osób mnie naśladowało pod wieloma względami. Jestem raczej ambitna i zdolna. Może stąd ta chęć rywalizacji ze strony innych. e Prawie codziennie płakałam i jest tak nadal. Boję się myśli, że zostanę sama. Czasem też ryczę z powodu, że jestem za gruba, choc obecnie już waga w normie, a przez calusienki rok mam w myślach tylko wartość kaloryczną wszystkich spożywanych produktów. Kiedyś ze łzami lubiłam się pokazywać, by rodzicie się nade mną żałowali. Zaniepokoiło mnie to, że od niedana jest odwrotnie. Płaczę, gdy jestem sama- podczas kąpieli, przed snem. Zatykam usta, by nikt nie słyszał. Popadłam w mnóstwo fobii. Ponadto towarzyszy mi taki niezidentyfikowany lęk- szczególnie wieczorem. Robi się ciemno, jestem w łazience, ogarnia mnie panika. Chcę szybko uciekać do pokoju, serce zaczyna walić. No i hipochondria- wynajduję sobie nowotwory. Po badaniach, gdy okazuje się, że wszystko jest ok- znajduję w sobie kolejny problem. W sumie mam wrażenie, że w podświadomości chcę tej choroby. Byłam głupia i jako młodsza dziewczynka... modliłam się o nią. Nie wiem czemu. Chyba chciałam, by ktoś zwrocił na mnie uwagę. Doczekałam się... Nerwy powodują te moje problemy z sercem i problemy żołądkowe. Doprowadziłam się do takiego stanu, że boję się wyjść z domu. Wśród ludzi pojawiają się myśli, że zwymiotuję, że zemdleję. Podczas np. czytania wypracowania na lekcjach boję się do takiego stopnia, że zaczynam się bardzo pocić, puls szumi mi w uszach, serce wali szybciej niż podczas jakiegokolwiek biegu, robię się czerwona na twarzy. Wszystko to chyba dlatego, że chcę dobrze wypaść. Perfekcjonizm doprowadza mnie do szału. Nie pozwalam sobie na myśl,że nie mogę być idealna. Narzekam na wszystko we mnie na wszystko. Ostatnio cała moja historia, objawy składają się w jedną całość. Czasem myślę- to było chwilowy, wszystko jest ok. Jednak nastepnego dnia, gdy ktoś mnie zrani, jestem w tragicznym stanie psychicznym. A prawda jest taka, że sprawić mi przykrość można bardzo, bardzo łatwo. Nawet nic nieznaczące zdania mogą doprowadzić mnie do późniejszego wycia. Wszędzie doszukuję się drugiego dna. Coraz częściej unikam kontaktow, raczej się do nich zmuszam. Na myśl o powrocie do szkoły, czekającym mnie egzaminie, który jak założyłam- źle mi pójdzie, wszystkiego mi się odechciewa. Mam plany i ambicje, ale od razu zakładam, ze nic mi nie wyjdzie. Najchętniej przez ten cały rok zostałabym w domu. Nie wytrzymuję już. W chwilach stresu się trzęsę, dłonie mam zimne, choć się pocę, czerwienieję się, serce wali jak opętane. Byłabym wdzięczna, gdyby ktokolwiek zechciał coś doradzić. PS Dużo osób pisze mi o zbadaniu tarczycy. W sumie rodzina ze strony mojego taty ma z nią problem, ale tych objawów niedoczynności/nadczynności jest bardzo dużo, w tym część typowa dla innych dolegliwości. Mogę wyróżnić tylko trzęsienie dłoni, nieregularne miesiączki (ale to normalne w moim wieku), zwiększoną potliwość i kołatanie serca. Nie wiem, czy to nie za mało.
- 4 odpowiedzi
-
- nerwica (serca inne)
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami: