Witajcie kochani!
Ja ze swoją nerwicą żyję od trzech lat. Obecnie mam 26 lat. Wszystko zaczęło się po urodzeniu dziecka. Byłam strasznie przytłoczona życiem, ciągle to samo, rutyna i jeszcze raz rutyna. W 2008 roku od października zaczęłam studia magisterskie i wtedy wszystko się potoczyło błyskawicznie. Siedziałam sobie na uczelni na wykładzie i wtedy doznałam ataku paniki, nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Kiedy się uspokoiłam pojechałam do domu. Dzień po dniu zaczęły dochodzić coraz to nowe objawy: ataki lęku i paniki, myślałam, że umieram, kołatanie serca, duszenie się, drętwienie nóg i rąk, pocenie się, koszmary nocne, bezsenność, wypadanie włosów, ziemista cera, uczucie ciągłego zmęczenia i zimna... Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić. Czasami chciałam umrzeć i mieć święty spokój, bo już dłużej tak nie mogłam żyć. Moja mama wzięła sprawy w swoje ręce i zaprowadziła mnie do lekarza, neurologa. Ten stwierdził, że to nerwica lękowa. Zapisał mi leki Seronil i Cloranxen. Brałam je ponad 6 miesięcy w najmniejszych dawkach, ale okazały się skuteczne. Do tego zmiana diety, sport i unikanie sytuacji stresowych. Leki zaczęły działać dopiero po półtora miesiąca. Wreszcie poczułam, że mogę być sobą i nie bać się. Kiedy odstawiłam leki przeszłam na magnez i piłam melisę. Czułam się dobrze, aż do pewnego dnia, kiedy nagle zmarłam moja mama. Wtedy wszystko wróciło ze zdwojoną siłą! Nie wiedziałam jak sobie poradzić, kiedy wreszcie wróciłam do normy spotkał mnie taki koszmar, z którego nie mogę się otrząsnąć do dzisiejszego dnia. Na chwilę obecną raz jest lepiej, raz gorzej. Nie chcę się faszerować lekami, zażywam zioła one trochę łagodzą moje nerwy, ale jak długo jeszcze mam tak żyć???