Kasia jesteś rocznik 93?:) Jak tak, to witaj w klubie młodych nerwusów:P Nic Ci nie jest, wmawiasz to sobie - wiem bo przechodziłam to samo i dalej się z tym borykam ale już rzadziej - panuję nad tym. Pierwszy atak miałam w nocy też czułam że odpływam. Serce chciało mi wyskoczyć, poty, ciśnienie, niepokój...sama rozumiesz;/ za bardzo skupiamy się na naszym organizmie, im bardziej skupiasz uwagę na tym czy oddech jest prawidłowy tym bardziej nakręcasz się, że tak nie jest. W galerii byłam wczoraj, stojąc przed tymi półkami zrobiło mi się słabo, nie mogłam skupić się na niczym innym - wtedy zamykam oczy i prowadzę dialog wewnętrzny z samą sobą. Mam dwa wyjścia: albo spanikuję i ucieknę, nakręcając siebie jeszcze bardziej albo po prostu pozwolę aby przepłynęło to przeze mnie - uwierz że tylko drugi sposób gwarantuję, że małymi kroczkami pokonamy to:) to jest choroba emocji, nie radzimy sobie z nimi - też na początku myślałam, że jestem chora psychicznie ale lekarz uświadomił mi, że absolutnie tak nie jest. Chodzę na terapię, pracuję nad sobą, nad swoim charakterem, zachowaniem i jest lepiej. Wiem, że jeszcze długa droga przede mną ale gdzieś już widzę ten promyk słońca:) Z tego się wychodzi, może nie w sensie takim że odpuści to tak jak grypa czy angina ale po upływie czasu będziemy potrafiły to przezwyciężyć, powiedzieć sobie * NIE TERAZ. TERAZ JESTEM ZAJĘTA A TOBĄ ZAJMĘ SIĘ PÓŹNIEJ *. Dokładnie Ciebie rozumiem Kasia:) u mnie zaczęło się wszystko dwa lata temu, myślałam że na prawdę umieram ale widzisz - wciąż żyję, i ja i inni tutaj zgromadzeni. To tylko nasza głowa nic więcej - to siedzi w nas i jeżeli my tego nie zmienimy to na dobrą sprawę nikt nam nie pomoże. Dodam jeszcze, że na początku tego paskudnego zaburzenia (nie nazywam tego chorobą - to też dużo daję) cierpiałam na agorafobię - po prostu bałam się miejsc w których robiło mi się słabo, po jakimś czasie zorientowałam się, że już na klatce schodowej kręci mi się w głowie - czyli byłam więźniem własnego domu. Mama urlop sobie przedłużyła, żeby siedzieć ze mną w domu. Bała się o mnie. Po dwóch tygodniach powiedziałam sobie, że dosyć. Idę na miasto, choćbym miała zemdleć, ośmieszyć się, stracić kontrolę. Faktycznie po drodze myślałam, że oszaleję, objawy somatyczne nie dawały mi żyć ale dałam radę - doszłam, kupiłam, wróciłam do domu i tak powolutku pokonałam to. Do tej pory czuję się źle w miejscach publicznych, tak jak pisałam o tej galerii ale potrafię to opanować. Jeszcze jedno - z tym się nie walczy to trzeba zaakceptować:) Głowa do góry:) POZDRAWIAM I ŻYCZĘ WESOŁYCH ŚWIĄT. Trzymajcie kciuki za mnie, zaraz jadę do chłopaka samochodem a dwa dni temu miałam taką panikę podczas prowadzenia, że masakra. Ale mam to w dupie - i to jest ważne:) WESOŁYCH ŚWIĄT! :)