Skocz do zawartości
kardiolo.pl

rekdasz

Members
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez rekdasz

  1. Chcę sie podzielić moimi wrażeniami z leczenia napadowego migotania i trzepotania przedsionków. Historia choroby zaczyna się chyba od urodzenia gdyż miałem jakąś wadę serca z której miałem i wyrosłem osiągając pełnoletniość. Kolejne lata życia mijały miło i beztrosko. W wieku ok.30 lat niewielkie problemy z ciśnieniem, później 3 lata nerwowej pracy i rozpoczęły się kłopoty ze gwałtownymi skokami ciśnie ale nie do jakiś wielki wartości - mnie "załatwiało" 140/100. To przez jakieś 10 lat leczyłem biorąc małe dawki Lisihexalu, niestety kilka lat temu pojawiła się arytmia, napady coraz częstsze, coraz więcej odwiedzin na dyżurach w nocy. Leczenie farmakologiczne nie skutkowało. Dosyć długo prowadziłem aktywne życie pomimo tych problemów, 3 razy w tygodniu potrafiłem grać w siatkówkę, co drugi weekend wędrowałem po górach ( od Turbacza po Świnicę ). Gdy byłem zmęczony napady nie występowały ( później się zorientowałem, że w trakcie gry musiał dość poważnie spadać mi poziom potasu ale nigdy nie spadł poniżej 3,5 ). W pewnym momencie atak nastąpił w trakcie meczu - zaraz na jego początku - kolejna wizyta na SOR’ze i po kilkunastu godzinach jak zawsze po Cordaronie ( dosyć dużej dawce ) spokój. Ale dostałem skierowania do doktora o którym już wcześnie dużo dobrego słyszałem. Wizyta i szybka diagnoza oraz propozycja ablacji. Pierwsza miała miejsce w czerwcu 2011 roku, metoda RF z użyciem cewnika PVAC ( podobno była to nowość ). Trwała ponad 4-ry godziny, aplikacji masa. Efekt : w drugiej dobie w szpitalu przyspieszyłem do ponad 200. Leki , kilka kroplówek, pompa "litry" Cordaronu - przeszło. Wypisany po 6-ciu dniach ( na EKG wypisowym co ciekawe mam rytm 162- to nie pomyłka ). Kilka dni późnie zwolniłem i po miesiącu zakłócenia minęły. Nadzieja wróciła było super. Niestety po 3 miesiącach rozpoczęły się ponowne ataki - były one dużo lżejsze dla mnie pomimo, że występowały często ( średnio po 7 razy dziennie ). Wiedziałem, że jak przyspieszam do 130-160 to będzie to trwały ok. 3 minuty jak do 190 kilku to piętnaście minut - mając "doświadczenie" spokojnie przeczekiwałem, a później przy 160 normalnie chodziłem po ulicy ( siejąc postrach w gabinetach EKG gdy czasem chciałem zrobić dokumentację zajścia ). Po kolejnych miesiącach częstotliwość zmalała ale wydłużył się czas do 4-rech godzin. Zapadła kolejna decyzja o ablacji tym razem krio. Niestety okres był zły bo przyszedł wrzesień - skończył się kontrakt i musiałem czekać na nowy. W styczniu zostałem wciągnięty do kolejki na maj - na moje szczęście przyspieszono to mocno gdyż czułem się coraz gorzej. W lutym nagły telefon - wezwanie do szpitala bo zwolnił się termin - dużo zamieszania ale nazajutrz byłem "zamrażany" krioablacja balonowa. W chwili wjazdu na salę zabiegową miałem rytm 165 alak jak należy. Zabieg ok. 4-rech godzin tym razem bez bólu ( ta pierwsza ablacja masakra - ból jakiego nie znałem ). Po jednej dobie wstałem i spokojnie po pięterkach pomykałem - odczucie świetne. Kilka godzin późnie powolutku zacząłem przyspieszać ale równo - rytm równiutki tyle, że 130. Wypisany z rytmem 111 ( na wypisowym EKG ). No i tera mnie zastanawia przed pierwszą ablacją byłem na lekach : Sotahexal 2 x 160 + Lisihexal 2 x 10. Po pierwszej ablacji dawki te same ( w pewnym chwili zmiana na Rytmonorm 3 x 300 ale jeszcze bardziej ataki się nasiliły i pomógł powrót do starych leków ), po drugiej ablacji leki te same plus Bisocard 1 x 5mg ( zniesiony po 2 miesiącach jak zwolniłem do 90 ). Tym razem 3-ci miesiąc po - super samopoczucie - nadzieja wróciła- trochę nawet gram w siatkówkę. Pierwszy Holter po miesiącu wykazał kilka dodatkowych skurczy - super ! Ale aby nie było zbyt fajnie, od końca 3-ciego miesiąca, pojawiły się dodatkowe skurcze i się nasilają, dzisiaj założyłem kolejnego zaplanowanego Holtera tym razem 72 godziny i początek nagrania będzie bardzo ciekawy - przez 4-ry godziny dodatki jak w totolotku przez dłuższy czas przeleżałem bo jak nie było na pulsie co drugiego uderzenia to już ciężko chodzić. Oczywiście do lekarstw "dojadam" potaz, magnez, warfin i simvacard profilaktycznie zgodnie z zaleceniem. Ciekawe jak się to skończy - podobno po zastosowaniu tych dwóch metod ablacji doktor nie miał reklamacji, czyżbym był wyjątkiem ? Niestety jak zwykle jak coś się dzieje to nie mam kontaktu z "operatorem" - ma urlop - zapisałem się na wizytę prywatna za równo miesiąc. Może się uda ...doczekać i nie tylko :). Pocieszeniem jest to, że po każdej ablacji lżej się znosi ataki - moze to siła przyzwyczajenia, może brak strachu. Pomocna jest też pomoc psychiatry ( i tu nie należy sie wstydzić wizyty bo to normalna sprawa )- po rozmowie z moim *operatorem* i znajomym psychiatrą potwierdzili oboje, że dużo siedzi w głowie i niewielkie ilości leków przeciwdepresyjnych pomagają ( znikają nocne strach, budzenie sie bo coś sie tłucze w środku ). Mitem też jest to co słyszałęm ciągle od znajomych któzy mieli znajomych po ablacji : a w Krakowie to mu spiepszyli - pojechał do Warszawy i było od razu dobrze. Faktem chyba jest w starszym wieku lepiej się ablacje udają, natomiast ze mną leżał na sali pacjet po 7-miu ablacjach w Warszawie i dalej problem. Nawet dzisiaj o tym rozmawiałem w szpitalu, twierdzą, że tu takiego przypadku jeszcze nie miali ( bylem to nie ja był pierwszy :) ).
×