Skocz do zawartości
kardiolo.pl

zonachorego

Members
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez zonachorego

  1. Witam ponownie wszystkich! Napiszę krótko - zdecydowałam się odejść od męża. Wyprowadził się i jestem sama z dziećmi. Było wreszcie spokojnie, bez jego natrętnych myśli i gadania i bez niedorzecznych oskarżeń i niepotrzebnych kłótni! A.
  2. Dodam, że mieszkamy w małym miasteczku (wszyscy się znają) i mąż na zewnątrz chce pokazać jaki to on jest idealny. A w domu dzieje się źle....
  3. Dziękuję Jadziu za odpowiedź. Dokładnie takiego samego porównania sama używam, tzn. że ja czuję się jak żona alkoholika w tym związku. Nie znasz dnia ani godziny... Powiem tak - dużo dowiadywałam się o tym zaburzeniu i wiem, że u mojego męża jest ono baaaaardzo nasilone i długotrwałe. Ja już tracę nadzieję na poprawę, ale uparłam się, że damy radę mimo że to nie jest łatwe dla mnie i od czasu do czasu znajduję siłę w sobie, żeby dalej walczyć o nas. Ale mam wrażenie, że tylko ja o to walczę i spotykam się z oporem ze strony męża. Niby mówi, że chce być z nami i chce dobrze, ale na codzień ja kompletnie tego nie czuję. I od nadziei do zawodu - tak wygląda nasz związek. Tylko że po każdym zawodzie coraz trudniej się podnieść i znaleźć siłę.... Byłam ze sobą u specjalisty, a nawet u dówch - obaj powiedzieli mi, żebym zadbała o siebie i dzieci, że nasz związek jest toksyczny... ja mimo tego próbowałam. Ale gdzie jest ta granica wytrzymałości? Kiedy należy powiedzieć sobie dość? Czy rozstanie mogłoby go zmobilizować wreszcie do terapii dla siebie(dla niego) a nie bo inni tego chcą i dobrze to wygląda? Obawiam się, że nie, bo mąż nie widzi problemu, że w takich kategoriach, że są złe relacje i interakcje między nami, tylko skupia się na żałowaniu, że jego kariera zawodowa nie wygląda tak jak to sobie kiedyś wyobrażał.
  4. Witam wszystkich! Ja pisze z perspektywy osoby, która żyje z kimś kto ma natrętne myśli i to od wielu lat. Mąż miał nerwice zanim się poznaliśmy, ale na czas jak się poznawalismy odpuściła, zachowywał się *normalnie*, zakochaliśmy się w sobie, postanowiliśmy wspólnie żyć. Brzmi pięknie, ale... jak zaczęła się proza życia, to natręctwa do męża wróciły. Zaczyna się od tego, że mąż nadmiernie skupia się na pracy, myśli tylko o tym, żeby jej nie stracić. Robi przez to wiele głupot w pracy i nie tylko. I na wszelki wypadek zmienia pracę zanim go z niej zwolnią (bo uważa, że na pewno sobie nie poradzi). Gdyby to było *tylko* to, to dla mnie dałoby się z tym żyć. Ale to jest tak silne, że mąż kompletnie nie potrafi uczestniczyć w życiu rodzinnym. Czasami machinalnie coś zrobi z czynności domowych jak do tego zmuszę, ale wszystko musi być wyproszone, wymuszone. Nie wkłada w to żadnego serca i mi ostatecznie nie sprawia to żadnej radości. Jego myśli zaprzątają mu tak głowę, że nie ma w jego głowie miejsca na myśli o domu, dzieciach, o mnie.... Czuję się ignorowana kompletnie przez niego. Z mojej perspektywy wygląda to tak jak by dzieci, ja, inni ludzie go wcale nie interesowali. Bardzo mnie to boli i nie radzę sobie z tym. Powinien być dla mnie najbliższą osobą, najlepszym przyjacielem a jest głównym powodem płaczu, lęków (nigdy nie wiem w jakim za chwilę będzie stanie). Kompletnie nie mogę na nim polegać, nie potrafi zorganizować się ani czasowo, ani higienicznie, ani z porządkiem wokół siebie. Większy kłopot mam jak on jest w domu niż jak go nie ma (wiem, że to przykre co piszę, ale taka jest prawda). Najgorsze jednak dla mnie jest to, że on uważa mnie za swojego wroga i walczy ze mną. Tzn. jak ja go próbuję odciągnąć od tych myśli, zająć go czymś, albo po prostu pogadać o czymś innym niz jego praca, to on wpada często w agresję, szał, potrafi być bardzo nieprzyjemny. Nie jest dla niego żadnym hamulcem obecność dzieci itp. Przez natręctwa (albo i dodatkowo przez ogromną niedojrzałość) jak dla mnie nie liczy się z uczuciami ludzi (nawet a może głównie najbliższych), sprawia nam przykrość, a potem sam czuje sie pokrzywdzony. Nie wiem czy to też rodzaj natręctwa czy może kwestia charakteru, ale z każdej drobnej sprzeczki/zgrzytu/nieporozumienia potrafi zrobić mega awanturę z płaczem moim i dzieci i oczywiście w jego odczuciu tylko jemu powinno być źle. Ja mam tak, że jak widzę, że możemy się nakręcić niepotrzebnie z jakiegoś nieporozumienia, to chcę przestać to ciągnąć, nie chcę mówić o tym w danym momencie, chcę dać emocjom opaść, bo nie warto się kłócić. A mój mąż natrętnie wtedy łazi za mna, nie daje mi spokoju, chcę 500 razy mówić to samo, zawsze negatywnie, zawsze pretensje do mnie, kłamie wtedy i robi ze mnie potwora i święcie wierzy w to co mówi. Dla mnie to jest dramat, bo przez to bardzo się kłócimy i jest źle między nami. Nie wiem jak mu pomóc, czy jestem w stanie. Na przestrzeni lat próbowałam już chyba wszystkiego - od ogromnej czułości, akceptacji jego natręctw, wysłuchiwania nawet godzinami jego potrzeby wygadania się, pocieszania itp. przez ucinanie od razu (a raczej próby ucinania) rozmów o jego pracy lub innych natręctw od razu - to ostatnie wywołuje furię u męża i poczucie, że ja go nie rozumiem i nie wspieram. On z kolei kompletnie nie rozumie, że nie zawsze jest czas i odpowiednia sytuacja, żeby znowu rozmawiać o jego pracy i nie liczy się z nikim i niczym tylko musi mnie dręczyć. Nawet jak dzieci płaczą, bo się boją, to on kontynuuje. Nawet jak pilnie trzeba coś zrobić przy dzieciach to też. Zmusza mnie to do wyborów między nim a dziećmi. A chciałam żebyśmy byli jednością.... Nie radzę sobie z ogromną kłótliwością mężą. Czasami sprawiał wrażenie, że już rozumie pewne rzeczy, ale jak przychodzi co do czego, to niestety... powtórka z *rozrywki*... koszmar dla mnie. Dodam, że mąż bierze leki i chodzi na terapię. Ale mam wrażenie, że pojawia się u terapeuty nie z własnej potrzeby, ale że inni tego od niego oczekują i żeby to wyglądało, że się stara. Teraz na pewno nie jest i chyba nigdy nie był w niczym konsekwenty... Dużo szukałam w necie, ale nie znalazłam praktycznie nic z perspektywy stojącej po drugiej stronie choroby. Bardzo ciężko mi z tym. Coraz częściej zastanawiam się dlacego właściwie ja jeszcze z nim jestem - nie daje mi żadnej radości, żadnego spokoju, żadnego wsparcia (a tak na prawdę tylko utrudnia i dezorganizuje mi wszystko). Jaki wpływ na dzieci ma i będzie mieć taka sytuacja?
×