Skocz do zawartości
kardiolo.pl

cathe

Members
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Osiągnięcia cathe

0

Reputacja

  1. Cześć! A ja dziewczyny dałam radę na chrzcinach! Co prawda stałam z narzeczonym z tyłu kościoła całą mszę, ale na chrzest podeszliśmy do przodu. :) Później w kawiarni z połową obcych mi osób też dałam radę. Nawet zjadłam cały obiad i pojadłam sobie ciast, to dla mnie ogromny sukces. Dzisiaj jestem pierwszy dzień bez tabletek, rzuciłam w dal wizyty u psychiatry, bo nic mi nie dawały, lekarka w ogóle nie umiała rozmawiać, generalnie w ogóle ze mną nie rozmawiała, była tylko od przepisywania leków - już tam nie pojadę. Za to wybiorę się prywatnie na kilka sesji terapii. Ale wrócę do najważniejszej rzeczy - pod odstawieniu leków byłam dzisiaj godzinę na zakupach i zero lęków! Jestem z siebie taka dumna... :)
  2. Witam wszystkich, Jestem tutaj nowa i chciałam zapytać, czy też miewacie napady agresji? Pokłóciłam się dzisiaj z narzeczonym. Jesteśmy zaręczeni od roku. Właściwie to się nie kłócimy, ale czasami jego gadanie mnie wykańcza. Dziś ok. 13 się posprzeczaliśmy, a dokładnie było to tak, że nie chcę jechać na chrzciny dziecka jego brata, bo boję się tego tłumu w Kościele, boję się tej imprezy *po*. Powiedziałam, że pojadę tam tylko i wyłącznie wtedy, jeśli nie pojedziemy samochodem z jego rodzicami tylko naszym na wypadek gdybym chciała nagle uciec, bo inaczej nie będzie się dało. On powiedział w końcu, że dobrze, że pojedziemy naszym, ale nie uciekniemy od razu do domu, tylko będę zostanę do końca mszy/imprezy. Powiedziałam, że w takim razie ma jechać sam, bo mu nie ufam, bo jak będę bardzo chciała jechać to on się nie zgodzi i jak zawsze będzie na mnie naciskał, będzie zły i nie wróci ze mną do domu jak będę chciała. No to odpowiedział: skoro mi nie ufasz to nie wychodź za mnie za mąż. Wściekłam się, krzyknęłam: Wal się! I wskoczyłam pod kołdrę. Wyszedł z pokoju, trzasnęłam za nim drzwiami, zemknęłam je na zamek, dostałam dosłownie ataku agresji... Rzuciłam pierścionkiem na jego biurko, później zaczęłam trzaskać drzwiami od szafy, a na koniec jak usiadłam na krześle chwyciłam szklankę z wodą i rzuciłam nią o podłogę. Narzeczony się przestraszył i wyważył drzwi pokoju, a później zaczął na mnie krzyczeć. Ja się znowu schowałam pod kołdrę, on posprzątał i wychodząc zaraz do pracy krzyknął: Miło, że mam teraz zły humor, a w pracy muszę myśleć! Jak wychodził wybuchłam płaczem. Napisałam mu zaraz smsa, że się zabiję, a on po prostu wsiadł w samochód i pojechał (a mógł jeszcze zostać po przeczytaniu smsa na klatce, bo miał do pracy spoooro czasu). Nie odpisał, a to już 3,5h. Mam wrażenie, że przestał mnie kochać... W ogóle go nie ruszają moje łzy, mój płacz, żal, a nawet tak poważne słowa... Teraz jestem spokojniejsza, bo łyknęłam dużo tabletek na uspokojenie, wypiłam piwo choć nie lubię... Macie też tak czasem, że macie wszystkiego dość? Tak poza tym to jakiś czas temu odstawiłam leki od psychiatry (depresja i nerwica lękowa połączona z agorafobią), ale nie uzależniłam się od nich. Jestem w szoku, że rzuciłam o ziemię tą szklanką... Nigdy wcześniej czegoś takiego nie zrobiłam. Muszę się chyba wybrać do terapeuty...
×